Patrzyłem na Jessice, która siedziała na krawędzi dachu akademika. Ze swoimi skrzydłami wyglądała podobnie do swej mamy. Trochę mnie to przerażało, ale też fascynowało i ekscytowało. Mam do niej podchodzić to siądę sobie troszkę dalej. Jak postanowiłem, tak szybko zrobiłem. Po chwili siedziałem obok dziewczyny, no może nie obok tylko jakieś trzy metry od niej.
- Nie lubisz okazywać uczuć, prawda? - spytałem się cicho, patrząc na zachodzące słońce.
- Nie - usłyszałem cichą odpowiedź z jej usta. Nawet się nie poruszyła.
Spojrzałem na sylwetkę dziewczyny. Wiał lekki wietrzy, który powodował łopotanie jej piór.
- Masz piękne skrzydła - wyszeptałem do niej i znowu zapatrzyłem się w horyzont. - Nigdy nie widziałem takich skrzydeł. Wyglądają na groźne, a zarazem delikatne.
- Bo takie są - burknęła i spojrzała na mnie kątem oka, po czym opatuliła się skrzydłami, wyglądając przy tym, jak wielki kokon.
- Wróżka Zębuszka ma bardzo delikatne skrzydła, które mienią się wszystkimi kolorami tęczy. W sumie ona cała jest kolorowa - zaśmiałem się pod nosem. - Ty jesteś jej przeciwieństwem... Twoje skrzydła są ciemne i bardzo masywne?
- Zabrzmiało, jakbyś mnie oskarżał, że jestem gruba - machnęła skrzydłami i spiorunowała mnie wzrokiem.
- Co? Nie - zaprzeczyłem od razu. - Widać, po twoich skrzydłach, że są bardzo wytrzymałe. Bardziej jakby przystosowane do długich lotów? - zamyśliłem się. - Tak, o to mi chodziło.
- Serio zachowujesz się jak dzieciak - prychnęła i znowu zamknęła się w swoim kokonie.
- Uhh - zmieszałem się. - Nie tylko ty mi to mówisz - wyszeptałem. - Nikt nie bierze mnie na poważnie.
Zawsze się mną zachwycają z powodu ładnej buźki i to wszystko. Dopóki milczę, wyglądam na swój wiek, ale kiedy już wtrącę się do rozmowy, gadam jak trzylatek.
- Zdążyłam zauważyć - westchnęła przeciągle.
Zapadła między nami krępująca cisza. Nie chciałem już jej przerywać, więc tylko spojrzałem na słońce, które już prawie znikło za horyzontem. Z nieba powoli spadały płatki śniegu. Zebrałem w garść trochę białego puchu, którego było całkiem sporo na dachu akademika. Jako syn Jacka Mroza odziedziczyłem pod nim niektóre umiejętności. Zacisnąłem pięść, w której spoczywał śnieg. Z mojej dłoni błysło niebieskie światło. Delikatnie rozchyliłem palce i moim oczom ukazała się róża z lodu i śniegu. Uśmiechnąłem się do siebie zadowolony. Dawno nie używałem swoich umiejętności. Starannie położyłem kwiat obok siebie i zabrałem się za tworzenie następnych.
Po kilku minutach kończyłem pleść wianek z niezwykłych lodowych kwiatów. Stworzyłem lodowe róże, fiołki, tulipany i jeszcze jakieś dziwne kwiatki, których nie umiem rozpoznać. Jedna róża miała czarne płatki, które na końcach zmieniały się na fioletowy bądź różowy kolor. Ten kwiat wplotłem na końcu jako przód wianka. Zadowolony ze swojej pracy i ucieszony jak dziecko przyzwałem wiatr.
- Wietrze! Czy mógłbyś? - spytałem się starego kompana ojca, który bez ociągnięć porwał wianek z moich rąk i delikatnie położył go na głowie Jess.
<Jess? :D>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz