Biegnę przez las, próbując złapać oddech. Wokół mnie jest
ciemno i cicho, niebezpiecznie i nienormalnie cicho. Zapach żywicy i mchu jest wszechobecny, wręcz duszący. Jest tak ciemno, że nie widzę, co jest ani przede mną, ani pod moimi nogami. Jedyne, co słyszę to mój
urywany oddech. Od szybkiego brania powietrza bolą mnie płuca, czuję suchość w gardle. Mam wrażenie, że lecę, nie czując nóg z bólu i
wyczerpania.
Po prostu biegnę.
Czuję za sobą czyjąś wieczną obecność, czyjś ciepły, lepki oddech na karku. Mam wrażenie, że zaraz
zwymiotuję słysząc w oddali szyderczy śmiech. Próbuję ruszać nogami jeszcze
szybciej, chociaż nie jestem pewien, czy to w ogóle możliwe – nie potrafię ani
się zatrzymać, ani biec szybciej. Jestem ciągle w biegu, ale mam wrażenie,
jakbym stał w miejscu. Czyjeś głośne, dudniące kroki wcale nie oddalają się ode
mnie, z każdym moim ruchem czuję, jak to
coś się zbliża coraz bardziej, jak oddech tego czegoś praktycznie dosięga moich ramion.
Łzy mimowolnie
pojawiają się w moich oczach, próbuję je odetrzeć, ale podnosząc rękę tracę równowagę.
Upadam na pierś, czując jak oddech zostaje brutalnie zabrany z moich płuc. Próbuję się
podnieść otwierając szeroko usta, chcąc zaczerpnąć powietrza, ale jedyne co
się dzieje, to moje gardło wydaje świszczący dźwięk. Odbijam się od brudnego
mchu i wstaję niemrawo próbując biec szybko, ale obite płuca nie pozwalają mi
na jakikolwiek ruch szybszy niż krok, robi mi się niedobrze, kręci mi się w
głowie. Boje odwrócić się, zobaczyć, co tak naprawdę mnie goni. Kiedy ból w
klatce piersiowej częściowo ustaje próbuję biec. Nagle pod moimi nogami zaczyna
pojawiać się ogromna ilość konarów i kamieni, powodując moje wieczne potykanie. Kroki zbliżają się do mnie z każdą sekundą, czuję, jakby to
coś kontrolowało moje myśli, kazało mi się zatrzymać,
przestać oddychać, przestać w ogóle
próbować. Zaciskam szczękę ruszając dalej chociaż ze
zmęczenia biegiem nie czuję kończyn.
Nagle mroczny las znika, zmieniając się w polanę. Niebo jest
czarne, nie ma na nim ani jednej gwiazdy, chłodny wiatr porusza trawą szumiąc
między gałęziami krzaków na obrzeżach łąki. Widzę na jej końcu drzwi, do
których ruszam powolnym krokiem tak, aby bestia mnie nie usłyszała, bo ze zmianą
krajobrazu i ona zniknęła. Idę czując ogarniające mnie wyczerpanie, chociaż
drzwi w ogóle się do mnie nie zbliżają. Nagle słyszę za sobą, gdzieś daleko za
mną, dźwięk kroków tego czegoś. Ruszam biegiem zaciskając zęby, próbując
oddychać przez nos, uspokoić szaleńczo bijące serce.
Wtem, drzwi otwierają się z impetem. Światło zza nich
oślepia mnie, muszę zasłonić twarz ręką, dopiero po jakimś czasie przyzwyczajam
się do blasku. W łunie błyszczącego światła stoi jakaś postać, tyłem do mnie.
Próbuję zwrócić jej uwagę na siebie krzykiem, ale chociaż otwieram usta i
napinam wszystkie możliwe mięśnie, z mojego gardła nie wychodzi żaden
dźwięk, jakby odebrano mi struny
głosowe. Czuje panikę narastającą w moim żołądku, obracającą moje wnętrzności
do góry nogami. Wyciągam rękę w stronę osoby w blasku kiedy czuję łapy potwora
zaciskające się na mojej szyi, najpierw lekko. Próbuję krzyczeć, wyć, płakać,
ale nic nie wychodzi, nic nie rusza istoty w drzwiach. Jest tylko wszechobecna, szumiąca w uszach cisza. Bestia ciągnie mnie w
ciemność, zrzucając mnie na kolana, zmęczony bezsensownym sprintem poddaje się
jej sile. Łapy potwora zaciskają się mocniej na moim gardle, czuję, że nie mogę
już wziąć oddechu, próbuję zerwać ręce z siebie drapiąc i bijąc je. Kiedy już
mam wrażenie, że mdleje, postać w świetle odwraca się, wyciągając do mnie dłoń.
Jakimś cudem wymykam się ze szponów potwora biegnąc do światłości. Gdy jestem
już na tyle blisko, że mógłbym dotknąć wyciągniętych palców osoby, zauważam jej
twarz, lekko rozmazaną, ale wciąż mi znaną.
Kitai.
Czuję, jak coś we mnie przeskakuje. Dziewczyna patrzy się
na mnie z oczekiwaniem wymalowanym w dużych , niebieskich oczach. Już sięgam w
jej stronę, muskam jej dłoń, kiedy czuję ogromną siłę odrzucającą mnie do tyłu.
Szpony bestii zaciskają się na moim gardle odsuwając mnie od Kitai stojącej w
świetle w tej samej pozycji. Próbuję błagać ją o pomoc, krzyczeć, żeby
przybiegła do mnie i mnie uratowała, ale nic nie wydobywa się z mojego gardła.
Czuję metaliczny smak w ustach, chwyt na mojej szyi zaciska się, przez ból
muszę zamknąć oczy. Ciepła krew spływa po mojej brodzie, kręci mi się w głowie.
Ostatkiem sił widzę, jak na horyzoncie, we wciąż otwartych drzwiach stoi Kitai.
Po chwili wrota zamykają się z trzaskiem, a ja odpływam.
-
Budzę się z niemym krzykiem na ustach, szaleńczo bijącym sercem, mokrym czołem i
obolałą klatką piersiową. Obracam się kilka razy próbując zorientować się w
przestrzeni, wciąż jest ciemno i trudno mi rozpoznać miejsce. Leżę na kanapie, okryty kocem. Coś mi nie pasuje, w moim pokoju
nie ma kanapy-
Dopiero po chwili wszystkie części układanki scalają się
razem i przypominam sobie o tym, że jestem w Akademii, ba, nawet pierwszego
dnia zdążyłem już kogoś zranić, zostać zaproszonym do kawiarni i do… pokoju?
Zeskakuję spanikowany z kanapy orientując się, że ze
zmęczenia zasnąłem na sofie w pokoju Kitai w czasie oglądania filmu. Czuję,
jak strach rośnie w mojej klatce piersiowej, wciąż trudniej mi się oddycha, co
wcale nie pomaga w uspokojeniu mnie. Światło księżyca rzuca na pokój jasną
poświatę, dzięki której mogę się zorientować, gdzie jest łóżko Kitai, gdzie
kanapa, a gdzie stół, przy którym wcześniej siedzieliśmy. Opieram się o
najbliższą ścianę próbując stłumić krzyk wchodzący na moje usta, gryząc rękaw
ciemnej bluzy. Drugą ręką łapię się za włosy próbując uspokoić oddech i serce
bijące tak szybko, jakbym przebiegł maraton.
Na samą myśl o bieganiu przypomina mi się przerażający sen,
przez co wydaję z siebie mimowolny jęk i od razu żałuję, że w ogóle się obudziłem.
Widzę, że coś rusza się na łóżku Kitai co mogło tylko oznaczać, że obudziłem ją
swoją paniką, bo nie miała żadnego
zwierzęcia, prawda?
Brawo, zrób coś
jeszcze.
Zaciskam powieki tak mocno,
że czuję ból i zaczynam kiwać się w przód i w tył, próbując uspokoić
siebie, chociaż i tak czuję gorące łzy spływające mimowolnie na moje policzki.
Czemu w moim śnie pojawiła się Kitai? Przed czym miała mnie
uratować? Co miały znaczyć te drzwi? Jak to się stało, że w ogóle zasnąłem?
Kolejne szmery ze strony łóżka dziewczyny przerywają mój
pociąg myśli. Zaciskam szczękę mocniej na rękawie czując, że złapałem też
fragment przedramienia między zęby, ale
w tej chwili ból mi nie przeszkadza, jest wręcz kojący.
Zaciskam mocniej powieki i próbuję złapać oddech, chociaż
mam wrażenie, jakbym się dusił. Słyszę Kitai wstającą z łóżka, widocznie też
nie mogła spać.
Obudziłeś ją swoim
głupim panikowaniem.
Mimo tego, że mam zamknięte powieki czuję Kitai kucającą
obok mnie. Nie przestaję się bujać, wręcz robię to dwa razy szybciej. Nie
jestem pewien, co dziewczyna chce zrobić, ale kiedy czuję jej dłoń na moim
ramieniu, chcącą zapewnić mi komfort, odskakuję wydając z siebie cichy skowyt.
Czuję, jak się czerwienie, łzy nie przestają płynąć, jest ich coraz więcej.
Zaciskam zęby na ręce jeszcze mocniej czując jak krople moczą materiał mojej
bluzy.
- Co mogę zrobić? – słyszę po jakimś czasie, który wydawał
się równocześnie wiecznością i sekundą, cichy i łagodny głos Kitai wysuwający
się zza mgły, przywracający mnie do teraźniejszości. Wbijam palce w spodnie,
ale mam za krótkie paznokcie, żeby poczuć jakikolwiek ból. Przełykam ślinę
czując słone, ciepłe łzy na języku i ustach, ich gorzki smak i ciemnożółty
kolor wszędzie wokół mnie. Rozluźniam lekko zaciśnięte powieki, ale wciąż ich
nie otwieram. Mam wrażenie, że w miejscu, w którym siedzi Kitai jest jakaś
jasna, zielonkawa poświata.
- Mów, cokolwiek. – przełykam ślinę, mój głos jest zdarty
przez wszystkie emocje, mogę jedynie szeptać. Od zawsze zdawałem sobie sprawę z tego, że jeżeli będę mógł skupić swoje myśli na czymkolwiek innym niż coś, co spowodowało mój atak paniki po jakimś czasie się uspokoję. – Nie dotykaj mnie, proszę; tylko
mów, opowiadaj, o wszystko jedno czym, po prostu mów, proszę.
Kitai?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz