Rzucim go do wora w odmęt wody, albo Nakarmimy jego ciałem głodne szczury, lub Poślem kulę z lufy w jego serce, oraz Poderżniemy jego gardło rdzawym ostrzem - według mnie ostatni wers jest najśliczniejszy. Powtarza się jeszcze refren Hej, ho i ju się wznosi to się śpiewa cztery razy, a na sam koniec Wcześnie o poranku. Tyle tej piosenki, lepiej ją sobie odpuścić.
Wiec co mam mówić?
- Kiedyś znalazłam książkę - a teraz uważnie słuchać. Jeśli ktoś, coś, ktokolwiek lub cokolwiek zrozumie moje słowa, chciałabym, aby mi je przedstawił w normalniejszy sposób. - Polana znajduje się w wodzie, która nie sięga nawet po kostki. Jest tak czysta, że odbija dokładnie to, co znajduje się na niebie. A to, co znajduje się na nim, jest niewyobrażalnie piękne. Gdy stoisz na środku polany wydaje ci się, że jest to koniec wszechświata - dobra, dalej nie mam pojęcia o czym ja mówię. Najwidoczniej mój mózg jest tak zmęczony, że odmówił jakiejkolwiek współpracy, dlatego też usta muszą działać same. - Że znajdujesz się w rezydencji milion gwiazd, które świecą, jakby był to ich ostatni dzień. Niebo zamiast być czarne, połyskuje w wielu odcieniach i barwach fioletu, granatowy i niby czerni. Gwiazdy nie migoczą zwykłym jasnym blaskiem, ukazują przepiękną łunę w wielu barwach, gdzie to w niej siedzi miliony milionów gwiazd. Gdy stoisz na suchej trawie, która jest niby małą wysepką tego wszystkiego, widzisz spadające gwiazdy - na prawdę, o czym ja gadam? Nawet nie jestem w stanie sobie tego wyobrazić, dopiero teraz moja wyobraźnia zaczyna pracować, chociaż bardzo słabiutko. - Wiesz co to? - oczywiście, że nie wiedział, skoro nawet ja nie rozumiałam własnych słów. Chciał, żebym mówiła, to mówię. - Ja też nie, ale było to dawno, dawno temu. Początki średniowiecza. Było pewne miasto, w którym każdy miał się szanować i dbać o drugiego człowieka - na prawdę musiało to być dawno, skoro mieli się szanować. - W zamian za to, pewien król oferował im wszystko czego zapragną. I tak było. Niczego im nie brakowało. Ludzie zaczęli zachowywać się jak rozpieszczone bachory. W końcu przestali przestrzegać zakazów króla. Nikt się nie szanował. Wokoło wyzwiska i bójki - nie no, ja na prawdę jestem beznadziejna w pocieszaniu. Usta, jeśli mnie słyszycie, zmieńcie temat. - Ciągnęło się to przez okrągły rok, ponieważ król cały czas dawał im kolejną szansę. Kiedy zjawił się w mieście i próbował uspokoić zażarty spór w jednym z barów, został wyśmiany. Nie było to tak, że się przebrał i udawał normalnego człowieka. Zachowywał się jak król, wyglądał jak król, ale przez swoja dobroć stracił królewski szacunek - usta, dlaczego mnie nie słuchacie?! Mózgu! Weź się obudź! - Zdenerwowany i załamany, zamknął wszystkich poddanych w więzieniu. Później zamieniał ich w gwiazdy. Te gwiazdy, które lśnią nad polaną. Te kolorowe światełka, którymi lśnią gwiazdy to dusze, które wzywają pomocy, a kolory na niebie to ich emocje. Woda, to łzy wylane przez cały ten czas nad polaną. A sama polana to jeden z przystanków drogi do nieba. W tej cieczy można zobaczyć największe pragnienie za życia - wcale nie pomagasz Kitai. Jesteś beznadziejna. - Ale jest też druga historia - proszę, może się już zamkniesz? - To było chyba w przyszłości - pięknie się zaczyna. Czy ja jestem świadoma tego co mówię? No chyba nie. - To chyba były początki. Rośliny zaczynały odżywać, zwierzęta zaczęły powracać. To, co kiedyś było miastem, ogromnym metropolis, podzielonymi przez granice państwami, ludźmi, którzy się nienawidzili... nic po tym nie zostało. Wszystko zostało połączone. Gdzieś była woda, a gdzieś jeden ląd. Czasem małe wysepki, czasem małe zbiorniki wody. Wszystko zaczynało odżywać. Nagle On wrócił. Przemierzał świat zostawiając po sobie wypalone ślady stóp, które już nigdy nie zniknęły - serio? Gorszej ściemy to ja nie słyszałam. - Ten, który wszystko zniszczył, wszystko powrócił do życia. Stworzył nas, ludzi. Nowych, innych. Jednak nie całkiem normalnych. Musieliśmy dać sobie radę żyć w dziczy, budować nowe miasta... I w końcu wszystko wróciło do normy. Prawie. Pewien mag popełnił błąd - o nie, tylko nie zaczynajcie. Usta! Zamknijcie się!
I posłuchały się. Milczałam długi czas, gdy nie usłyszałam spokojnego szeptu chłopaka.- Jaki błąd? - zapytał. Ty rozumiesz moją paplaninę? Zdziwiłam się, ale nic nie mówiłam w tą stronę. Zamiast tego, kontynuowałam... opowieść, jeśli można tak to nazwać.
- Chciał wiedzieć, co jest po śmierci. Ugadał się z demonem, że jeśli mu to pokaże, odda mu swoje ciało. Problem był w tym, że z demonami nie można się w żaden sposób ugadywać. One kłamię, zawsze jest mały haczyk. I był. Demon pokazał mu śmierć w postaci kosiarza, który zabija, a następnie wysyła wszystkich w pewno miejsce. Czyli tą dziwną, a zaraz piękną polanę, zasianą gwiazdami. Gdy demon wypełnił swoją część obietnicy, człowiek raptownie zerwał umowę. Rozwścieczony demon zemścił się niszcząc cały świat. Mówi się, że zostało po nim tylko to jedno, piękne miejsce, do których trafiają ci, którzy nie chcą już żyć. Ale trzeba uważać, czai się tak śmierć w postaci czarnego kosiarza z ostra kosą. Ale wyobraź sobie to piękne miejsce...
Nie mam pojęcia czy mi się udało. Nie umiałam pocieszać, ani opowiadać czegoś zmyślonego bez czegoś.. strasznego. Teraz zaczynałam się bać, że to był mój błąd, opowiadać takie historie. Miałam tylko nadzieje, że nie weźmie to sobie głęboko do umysłu, nie chcę, aby mi padł na zawał czy coś. Dalej siedziałam w tej samej pozycji, patrzyłam na niego i czekałam na jakikolwiek ruch, który się nie pojawił. Westchnęłam zrezygnowana.
- Wiem, jestem beznadziejna w opowiadaniu historii - powiedziałam i schowałam twarz w kolanach.
<Jean? Jeśli coś zrozumiałeś, to brawo xd>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz