Od Jean-Pierre'a CD Kitai

Westchnąłem cicho, spoglądając w dół przepaści i jeszcze raz oglądając się na konie za nami, na puste pole pełne zgniecionych przez smoka kwiatów. Może Kitai ma rację, powinienem zacząć myśleć pozytywnie, ale wciąż wisiało nade mną widmo opcji zostania pożartym przez jednego ze stworów. Wzdrygnąłem się na samą myśl o tym. Niebieski smok, ten, który nas przyprowadził, spojrzał się na nas z dna urwiska. Widać było, że jest zdenerwowany, kręcił się wokół swojego przyjaciela leżącego bezradnie na ziemi. Obserwując, jak trąca go nosem i ryczy cicho, próbując pomóc mu wstać, poczułem ogromny żal.
- Nie można go tak zostawić. – powiedziałem cicho. Zauważyłem kątem oka, jak Kitai uśmiecha się pod nosem. Wróciłem do koni, które zostały na równiejszej części polany, chodząc w kółko lekko niepewnie. Miałem ogromną ochotę wskoczyć na Noir i pogalopować do Akademii zapominając o tym wszystkim. Mógłbym, przecież to nie jest takie trudne. Cicho i bez słowa uciec. Kitai chyba zrozumiałaby, prawda? Przecież człowiek ma prawo bać się smoka, tak? Ale zostawić ją samą z tym potworem?
Przecież poradziłaby sobie. Ma swój kryształ. Możesz spokojnie uciec, tak, jak zrobiłby każdy tchórz.
Jesteś tchórzem.
Tchórz, tchórz, tchórz, tchórz, tchórz, tchórz, tchórz, tchórz...

Odwróciłem głowę w stronę Kitai wciąż kucającej nad przepaścią. Zacisnąłem pięści.
Nie jestem tchórzem.
Nie mógłbym zostawić rannego zwierzęcia. Nawet jeżeli jest nim smok.
Cholera, nie mógłbym zostawić Kitai.
Poluzowałem obu klaczom popręgi i zaczepiłem wodze tak, by nie potknęły się o nie w czasie biegu ani żeby nie przeszkadzały im przy schylaniu łbów. Ignorowałem to, że moje ciało wręcz podrywało się do biegu bez mojej decyzji.
Nie, zostaję.
Pogłaskałem Noir po pysku, wracając do krawędzi, przy której stała dziewczyna.
- Jeżeli się przestraszą, mogą bezpiecznie uciekać, nie potkną się. To bezpieczniejsze niż wiązanie ich do jakiegoś drzewa. – wzruszyłem ramionami, tłumacząc cicho swoje cofnięcie się, omijając moją bardzo bliską zrealizowania ucieczkę. Nie chciałem się przyznawać do tego, że z nerwów wręcz trzęsły mi się nogi, ale, tak czy siak, przytaknąłem Kitai, która już zaczęła powoli schodzić. Poczułem, jak żołądek mi się skręca, spoglądając w dół. Zejście nie miało żadnych schodków ani chociaż poręcznie wystających kamieni, jak na ściance wspinaczkowej, na którą zabrała nas matka wiele lat temu.

Pamiętam, jak straciłem równowagę na jednej z wyższych półek i zacząłem spadać. Pamiętam świst powietrza wokół mnie i linę opadającą obok. Pamiętam łzy, przez które nic nie widziałem i szarpnięcie uprzęży. Zawisłem kilka centymetrów nad ziemią, w ostatniej chwili ktoś złapał linę. Pamiętam minę przerażonej Rosalie, siedzącej w swoim wózku. Pamiętam, jak chowałem łzy, uśmiechając się do niej i powtarzając „wszystko jest okej”. Ona rozpłakała się. I nie przestała płakać aż do wieczora.

- Jean? – głos dziewczyny wyrwał mnie z zamyślenia. Odsunęła dłonią włosy z twarzy, spoglądając na mnie wzrokiem, którego nie potrafiłem rozszyfrować. Wyglądało, jakby zwisała z klifu, ale kiedy wysunąłem głowę, zauważyłem, że opiera się na małej półce poniżej.
– Idziemy. - przytaknąłem, przysuwając się do niej.
Zauważyłem, że Kitai znajduje wgłębienia w płaskim kamieniu, wsuwając tam nogi i łapie się korzeni wystających spomiędzy warstw skały. Przełknąłem ślinę, zsuwając stopę w dół i szukając po omacku jakiejkolwiek dziury. Po jakimś czasie ją znalazłem, zniżając się powoli i ponownie szukając wcięcia odrobinę niżej, kurczowo trzymając się krawędzi klifu. Zacząłem szukać wzrokiem Kitai, panikując z każdą sekundą, kiedy nie mogłem jej znaleźć. Po chwili dostrzegłem ją, zeskakującą zgrabnie z jednej skałki na drugą. Była już prawie na samym dole. Jak szybka jest?
Raczej jak wolny ty jesteś?
Zacisnąłem palce na krawędzi, zsuwając nogi niżej. Wgłębienie, noga, korzeń, ręka, wgłębienie, noga, korzeń, ręka i tak wciąż.
Musiałem skupić się na tym i tylko tym, ale jak na złość, do mojej głowy zaczęło przybywać miliard myśli.
Spokojnie, zanim ten smok cię zje, zdążysz jeszcze się upokorzyć przed Kitai.
Miałeś tak dobrą szansę odejść stąd. Teraz robisz z siebie tylko głupka.
Uważaj na rączki, niektóre korzenie na pewno są naderwane. No cóż, jeżeli spadniesz, będzie jeszcze zabawniej.
Nawet nie zacząłeś chodzić na lekcje, a już zginiesz. I to w tak żałosny sposób. Upadek z klifu. Nawet nie z własnej chęci.

- Zamknij się! – warknąłem, zeskakując niżej, łapiąc się kolejnych wgłębień. O dziwo, moja głowa stała się kompletnie pusta.
- Jean? – usłyszałem ponownie. Musiałem odchylić się w dość niebezpieczny sposób, żeby zauważyć Kitai, której brakowało niecałego metra do dotarcia do ziemi. – Wszystko okej?
Cholera, musiałem powiedzieć to dosyć głośno. Zniżyłem się odrobinę, przełykając ślinę.
- Tak, tak. Wszystko jest okej.
Potrzebowałem jeszcze kilka minut, żeby dotrzeć na sam dół. Podszedłem szybkim krokiem do Kitai z gotowymi przeprosinami za to, ile czasu mi to zajęło, ale o dziwo dziewczyna nie okrzyczała na mnie, tylko spojrzała mi prosto w oczy. Mogłem zauważyć, że jest niepewna, że odrobinę się waha.
- Na pewno nic ci nie jest?
- Wszystko jest okej. – westchnąłem, marszcząc brwi. – Po prostu czasami nie potrafię poradzić sobie z tym… wszystkim.
Kitai przytaknęła lekko, ruszając powoli.
Ta dziewczyna nie przestanie mnie zadziwiać. Nigdy w życiu nie spotkałem tak wyrozumiałej osoby. Jedynie Rosalie mogłaby konkurować z nią o to, kto jest bardziej empatyczny.
Zbliżyliśmy się do smoków. Nasz przewodnik, niebieskooki obserwował nas uważnie, co chwile zwracając wzrok na rannego leżącego obok. Zaryczał cicho, trącając go nosem.
- Mam nadzieję, że nie zjesz mnie kolego. – powiedziałem cicho, rozluźniając ręce wzdłuż tułowia. Miałem ogromną nadzieję, że smoki są, choć odrobinę podobne do koni. Z końmi potrafię postępować.
Ze smokami?
Zobaczymy.
Stwór najeżył się lekko i zasyczał, ale nie zbliżył się ani trochę. Spokojnym krokiem podszedłem do tego leżącego na ziemi. Oddychał dość ciężko, jego krwawiące skrzydło drgało lekko, jakby zwierzę chciało nim poruszyć, ale nie potrafiło. Kucnąłem obok niego, bardzo powolnym ruchem zbliżając dłonie do skrzydła. Czerwony odsunął wargi, ukazując rzędy ostrych zębów.
- Chcemy tylko pomóc. – szepnąłem, muskając jego czoło (czy smoki mają czoła?) palcami. Jego ciało było niewiarygodnie gorące.
Czy smoki są tak naturalnie gorące, czy ten ma gorączkę?
Dotknąłem lekko rannego skrzydła. Smok podniósł łeb, rycząc głośno, próbując mnie ugryźć. Zasłoniłem twarz rękami, czekając na cios, ale o dziwo nic się nie stało. Otworzyłem powoli oczy. Smok, który nas przyprowadził, stanął między mną a rannym. Podniosłem na niego wzrok. Obserwował mnie smutnymi oczami.
- Dziękuję.- wybełkotałem. On odsunął się, schylając łeb. Miałem niemiłe wrażenie, że stworzenie mnie rozumiało.
Nacisnąłem delikatnie zranioną część. Smok ryknął znowu, machając głową. W miejscu największej opuchliny zacząłem coś wyczuwać. Kątem oka zauważyłem, jak masywny ogon zwierzęcia sunie w niewiarygodnie szybkim tempie w moją stronę. Odsunąłem się szybko, ale potknąłem się o niego, lądując z hukiem na ziemi, wznosząc warstwę piachu w górę. Szybko otrzepałem się i podbiegłem do Kitai tak, żeby uniknąć kolejnych ciosów.
- Ma złamane skrzydło. Albo jakiś przedmiot wewnątrz, który mu to skrzydło złamał, nie jestem pewien, w każdym razie nie wygląda to na drobną ranę. Co z tym robimy?


Kitai?
tak bardzo przepraszam za ogromną przerwę ;--;

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Szablon wykonała prudence. z Panda Graphics. Credits: x | x | x | x