Od Corey'a CD. Lily

Wracając za moją ukochaną ladę, dwójka nowych konsumentów wzięła innych za wodze i zaczęli tańczyć do jednej z piosenek. W głowie już miałem scenkę, jak zostają karceni przez tutejszych ludzi, a co mnie zdziwiło to ich klaskanie i nawoływanie. Chwilę później cała sala tańczyła, a pieniądze same na ladę opadły, chcąc być wymienione na kolejne piwo bądź inny napój. Przyglądając się ciekawej dwójce, złożyłem w głowie szczere podziękowania za zacny dzisiejszy dorobek.
Wycierając ścierką jeden z kufrów, mogłem poczuć na sobie wzrok pani tańczącej tuż przede mną. Stać mnie było na jeden, miły uśmiech.
- Dwa razy czysta - moje źrenice poleciały w lewo, dostrzegając czarnowłosą, niezbyt szczęśliwą dziewczynę.
- Twój chłopak nikogo nie podrywa, jeśli o TO ci chodzi- podniosłem dwa kufry, wskazując głową na przyjaciela. Jego dziewczyna, Heidi, była dosyć zazdrosna o jego miejsce pracy. Są tu zazwyczaj tylko mężczyźni, ale też samotne kobiety szukające pocieszenia. A znając charakter tego odludka... sam bym się o niego martwił.
- Mogę ci wierzyć? - Zmarszczyła lekko brwi, chcąc mieć pewność czy aby na pewno nie kłamię.
- A czy kiedyś cię zawiodłem? - Zniżyłem się do jej poziomu, opierając ręce o drewnianą deskę.
- Nie...? - odmruknęła niepewnie, na co zrobiłem minę typu what?". Naszą rozmowę przerwał Pan Przystojny, biorąc swoją dziewczynę na stronę. Nie chciałem się w to mieszać, więc zwyczajnie kontynuowałem, oglądając poczynania pary tancerzy.

__________________

Godziny zamknięcia się zbliżały, a mi zostało „wygonienie” klientów, którzy mieli małe problemy ze słuchaniem poleceń.
- Przepraszam, już zamykamy - szturchnąłem jednego ze śpiących w kącie mężczyzn, a ten zareagował, jakby go ktoś gorącą wodą oblał. Zmierzył mnie wzrokiem, ale zatrzymując się na mojej sylwetce, po prostu wstał i bez słowa wyszedł, z resztą jak reszta... naprawdę wyglądam tak strasznie? Czasem nawet bolało mnie to, że nie widzą mojej innej strony, tylko to, że mogą skończyć ze złamanym nosem.
- Hej, świetne żarcie! Ile płacimy? - Usłyszałem z dużego stolika, najbardziej przeze mnie zapamiętanego. Stos naczyń, ułożony był w dwa wielkie szczyty. Spoglądając na żółtą karteczkę, z kalkulatorem w ręku i menu przed sobą, zacząłem liczyć.
- To będzie jakieś...357,50 zł - uśmiechnąłem się lekko, gdy dziewczyna na dłużej zawiesiła na mnie wzrok, a potem odwróciła go w okamgnieniu. Zapadła nieco niezręczna cisza, która i mnie zaczęła nieco irytować.
- Szczerze myślałem, że będzie gorzej - odezwał się w końcu mężczyzna, grzebiąc w portfelu. Rzeczywiście, ceny nie były duże, jedzenie dobre, dlatego mieliśmy wielu klientów i wiele zarobku... który nie zawsze trafiał do naszych rąk, ale to szczegół.
- Goszczenie ludzi jak Państwo to dla nas przyjemność - powiedziałem cichym, miłym głosem odbierając gotówkę, odliczoną co do grosza. Jeszcze raz podziękowali za obiad i wyszli. Wtedy, biorąc ścierkę i płyn, chcąc umyć stoliki, zauważyłem portmonetkę. Nie należała zapewne do żadnego faceta, acz kobiety. Leżała przy wyjściu, więc nie miałem pojęcia, do której osoby należy. Wziąłem ją i położyłem na blat.
- Jak myślisz, kogo to jest? - zwróciłem się do kolegi, który zapisywał coś na kartce. Wzruszył krótko ramionami, mówiąc, żeby poczekać i może ktoś się po nią zgłosi. Uznałem pomysł za dobry, ale żeby nie zginęła, schowałem ją w biurze szefa. Siedział z nami do końca, czyli zamknięcia baru i sprawdzenia, czy wszystko lśni jak nowe. Po jakiejś godzinie uwinęliśmy się stamtąd.
- Kolego mój, podwieziesz mnie? - spytał Allen, wpatrując się w ekran swojego telefonu. Dojrzeć mogłem jedynie jego mocno oświetloną przez wyświetlacz twarz, gdyż coś stało się z lampami ulicznymi, które nie dawały światła i było zwyczajnie ciemno.
- Ale ty płacisz za mandat - mruknąłem ostrzegawczo, patrząc na swój pojazd, jakim był jednoosobowy motor.
Zielonooki spojrzał na mnie w wymowny sposób, pokazując mi środkowy palec. Uśmiechnąłem się w jego stronę, wskazując znajdujący się niedaleko przystanek autobusowy.
- Na razie - pomachał mi i poszedł. Założyłem zabrany wcześniej z biura kask i rękawice, wsiadając na motor.
- Hej, czekaj! - usłyszałem za sobą damski, prawie zrozpaczony głos. Odwróciłem się w tę stron głowę, napotykając znajomą blondynkę. - Zgubiłam tutaj portmonetkę, przy sprzątaniu może się na nią pan nie natknął...? - Zatrzymała się tuż przede mną. Powoli przytaknąłem, zsuwając z siebie kask.
- Natknąłem... ale otrzymasz ją dzisiaj, jeśli tylko szef dalej jest w środku... - wstałem, odblokowując stopkę. Dając jej znak głową, poszliśmy do tylnych drzwi z nadzieją, że sprawdzanie trochę się przedłużyło. Cóż. Chyba los nam sprzyja! Drzwi były otwarte, więc bez słowa wszedłem do środka, zaglądnąłem do szafki i wziąłem zagubioną rzecz.
- A ty dalej tu? - zza framugi wychylił się wspomniany w tekście Pan Szef. Przechyliłem lekko głową, szybko przytakując i ponownie opuściłem pomieszczenie.
- Twoja zguba - uśmiechnąłem się, oddając rzecz dziewczynie. - ... Jesteś tu sama? A gdzie twój chłopak? - spytałem, nie widząc w pobliżu żywej duszy oprócz nas i osoby w środku.

Lily?

Od Hefai do Devana

- Dobrze, to coś o charakterze, choć na pierwszy rzut oka można zauważyć, że jestem pewna siebie, odważna, wredna, to jest też druga strona medalu. Bardziej mroczna i smutna. Teraz ty - skierowałam palcem na niego.
- Mam tylko ojca, nikogo innego, twoja kolei - no dobra.
- Też mam ojca, był z nim problem, a teraz niby się zmienił i ma nową panienkę - mówiłam z lekką irytacją.
- Interesuje się broniami, czy też nożami - powiedział, a ja dalej szukałam i przeważałam tamto wydarzenie.
- Tyle ci starczy, muszę już iść. - odwróciłam się i poszłam, schowałam się za jakimś drzewem i opadłam na ziemię. Jakby to było wczoraj.

.. Dziewięć lat temu ..
Byłam schowana w szafie cicho jak mysz, patrzyłam, jak ojciec molestuje moją matkę. Choć był taki kochany, on ją bił, on ją sprzedawał. Gdy mnie znalazł, on robił mi to samo... Kilkanaście razy próbowałam się zabić, nie chciałam tego życia... Czułam się brudna, wolałam być martwa niż żeby ktoś taki jak on mnie dotknął. Policja nieraz była u nas... On pił, bił, musiałam się sprzedawać, żeby mieć co jeść, zachowywać się jak biedak... Byłam nim... Gdy zabrali ojca za morderstwo, wpakowali go do kicia. On tam był, mnie chcieli dopaść. Ale mieszkałam na ulicy... Dwa lata temu go wypuścili, zmienił się... Często wyjeżdża i tak jest lepiej. Łapie nowe zdobycze...

- Ziemia do Hefai - podniosłam głowę i spojrzałam na Devana.
- Co tu jeszcze robisz? - spytałam.
- Widziałem, jak tu siadasz, mówiłem od kilku minut, nie zareagowałaś - podniosłam się i odsunęłam się od niego, na tyle, ile mogłam. Wciąż był blisko, za blisko. No kurna...
- I mam ci podziękować za to? Coś mówiłam, że na mnie już czas. Więc pa - wyminęłam go, ale no nie za daleko poszłam, bo mnie dotknął. Przeszły mnie ciarki.
***
Wzięłam prysznic, przebrałam się i siedziałam w pokoju z psami. Położyłam się i leżałam. Wstałam i poszłam sobie pobiegać. Nie mogąc wyrzucić tych obrazów z głowy. Nie zauważyłam nawet, jak na kogoś wpadłam, ale nie upadłam na ziemię.
-Jesteś cała? - spojrzałam w górę. Devan... jak? Kiedy... Co on tu robi. Wciąż mnie trzymał.
- Tak, jestem cała, możesz mnie już puścić - odsunęłam się no i wciąż staliśmy bez słowa. Dziwna, niezręczna cisza.

Devan?

Od Hefai do Carmeli

Psiaki mnie zbudziły, chciały wyjść na dwór. Wzięłam prysznic, ubrałam się i wyszłam, zamykając drzwi. Biegły w bliżej nieokreślonym kierunku, dopiero gdy jakieś osoby się zatrzymywały, głaskały je. Była ich spora gromada, przecież to tylko szczeniaki. Co tu jest dziwnego. Przecież zresztą psiaki są w centrum zainteresowania. Lubią to, choć Hades bardziej, natomiast Tiara niezbyt. Jest trochę płochliwa. Gdy już wszyscy poszli. Psiaki zaczęły biec w stronę stajni. Szłam wolnym krokiem za nimi, ganiały się, bawiły i coś za szybko gnały przed siebie.
- Tiara i Hades, do nogi. - powiedziałam, Tiara się spojrzała i wróciła, szczeknęła na brata i ten też zawrócił. Kucnęłam i pogłaskałam Tiare po łepku. Hades był zazdrosny. Podniosłam Hadesa i go przytuliłam. Gdy już się uspokoił, puściłam go, lecz najpierw im wyjaśniłam, że mają być grzeczni. Z nimi nic nigdy nie wiadomo. Po paru minutach już szli obok mnie. Gdy mijałam boksy, zauważyłam Carm. Stała chyba przy boksie swojego konia, powoli podeszłam do niej, zauważyła mnie.
- Hej, Hefaja - przywitała się ze mną, opierała się o boks swojego konia. Spojrzałam się na nią, uśmiechając.
- Hej, Carmela. - psiaki podeszły do niej i ją powąchały, chciała je pogłaskać. Lecz Tiara uciekła, a Hades zaczął szczekać. - Hades, spokój. Tiara, ona ci nic nie zrobi. Poznajcie się to, jest Tiara i Hades, a to Carmela. Carmela oto cudne rodzeństwo. - zachichotałam i wtedy poszło już łatwiej. Carmela poszła zanieść pudełko, a ja czekałam na nią, oglądając jej konia. Ładny jest.
***
Razem z Carmelą siedziałam na trawie, jedna rzucała patykiem do jednego psiaka, druga do drugiego. Patrzyłam na nie, gdzie są. Po dłuższej przerwie przyszli do mnie. Hades położył pysk na moich kolanach i prosił się o pieszczoty. Cały on, dałam im wody i przysmaki. Natomiast Tiara położyła się ma Carmeli. Zauważyłam, że spodobały jej się psy. Komu by się nie podobały.
- To husky? - spytała, drapiąc za uchem Tiare.
- Tak są to husky syberyjskie. - uśmiechnęłam się.
Powoli się zbieraliśmy, ale jeszcze do kawiarni zahaczyłyśmy. Przywitałam się z koleżanką, pieski miały posiłek. Tutejsze gwiazdy.
Zamówiłam to, co zawsze, gofry z owocami, lodami, bitą śmietaną oraz gorąca czekoladę. Taki zlepek słodkości, ale to tam się spali dziś wieczorem.
Po czym Carm zamówiła.
- Chcesz dziś iść ze mną pobiegać? - spytałam się Carmeli, po chwili przynieśli nasze zamówienia. Natomiast szczeniaki usiadły przy naszym stoliku.

<Carmela?>

Od Devana do Hefai

- Ona...- spojrzałem ukradkiem na klacz, która po kopyta była pokryta błotem i piachem. Wcześniejszy trening był nieco cięższy niż zazwyczaj, co było po niej widać. - Ma się dobrze. Nawet z tym błotem jest piękna- Pogłaskałem ją z lekkim uśmiechem.
- W to nie wątpię. Opowiesz mi coś o sobie?- Spytała pewnym siebie tonem, równając ze mną krok. Nie wiem, gdzie szliśmy, ale jedno było pewne-bezczynne stanie w miejscu było nieco niekomfortowe.
- W sensie?- Uniosłem brew.- Ciekawe jest tak z mostu pytać o takie rzeczy...
- Bo niby ty nie jesteś bezpośredni...?- Bardziej stwierdziła, niż zapytała. Miała rację, jednak chęć bycia nieco skrytym wydawała się ciekawszym pomysłem, niż wylewanie z siebie wszystkiego, co możliwe.
- Mówiłaś coś o byciu wrednym?- Odwróciłem się w jej stronę głowę, na co spojrzała na mnie spod byka. Ciekawił mnie jej wygląd i charakter, bo nie każdy z taką otwartością godzi się rozmawiać z ludźmi. Ale zegar ma dwie strony... czy jakoś tak, więc z tej drugiej, mniej widocznej strony nie miałem w planach poznawania przyjaciół. ~Eh...egoista, od razu myśli tylko o sobie...~
- Nie wrednym, tylko otwartym- poprawiła mnie. Przewróciłem niewidocznie oczami.
- Wiesz, ciekawiej będzie, jeśli bez pytań dowiesz się czegoś o mnie.- Zaproponowałem, przekrzywiając głowę lewą stronę.
- Gdyby tylko to było możliwe, to bym się nad tym zastanowiła...-Zapatrzyła się na coś z miną myśliciela. Teraz tak chwilę się jej przyglądając, dojrzałem, że dosięga mi ledwie do brody. A może niżej? Stwierdzić to można było dopiero po dokładnym mierzeniu, aż chwilę zaśmiałem się z siebie z radykalnego pomysłu porwania dziewczyny, przywiązania do ściany. I wtedy wszedłbym w jakimś dziwnym, strasznym przebraniu z miną psychopaty i miarką w jednej ręce. Ta... jestem dziwny.
- Nie zastanawiaj się, bo i tak Ci nic nie powiem- uśmiechnąłem się wrednie, machając lekceważąco ręką. Dziewczyna pokręciła głową, głośno wzdychając.
- A jeśli poproszę?- Wykrzywiła swoje mocno zarysowane usta w lekki uśmiech, jednak reszta jej twarzy pozostawała nienaruszona, oprócz oczu, które uważnie mi się przyglądały.
- Nie przekonasz mnie, wybacz.- Wzruszyłem ramionami. - Ale za to ty możesz opowiedzieć mi coś o sobie.
- Już biegnę- Prychnęła ze śmiechem. - Mam pomysł. Ja mówię jedno zdanie o sobie, potem ty.
- Znaczy, że zaczynasz?
- Nie, ty.- Wskazała na mnie palcem. Zmrużyłem lekko oczy, przecząco kiwając. Jednak po krótkich namowach zwyczajnie odpuściłem, bo czemu nie.
- Okej, w takim razie... coś o charakterze- Zacząłem. - W sumie jestem bardziej introwertykiem, niezbyt lubię, gdy tłumy ludzi bezmyślnie pchają się na ciebie bez zielonego powodu. Teraz ty.- Tym razem to ja na nią wskazałem, przeczesując swoje ciemne włosy.

<Hefaja?>

Od Hefai do Devana

Siedziałam w pokoju, nie zauważyłam nawet, która jest godzina. Dopiero po wibracjach w telefonie zobaczyłam, która jest godzina. Było grubo po drugiej rano. SMS miałam od taty. Mówił coś o tym, że go nie będzie, że wróci za parę miesięcy, musi wyjechać... Kocha mnie... Jak to on... Zawsze tak robi. Położyłam się i po chwili już zasnęłam. Gdy się obudziłam była 4:04. Wcześnie. Wstałam, wzięłam prysznic, przebrałam się i poszłam do stajni. Zauważyłam białą klacz, była mi dobrze znana. Kiedyś na podobnej jeździłam. Chciałam do niej podejść, lecz ktoś szedł w moim kierunku. Spojrzałam na tę osobę, był nim jakiś chłopak.
Przyjrzałam mu się dokładnie, chyba jakiś nowy. Ktoś wczoraj o nim mówił. Wyglądał na starszego, ale to pewnie tylko pozory. No przecież wygląd to nie wszystko.
- Jesteś... uczniem czy...? - zapytał i stanął w miejscu. Nie odezwałam się od razu, ale szukałam jakieś odpowiedzi.
- Tak jestem uczennicą, a ty jesteś nowy. - odpowiedziałam.
Podeszłam do konia powoli, dając marchewkę i głaszcząc po pysku.
- Nie pracuje tu, czasem pomagam tylko. - powiedziałam, zanim o cokolwiek zapytał.
- No to w porządku.
- A właśnie nie poznałam twojego imienia. Masz jakieś, czy wychowały cię wilki? - patrzyłam na niego.
- Tak, mam imię, Devan i może to prawda. - spojrzałam na niego ponownie i przeanalizowałam jego słowa.
- Miło mi, jestem Hefaja. Oh wybacz, nie chciałam być niemiła. Spokojnie mnie kot wychował, więc jest po równo. - przerwałam, bo akurat telefon zaczął wibrować, i oczywiście ojciec. - Chwilka. - odeszłam trochę od niego i odebrałam.
- O co chodzi, mówiłam już tak. Wiem, dostałam wiadomość, nie potrzebuje niańki. Nie jestem dzieckiem. Odpuść już sobie... Nie było cię. - już się we mnie zaczynało gotować.
- Ale kiciu, zrozum. Tak trzeba, rozumiesz mnie. Eh nie bądź taka. Poznałem kogoś. Chcę, żebyś ją poznała.- po tych słowach powiedziałam trochę chamsko.
- Nie waż się do mnie mówić "kicia" i nie mam zamiaru poznawać twojej kolejnej dziuni... A teraz żegnam. - rozłączyłam się i już nie odbierałam.
Spojrzałam na chłopaka.
- Em to miłej jazdy. - odwróciłam się i poszłam po swojego konia.
***
Siedziałam na płocie i głaskałam Lavere. Miałam przekąski w kieszeni. Gdy wróciłam do stajni, wyczyściłam Lav. Nie śpieszyłam się, powoli i dokładnie sprawdzałam wszystko. Kopyta, czyste, grzywa i ogon także. Była czysta, cała piękna.
- Jest już czysta. Jeszcze dziurę w niej zrobisz. - spojrzałam się w tamtym kierunku, stał tam ten chłopak. Najpierw nalałam wody i dałam siana, trawy, marchewki. Zamknęłam ją w boksie.
- No jest czysta, a jak tam twój koń? - szłam za nim.
Wciąż go obserwowałam nie to, że coś. Po prostu byłam ciekawa, kim jest.

<Devan?>

Od Carmeli do Hefai

- Aua! Zorro! - zawołałam oburzona, gdy ten stanął mi na stopę. Usłyszałam parsknięcie z jego strony. Odłożyłam szczotkę do pudła, łapiąc się za stopę. Co za cholera jedna... Dla niego to zabawne, a mnie teraz lewa stopa boli. No toć...
- Zorro, ja wiem, że ty nie lubisz, jak ci ogon czeszę, no ale weź się ogarnij. Źrebakiem nie jesteś - zganiłam go, znowu biorąc w dłoń przedmiot, który upuściłam i jeszcze raz przejeżdżając nim po ogonie ogiera. Dobrze, że przynajmniej mocno nie nadepnął. Gdy chce, to może mieć parę w tych swoich kopytkach. W końcu rzuciłam szczotkę do czarnego pudełka z czerwoną rączką, głośno przy okazji wzdychając. Dobrze, że postanowiłam dzisiaj go wyczyścić. Strasznie tego nie lubi, jednak uwielbia się brudzić, więc... Był w sumie nie aż tak brudny, jak myślałam, jednak raz na jakiś czas tak trzeba, mimo jego strasznej niechęci do szczotek i kopystki. Nie wspominając o tym, że zwykle lubi mi poprzeszkadzać, jak chwilę temu z kopytem. Opadłam na bal siana, biorąc lewą stopę bliżej siebie i ściągając mojego trampka, a potem i skarpetkę. Dokładnie ją obejrzałam, jednak... nie wyglądała jakoś specjalnie źle.
- Masz szczęście, wiesz? - zagadałam do niego, gdy wyraźnie się we mnie wpatrywał tymi swoimi czarnymi jak noc oczami. Znowu parsknął, obracając się bardziej w moją stronę i trącając mnie pyskiem. Zaśmiałam się, kładąc dłoń na jego chrapach i go głaszcząc. Przymknął oczy, jakby chciał całkowicie oddać się tej przyjemności. Mój misio... Poklepałam go jeszcze po szyi, po czym ubrałam skarpetkę z butem i wstałam. Schyliłam się do pudełka z jego szczotkami, zamknęłam je i wzięłam do ręki. Jeśli tego nie zaniosę, to o tym zapomnę. Wyszłam z jego boksu, zasuwając drzwi i je zamykając, by fryzyjczyk przypadkiem stamtąd nie wyszedł. Skubaniec wykorzysta każdą okazję, by mi psikusa zrobić... Gdy już miałam się odwrócić i zanieść pudło do siodlarni, zobaczyłam, jak w moją stronę szła Hefaja z... psami? Nie wiedziałam, że posiada psy. I to dwa, chyba szczeniaki. Jakie słodkie! Uśmiechnęłam się szeroko, machając do dziewczyny.
- Hej, Hefaja - przywitałam się z nią, opierając o boks mojego konia. Ta spojrzała na mnie, delikatnie się uśmiechając.

<Hefaja?>

Od Devana

- Wiesz, że nie musisz tego robić...- Odezwał się mężczyzna w słuchawce, ze swoim spokojnym i miłym głosem. Przymknąłem lekko oczy, drugą ciągnąc walizkę a na niej torbę, a przy tym jeszcze ściskając smycz Kenny która na przemian szła albo przede mną albo za mną. Widać też się denerwowała...
- Tato, to była moja decyzja i mało prawdopodobne że się zmieni- powtórzyłem to samo zdanie, mając nadzieję na chwilę spokoju, na chwilę zrozumienia.
- Ale nie wiem, czy to był dobry pomysł. Po prostu...- Zawahał się chwilę, co było jego typowym odruchem gdy chciał kogoś do czegoś przekonać. Jednak miałem własne zdanie, a odciągnięcie mnie od jakieś pomysłu to wielki wyczyn, nawet dla niego.
- O mnie się nie martw, jestem dorosły. Dam radę- odparłem pół-śmiechem, a ten tylko powiedział "ok, powodzenia" i chwilę później się rozłączył. Telefon schowałem do kieszeni. Przeciętnej wielkości budynki ustawione były ciasno obok siebie, jednak że wszystkie wyglądały niemalże tak samo, trudno było mi znaleźć mój. Spoglądając na małą tabliczkę z informacjami dla "nowych" typu "domy mieszkalne--->" nie były w prawdzie zbyt pomocne... Dalej nie wiedziałem gdzie mój pokój. Gdy w reszcie udało mi się coś wykombinować i wejść do jednego z budynków, zacząłem wciągać walizki po schodach, wymijając kilku uczniów którzy nie bardzo zwracali na mnie uwagę, zazwyczaj mając słuchawki w uszach. Zacząłem się zastanawiać, czy ja w ogóle potrzebuję przyjaciół? Znajomych? Nie. Mam swój własny cień, mam mają Kenny i Levinne. To mi do szczęścia wystarczy! Ale do pełnej pozytywnej energii brakowało mi znalezienia pokoju, w którym miałem przeżywać wszystkie tutejsze "przygody", czyli cały rok.

Otworzyłem drewniane drzwi, wchodząc do przestrzennego, ciemnego pokoju. Echo świadczyło o tym że pomieszczenie nie jest zbyt wypełnione, co w małym stopniu przypominało mój wcześniejszy pokój. Zapaliłem światło, dokładniej przyglądając się pokojowi. Był...ok. Miałem szafki, stolik do nauki i łóżko, a z tego co się orientowałem, zamiast kuchni jest stołówka. Kenny od razy pobiegła przed siebie, wskakując na łóżko. W tym czasie odłożyłem walizki i powtórzyłem ruch suczki, kładąc się obok niej. Jak to ona, położyła głowę na moje kolana domagając się pieszczot. Spojrzałem na okno, uwiadamiając sobie że godzina jest już późna. Układając sobie w głowie to, co miałem do zrobienia, pomyślałem o Levinne, która miała przyjechać jutro z rana. Żeby po niego pójść, miałem wstać o 5:00 więc sen dobrze by zrobił... Odwróciłem się na bok i nie zwracając uwagi na otoczenie, po prostu zasnąłem.

~~~~~*~~~~~

Obudził mnie dzwonek telefonu, z wypisanymi słowami "Levinne". Była 4:59, co zmusiło mnie do wstania. Ale heh, nie było to takie łatwe, ze względu na to że w nocy budziłem się co 10 minut.
Policzyłem szybko do pięciu, co zazwyczaj pomaga i podniosłem się z łóżka, czując kujące zimno na całym ciele. Wydając z siebie dosyć dziwny dźwięk, okryłem się kocem i podszedłem do walizki z rzeczami. Kiedyś będę musiał się z tym ogarnąć... Ale był weekend, więc czasu nie brakło.
Po ogarnięciu się ze wszystkim, po jakiejś godzinie spóźnienia dotarłem do stajni. Biała klacz, gdy mnie zobaczyła zaczęła chodzić w kółko. Dopiero po bliższym dojściu do niej, zauważyłem kogoś patrzącego na nią, a po chwili na mnie. Przez myśl przeszło mi, że jet to młoda osoba zajmująca się przewożeniem koni... Tak jakoś potem pomyślałem, że stanowczo za młoda jak na kogoś takiego.
- Jesteś... uczniem czy...?- Przystanąłem na chwilę.

<Ktoś, coś?>

Od Hefai do Carmeli

Szybko się zorientowałam, że Carm wyszła. Więc w sumie wiedziałam, gdzie idzie, eh pewnie to nie jej klimaty. Wyszłam z budynku i poszłam przed siebie tam, gdzie Oakim zaparkował. Stała tam z tym drugim bratem. Eloy czy jakoś tak. Co za imiona, kurde... Gdy tylko się odezwałam, ona się odwróciła.
- Gdzie jedziecie? - od razu spytałam, zakładając ręce na piersiach. A ona tylko lekko się uśmiechnęła.
- Eloy zawiezie mnie do akademii, po czym wróci po was, nie martw się. Dobranoc — powiedziała, odwróciła się i pomachała mi na pożegnanie. Potem już wsiadła do pojazdu, a chłopak go odpalił.
I tyle po niej było. Eh co za pech. Gdy weszłam na taras, już miałam jakiś kubek w dłoni. Usiadłam na murku, a Oakim stanął przede mną.
- Co tam? - spytałam.
- Gdzie jest moja siostra? - spytał.
- Eloy zawiózł ją do Akademika. Ale jak chcesz, to powinien zaraz wrócić po ciebie. - powiedziałam.
- A ty z nami nie jedziesz? - patrzył się to na mnie to gdzieś indziej.
- Zostanę do rana, potem pomogę Mike’owi posprzątać. A ty chcesz już jechać?
- Zaraz wyrwę jeszcze parę dziewczyn i pojadę. Powiem bratu, ok to miłego.
- Pa.
Poszedł sobie do tych dziewczyn, jeszcze trochę siedziałam, po czym poszłam do domu. Chłopaki grali w grę, akurat wyścigi, dobra w nie jestem. Gdy któryś przegrał, zastąpiłam go. I kolejni, z którymi przegrywali. Ja wygrałam, z każdym.
***
Obudziłam się w moim pokoju, u Mike’a w domu. Tak no, mam tam swój pokój, jakieś ciuchy. Czasem u niego mieszkam. Poszłam wziąć prysznic, a że mam w pokoju łazienkę to jest szybciej. Po dwudziestu minutach byłam w pokoju przy komodzie. Wyjęłam fioletową bieliznę. Wyjrzałam za okno, jest w miarę ciepło, ale coś mówi niebo, że będzie padać. Wzięłam z szafy czarne legginsy, koturny też czarne i bluzkę na ramiączkach z falbankami czarno-fioletowymi, oraz na to skórzaną kurtkę. Poszłam się w to ubrać, w łazience zrobiłam mocny wodoodporny makijaż, miałam warkoczyki na całej głowie... A to pewnie za wygraną albo coś innego. I w tym wydaniu wyszłam z pokoju. Poszłam do kuchni po coś do jedzenia, akurat miał składniki na gofry.
- Mike, jesteś?! - krzyknęłam.
- Jestem tutaj, sprzątam, zanim ktokolwiek przyjedzie. Mam składniki na gofry to, jak posprzątamy, to zrobimy. - wzięłam się za sprzątanie.
Już po dwóch godzinach wszędzie było czysto, umyte miałam rączki. Kroiłam owoce, a Mike kładł już gotowe gofry na talerz. Przyozdabiał je lodami, bitą śmietaną, oraz owocami.
Dał mi i siedliśmy przed telewizorem, oglądając film.
***
Po zjedzeniu jeszcze trochę tam posiedziałam, lecz już trzeba było się zbierać. Wzięłam kluczyki do mojego samochodu, który on mi na urodziny kupił i pojechałam na miasto. A bardziej w stronę wyścigów.
Gdy no tam chwilę powiedziałam i tam powygrywałam, wróciłam do akademika. Poszłam do swojego pokoju. Nakarmiłam moje dwie bestie i siedziałam i czekałam, aż zjedzą i przyjdą do mnie.

<Carmela?>

Od Carmeli do Hefai

Szczerze? Nudziłam się tu jeszcze bardziej niż dzisiaj w lesie. Po co się zgodziłam? A bo ja wiem. Wolałabym w tej chwili siedzieć razem z Zorro Juniorem. Tak za nim tęsknię... on za mną pewnie też. Mam nadzieję, że nie kopał w drzwi od swojego boksu. Ostatnio coraz częściej mu się nudziło, gdy mnie nie było i upodobał sobie taką zabawę, gdzie denerwuje stajennego. Mój mały kary głuptasek... Dobra, nie taki mały. Jego grzbiet znajduje się wyżej ode mnie, jednak nie mam problemów z dosiadaniem go. Wzięłam łyka tego bezalkoholowego piwa, które znalazłam jakiś cudem wśród tego z procentami. Mimo wszystko nie chce pić przed osiemnastką. Poza tym alkohol mi nie smakuje, jest taki dziwny... ale ja tam się nie będę czepiać. Przynajmniej miałam radochę, że bracia dzisiaj przyjechali. Tyle dobrego, że mogę z nimi pogadać. Póki jeszcze nie są pijani...
- Gramy w prawda albo wyzwanie. Chodźcie, siadajcie w kółku i zaczynamy - zawołał organizator tej "superowej" impry. Westchnęłam, nie ruszając się z miejsca. Nie miałam na to ochoty. W głowie widniał mi tylko pysk mojego ogiera. Dobra, mam dosyć. Wstałam z kanapy, na której siedziałam i wybrałam się poszukać Oakima. Nie, stop, wróć. Ten już na sto procent coś wypił. Lepszym rozwiązaniem będzie Eloy. Dobrze, że wcześniej zdążyłam zakosić klucze od samochodu. Choć wtedy, jak pojedziemy, Hefaja i brat nie będą mieli czym wrócić... Eloy pewnie jeszcze tu wróci. Odstawiłam pustą już puszkę na jakiś stolik, wychodząc na dwór przez drzwi tarasowe. Obróciłam się, chcąc rozejrzeć wokół. Całkiem ładny dom, podobał mi się. Trochę kolumn i przypominałby mój w Kalifornii. No, może jeszcze tego wystroju typowo hiszpańskiego brakuje. Na moje szczęście, znalazłam jednego z moich braci siedzącego na leżaku z... kubłem na głowie...?
- Em... Eloy, co ty wyprawiasz? - spytałam, podchodząc do niego na odpowiednią odległość. Obrócił zakrytą głowę w moją stronę, podnosząc ją w górę.
- Szczerze? Nie mam pojęcia - odpowiedział, zdejmując wiadro z siebie. Zaśmiałam się.
- Słuchaj, weź zawieź mnie do akademii - powiedziałam, rzucając mu kluczyki w dłonie, które zwinnie złapał. Westchnął, wstając z leżaka i zmuszając mnie do pójścia za nim, oplatając ręką moją szyję.
- Twoi cudowni bracia przyjechali, a ty co? Zamiast się z nimi pobawić, to wolisz uciec. I jak tu żyć... - zaczął marudzić, spoglądając na mnie z góry z żalem w oczach. Przewróciłam oczami na te słowa. Tak, tak. Wmawiaj sobie to wszystko, braciszku. Znajdując się już na podjeździe i podchodząc do samochodu, usłyszałam czyjś głos. Odwróciłam się do tej osoby, widząc Hefaje.
- Gdzie jedziecie? - od razu spytała, zakładając ręce na piersiach. Delikatnie się uśmiechnęłam.
- Eloy zawiezie mnie do akademii, po czym wróci po was, nie martw się. Dobranoc - powiedziałam, odwracając się od dziewczyny i machając jej na pożegnanie. Potem już wsiadłam do pojazdu, a chłopak go odpalił.

<Hefaja?>

Od Hefai do Carmeli

Rozmawiałam z jakimś chłopakiem pod drzewem, czyli ma na imię Kai. Dziewczyna ot tak się wcięła, no ok, jak sobie chce. Wstałam i odeszłam parę centymetrów od niego, ona poszła za mną i wyciągnęła w moją stronę rękę.
- Carmela Murrieta. Nie musisz dziękować za wcześniej, tylko uratowałam ci psychikę - powiedziała bez żadnego owijania w bawełnę. Spojrzałam sceptycznie na tę jej rękę, nie podając jej.
- Hefaja - odpowiedziałam tylko, wymijając ją. Czułam, że ktoś za mną idzie, pewnie ona i się nie myliłam.
- Tak w ogóle, to masz śliczny kolor włosów - rzekła, zrównując ze mną chód.
- Dzięki, wiem, że jest śliczny. - powiedziałam. Szłam sobie w bliżej nieokreślone miejsce, które nie wiem, gdzie się znajdowało. Zatrzymałam się w cieniu i patrzyłam na zgromadzenie.
- To twoja klasa, ta dzieciarnia co chwali się tym, jak pije i baluje? Żałosne... - powiedziałam i patrzyłam na nich. - Dziś jest impreza u mojego przyjaciela, może wpadnij, weź ze sobą, kogo chcesz. Jak dasz mi swój numer, to wyślę ci adres. Zaczyna się o dwudziestej, a kończy w sumie rano jakoś. - gdy podała mi telefon, zapisałam jej swój numer, jak i adres.
- Dzięki, to może pojedziesz z nami i powiesz, gdzie jest, bo nie znam tej ulicy. - kiwnęłam tylko, że spoko. Jeszcze chwilę z nią posiedziałam i poszłam, powiedziałam krótko - Do zobaczenia wieczorem. - gdy wyszłam z parku, poszłam do butiku oraz do paru innych sklepów odebrać rzeczy. Parę sukienek, bluzek, legginsów, krótkich spodenek, butów, bluz, biżuterii, kosmetyków. Mój osobisty szofer mi pomógł.
***
Gdy znalazłam się w pokoju, rozpakowałam i ułożyłam wszystko. Wzięłam prysznic i ubrałam się w czarną bieliznę, do tego legginsy ze wcięciami oraz połączone klamrami. Koturny czarne i do tego czarną krótką koszulkę z odsłoniętym brzuchem oraz skórzaną kurtkę. Nie mogę się skąpo ubierać, choć pije, mam na tyle silną głowę, aby się nie upić.
Gdy dostałam SMS od Carmeli, wyszłam, zamykając pokój, oraz wzięłam telefon do kieszeni. Gdy wyszłam już z budynku, samochód czekał. Usiadłam na przednim siedzeniu.
- Hej. - powiedziałam, widziałam Carm i trzech chłopaków.
- To tak to jest Oakim i Eloy moi bracia, a to Kai ich kolega. A to Hefaja. - powiedziała Carmelia.
Każdy po kolei się przywitał. Chyba Oakim prowadził, mówiłam mu, kiedy skręcić. I już po trzydziestu minutach byliśmy pod wielką posiadłością.
Wyszłam z samochodu, Mike od razu podszedł do nas i się przywitał. Akurat stał z kolegami i palił. Można powiedzieć, że Mike mnie zna. Ale nie wie o mojej przeszłości...
***
Siedziałam na kanapie i piłam kolejną butelkę piwa, Carmelia siedziała obok mnie i też coś piła.
- Gramy w prawda albo wyzwanie. Chodźcie, siadajcie w kółku i zaczynamy. - powiedział Mike już lekko wstawiony.

<Carmelia?>

Od Carmeli do Hefai

Słuchając większości mojej klasy, postanowiliśmy spędzić trochę czasu w lesie przy akademii, niedaleko jeziora Fredom. Nie miałam w sumie zielonego pojęcia, dlaczego akurat tam i co będziemy tak robić, ale... Lepiej chodzić za większością. Choć w sumie z drugiej strony będą głośniej o mnie mówić, że nie poszłam, bo coś... Jednak warto by samej poznać ludzi, z którymi mam spędzić jeszcze najbliższe trzy czy tam cztery lata. Stałam właśnie pod jednym z dębów, mając ręce założone na piersiach i przyglądałam się wszystkim osobom, które prawdopodobnie chodziły ze mną do klasy. Niektórzy z nich mieli w dłoniach puszki z niezidentyfikowanym przeze mnie napojem. Pewnie alkohol, jak to u młodzieży w moim wieku, choć kogo tam wie. Jakaś dziewczyna stała obok mnie, opowiadając o tym, jak to pochwalił ją jakiś nauczyciel. Szczerze? Miałam to gdzieś, bo nie dotyczyło to mnie. Zgarnęłam kosmyki z kucyka do tyłu, sprawdzając godzinę na ekranie mojego telefonu.
- O kurczę... Wiesz, trochę mi się śpieszy. Będę lecieć, pa - powiedziałam, delikatnie się uśmiechając i odchodząc od dębu, który jak na moje oko był raczej młody. Choć ja w sumie nie znam się na drzewach, więc wolałabym się nie wypowiadać. Tak naprawdę, to nigdzie się nie śpieszyłam. Nudno tu było. A zresztą wolałabym spędzić czas z moim ogierem. Wtedy zobaczyłam, jak gdzieś niedaleko przechodzi dziewczyna z fioletowymi włosami. Nie należała do osób z mojej klasy, na sto procent. Obróciłam się tyłem, ciągle idąc. Kierowała się bliżej brzegu naszego małego jeziorka. Zaciekawiła mnie tymi włosami... Zorro Junior poczeka, nic mu się nie stanie. Zaczęłam podążać śladem tej dziewczyny, aż nad samą wodę. Stanęłam przy drzewie, opierając się o nie i znowu zakładając ręce na brzuchu. Byłam poza zasięgiem jej wzroku. I tak w sumie gadała z jakimś facetem. O nie, ja go znam. Przypadkowo wpadłam na niego na korytarzu i... nie było zbyt przyjemnie. Odepchnęłam się od ciemnej kory, spokojnym krokiem idąc w stronę owej dwójki.
- Byłam pierwsza, więc mój drogi czekam na odpowiedź - powiedziała, stojąc naprzeciwko niego. Podeszłam do nich z lekkim uśmiechem na twarzy i pojedynczo klasnęłam, zwracając tym samym na siebie całą ich dotychczasową uwagę.
- Dobra, dzięki Kai, że się nią zająłeś. Teraz moja kolej - rzekłam, uśmiechając się do chłopaka i kładąc dłoń na ramieniu dziewczyny z fioletowymi włosami. Jednak ta zaraz ją strząsnęła. Nie dałam po sobie poznać, że mnie to jakkolwiek ruszyło. Chciałam ją tylko od niego zabrać, gdyż może później tego żałować. Gdy znalazłyśmy się odpowiednio od niego daleko, stanęłam naprzeciwko nieznajomej i wyciągnęłam dłoń do przodu.
- Carmela Murrieta. Nie musisz dziękować za wcześniej, tylko uratowałam ci psychikę - powiedziałam bez żadnego owijania w bawełnę. Jasnooka niezbyt chętnie spojrzała na moją rękę oraz jej nie ujęła.
- Hefaja - odpowiedziała tylko, wymijając mnie. Uśmiechnęłam się, odwracając się w jej stronę przez ramię. Schowałam obie dłonie do kieszeni dżinsów, po czym ruszyłam za niejaką Hefają. Trochę dziwne imię, trzeba to przyznać. Jednak moje nie lepsze.
- Tak w ogóle, to masz śliczny kolor włosów - rzekłam, zrównując z nią kroku.

<Hefaja?>

"Ale mówiąc coś do mnie, patrz mi w oczy. Chyba, że się mnie boisz, wtedy sobie idź"

[Twarzy użyczyła Victoria Justice]
Imię i Nazwisko: Carmela Murrieta
Pseudonimy: Car, Carma, Carmelka, bracia pieszczotliwie wołają na nią Cola.
Płeć: Kobieta
Wiek: 17 lat
Data urodzenia: 19.02.
Rodzina:
Alejandro Murrieta (znany również jako Zorro) - sprawiedliwy i jednocześnie opiekuńczy ojciec. Nigdy nie chciał, by jego jedyna córka poszła w jego ślady, jednak po wydarzeniu, gdy do ich domu wkradł się złodziej, porzucił tę niechęć, ucząc Carmelę wszystkiego, co sam umiał i potrafił. Lubi czasem sobie poudawać, że nie słyszy tego, co ona do niego mówi. Mimo wszystko jest super ojcem i nawet nie podejrzewa, że jego dziecko jest takie, jakie mimo wszystko nie powinno.
Elena Murrieta - kochana i troskliwa matka. Zawsze podejrzewała u swojej córuniu prawdziwy potencjał, którego niestety brakowało jej synom, którzy tylko by imprezowali i siali wszelkie zniszczenia. Mimo wszystko brązowowłosa nigdy nie lubiła jej się zwierzać. Nie czuła, że mogłaby powiedzieć jej dosłownie wszystko.
Oakim Murrieta - najstarszy brat, który obecnie liczy sobie dwadzieścia jeden lat. Najgorszy rozrabiaka z całej trójki. Uwielbia podrywać wszelkie dziewczyny, nieważne czy młodsze, czy starsze, każde. To on pierwszy uczył swoją siostrzyczkę jazdy konnej, jeszcze zanim ojciec to zrobił. Od początku wiedział, że to ona będzie idealnym zastępstwem Zorra, gdy ojciec umrze.
Eloy Murrieta - drugi starszy brat, mający dziewiętnaście jesieni. Drugi rozrabiający, choć w sumie i najgrzeczniejszy. Pilny uczeń, chcący pomagać ludziom nie jako Zorro, a jako... lekarz, a dokładniej chirurg. To on nie dopilnował domu, zostawiając Car samą w ogromnej posiadłości, do którego się później wkradziono. Mimo wszystko uwielbia się z nią droczyć.
Pokój: Nr 12
Klasa: II
Poziom: Średnio zaawansowany
Aparycja: Zwykle, gdy ktoś widzi szesnastolatkę, zgaduje, że jest modelką. Niby racja, bo posiada naturalnie ciemniejszą karnację, a jej twarz ma owalny kształt, jednak tej piękności dodają jej wystające kości policzkowe. Jej brzuch jest strasznie szczupły, tak samo, jak ramiona, biodra ma szersze. Mimo dosyć małych piersi nadrabia to zgrabnym tyłkiem i ślicznym uśmiechem. Jedynymi rzeczami, które przeszkadzają jej w zostaniu profesjonalistką, to wzrost. Sto sześćdziesiąt sześć centymetrów to niezbyt dobra liczba, a przynajmniej dla niej, strasznie chciałaby być wyższa. Ma jednak niedowagę, gdyż przy jej wzroście, gdzie powinno być pięćdziesiąt jeden kilo minimum, jest czterdzieści cztery. Mimo wszystko ona nie marudzi, nie chce przytyć i jest dumna ze swojego ciała, nie obchodzi ją to, że tak się wyniszcza. Ona przecież dużo je! Dosyć długie i brązowe włosy, przypominające trochę czekoladę, swobodnie opadają na jej biust lub plecy. Najczęściej są związane w wysokiego kucyka bądź dwa swobodne kitki, jednak zdarzają się dni, gdy zostawia je rozpuszczone. Jej wzrok, który emitując iskierki, zgrabnie przemyka po twarzach innych ludzi, również przypomina czekoladę, tylko bardziej gorzką. Czasem przypominają wręcz czerń, która pojawia się wraz z nastaniem nocy. Malując się, maluje, jak większość dziewczyn i nastolatek. Używa kremu nawilżającego, różu do policzków, tuszu do rzęs, który kocha oraz jasnych pomadek, rzadziej tych ciemniejszych. Ubierając się, często wybiera swetry bądź golfy, które również wielbi. Do tego nakłada przylegające jasne dżinsy oraz te czarne trampki przed kostkę, które posiada od prawie dwóch lat i nie zamieniłaby ich za żadne skarby. Jej dosyć krótkie paznokcie, które w zwyczaju ma obgryzać, gdy się nudzi, maluje na jasne kolory, najczęściej jest to jednak pudrowy róż. Mimo przekłutych uszu nosi kolczyki tylko w wyjątkowe dni.
Charakter: Patrząc na Carme, uważać można, że taka filigranowa dziewczynka jest niezwykle miła, opiekuńcza i nie można by nawet pomyśleć, że... uwielbia być w centrum uwagi. Kocha, gdy inni ludzie patrzą się na nią, mówią o niej... wszystko robią, co jest z nią związane. Jednocześnie ukazuje wszystkim, że niby tego strasznie nie lubi, choć kłamie wtedy jak z nut. Zawsze była dobrą aktorką, często kłamała rodzicom odnośnie do wielu rzeczy. Jednak zachowywała pozory tej grzecznej i uczynnej, uważnie słuchając ludzi, których musiała, czyli dorosłych. Swoich braci niby słuchała, jednak... nie przywiązywała wagi do ich słów. Po prostu uwielbia robić wszystko po swojemu. Nienawidzi słuchać się innych, gdyż twierdzi, że to jej życie i ona powinna o nim decydować. Jednakże, gdy chce, potrafi być tą "księżniczką", jaką chcieli stworzyć z niej rodzice. Umie pomóc starszej pani, gdy tej rozerwie się siatka z zakupami i z chęcią poniesie jej te ziemniaki czy jabłka. Posiada tę stronę serca, które współczuje biednym ludziom. Wzrusza się na samą myśl, że ktoś dla niej ważny nagle umiera lub coś innego mu się dzieje. Nie umie patrzeć na ludzi, którzy żebrzą każdego o te parę groszy, bo swojej rodziny nie dają radę wykarmić. Jak większość dziewczyn, uwielbia patrzeć na małe kotki, pieski, nawet na dzieci. Jednak jej ulubionym widokiem do dziś pozostanie mały źrebaczek, hasający sobie po polu z matką u boku, lub przy ojcu. Przy swoim koniu była od chwili, gdy tylko się urodził i zawsze marzyła, by przeżyć wszystkie te chwile z nim jeszcze raz. Lubi się prezentować przed płcią przeciwną. Uwielbia, gdy ci tracą dla niej głowę, przez to łatwiej zawinąć ich sobie wokół palca. Mimo tego dosyć młodego wieku jest w tym niesamowicie doświadczona i tylko cieszy się na wieść, że kolejnego okłamała. Jest w tym prawie że mistrzynią. Po jej zachowaniu nie da się za żadne skarby wyczuć, że oszukuje. Jednocześnie jest chytrą dziewczyną, chętnie zgarnęłaby dla siebie całą szkołę, jednak obiecała rodzicom, że będzie niesamowicie grzeczna i kulturalna. Jeśli coś planuje, to wszystko musi pójść po jej myśli, nie toleruje pomyłek ze swojej strony. Uwielbia przyswajać do siebie nowe informacje, które przydać jej się mogą w każdej dziedzinie, bo sama nie wie, co ją spotka w życiu. Rzeczą, którą nigdy w życiu nie udaje, to jej humory. Gdy jest zła, ukazuje to każdemu. Warczy, pyskuje, podnosi niekontrolowanie głos... Będąc szczęśliwa, ciągle się szeroko uśmiecha, każdemu prawi komplementy, a jej poczucie humoru nie zna granic. Często się śmiejąc, marszczy nos niczym królik i klepie się w udo. Czasem nawet zdarza jej się zachłysnąć własną śliną. Jest strasznie odważna. Nie wstydzi się wypowiedzieć własnego zdania na czyjś temat, często nawet innym się wcina, jednak sama się wścieka, gdy ktoś jej przerywa w połowie zdania. Nie boi się jakiś tam duchów, czy kar danych jej przez dorosłych. Ma to kompletnie gdzieś. Ze wszystkiego i tak się śmieje. Gdy się zdenerwuje, a mimo wszystko o to łatwo, potrafi komuś dogadać, przywalić. Przecież nie na darmo uczyła się tego w rodzinnym domu u boku braci i ojca szlachcica. Gdy chce, potrafi nawet wyzwać kogoś na pojedynek szermierski lub jazdy konnej. Nie obawia się przegranej, jest na to zbyt dumna. Co innego, jeśli to coś, czego nie umie. Wtedy robi wszystko, by tylko nie brać w tym udziału. Mimo tego wszystkiego, z całego serca chciałaby kiedyś godnie zastąpić swojego ojca, tego sławnego na (raczej) cały świat Zorra. Jest to jej największe marzenie, z którym niezbyt chętnie się dzieli, tak samo, jak informacjami o sobie oraz o swojej rodzinie.
Zainteresowania: Jazda konna, jazda konna i jazda konna. Zaczęła to kochać, gdy tylko Oakim posadził ją na Tornada, konia jej taty. Już wtedy można było ujrzeć jej talent do tej dziedziny. Jej miłość jeszcze bardziej się pogłębiła, gdy w wieku dziewięciu lat pierwszy raz usiadła na swojego rumaka. Obecnie jeździ na nim prawie że codziennie i nie widzi sobie bez tego życia. Drugim jej zainteresowaniem jest walka... na szpady. Tego już uczył ją sam Alejandro. Na początku brązowooka wynosiła z treningów same siniaki, jednak po jakimś czasie... to mężczyzna je miał. Stała się w tym od niego lepsza, jednak nie lubi się tym chwalić. Carmelka bardzo lubi również gimnastykę oraz akrobatykę. Mimo początkowej strasznej do tego niechęci, w końcu jakoś się przekonała. Teraz z chęcią wywija salta w przód i w tył, gdy tylko ma jakąś do tego okazję, lub ogólnie chce się popisać.
Partner: -
Orientacja: Biseksualna
Ulubiony koń: Ozyrys
Ulubiony smok: Saphira
Koń: Zorro Junior
Smok: -
Towarzysz: -
Inne:
-Kocha nad życie colę oraz kruche ciasteczka z kawałkami czekolady,
-Zwykle większość dnia spędza razem z Zorro Juniorem, jeśli nie są razem, to albo chwilowo, albo jedno się na drugie obraziło,
-Marzy, by posiąść klacz dla swojego ogiera,
-Nienawidzi wanilii, nikt nie wie czemu,
-Strasznie boi się węży, wiążę się to z jej sytuacją podczas jednej z przejażdżek, gdy to jeden ugryzł jej konia w nogę i prawie przez to zdechł,
-Ma słabość do kolorowych słomek.
Inne zdjęcia: 1, 2, 3
 Kontakt: ZlotyPies

"Uśmiech maskuje niedole życia."

[Na zdjęciu znajduje się Byun Baekhyun]
Imię i Nazwisko: Seokjin Kim
Pseudonimy: Wiele osób uważa jego imię za zbyt długie i niepraktyczne, zwracając się do niego po nazwisku lub skrótem Jin.
Płeć: Mężczyzna
Wiek: Niedawno skończył całe 22 lata.
Data urodzenia: 12 lipca
Rodzina: 
~Arielka- a właściwie Mała syrenka, bo to właśnie pod takim przydomkiem znana jest matka Kima. Czerwonowłosa piękność, której podwodne przygody znane są niemal każdemu ludzkiemu dziecku. Uprzejma i kochana, troszcząca się o swe dzieci bardziej, niż o kogokolwiek innego. Dla wielu może wydawać się niespełna rozumu, nieco tępawa, jednak obie te cechy wynikają z jej ciągłego nieprzyzwyczajenia do obowiązujących na powierzchni zasad oraz wynalazków, którymi posługuje się na co dzień.
~Książę Eryk- ojciec Jina, a przynajmniej przez wielu za niego uważany. Czarnowłosy i rosły mężczyzna, pałający do Arielki przeogromną miłością, którą ciężko sobie nawet wyobrazić. Sprawdzał się w roli rodzica, choć jego metody wychowawcze nigdy nie należały do specjalnie łagodnych, czy przyjemnych. Ze względu na królewskie powiązania, przyniósł do domu wiele pieniędzy, przez co rodzina nigdy nie musiała martwić się sytuacją finansową, a praca była jedynie zabójcą czasu, bez którego można by się obyć. Niestety życie nigdy nie jest kolorowe, nawet gdy w grę wchodzą postacie z bajek. Eryk popadł bowiem w paskudny nałóg, alkoholizm, przez który wielokrotnie wracał do domu pijany, nie odróżniając rodziny od przypadkowych ludzi na ulicy, czasem nawet od własnych wrogów.
~Arthur- to wszystko, co wiadomo o prawdziwym ojcu Jina, którego tożsamości nie zna nawet sam nastolatek. Były kochanek Arielki, z którym zaszła w ciążę, kiedy nałóg Eryka zaczął najzwyczajniej ją przerastać. Nikt nigdy nie dowiedział się o owym romansie, a sama Ariel uważnie pilnuje, by tak pozostało.
~Amelia- młodsza o dziesięć lat siostra Seokjina, która, w przeciwieństwie do brata, jest niemal idealną kopią własnego ojca. Czarnowłosa istotka, która wzrostem zdecydowanie wyróżnia się na tle rówieśniczek. Rodzeństwo nigdy nie miało ze sobą szczególnie dobrego kontaktu, lecz nałóg ojca niezwykle ich do siebie zbliżył. Amelia zaczęła szukać wsparcia u Jina, który niedługo potem najzwyczajniej uciekł, zabierając dziewczynkę ze sobą. Obecnie mieszkają razem na obrzeżach miasta, a dwunastolatka, choć wciąż nieufna i skrzywdzona, próbuje znów rozpocząć normalne życie.
~Adela- jedna z sióstr Arielki, a co za tym idzie, ciocia Jina, którą ten darzy ogromnym szacunkiem. Dla wielu wydaje się oziębła i nieczuła, lecz w rzeczywistości okazuje się kochającą kobietą, która najzwyczajniej chce ochronić swych bliskich przed straszliwym losem, przed krzywdą. Również oddała coś cennego za parę nóg, by móc skuteczniej czuwać nad rodziną. Jej relacje z Jinem wydają się niemal idealne, a sama Adela ogromnie wspiera go w tym, co robi.
~Tryton- dziadek czerwonowłosego, z którym nie miał zbyt wiele okazji do rozmowy. Władca podwodnego świata spotyka się z wnukiem zaledwie kilka dni w roku, kiedy to oboje nie mają na głowie za dużo obowiązków. Relacje Trytona i Jina opierają się głównie na wspólnych żartach i wyśmiewaniu ludzkich zachowań, które tak niezwykle bawią wodnego króla. Mimo wszystko młodzieniec wielokrotnie zwracał się do dziadka z pomocą, kiedy wszelkie próby i starania kończyły się fiaskiem.
Głos: Jungkook
Poziom: Średnio zaawansowany.
Praca: Były student medycyny, który zrezygnował w połowie obecnego semestru. Pomimo dobrego wykształcenia i obiecujących wyników postanowił nie kończyć roku, podejmując pracę jako instruktor taneczny, a zarazem choreograf w pewnej, dość popularnej, placówce. Posiada również kanał w serwisie youtube, na którym zamieszcza taneczne lub śpiewane covery bardziej popularnych utworów, czasem nawet swoje własne dzieła.
Aparycja: Czy kiedykolwiek drogę przeciął ci stu osiemdziesięciu cztero centymetrowy mężczyzna, którego czerwona czupryna zwróciła uwagę niejednego przechodnia? Owy atletyczny i dobrze zbudowany młodzieniec to właśnie Jin, uwielbiający skupiać na sobie spojrzenia mijanych osób. Można śmiało powiedzieć, że wręcz kocha, gdy inni o nim mówią, dlatego swą aparycją stara za wszelką cenę wyróżnić się w tłumie. Mężczyzna obdarzony azjatyckim typem urody, w którym dostrzec można kilka cech typowo brytyjskich. Kształtna i symetryczna do reszty ciała głowa, wydatne kości policzkowe, lekko zadarty nosek i naturalnie brzoskwiniowe wargi, które niemal przez cały czas wykrzywione są w delikatnym uśmiechu. Blady jak ściana, którego śnieżnobiała skóra pozbawiona jest wszelkiego rodzaju skaz, czy niedoskonałości, choć jego lewe przedramię pełne jest niewielkich, a zarazem sprytnie ukrytych, blizn, którymi niespecjalnie się szczyci i naprawdę niewielu ma okazję je ujrzeć. Elementem, który szczególnie przyciąga uwagę są z pewnością soczyście błękitne oczy, których odcień przywodzi na myśl ocean, w którym z łatwością można utonąć. Wielu uważa, że owa barwa nie jest prawdziwa, szczególnie w połączeniu z wiecznie rozczochraną, czerwoną fryzurą, jednak, ku zdziwieniu niedowiarków, wszystko jest jak najbardziej autentyczne, a plotki o rzekomych koloryzujących soczewkach okazują się nieprawdziwe. 
Garderoba Jina należy do tych, po których nigdy nie wiadomo czego się spodziewać. Otwierając szafę mężczyzny najpierw dostrzec można pary ciemnych spodni oraz od groma przeróżnych t-shirtów, najczęściej gładkich, pozbawionych wszelkich nadruków. Z pozoru nic nadzwyczajnego, jednak jeśli spojrzy się głębiej, w oczy rzucą się liczne bluzy, swetry oraz kurtki, które w większości przyozdobione zostały przeróżnymi wzorami, zaczynając od zwykłych pasków, kończąc na bliżej niezidentyfikowanych bohomazach.
Charakter: Na świecie wielu jest ludzi, a każdy wydaje się zupełnie odmienny od drugiego. Jedni desperacko pragną osiągnąć szczęście, inni nie robią kompletnie nic, a mimo wszystko wychodzą na tym lepiej, niż mogłoby się wydawać. Życie nieustannie płata nam figle, a ludzka natura wciąż nie została w pełni odkryta. Zachowania, odruchy, a nawet cechy charakteru zmieniają się na przestrzeni lat, czyniąc z nas postacie niezwykle dynamiczne. Jin nie okazał się wyjątkiem od owej reguły, bowiem osobowość tego niepozornego chłopaka przeszła od groma metamorfoz, czyniąc z niego dość nieprzewidywalną istotę. Gdy przyszedł na świat wielu okrzyknęła go chodzącym promyczkiem, którego uśmiech potrafił rozchmurzyć nawet największego pesymistę. Chodzący inkubator pozytywnej energii, tryskający nią na prawo i lewo, nie potrafiąc w żaden sposób zmniejszyć jej pokładów. Chłopak nieludzko wręcz czuły i troskliwy, zamartwiający się o siostrę, a nawet własnych rodziców, których nie odstępował na krok. Wielokrotnie dokuczano mu z tego powodu, uważając Jina za typowego "mamisynka", który nie da sobie rady w dorosłym życiu, zostanie wręcz zniszczony przez liczne problemy. Czerwonowłosy z początku nie chciał ich słuchać, uważając wszystko co mówią za nic nie warte uwagi, które nie mają przekładu w rzeczywistości. Niestety wszystko zmieniło się, gdy Kim poszedł do nowej szkoły. Nieznajomi ludzie, nauczyciele, ogromne i ponure mury, stwarzające nieprzyjemną atmosferę. Pozory, jakie sprawiała owa placówka okazały się w stu procentach identyczne z tym, jaka była naprawdę. Seokjin niemal od razu stał się pośmiewiskiem, głównie ze względu na swą ognistą czuprynę i zamiłowanie do tańca, które dla pozostałych dzieciaków wydały się zbyt damskie, kompletnie niepasujące do jakiegokolwiek chłopaka. Niebieskooki z początku po prostu ich ignorował, jednak z czasem nawet on przestał dawać sobie radę. Zamknął się w sobie, kompletnie odgradzając od świata. Nie powiedział nic rodzicom, którzy uważali zachowanie syna za najzwyklejsze przejawy dojrzewania, które miną z czasem. W tym okresie Jin wylał zdecydowanie więcej łez, niż przez całe swoje życie. Płakał nieustannie, bezgłośnie, by nie zmartwić reszty rodziny swym tragicznym stanem. Dokuczanie niezwykle obniżyło samoocenę chłopca, czyniąc z niego jeden, wielki kłębek kompleksów, których tak naprawdę nigdy się nie wyzbył, nadal tkwiąc w dołku zwanym niepewnością. Wraz z upływem lat prześladowcy zaczęli dawać sobie spokój, jednak psychika czerwonowłosego wciąż pozostała zniszczona, a sam chłopak kompletnie zmienił swoje postępowanie. Uśmiech zastąpił niezadowolonym grymasem, a całą swą energię przeznaczał na taniec. Można powiedzieć, że w owym okresie zdecydowanie więcej czasu spędzał na salach treningowych, aniżeli we własnym domu, do którego wracał późnym wieczorem, czasem nawet w nocy. Całej sytuacji nie poprawił alkoholizm, w który popadł ojciec Jina. Mężczyzna wielokrotnie upijał się do nieprzytomności, a w stanach upojenia był niezwykle agresywny i nieprzyjemny. Klął, obrażał, kilka razy nawet podniósł rękę na własną rodzinę. Przez owy czynnik młody Kim zmuszony został do szybkiego dorośnięcia i zapomnienia o bólu, którego doświadczył. Przejął pieczę nad domem, próbując za wszelką cenę powstrzymać tyranię Eryka, pragnąc ochronić matkę i siostrę, jednak nieskutecznie, niepełnoletni dzieciak nie mógł przeciwstawić się dorosłemu mężczyźnie. Z czasem osobowość Seokjina przeszła kolejną reformę, stawiając go w świetle bezdusznego dupka, który nie cofnie się przed niczym, by osiągnąć wszystko to, czego tak niezwykle pragnie. To właśnie w tym czasie wdał się w dość brutalną bójkę z Erykiem, z której oboje wyszli w nie najlepszym stanie. Niedługo potem zbiegł z młodszą siostrą, zostawiając za sobą całe wcześniejsze życie, kompletnie się od niego odcinając. Mimo wszystko kilkukrotnie próbował wrócić również po matkę, jednak ta nie miała zamiaru słuchać, twierdząc, że jeszcze uda jej się wszystko naprawić.
Obecnie, po kilkuletnim mieszkaniu z dala od swych rodziców, Jin stał się znacznie spokojniejszy. Żyje bez obaw o każdą kolejną sekundę, dzięki czemu ponownie oddał swe życie pasji, mogąc w pełni się nią cieszyć. Powróciła troska i uprzejmy uśmiech, choć nie tak częsty i szeroki jak kiedyś. Stał się również o wiele bardziej stanowczy i wymagający, pragnąc w ten sposób uchronić siostrę przed wszelkimi nieprzyjemnościami, jakie zgotował dla niej los. Kim posiadł również niezwykłą empatię, dzięki której nie potrafi obojętnie przejść obok potrzebującej osoby. Można śmiało powiedzieć, że wręcz próbuje uratować każdego napotkanego osobnika, niezależnie od tego, jakim tonem, czy manierami dysponuje. Ze względu na nieprzyjemności, które znosił przez niemal całe dzieciństwo, naprawdę ciężko jest go obrazić, bowiem praktycznie każdą uwagę zbywa lub obraca w żart, kompletnie się nią nie przejmując. 
Mimo wszystko jest ogromnie wyczulony na krzywdę innych osób, szczególnie tych, które nie będą w stanie samemu się obronić. Dokuczaniem i wyśmiewaniem innych gardzi, a osoby, które prześladują innych są u niego skreślane już na samym starcie.
Zainteresowania: Seokjin jest jednym z tych osobników, którym czas zdecydowanie pozwolił na zbyt wiele. Istota pełna przeróżnych hobby, jednak w pełni oddana zaledwie kilku, resztę uważając za epizodyczną przygodę, której nie zamierza kontynuować. Za swą najważniejszą pasję uważa taniec, szczególnie nowoczesny oraz towarzyski, poświęcając im sporą część swego życia. Od małego muzyka nie miała dla niego żadnych tajemnic, a na parkiecie czuł się, jak ryba w wodzie. Matka, widząc wrodzony talent Jina, szybko uległa jego naleganiom, zapisując syna do jednej ze szkół tanecznych, w której doskonalił swe zdolności przez następne kilka lat. Można śmiało powiedzieć, że znacznie odstawał od reszty grupy, chłonąc nowe choreografie niczym gąbka, wprawiając w zdumienie swych instruktorów. Schody zaczęły się w późniejszym etapie, kiedy przepisał się do zdecydowanie bardziej zaawansowanej placówki. Ciężkie układy kosztowały go wiele wysiłku oraz bólu, jednak mimo wszystko się nie poddał, stając się jeszcze lepszym w tym, co tak niezwykle uwielbia. Obecnie sam naucza wszystkich zainteresowanych tego, co sam umie, pragnąc zaszczepić swą pasję w tak wielu jednostkach, jak tylko zdoła. Poza tańcem fascynuje go również śpiew, do czego w większym stopniu przyczyniła się jego matka, obdarzona przepięknym, syrenim głosem. Z początku kompletnie mu to nie wychodziło, a ilość łez, jaką wylał przez wymagającą nauczycielkę jest wręcz niezmierzona, jednak w końcu, po wielu morderczych próbach, w końcu się udało, a głos Jina rozczulił serce niejednej kobiety. Odbiegając od sztuki oraz talentu, mężczyzna od dłuższego czasu zafascynowany był medycyną, w szczególności wszelkiego rodzaju mutacjami oraz chorobami, które nieodwracalnie wyniszczają nasz organizm. Właśnie dlatego rozpoczął naukę w tym kierunku, jednak mimo wszystko zrezygnował, w dużej mierze na rzecz tańca. 
Niegdyś grywał również w koszykówkę oraz siatkówkę, choć to pierwsze wychodzi mu zdecydowanie bardziej, choć nadal nie perfekcyjnie. Często przypisywano mu cechy oraz obowiązki silnego skrzydłowego, choć sam Jin nigdy się za takowego nie uważał. 
Partner: Nie posiada i niespecjalnie spieszy mu się, by kogokolwiek zdobyć.
Orientacja: Heteroseksualista
Koń: Nie posiada, bowiem z jedynie sobie znanych powodów niespecjalnie przepada za owymi zwierzętami.
Smok: Nie ma, choć od dziecka marzy o przerażającym towarzyszu.
Towarzysz: Brak
Inne: 
~Wielokrotnie zmieniał kolor włosów. Jego czupryna przeszła już przez odcienie czerni, blondu, a nawet różu, jednak ostatecznie zawsze kończy w oryginalnej, rudoczerwonej barwie.
~Ze względu na syrenie powiązania potrafi długo wytrzymać pod wodą, a jego zdolności pływackie należą do nienagannych.
~Kompletne beztalencie, jeśli w grę wchodzi rysowanie, czy malowanie. Talent Jina kończy się na samochodach i patykowatych ludzikach.
~Całkiem nieźle gotuje, choć najlepiej wychodzą mu potrawy śródziemnomorskie. Mimo wszystko przy bardziej skomplikowanych potrawach często się myli, potrzebując czyjeś pomocy.
~Fakt, że Jin wygląda jak stuprocentowy Azjata nie wydał się podejrzany jedynie dlatego, że sam Eryk posiadał właśnie takie korzenie.
~Sam nadał sobie nazwisko, którego nigdy nie odziedziczył po rodzicach.
~Całym sercem uwielbia słodycze, a dzień pozbawiony choć najmniejszej dawki cukru uważa za stracony.
~Pomimo bogactwa, jakim dysponuje jego rodzina, Jin postanowił żyć na własną rękę, starając się nie korzystać z odziedziczonego majątku. 
~Jego ulubionym kolorem jest krwistoczerwony, co można łatwo dostrzec po ubraniach, jakie na siebie zakłada.
~Jest dalekowidzem z dość sporą wadą, przez co zmuszony jest nosić soczewki. Mimo wszystko zdarza mu się również założyć okulary, jednak stara się ograniczyć to do minimum, bowiem uważa, że w okularach wygląda kompletnie nieatrakcyjnie. 
~Ma rękę do dzieci, choć niespecjalnie się z tym afiszuje. 
Inne zdjęcia: 1 | 2 | 3 | 4 | 5 | 6
Kontakt: Shaolin

Od Luizy do Nathaniela

Przewróciłam oczami. Odwracając się od niego i kierując się w stronę jeszcze innej szafy, miałam lekki uśmiech na twarzy.
- Nie... Zagram ci za miesiąc - powiedziałam, wyciągając z niej czarny pokrowiec z gitarą w środku. Gdy skierowałam się na moje łóżko i na nim usiadłam, Kirito natychmiast się podniósł z rozwalonej kołdry i machając ochoczo ogonem, zaczął pakować się na moje kolana.
- Kiriś, sio, będziesz mi przeszkadzał - zareagowałam, odsuwając szczeniaka od siebie, by nie zaczął lizać mnie po twarzy. - Idź do Nathaniela - powiedziałam stanowczo. Ten zerknął na chłopaka, jednak nie ruszył się z białej pościeli, tylko zwinął się na niej w małą kulkę. Zaśmiałam się, rozsuwając materiał i wyciągając z niego gitarę. Gdy ułożyłam ją sobie odpowiednio i zaczęłam nastrajać, zerknęłam na brązowowłosego, który już sobie usiadł na jednym z krzeseł, które ustawione było przy biurku. Wpatrywał się we mnie wyraźnie uszczęśliwiony. Zaśmiałam się, kręcąc głową na boki. Nie wiedziałam, że tak łatwo będzie można go uszczęśliwić. Dawno w sumie nie grałam... Klepnęłam w gitarę pomalowaną czarnym lakierem, odchrząkując. Ciekawe, jak się moje struny głosowe w ogóle trzymają... Chyba wolałabym nie sprawdzać.
- Co zaśpiewasz? - spytał wyraźnie podekscytowany Ważniak. Westchnęłam, znowu przewracając oczami.
- "Carousel" Melanie Martinez. Pasuje? - odpowiedziałam mu.
- Jak najbardziej - rzekł, jeszcze szerzej się uśmiechając, a ja po raz kolejny się zaśmiałam. Zaczęłam delikatnie grać na strunach, starając się trzymać lewą dłoń w odpowiednim miejscu, jak i jednocześnie nieustannie ruszać tą prawą. Wzięłam głęboki wdech.
- W kółko i w kółko jak koń na karuzeli. Jedziemy. Czy złapię miłość? Nie potrafię powiedzieć. Wiem, że pogoń za tobą jest jak bajka, lecz czuję się, jakbym była mocno przyklejona d... - śpiewałam, póki nagle coś nie uderzyło mnie w lewą dłoń. Automatycznie syknęłam, zabierając ją i spoglądając na moją gitarę. No świetnie...
- Em... Da się grać bez jednej struny...? - usłyszałam głos brązowookiego. Spojrzałam na niego z politowaniem.
- Tak, jasne. Jeszcze tańczyć można - odpowiedziałam mu, odkładając gitarę gdzieś na bok i biorąc na kolana Kirita. - Nie martw się. Kupiłam sobie zapas na wszelki wypadek i jutro ją założę - uśmiechnęłam się, gładząc mojego dalmatyńczyka po grzbiecie. Ważniak wyraźnie się zasmucił, jednak mi było do śmiechu. I tak w zasadzie nie chciałam mu śpiewać.

<Ważniak? xd>

Od Nathaniela cd Luizy

Spiąłem się trochę jak ktoś oplótł dłonie wokół mojej szyi, dopiero kiedy osoba odezwała się ulżyło mi.
- Dzień dobry. - uśmiechnąłem się. - Jak się spało?
- W sumie całkiem dobrze, ale i tak chce mi się spać. Mogłam nie oglądać jeszcze filmu w nocy. - usiadła naprzeciwko mnie.
- Noc jest do snu Landrynko, nie do oglądania filmów. - zawiesiłem wzrok na drzewie nieopodal.
- Nieźle wymyślone. - zaśmiała się cicho. - Dziękuje za rysunek. A tak poza tym to skąd to wytrzasnąłeś? - zapytała.
- Ale co?
- To przezwisko, Ważniaku. - znów się zaśmiała.
- A co? Nie podoba ci się? - oparłem głowę na lewej dłoni.
- Nie o to chodzi, no ale skąd?
- Po prostu. - uśmiechnąłem się lekko. - Pasuje ci i tyle. - podniosłem się z ziemi i podszedłem do niej. - Idziemy? - podałem jej rękę.
- Gdzie? - zapytała i wstała z moją pomocą.
Spojrzałem na nią z pokorą, po czym pociągnąłem za rękę aby szła za mną. Nic nie mówiąc ruszyłem przed siebie, Lu szła obok mnie z pytającym wyrazem twarzy. Spokojnym krokiem szedłem w stronę szkoły. Wokół akademii było równie pięknie co w niej. W sumie nie tyle do szkoły ale do akademika, który znajdował się niedaleko. Cały teren akademii był przeogromny, szczerze mówiąc, znałem drogę do stajni i z powrotem. Aktualnie tylko tyle znam tych terenów, a wolę nie chodzić gdzieś dalej bo się jeszcze zgubię, a przynajmniej nie sam. Szliśmy w kompletnej ciszy, dziewczyna zamyślona szła obok mnie jak na razie o nic nie pytając. Dotarliśmy do akademika, w sumie zaprowadziłem ją pod jej pokój.
- Dlaczego tu przyszliśmy? - zapytała w końcu.
- Chyba coś mi obiecałaś Landrynko?
Dziewczyna zaczęła się zastanawiać o co mi chodzi. Patrzyłem na nią wyczekująco.
- Obiecałaś mi coś zagrać. - podpowiedziałem.
- Co? Nic ci nie obiecywałam! - odparła. - Powiedziałam, że może.
- To się teraz zdecyduj. - odwróciłem wzrok gdzieś na korytarz.
W końcu dziewczyna otworzyła pokój zamknięty na klucz i mnie do niego "zaprosiła". Zauważyłem trzy wolne łóżka.
- Mieszkasz z kimś? - zapytałem, rozglądając się po jasnym pokoju.
- Jest to pokój czteroosobowy ale mieszkam na razie w nim sama. - odparła. - Nie mogę ci kiedy indziej zagrać?
Pokiwałem przecząco głową.
- Mogę o coś zapytać?
- Już zapytałeś. - zaśmiała się. - Jasne.
- Ile masz lat? - wpatrywałem się w dziewczynę.
- Kobiet się o wiek nie pyta. - uśmiechnąłem się mimowolnie na jej odpowiedź.
- Więc do której klasy chodzisz?
- Do trzeciej. - Spuściłem głowę i zaśmiałem się. - No co?
- Nic. - uśmiechnąłem się. - Masz rodzeństwo?
- A co to? Przesłuchanie? Tak się składa, że nie mam. Teraz ty coś opowiedz. - uśmiechnęła się siadając na łóżku, dając mi znak abym usiadł obok niej.
- Jesteś starsza ode mnie o dwa lata. - oznajmiłem. - Mam rodzeństwo. Dwie starsze siostry i jedną młodszą.
- Jedyny chłopak? - zaśmiała się, na co pokiwałem twierdząco głową.
- To jak? Zagrasz mi coś? - spojrzałem na nią z nadzieją.


Landrynko?

Od Luizy do Nathaniela

Odwróciłam się z prawego boku na brzuch, słysząc, jak ktoś puka w drzwi od pokoju. Wymruczałam w poduszkę: "Już", jednak tak naprawdę wstałam z łóżka dopiero po pewnie jakiejś pół godzinie. A mówiąc "wstałam", miałam na myśli samo podniesienie głowy. Mrugałam oczami, by powstrzymać się od ich ponownego zamknięcia, gdyż strasznie mi się kleiły. Nienawidzę poranków... Ociężale się podniosłam, opierając ręce na materacu przykrytym białym prześcieradłem. Obróciłam głowę w lewą stronę do drzwi. Tak bardzo nie chcę mi się wstawać... Mogłam sobie jednak odpuścić ten film w nocy... ale przynajmniej wiem, że było warto. Nie pamiętam, gdy ostatnio tak ryczałam podczas oglądania. Specjalnie musiałam zatrzymać film, by wrócić się po paczkę chusteczek. Po zapewne kolejnych minutach, w końcu się podniosłam, spuszczając nagie nogi w dół. Klepnęłam się w uda, powstając w górę i lekko chwiejnym krokiem podchodząc do drzwi. Z jednej strony to dobrze, że aktualnie sama zajmowałam ten pokój, gdyż nie musiałam się martwić o czyjeś zdanie. Jednak z drugiej... czasem żałuję, że nie mam z kim pogadać tak w pokoju. Jeszcze z jednym przymkniętym okiem, otworzyłam drzwi i przez nie się wychyliłam. Nikogo ani niczego za nimi nie było. Już miałam z trzaskiem je zamknąć, gdy zauważyłam, że ktoś coś mi do nich przyczepił. Oderwałam kartkę od nich, przez co oczy od razu mi się rozszerzyły. To był rysunek ze mną w roli głównej. Siedziałam spokojnie zwrócona w bok, na soczyście zielonej trawie. Za mną znajdowały się drzewa z lasu z wczoraj.
- Wow... - szepnęłam, przejeżdżając wskazującym palcem po mojej osobie. Ten rysunek jest za piękny, bym mogła go zatrzymać. Wtedy w rogu kartki dostrzegłam napis "Dla Landrynki". Szczerze się zaśmiałam, opierając o framugę drzwi. Nie wierzę, że wymyślił dla mnie coś takiego... Dobra, wygrał, wezmę go. Nagle poczułam czyjś wzrok na sobie. Podniosłam głowę w górę, dostrzegając naprzeciwko mnie, jak zza drzwi kolejnego pokoju, wygląda jakiś chłopak.
- Na co się gapisz? - spytałam z wyraźną niechęcią w głosie. Ten jednak nie zmienił swojej miny. Usta miał lekko otwarte i wpatrywał się za to w moje ciało. Zmrużyłam oczy, patrząc na to, jak jestem ubrana. Wiedziałam tylko to, że miałam na sobie majtki i zbyt dużą bluzkę, która tak naprawdę była męska. Jednakże koszulka niebezpiecznie nisko zsunęła mi się z ramienia, a do tego była włożona w czarny kolorowy materiał, ukazując jego przód. O szlag... Natychmiastowo wróciłam do mojego pokoju, trzaskając drzwiami. Brawo, Lu, możesz być z siebie dumna. Spojrzałam na swoje odbicie w lustrze, które powieszone zostało na ścianie obok. Dodatkowo do tego wszystkiego miałam rozczochrane na wszystkie strony włosy. Rozczesując je palcami, podeszłam do łóżka, kładąc na nim rysunek Ważniaka. Wtedy zobaczyłam, że na tylnej stronie coś jest napisane.
- W stajni, co...? - spytałam, po czym skierowałam się do szafy. Przydałoby się w takim razie ubrać. Przelotnie zerknęłam w stronę okna. Wygląda na wyjątkowo ciepło.
- Witajcie spodenki z wysokim stanem! - zawołałam, szczerze się uśmiechając i wyciągając moje ulubione dżinsowe szorty, które były jedynymi spodenkami, którym pozwalałam odkrywać... mój tyłek. Zgarnęłam jeszcze bluzkę na ramiączkach z twarzami Myszki Miki. Raz-dwa się przebrałam, nakładając jeszcze skarpetki z twarzą kotka. Teraz pora na makijaż... Kolejne pół godziny spędzę w łazience... ale czego nie robi się dla własnej wygody.

Weszłam na teren stajni dla koni prywatnych, jednak tym razem wstąpiłam tam przez jedno z bocznych wejść, gdyż było otwarte. To był idealny pomysł, gdyż od razu zobaczyłam siedzącego Ważniaka naprzeciwko mnie. Cichutko na paluszkach do niego podchodziłam, a że usadowiony był tyłem... Dodatkowy plus dla mnie! Położyłam palec na ustach, gdy Amane odwróciła głowę w moją stronę. Ta jednak siedziała cicho. Dobra klacz, później dam jej jabłko w nagrodę za niewydanie mnie. Gdy byłam odpowiednio blisko jego ciała, nachyliłam się nad nim, obejmując go rękami za szyję i ocierając policzek o jego ucho.
- Dzień dobry - szepnęłam, lekko się uśmiechając i natychmiastowo ziewając. Przez to zrobiłam się lekko śpiąca...

<Nathaniel? xd>

Od Nathaniela cd Luizy

- Doprawdy? - zapytałem lekko zdziwiony. - Nie jesteś do niej podobna nawet w najmniejszym calu. No nie znam jej, ale jest raczej uważana za nie najmilszą i do tego nie lubiącą zwierząt. - zamilkłem na chwile - Ty to w sumie kontrast jej. - odpowiedziałem cicho.
- Jesteś chyba pierwszą osobą, która nie uważa mnie podobnej do matki. Każdy zwykle uważa, że jestem taka jak ona... - posmutniała lekko.
- Nie przejmuj się zdaniem tych osób, nie powinno cię to interesować. - Spojrzała na mnie pytająco. - Ważne jest to, że o tym jaka jesteś wiesz ty i bliskie tobie osoby. Reszta jest w sumie nieistotna. - zakończyłem, zamykając szkicownik.
- Więc czyim jesteś synem? - dopytała.
- Wierz albo nie, ale jestem synem Roszpunki. - odparłem krótko.
- Na prawdę? - zaśmiała się lekko. - Jest to raczej porywcza istota. -
- Jak widzisz nie zawsze jest się takim jak rodzice.
- Skończyłeś już? - zapytała podchodząc i wskazując na szkicownik.
- Jeszcze nie. To jest tylko szkic, więc ci tego teraz nie pokaże. Jutro kiedy będzie skończone to zobaczysz. - uśmiechnąłem się lekko i podniosłem z ziemi.
- No weź! - powiedziała błagalnie, na co pokręciłem przecząco głową. - Ale jesteś. - przybrała ton oburzonego dziecka.
- Jutro dostaniesz te bazgroły. - mruknąłem i podszedłem do klaczy. - Chyba będziemy już wracać. Późno się robi.
Luiza nic nie mówiąc odłożyła szczeniaka na ziemie i weszła na wałacha. Ja również po chwili siedziałem na Amane, zaśmiałem się lekko widząc postawę dziewczyny.
- Mam nadzieje, że się nie obraziłaś. - uśmiechnąłem się do niej, jednak nie odpowiedziała. Westchnąłem. - Niech ci będzie. - oparłem się o szyję i głowę klaczy. - Łap. - powiedziałem wyciągając z torby szkicownik i rzucając Luizie. Uśmiechnęła się wertując kartki, w poszukiwaniu tej z moim ostatnim rysunkiem, kiedy go znalazła znowu się uśmiechnęła i spojrzała na mnie.
- Serio dasz mi ten rysunek? - zapytała.
- Nie teraz, muszę go dokończyć.
- Co z nim jeszcze zrobisz? Wygląda jak skończony już teraz.
- Zobaczysz. - uśmiechnąłem się i odebrałem szkicownik.
Ruszyliśmy w stronę akademii. Tym razem jechaliśmy bardzo powoli, rozmawialiśmy o naszych zainteresowaniach, wiele się o niej dowiedziałem, wolałem występować w roli słuchacza niż rozmówcy dlatego raczej ona mówiła.
- Nie zapomnij, że obiecałaś mi zagrać na gitarze. - powiedziałem nagle, co nie było w żadnym stopniu związane z naszą dalszą rozmową.
- Nic nie obiecywałam! - powiedziała prostując się.
Przybrałem smutną minę.
- No cóż, nic nie poradzę jeśli się nie zgodzisz. - prawie leżałem na klaczy wpatrując się przed siebie. Konie jechały spokojnie i bardzo powoli, Kirito bez problemu je wyprzedzał i biegał między ich kopytami. Zaczęło chcieć mi się spać. Spędziliśmy w sumie tam cały dzień, słońce powoli już zachodziło, jak ten czas szybko leci... Spojrzałem z nadzieja na dziewczynę, że jednak się zgodzi, jednak nic już nie mówiła. Mowa jest srebrem, a milczenie złotem... Przymknąłem powieki, cisza i spokój ogarnęła mnie całego i powoli zanurzała w krainie snów. Nie mogłem zasnąć. Leniwie otworzyłem oczy i rozejrzałem się, użyliśmy już przy akademii.
- Przysnęło ci się. - uśmiechnęła sie ciepło Luiza.
- Mhm. - mruknąłem nadal się nie podnosząc. - Skoro ty wymyśliłaś mi przezwisko i się na nie zgodziłem, to do jutra tez wymyślę ci jakieś przezwisko. Nie przyjmuje sprzeciwu! - oznajmiłem. Odprowadziliśmy konie do stajni i ruszyliśmy w stronę akademika.
- Gdyby co... - zacząłem. - Jaki masz numer pokoju?
- Dwunasty. - uśmiechnęła się.
Dotarliśmy do akademika.
- To do zobaczenia. - powiedziałem na pożegnanie.
- Do zobaczenia! - zawołała idąc do swojego pokoju.
W sumie, zapomniałem zapytać ile ma ona lat, Eh, w sumie nie ważne. Poszedłem do siebie do pokoju, otworzyłem szkicownik i przerysowałem szkic na większą kartkę. Zacząłem kolorować rysunek i poprawiać kontury, w międzyczasie myśląc o przezwisku dla Luizy. W sumie mam jeden pomysł...


*mały time skip*


Rano wybrałem się do pokoju nowej znajomej, nie zamierzałem wchodzić ani nic, chciałem tylko zostawić jej skończony i pokolorowany rysunek. Przyczepiłem go do drzwi dziewczyny i zapukałem cicho po chwili odchodząc spokojnie. Na obrazku napisałem dedykację: "Dla Landrynki", to idealnie do niej pasowało, z tyłu kartki był podpis "Od Ważniaka (Nathan) - będę niedaleko stajni, gdyby co.". Wróciłem do swojego pokoju, spakowałem do torby kilka rzeczy i poszedłem do stajni, dziś niedziela, jutro pierwszy dzień szkoły, dziwnie się czuje będąc w takim miejscu jak to. Siedziałem z Amane przed stajnią, słuchałem muzyki i niby wydawałem klaczy jakieś polecenia, ona i tak robiła swoje.




Landrynko?

Od Kitai cd. Jean-Pierre'a

Chwyciłam lejce konia nie mając zamiaru na niego siadać; klacz dalej była niespokojna, a ja nie chciałam ryzykować kolejne upadku. Skąd mogę wiedzieć, czy znowu się czymś nie spłoszy? Ale o czym ja tu mogę mówić, skoro idziemy za dzikim smokiem? Wielkim łuskowatym stworzeniem z ostrymi jak brzytwa zębami i szponami? Z ogromnym ogonem, który z łatwością by nad zmiażdżył? Z wielkim skrzydlatym gadem, który w każdej chwili może nas pożreć? Coraz więcej myśli wpływało do mojej głowy, ale jakoś nie bałam się; byłam raczej zaciekawiona cała tą sytuacją. Instynkt podpowiadał mi, abym poszła za nim, że nie chcę nas skrzywdziwszy, ale rozum kazał uciekać.
- Boisz się go? - zapytałam kiedy znalazłam się obok chłopaka. Ten spojrzał na mnie jak na idiotkę.
- Czego? Przecież idziemy tylko za dzikim smokiem, który nie wiadomo gdzie nas prowadzi, jeśli nie chcę nas zjeść - powiedział sarkastycznie. Nawet nie wiedziałam, że potrafi przybrać taką barwę głosu. I tak jestem z niego dumna, że nie uciekł. W końcu widziałam jak reagował w nocy na koszmar...
- Myśl pozytywnie - odpowiedziałam z delikatnym uśmiechem. Ciekawe gdzie nas ciągnie. Machał przed nami nerwowo ogonem, co jakiś czas łeb odwracał w naszą stronę, zapewne sprawdzić, czy go nie porzuciliśmy i dalej idziemy za nim. Nasze konie niespokojnie stąpały po ziemi, gotowe aby w każdej chwili uciec.
- Pozytywnie? Dobra... Być może zabiera nas do swego gniazda, gdzie przez swoje ostatnie sekundy życia będziemy mogli zobaczyć jak wykluwa się potomstwo, głodne, które nas zje - powiedział ciszej jakby się bał, że go smok usłyszy. cicho się zaśmiałam na tę wizję, ale nie odpowiedziałam.
Drzewa się nagle skończyły, a zastąpiło je równe pole, na którym rosła wysoka trawa. Sięgała mi do bioder, a dla koni do brzucha. Co jakiś czas można było zauważyć fioletowe kwiaty, które rosły pojedynczo. Smok zostawiał za sobą duże ślady przygniecionej trawy, dlatego szłam za nim. to mi ułatwiło drogę. Nie puszczając lejcy wskoczyłam na klacz, która nieco się uspokoiła. Nagle smok się zatrzymał, a my za nim. Odwrócił się w nasza stronę i zaryczał głośno. Zatkałam uszy, a nasze konie poderwały się do góry zwalając nas obydwu. Na szczęście koń chłopaka był tak lojalny, że nie zostawił właściciela, a ja zdołałam zatrzymać swojego wierzchowca łapiąc w ostatniej chwili za lejce. Coś czuje, że przez najbliższy tydzień będę miała dość jazdy konnej.
Smok zamilkł, a usłyszeliśmy kolejny ryk. Był głośny, ale przez coś stłumiony. Niebieski stwór zajrzał w dół klifu, przy którym staliśmy, po czym rozprostował skrzydła i zleciał na dół. Najpierw spojrzeliśmy po sobie z Jean-Pierre'm, a następnie oboje ostrożnie podeszliśmy do krawędzi. Kucnęłam i spojrzałam w dół. Na dni przepaści leżał czerwony smok z jednym skrzydłem rozprostowanym oraz krwawiącym.
- Nie chcę nas zjeść... - stwierdziłam.
- Albo zaprowadził nas tu, aby jego kolega coś zjadł - on dalej utrzymywał się przy swoim. Przewróciłam oczami.
- Schodzimy tam? - zapytałam.

<Jean?>

Od Luizy do Nathaniela

Nie mogłam uwierzyć w to, co widziałam. Przeglądając szkicownik Nathaniela, co chwilę zauważałam przepiękne rysunki krajobrazów lub konia, a dokładniej postać jego klaczy Amane. Otworzyłam lekko usta, gdy wróciłam na ostatnią zaczętą stronę i ujrzałam na niej zarys mojej twarzy z posturą i włosami. Nigdy sobie nie wyobrażałam, by ktoś kiedyś chciał mnie narysować, więc byłam lekko zaskoczona, do tego pozytywnie, gdyż naprawdę dobrze mu to wychodziło. Uśmiechnęłam się, ukazując moje zęby.
- Z przyjemnością - w końcu mu odpowiedziałam. Ten delikatnie się uśmiechnął, gdy oddawałam mu szkicownik. Z powrotem usiadłam na trawie naprzeciw brązowowłosego, znowu wpatrując się w Alexandra Napoleona i jego towarzyszkę, którzy po zabawie w skoki przez rzekę postanowili pojeść trochę soczyście zielonej trawy. Wolałabym, by jednak to siedzenie na ziemi nie potrwało długo. Nie miałam w zwyczaju marudzić, gdy coś mnie bolało, jednak nogi od stania i częściowo tyłek od siedzenia dawali mi się we znaki. Dodatkowo przydałaby się w końcu ksywka dla Nathaniela.
- Ej, Nathaniel... - zaczęłam, powoli ruszając głową, by móc na niego spojrzeć. Usłyszałam jakiś pomruk z jego strony. - Zgodziłbyś się na ksywkę "Ważniak"? - od razu spytałam, znowu się uśmiechając.
- Co to ma być? - zaśmiał się, patrząc na mnie, jak na głupka.
- Ksywka dla ciebie! - zawołałam, powracając wzrokiem do koni. - Pasuje mi do ciebie, no wybacz. Czegoś innego nie wymyślę - rzekłam, opierając prawy policzek na prawej dłoni.
- No dobrze, zgadzam się - zagadał, kręcąc głową na boki. Prychnęłam, przekręcając oczami. Nawet jakby się nie zgodził, to i tak bym na niego tak mówiła. Nie obchodziłoby mnie jego zdanie. Zastanawia mnie jedna rzecz... Gdzie jest Kirito...? Rozglądnęłam się szybko na boki, jednak nigdzie nie dostrzegłam jego białej sierści w czarne ciapki, jak u każdego dalmatyńczyka. Jak na zawołanie, szybkim sprintem wybiegł spomiędzy drzew, pod brzuchem rozstawionego Alexa też przebiegł i zatrzymał się przed rzeką. Cicho popiskując, przeszedł przez nią, po czym znowu zaczął biec, na końcu skacząc w moje ramiona. Natychmiastowo go objęłam, a ten zaczął obsypywać moją twarz psimi pocałunkami. Śmiałam się z jego zachowania i takiej tęsknoty za mną. Musiał się malec wystraszyć. Gdy schował swój język, postanowił schować się we mnie i zaczął pchać się na moje piersi. Kategorycznie go od nich zabrałam, podnosząc do góry, jednak ten i tak się wyrywał z moich rąk. Położyłam go wiec sobie na ramieniu, opierając na nim jego przednie łapki, a tylne postawiłam na mojej ręce. Dobra, Kirito już się znalazł. Ciekawi mnie jeszcze jedno... Kim jest matka Ważniaka...? Ewentualnie ojciec, nie wiem. Znowu odwróciłam się do chłopaka, uważnie na niego patrząc.
- A powiedz, Ważniak... Czyim dzieckiem jesteś? Bo wyobraź sobie, że moją matką jest Cruella de Mon - powiedziałam, na końcu delikatnie się uśmiechając. Aż poczułam, jak na sam dźwięk imienia mojej mamy, Kiriś się trzęsie. Mój biedaczek...

<Nathanielu?>

Od Nathaniela cd Luizy

Amane instynktownie ruszyła za dziewczyną, mimo zabawy czułem, że ciągle jest czujna. Najwyraźniej przeczuwała, że coś się może wydarzyć. Luiza osiągnęła dużą prędkość, jednak jechałem za nią, nie próbowałem jej całkiem doganiać, ja i wyścigi nie najlepiej się kończą. Wjechaliśmy do lasu, nagle Amane zatrzymała się gwałtownie, stanęła dęba i zarżała. Po chwili moja towarzyszka i jej wałach również się zatrzymali.
- O co chodzi? - zapytała jakby lekko zmartwiona.
Przyłożyłem w odpowiedzi palec do ust aby przez chwile zapanowała cisza. Stanąłem na grzbiecie klaczy i rozejrzałem się uważnie. Nic, nikogo nie było, oprócz nas ani żywej duszy w pobliżu.
- Lepiej stąd chodźmy. - powiedziałem cicho, z powrotem siadając na klaczy.
- Co się stało? Dlaczego?
Amane wierzgnęła niespokojnie, wskazałem dłonią gdzie teraz pojedziemy.
- Ścigamy się z powrotem, nie oglądaj się, jedź jak najszybciej się da. Zatrzymaj się dopiero kiedy wyjedziemy z lasu. - rzekłem półszeptem.
Na szczęście dziewczyna lubiła się ścigać więc bardzo szybko zniknęła mi z pola widzenia. Czułem niepokój klaczy.
- Ćś, już. Wyprowadź. - zadałem krótką komendę, na co zareagowała od razu. W chwile znaleźliśmy się niedaleko Luizy i Alexa.
- Dlaczego tak szybko stamtąd wyjechaliśmy? - zapytała, kiedy zatrzymaliśmy się na polanie, przez którą płynęła rzeka.
- Amane stała się strasznie niespokojna, za chwile Alex też by wyczuł zagrożenie i mogliby się spłoszyć.
Usiadłem naprzeciwko Luizy, siedziała przy rzece patrząc na oba konie skaczące z jednej strony brzegu na drugą. Wyjąłem z torby, którą miałem przy sobie, szkicownik i zacząłem rysować. Na szczęście Luiza nic nie zauważyła, chciałem aby się na razie nie ruszała z miejsca, no i miałem nadzieje, że nie zauważy...
Siedzieliśmy tak z kilkanaście minut, nagle dziewczyna wstała.
- Em... - mruknąłem cicho. - Mogę cię o coś prosić?
- Jasne! - uśmiechnęła się. - A o co?
- Mogłabyś wrócić na miejsce? - spojrzałem na nią niepewnie.
Patrzyła na mnie pytająco, na co lekko się uśmiechnąłem.
- Co ty robisz? - zapytała podchodząc.
- Heh, ja? Nic! - położyłem rysownik na trawie.
Luiza wzięła go i przewertowała parę stron, kiedy to ja zrezygnowany oparłem głowę na ręce.
- Więc jak? Wrócisz na miejsce? - zapytałem, patrząc na nią z nadzieją.


Luizo?

Od Jean-Pierre'a CD Kitai

Zastygłem w bezruchu, czując jak wszystkie moje mięśnie napinają się ze strachu. Przed nami stał ogromny smok, który obserwował nas uważnie swoimi niebieskimi oczami, wręcz błyszczącymi w cieniu drzew. Nigdy w życiu nie widziałem żadnego smoka, zawsze byłem pewien, że to jedno ze stworzeń jedynie występujących w wymyślonych historiach, ale przed nami stał masywny smok z krwi i kości. Nie zastanawiałem się, czym żywią się smoki, ale domyślałem się, że ta bestia nie pogardziłaby zarówno końmi jak i nami.
 Nie potrafiłem się rozluźnić, nawet kiedy Noir zaczęła lekko przydreptywać w miejscu, a ja nie czułem już palców, które kurczowo zaciskałem na lejcach. Zacisnąłem szczękę spoglądając na Kitai, która trzymała w dłoni kryształ ze swojego naszyjnika. Cofnąłem się o kilka kroków bojąc się reakcji smoka, ale on wciąż machał ogonem, stojąc w miejscu. Wyglądał na podenerwowanego, ale nie aż tak, by nas zaatakować.
Przynajmniej miałem taką nadzieję.
Czułem, jak GrayRose wyrywa się lekko, próbując uciec z sytuacji, ale wciąż trzymałem mocno za wodze obu koni nie pozwalając im na większe ruchy. Znowu wydał z siebie cichy ryk, poruszając łbem. Zauważyłem kątem oka, jak Kitai powoli porusza się w stronę  bestii. Poczułem, jakbym zderzył się z podłożem, całe powietrze uszło z moich płuc. Przez chwilę nie potrafiłem wziąć oddechu, obserwując blondynkę, ale smok, ku mojemu zdziwieniu nie ruszył się nawet o milimetr.
- Kitai! – syknąłem najciszej, jak potrafiłem ale i tak smok podniósł łeb zwracając na mnie swoje błyszczące oczy, a dziewczyna spiorunowała mnie wzrokiem. Skuliłem się w sobie lekko czując na ciele tyle oczu. – Co ty wyprawiasz?
- Chyba chce nam coś pokazać. – powiedziała cicho odwracając głowę w stronę stworzenia. Przełknąłem ślinę zaciskając lekko łydki. Noir przez chwilę opierała się kręcąc łbem nerwowo, drepcząc w miejscu, ale po chwili ruszyła niepewnym stępem do przodu. GrayRose odbiła się od powierzchni próbując odskoczyć, ale pociągnąłem mocniej za lejce zmuszając ją do ruchu.
- Tak, chce nam pokazać, jak wygląda wnętrze żołądka dzikiego smoka. – prychnąłem. Dziewczyna przewróciła oczami ale widziałem w jej postawie, że była niepewna. Smok tupnął lekko po raz kolejny machając łbem. Czy to możliwe, żeby ta bestia rodem z bajki dla dzieci zaufała ludziom od pierwszego wejrzenia i tak po prostu poprowadziła ich do… no właśnie, gdzie? A może po prostu był zraniony i potrzebował pomocy? Chyba, że ma młode i coś stało się z miejscem ich wylęgania, albo jakiś inny smok jest okaleczony? Spojrzałem na Kitai niepewnie, ale widziałem w jej oczach zacięcie. Nie chciała odpuścić. Z drugiej strony, kiedy o tym myślałem, nie potrafiłbym zostawić zranionego zwierzęcia w lesie, nawet jeśli byłby to ogromny smok.
- Dobra, idziemy. – powiedziałem cicho zbierając wodze tak krótko, że wręcz dotykałem dłońmi szyi Noir. Wysunąłem lejce GrayRose; nie byłem pewien, czy dziewczyna będzie chciała wejść na konia po upadku, czy będzie wolała zostać na ziemi. Na pewno nie mogliśmy zostawić koni samych w lesie. – Merde, naprawdę będziemy szli za dzikim smokiem…



Kitai?

"gdy trzymasz broń, stajesz się celem. Zbijanie zmienia wszystko."

[Gabriel Canne]
Imię i Nazwisko: Devan Canne
Pseudonimy: Dev, Devin, Canv, Deviś...
Płeć: Mężczyzna
Wiek: 20 lat
Data urodzenia: 11 Listopad
Rodzina: 
Ojciec- Scott (Wilczek), reszty nie zna, gdyż ojciec wychowywał go samotnie.
Głos: Ashes Remain-Without you
Pokój: Nr. 5
Klasa: V
Poziom: Średnio zaawansowany
Aparycja: Po ojcu odziedziczył spory wzrost, którym przewyższa większość swoich znajomych. ma ponad 1,93 i mimo że jego przyjaciel jest rok starszy, irytuje się że to Devan'a nazywają starszym. A jednak to Artem sprawił, że pokochał różnego rodzaju sporty, często chodzili razem na ryby, czy na małe "polowania". Dev ma dobrego cela, tak więc często ogrywał przyjaciela w strzelaniu do puszek. Nauczyła go tego...mama. Ale to później. Lubi także od czasu do czasu pobiegać, lub porzucać nożami do drzew, co opanował sam. Wyrobił sobie mięśnie, które idealnie zlewają się z wzrostem. Posiada kilka tatuaży, które mają swoje własne znaczenie, mimo oż jego rodzice nie byli do nich przekonani, tak jak tuneli w uszach, ale cóż. Czasem lubił "poszaleć", zrobić coś innego. często farbuje włosy, zazwyczaj na niebiesko, jednak naturalnym kolorem jest intensywna czerń, konkurująca z ciemnymi, zielonkawo szarymi oczami których kolor zobaczyć można przy bliższym, dłuższym spojrzeniu
Charakter: Swój charakter kształtując od małego, nauczył się współczucia i odmiennego interpretowania świata. W ludziach mógł dojrzeć to, czego nie widzieli inni, czegoś wyjątkowego. Za dzieciaka nie tracił charyzmy, co bardzo pomagało mu w życiu, w zrozumieniu ze świat nie jest idealny, tak jak wszyscy ludzie na nim mieszkający. Jak mówią inny, spostrzegawczość i doprawione zmysły odziedziczył po matce. Jest to czasem utrapieniem, na przykład w nocy kiedy to nawet najcichszy szmer przyprawia go o atak serca. Z drugiej strony, jest to kolejnym ułatwieniem. Czasem jest nadopiekuńczy, przez co dostał przezwiska "babcia Deviś". Nic na to nie poradzi, że emocje i bezpieczeństwo innych stawia przed swoje. Ale po co być dobrym dla ludzi, kiedy oni mają cię gdzieś,? Dzięki temu Dev nie kompromituje się swoją wrażliwością. Ma w sobie dużą chęć pomocy, lecz nie lubi bez zaproszenia wpraszać się w czyjeś życie. Z tego powodu ogranicza swoje pomocne spodnie dla kogoś, kto na prawdę będzie w potrzebie. Po tym, jak traktowany został gdy nie był najchudszy, nauczył się trzymać ludzi z dala od siebie. Nie jest nieufnym typem, jednak innych woli trzymać na dystans za pośrednictwem swojego alter ego, które jest złem wcielony. Uważa że jeśli ktoś wygląda... niezbyt przyjaźnie, nie warto zaczynać. Gdzieś jednak myślami się ze nie jest słaby i dałby radę temu komuś. Nie myśl jednak, że jest zadufany w sobie! Nigdy taki nie był, gdyż w domu nauczył się skromności. Postanowił zachować lekcje rodzicielki, która była dla niego istna boginią. Czy jednak kończy się na tym,? Nie, nie. Emanuje pewnością siebie, a kamienna twarz dodaję mu wręcz tej....męskości! Tej tajemniczości, oraz umiejętności manipulowania innymi. Małe czy większe przekręty to dla niego pestka. Nie używa jednak tej umiejętności by zrobić komuś krzywdę, bo uważa to za głupie. Ale przyzna, że czasem chęć zemsty przewyższa jego spokojna aurę. Jest rozważmy i inteligentnym człowiekiem, który potrafi zachować zimną krew nawet gdy inni nawet o tym nie myślą. Nigdy specjalnie nie lubił robić za pseudo lidera, a raczej był prawą ręką, choć nie lubił rozkazów. Często uznaje siebie za wolnego buntownika, który robi co kocha a nie to co inni mi każą. A czasem za tego, który mógłby przewodzić całemu stadu. A skoro przy tym jesteśmy...zdarza mu się udawać kogoś, kim nie jest. Uważa to za fajniejsze i ciekawsze. Jego umysł nie zawsze jest rozumiany przez innych, a niektórzy w sumie nawet Nie próbują go zrozumieć. Czasem trudno odgadnąć, co myśmy, czuje, przeżywa. Ale ci którzy go dobrze znają, wiedzą gdy coś jest nie tak. Jeśli zdobyłeś jego serce - gratulacje!! zdobyłeś zaufaną osobę, która będzie cię kryła nawet jeśli wejdziesz w największe g*wno świata. Ale wiedz jedno...jest uparty i nieugięty. Jeśli coś robi-zrobi to z zamkniętymi oczami. do serca przyjmą sobie zdanie "oko za oko". Bądź wobec niego nielojalny, odpłaci się tym samym. Nie należy do osób dających sobie wejść na głowę, potrafi być ustnym złem a w tedy uciekaj gdzie pieprz rośnie, a bez kija nie podchodź. Potrafi być nieprzewidywalny, a krew czy flaki nie stanowią dla niego niczego nowego, tak jak niekontrolowany agresja i chęć pozabijania wszystkiego dookoła.
Zainteresowania: Z racji że mieszkał daleko od miasta, blisko lasu i jeziora, wykreował w sobie zamiłowanie do strzelania. Nie dla łowiectwa, tylko sportu. Jego pracująca w wojsku mama nauczyła go wszystkiego co sama umiała, w to wchodzi też umiejętne rzucanie nożami. Ma niezłego cela, więc treningi nie są dla niego zbyt męczące. Oczywiście nie mówiąc o bieganie, które wielbi, tak jak inne sporty. Często też z przyjacielem łowił ryby, co pokochał. Wiele rzeczy w sumie mu zawdzięcza, w tym pasja do sportu. Posiada też umiejętność gry na gitarze klasycznej jak i elektrycznej. Od czasu do czasu przeczyta jakąś dobrą książkę, lecz jest co do tego wybredny...ogólnie jest wszechstronny jeśli chodzi o zainteresowania.
Partner: Brak
Orientacja: Biseksualna
Ulubiony koń: Hera
Ulubiony smok: Destandes
Koń: Levinne
Smok: Brak
Towarzysz: Kenny - Lapinokoira
Inne: 
Ma Hemofilię typu A, którą odziedziczył po mamie
Uwielbia rap, metal ale to piosenki przesłaniem najczęściej wpadają mu w ucho
Jego matka zginęła na jednej z misji, gdy miał 15 lat
Jako nienarodzone jeszcze dziecko miał małe szanse na przeżycie
Kiedyś miał wypadek w którym zginęły dwie osoby, do tej pory nie może sobie tego wybaczyć, miał po tym wiele spotkań z psychologiem
W młodości był szkolnym grubaskiem, jednak wziął się za siebie i wygląda jak wygląda
Wierzy w duchy, lecz nie wyraża się o tym głośno
Inne zdjęcia: 1 | 2 | 3
Kontakt: LovePinto 
Szablon wykonała prudence. z Panda Graphics. Credits: x | x | x | x