Od Carmeli do Hefai

Tydzień minął od tego feralnego dnia, gdy mój najukochańszy Zorro Junior dostał kolki. Ten na szczęście wracał do swojego normalnego stanu, a aktualnie jadł owies z wiadra, która trzymałam w powietrzu.
- Nie tak łapczywie! - zawołałam, śmiejąc się jednocześnie. Ogier zachowywał się tak, jakby przez cały miesiąc nie jadł, choć tak naprawdę wczoraj o tej samej porze też go karmiłam. Nawet w ten sam sposób. Gdy przedmiot już był pusty, powiesiłam go na haczyku przy wejściu do boksu. Oparłam się o nie i wyciągnęłam swój telefon z tylnej kieszeni moich spodni. Piętnasta w sobotę... Może byśmy się wybrali na jakąś wycieczkę małą? Weterynarz mówił, by Zorro odpoczywał, lecz widziałam w jego oczach tą ogromną chęć pogalopowania na dworze, a nie w lonżowniku... Bo tam tylko mógł wcześniej się ruszać. A co mu tam! To może jeszcze z kimś bym się wybrała...? Brat musiał się dzisiaj uczyć do jakiegoś trudnego sprawdzianu, więc jemu nie będę zawracać głowy... Ktoś z klasy? Średnio lubię tych ludzi... A Hefaja...? Pstryknęłam palcami, od razu wchodząc w wiadomości na telefonie i wybierając jej numer, by do niej napisać. Już jakiś czas temu wymieniłyśmy się numerami, jednak żadna z nas jeszcze ani nie zadzwoniła, ani nie napisała. Czyli, że to ja musiałam być tą pierwszą. Już po chwili wysłałam jej SMS'a z zapytaniem, czy nie miałaby nic przeciwko wypadu na koniach do lasu. Odpowiedź dostałam zaledwie po jakiś pięciu minutach. I to twierdzącą. Uśmiechnęłam się, z powrotem chowając komórkę do spodni, a sama sięgnęłam po kantar ze specjalnego otworu, przez który koń mógł wyglądać z boksu.

***

- To... gdzie jedziemy? - spytała Hefaja, w końcu wspinając się na grzbiet swojej Lavery. Gdy czyściłam mojego konia, ona przyszła ze swoim w połowie mojej roboty. Poczekałam na nią, a potem obie udałyśmy się w stronę wejścia do lasu. Byłam z przodu i już siedziałam na Juniorze, lecz ona dreptała mi po piętach... a może po kopytach? Do tego nie wiedziałam, że jej klacz jest taka piękna! W końcu niezbyt często zwracam uwagę na inne konie niż na mojego. Plus byłam podwójnie szczęśliwa, gdy dowiedziałam się, że jej kobyła jest tej samej rasy, co mój rumaczek.
- Gdzie nas wiatr poniesie! - zawołałam, po czym spięłam Zorro Juniora łydkami, dając mu znak, by zaczął biec. Ten stanął dęba, jednak zaraz po tym ruszył szybkim galopem w kierunku drzew. Biegł po wydeptanej ścieżce, a ja cieszyłam się jak małe dziecko, które dostało cukierka. W końcu od tygodnia nie byliśmy razem na prawdziwej przejażdżce. Gdy odwróciłam się do tyłu, dostrzegłam moją koleżankę, również galopującą na swoim koniu. Zaśmiałam się, wracając do przodu. Zwolniłam ogiera dopiero wtedy, gdy dostrzegałam z daleka jeziorko Fredom. Kompletnie się zatrzymałam, jak i zsiadłam z niego dopiero wtedy, gdy znajdowaliśmy się poza drzewami. Wzięłam głęboki wdech w płuca, po czym odwróciłam się do również zatrzymującej się ciemnowłosej. Obie usiadłyśmy pod dość grubym drzewem, nogami w stronę wody. Wyszukiwałam dłońmi płaskie kamienie, próbując zrobić z nich kaczki na jeziorze, lecz... marnie mi to szło. Po mojej piątej nieudanej próbie usłyszałam śmiech mojej koleżanki. Sama się zaśmiałam, odpuszczając sobie to zajęcie. Siedziałyśmy tak kilka minut w ciszy. Jak tak pomyślę... Czy ja wiem coś więcej o niej? Oprócz tego, że ma szczeniaki i konia...? Jej wiek na przykład? Lub kto jest jej rodzicem? W końcu takie dzieciaki się tu znajdują...
- Hefaja, kto jest twoim rodzicem? - spytałam od razu, niezbyt nad tym myśląc. Po prostu... byłam za bardzo ciekawa. Miałam tylko nadzieję, że nie spyta się o to samo mnie...

Hefaja?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Szablon wykonała prudence. z Panda Graphics. Credits: x | x | x | x