Od Luizy

W moich uszach spokojnie leciała piosenka Zary Larsson "Symphony", a ja leżałam na miękkiej trawie z zamkniętymi oczami. Czułam ciężar na brzuchu, którym był Kirito, śpiący sobie smacznie. Pokręciłam delikatnie głową, próbując wygodnie ułożyć się na brzuchu Alexandra Napoleona. Jego bok unosił się i opadał w rytm jego oddychania, jednak mi to nie przeszkadzało w odpoczynku. Promienie słońce padały mi prosto na twarz, miło ją ogrzewając. Kocham popołudniowe wtorki... Natura, muzyka, Kirito, Alexander, słoneczko... Idealnie!
- Cry baby, cry baby. Cause you don't fucking care. - cicho zaśpiewałam kolejną piosenkę. I wtedy stało się to, co nie miało. Brzuch mi zaburczał. No po prostu świetnie... Niechętnie otworzyłam oczy, a mnie od razu oślepiło słońce. Zakrywając twarz ręką, wstałam z brzucha Napoleona, przy okazji zrzucając z siebie dalmatyńczyka, który zaraz również się obudził i merdając ogonem, spojrzał na mnie.
- Idziemy coś zjeść - powiedziałam w jego stronę. Jakby z zadowolenia jeszcze mocniej pomachał. A gdy tylko ja całkowicie wstałam na swoje nogi, wałach za mną zrobił to samo, przy okazji otrząsając się z całego tego brudu. Już zaraz znajdowałam się na jego grzbiecie w siodle, w dłoniach trzymając małą kulkę potocznie zwaną psem. Chwyciłam skórzane wodze jedną dłonią, dociskając Alexa w boki, by ruszył. Chwilę potem spokojnie szliśmy w stronę stajni, w której znajdował się boks mojego konia. W międzyczasie drogi powrotnej wyjęłam ze swoich uszu słuchawki, owijając je wokół telefonu i chowając w kieszeni czarnej bluzy, którą obecnie miałam na sobie. Nie kłóciłabym się, gdyby ktoś powiedział, że jest ona męska, gdyż na taką wyglądała. I nawet byłam szczęśliwa, bo mi nie przeszkadzała. Była wygodna, ciepła, odpowiednio długa i luźna... no wprost idealna dla mnie. Po kilku (raczej) minutach wyjechaliśmy z lasu, a ja zsiadłam z shire'a, przerzucając wodze nad jego głową, by zaprowadzić go do stajni oraz potem do odpowiedniego boksu. Dalmatyńczyk również znajdował się już na ziemi i co jakiś czas na mnie patrząc, ruszył w stronę otwartych głównych drzwi. Tam też szłam razem z Alexandrem Napoleonem z tyłu. W pewnej chwili szczeniak wyskoczył z pomieszczenia, pędem biegnąc w moim kierunku. Oho, czegoś się chyba przestraszył. Zatrzymałam bydlaka za mną, schylając się po malucha. Gdy się wyprostowałam, dostrzegłam, jak z budynku wychodzi kolejny pies, lecz większy od mojego, czarno-biały z czerwoną obrożą na szyi. Gdy zaczął powoli podchodzić w naszą stronę, Kirito zaczął skomleć, piszczeć i ogólnie wpychać pyszczek pod moją brodę, chcąc się w ten sposób schować. I już mamy tego potwora.
- Kiriś, ale strachajła z ciebie - wyznałam do szczeniaka, który nadal nie zaprzestawał swoich prób. Zdeterminowany jest, a co.
- Coco! Gdzie jesteś?! - usłyszałam nagle czyjeś krzyki, a raczej męskie, wydobywające się ze środka stajni. Automatycznie spojrzałam na drzwi, z których po chwili wyłonił się chłopak ze strasznie jasnymi włosami i skośnymi oczami, serio. Gdy tylko ujrzał zwierzę przede mną, jakby odetchnął z ulgą. Podszedł do tego psa, który prawdopodobnie nazywał się Coco, po czym zapiął mu smycz. Wyprostował się, a ja nie traciłam już ani chwili.
- Twój pies przestraszył mi Kirita - powiedziałam z winą w głosie. Dalmatyńczyk na dźwięk swojego imienia głośniej zaskomlał, powoli się uspokajając w moich ramionach. W międzyczasie dosłyszałam również lekkie zniecierpliwienie Alexandra pokazane przez ciche rżenie i tupnięcie nogą o podłoże.

Chanwoo?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Szablon wykonała prudence. z Panda Graphics. Credits: x | x | x | x