"Bądź wredny i wyrachowany, cwany i cyniczny, fałszywy i dwulicowy... Bo tylko tak zdobędziesz szacunek na tym świecie."

Reddit
Imię i Nazwisko: Matthew Daddario
Pseudonimy: Matt
Płeć: Mężczyzna
Wiek: 20 lat
Data urodzenia: 25 marca
Rodzina: matka - Diabolina, ojciec - Henryk, siostra - Jessica
Pokój: 8
Klasa: Proszę o podanie
Poziom: średnio zaawansowany
Aparycja: Matt za bardzo nie wyróżnia się z tłumu otaczających go osób, przez swój ogólnikowy typ urody. Jest wysokim, mieszącym sto dziewięćdziesiąt sześć centymetrów młodym mężczyzną. Jego kruczoczarne kudły idealnie kontrastują z wielkimi, błyszczącymi, brązowymi oczami,które przyciągają wzrok każdego, kto na nie spojrzy. Na jego twarzy prawie zawsze można dostrzec kilkudniowy zarost, który dodaje mu uroku, ale też trochę tajemniczości. Gdy się mu przyjrzy dostrzec można widocznie zarysowane mięśnie na całym ciele. Chłopak zazwyczaj chodzi ubrany w czarne swetry i spodnie w tym samym kolorze. Nie jest miłośnikiem jasnych kolorów, chociaż zdarzy mu się ubrać coś białego gdy ma bardzo dobry dzień. Często nisi tez skórzane kurtki, albowiem czuje się w nich jakoś lepiej.
Charakter: Znakiem rozpoznawczym tego chłopaka jest to, że w kilka sekund może z obojętnego zgreda stać się wredną i zarozumiałą żmiją. Zazwyczaj gdy ktoś zajdzie mu za skórę, potrafi w kilka chwil położyć go za ziemi i okładać pięściami. Czasem jednak nie wiadomo dlaczego zaczyna klnąć i wyzywać osoby w jego otoczeniu. Można by to nazwać wahaniem osobowości. Tak... można tak to nazwać. Ma strasznie słabe nerwy, byle pstrykanie długopisu doprowadza go do szału. Osoby, które przebywają w jego otoczeniu muszą zdawać sobie sprawę, że w każdej chwili może wybuchnąć gniewem. Może dlatego, że jego matka była no cóż... zła? Należy też podkreślić, że świetnie kłamie i jest wyśmienitym aktorem. Ma cięty język, nie boi się mówić bolesnej prawdy, czy też tego, co myśli. Niejednokrotnie rzuca, jak to mawiają "mocnymi", czy "głębokimi" tekstami. Często dotykają go za to konsekwencje, bo pierw mówi, a potem myśli, co jest u niego szczególnie nieprzyjemną cechą. Szczególnie, kiedy ma zły dzień. Zachowuje się wtedy gorzej, niż dziewczyna podczas okresu. Może mu wtedy jedynie pomóc zamknięcie w domu i nie wypuszczanie, lub kawa. Na co dzień jest bardzo energiczny i nieprzewidywalny. Zawsze wpadnie na jakiś szalony pomysł. Często zbyt pewny siebie. Arogancki, cyniczny, nieszukający żadnych przyjaciół i miłości.
Zainteresowania: Jego głównym zainteresowaniem jest dokuczanie innym. Ot co! Takie ma geny po matce. Nigdy się nie zastanawiał co tak naprawdę lubi robic, bo zwyczajnie mu nie pozwalano
Partner: Nie szuka miłości, wie że nie byłby w stanie pokochać
Orientacja: Heteroseksualny
Ulubiony koń: Golden Player
Ulubiony smok: Delphione
Koń: Black
Smok: brak.
Towarzysz: Azrael - kruk
Inne:
- jest świetnym łucznikiem
- ma głęboki głos, który może urzec nie jedną dziewczynę
- ma strasznie gibkie ciało, przez co prawie zawsze wygrywa potyczki.
- odziedziczył po matce moc rzucania uroków i wszelakiej magii.
Inne zdjęcia: 1, 2, 3
Kontakt: BettyDark

"Kochać to niszczyć, a być kochanym to zostać zniszczonym."

by Seventeen
Imię i Nazwisko: Jessica Daddario
Pseudonimy: Jess
Płeć: Kobieta
Wiek: 18 lat
Data urodzenia: 16 lipca
Rodzina:
Diabolina - matka
Henryk - ojciec
Matthew - brat
Głos: Sofia Carson
Pokój: Nr 12
Klasa: Proszę o podanie
Poziom: Średnio zaawansowany
Aparycja: Jessica Daddario jest osóbką bardzo śliczną. Od razy, gdy się na nią sporzy widać, długie, czarne jak smoła włosy, które opadają jej swobodnie na ramiona. Dziewczyna rzadko kiedy spina je w wysoki kok. Ma duże, piękne, brązowe oczy, w których nie jeden chłopak już się zatracił. Najczęściej malowane czarnymi cieniami do powiek i eyelinerem dodają jej trochę drapieżności. Duże, wydatne usta, malowane delikatnym błyszczykiem dodają dziewczynie uroku. Nie można pominąć, że Jessica jest bardzo wysoka. Mierzy bowiem sto osiemdziesiąt centymetrów wzrostu. Podsiada idealne proporcje ciała. Szczupła sylwetka, wcięcie w talii i kobiece atuty. Nigdy nie skarżyła się na małe piersi i brzydką pupę, albowiem zawsze była dumna z tego co ma.
Charakter: Jessica. Uwielbia. Wygrywać. I nic ani nikt tego nie zmieni. Zawsze musi być najlepsza, a już na pewno lepsza od swojego brata, którego wprost uwielbia... wkurzać. Zawsze była w centrum uwagi matki, więc gdy ta zaczęła bardziej interesować się Mattem, ogarnęła ją zazdrość. Od tej pory cały czas starała się być w centrum uwagi, a ten nawyk został jej do dziś. Jess uwielbia zasady. Uważa, że zasady to najlepsza rzecz jaką wymyślił człowiek! Bez nich nie byłoby co łamać, a co za tym idzie - byłoby nudno, a ona nienawidzi się nudzić. Rodzice nigdy jej niczego nie zabraniali, dlatego teraz robi co chce. Często również namawia innych do łamania zasad, ponieważ uważa, że kto ich przestrzega, ten jest tchórzem. Często powtarza zdania typu "A kto mi zabroni?". Jest to dziewczyna, która wręcz uwielbia imprezy i wszelakie zabawy. Jeszcze chyba żadnej nie opuściła. Jednak nigdy sama ich nie organizuje, ani też nie pomaga w organizowaniu lub sprzątaniu. Mimo, że czasem coś obiecuje, nie zawsze to robi.. Jest sprytna, a kłamstwo to jej drugie imię, a co więcej bardzo dobrze jej to wychodzi. Potrafi być szczera do bólu, ale nie oznacza to, że zawsze taka jest. Wręcz przeciwnie. Zanim odpowie na pytanie, najpierw pyta czy ma być szczera. Natomiast kiedy nie pała miłością do jakiejś osoby, zamiast powiedzieć jej to wprost, jest w stosunku do niej na swój sposób chamska i wredna. Uwielbia ironizować. Jej mowa jest wręcz przesiąknięta ironią. Często jej nadużywa, bądź używa w sposób nietaktowny. Podobnie z sarkazmem. Wciska go wręcz odruchowo, nawet tam gdzie jest zupełnie niepotrzebny. Prowadząc z nią dłuższą rozmowę można by liczyć na placach przekleństwa wylatujące z jej ust. Zwłaszcza kiedy jest zła. Często też żartuje sobie z innych ludzi - nawet z przyjaciół. Myśli, że to śmieszne, ponieważ sama żartów pod jej adresem nigdy nie bierze na serio. Tym czasem potrafi w ten sposób niektórych zranić. Jest realistką i nie rozumie osób wrażliwych, nieśmiałych, histeryzujących i innych robiące wielkie "halo" z prostych, normalnych spraw. Jak na córkę Diaboliny przystało jest też świetną uwodzicielką. Zrobi WSZYSTKO by tylko osiągnąć swój cel.
Zainteresowania: Dziewczyna nigdy nie robiła tego co chce. Była na usługach matki, która uważa się niemal za Boga. Robi wszystko co jej każe, więc dziewczyna nie ma raczej swoich zainteresowań.
Partner: Ona nie wie co to miłość.
Orientacja: Heteroseksualna
Ulubiony koń: Ozyrys
Ulubiony smok: Konoha
Koń: Thunder
Smok: --
Towarzysz: Alvaro - Kruk
Inne: 
-Kiedyś bała się pająków, teraz uważa, że to wspaniałe stworzenia.
- Potrafi grać na gitarze, pianinie i perkusji.
- Ślicznie śpiewa, ale nie robi tego w obecności innych osób; jedyną osobą, która ją słyszała był jej kruk.
- Jest niemal na mistrzowskim poziomie jeśli chodzi o walki mieczem i wszelkiego rodzaju bronią.
- Posługuje się magią wszelakiego rodzaju, potrafi leczyć, rzucać klątwy, a nawet zaginać prawa fizyki.
Inne zdjęcia: 1, 2
Kontakt: BettyDark

Od Kitai cd. Jean-Pierre'a

To było bardzo miłe z jego strony, że dął mi swoją bluzę. Od razu zrobiło mi się cieplej, ale tak czy siak żałowałam trochę, że nie ubrałam się cieplej. Ale nie ważne. Lekcja na przyszłość. Ludzie przestali się na nas gapić jak wcześniej, jakby zaczynali się do nas przyzwyczajać. Wydawać się mogło, że jest to nie jest miasto, a mała wieś, w której się wszyscy znają, a nowe osoby są obgadywane. Tak jak my teraz. Ale można się przyzwyczaić. Przez dziesięć lat mówiono o mnie za plecami, jaka to ja jestem walnięta, a potem o tym, jaka to jestem słaba, a następnie agresywna. Nie ważne. Krótko mówiąc, teraz nawet nie czułam różnicy. Jedynie ludzi nas wymijali dalej się gapiąc i tyle. Spojrzałam na chłopaka, który zapytał co dalej. Dobre pytanie. Tak długo izolowałam się od wszystkich, że zapomniałam już jak to się wszystko robi, dzieje. Tak jakbym zapomniałam jak się żyje.
- Może się jeszcze przejdziemy? A potem jeśli chcesz, może zajść do mnie. Pogadamy jeszcze - zaproponowałam. Chłopak milczał, a ja zaczęłam się zastanawiać, czy to był dobry pomysł. Ech... I na co mi to wszystko było? A trzeba było na siłę wrócić na Atlantydę, albo na samym początku się zamknąć. Może było by wtedy inaczej?
Jean mówił, jak kiedyś chodził poobijany. Nie wiem co dokładnie wtedy czujesz, ale zapewne to wiedzą inni z mojej szkoły. Gdy jego bili, ja się wyżywałam na swoich rówieśnikach. Pamiętam te pobite gęby, złamania i krew. Ale sami się o to prosili, nie musieli mnie wtedy zmuszać...
W końcu skinął głową, a ja poczułam jakby ulgę. Może jednak nie idę w złym kierunku? Albo idę całkowicie nową drogą. Nie ważne. Poszliśmy chodnikiem, tak jakbyśmy się wmieszali w tłum idący w tamtą stronę. Ale w rzeczywistości ludzi na mieście było coraz mniej, może przez ten chłód, który stawał się coraz gorszy? Albo poszli plotkować o nowych ludziach, którzy się tutaj pojawili? Lub to może być też czysty przypadek. Nie mam pojęcia gdzie dążyliśmy, po prostu szliśmy przed siebie w ciszy, która nie było w jakiś sposób uciążliwa. Po prostu była i tyle.
- Dzielisz z kimś swój pokój? - przerwał cisze. Spojrzałam na niego jakby zbita z tropu. Za bardzo się zamyśliłam, a jego głos wyrwał mnie z tego wszystkiego. Chwilę milczałam.
- Nie - powiedziałam w końcu i znowu spojrzałam przed siebie. Był wyższy, czułam się jak mała mrówka, którą łatwo można zgnieść, póki cię nie ugryzie. - Na szczęście - dodałam. - Matka pewnie stwierdziła, że lepiej będzie, jeśli nie będę miała na kim się wyżywać - skończyłam. Znowu między nami zapadła cisza, tym razem jednak jakaś niezręczna. Wydawało mi się, że słowem "wyżywać" zraziłam w tej chwili go do siebie, ale co miałam powiedzieć? Tak jakoś samo wyszło. Trudno.
- Nie wyglądasz na nerwową osobę - stwierdził po chwili ciszy. Zaśmiałam się pod nosem. Miło mi było, że tak w końcu ktoś o mnie pomyślał. Ta... póki nie zna przeszłości, może tak myśleć. Potem pewnie uzna mnie psychola. Tak jak to było zawsze.
- Teraz tak - stwierdziłam, że lepiej niczego nie chować w tajemnicy. Skoro ma się dowiedzieć, to lepiej teraz, niż później. Jeśli z czymkolwiek będę zwlekać, to w końcu będzie mi tak trudno, że zacznę kłamać. A słyszałam wiele historii, w których lepiej było mówić prawdę, niż kłamać i sprawić sobie wiele kłopotów, niż jest to potrzebne, czy nawet możliwe.
- A kiedyś? - spojrzałam na niego kątem oka, po czym znowu wróciłam do oglądania miasta. Jeśli mam mu to wytłumaczyć, bym musiała od początku. Omijając ten cholerny i żenujący temat moje zdanie może wyjść bez sensu.
- Jak ci mówiłam, tak do dziesiątego roku życia paplałam ciągle o Atlantydzie. Wtedy uważali mnie za świrusa i nawet nie podchodzili. Jak "znormalniałam"... - to słowo pokazałam palcami w cudzysłowie. Według mnie to nie było znormalnienie, tylko zamknięcie japy na dobre. Ale jak kto woli. - ...przestali mnie omijać i... - i jak by to powiedzieć, żeby nie użyć słowa na "g"? - ...nie ważne. - zamilkłam na chwilę. Jednak nie powiem mu tego. Nie teraz. Może kiedyś, jak nie zapomnę, chociaż bardzo bym tego chciała. Tak położyć się na łózko, zamknąć oczy, a potem obudzić się z nowymi wspomnieniami, tylko z tymi pięknymi. Niczym więcej. Szkoda, że nie mogę sobie wyczyścić pamięci. - Po prostu wezbrało się we mnie tylko złości, że gdy zaczęłam chodzić na lekcje walki, zaczęłam się na wszystkich mścić. A potem... jakby wdało mi się to w nawyk - wytłumaczyłam mniej więcej jak to było. Nie przepadałam za tym m,owić, zawsze miałam ochotę uderzyć głową o coś na tyle twardego i na tyle mocno, aby zaczęła krwawić, ja bym doznała jakiegoś tam krwotoku wewnętrznego i na tym by się skończyło. - Zapisali mnie do psychologa, faszerowali psychotropami czy czymś i... tyle - skończyłam.
Znowu zapadła cisza. Sama nie wiem czy była niezręczna, czy jaka. Po prostu była i tyle. Żadne z nas się nie odzywało. W końcu stanęłam, a chłopak zrobił to po dwóch krokach. Spojrzał na mnie pytająco.
- Wracamy? Jest coraz zimniej - zapytałam dalej unikając jego wzroku. Teraz to ja się wstydziłam, tak jak on wtedy mnie. Ta... w oczach za dużo można zobaczyć. Już rozumiem tych, którzy ciekają wzrokiem. W nich naprawdę można wszystko zobaczyć.

<Jean?>

Od Jean-Pierre'a CD Kitai

Kawiarnia.
Przytaknąłem lekko przełykając ślinę. Dziewczyna naprawdę nie miała łatwego życia, czułem się głupio myśląc o swoich problemach, kiedy ona miała ich o wiele więcej. Chwilę błądziliśmy po głównych ulicach miasta w wygodnej ciszy, dopóki nie znaleźliśmy dobrego miejsca do odpoczynku. 
Kawiarnia była wciśnięta między staromodne kamienice, wyróżniająca się kolorowym napisem nad drzwiami i słodkim zapachem dochodzącym zza uchylonego okna. Wskazałem niepewnie na lokal, Kitai przytaknęła ruszając żwawo w jego stronę. W drzwiach uderzył nas powiew gorąca i mocny aromat kawy. Zajęliśmy jeden z kilku wolnych stolików przy oknie. Spojrzałem mimowolnie na ulicę na zewnątrz. Ludzie obserwowali nas, szepcząc coś do siebie. Miałem wrażenie, że wszyscy znają siebie nawzajem w tym miejscu i każda nowa osoba była czymś całkowicie obcym dla mieszkańców tej wyspy.
Drobnej budowy kelnerka podała nam karty, a my szybko zamówiliśmy. Miałem skrytą nadzieję, że dziewczyna zapomni o swoim wcześniejszym pomyśle, nie wyobrażałem sobie mnie opowiadającego blondynce całego swojego życia, tak, jak ona to zrobiła kilka minut wcześniej. Jednak Kitai dobrze pamiętała o tym co powiedziała; spojrzała na mnie pytająco podnosząc brwi.
- Teraz moja kolej, tak?  - zaśmiałem się nerwowo drapiąc się po karku. Jednocześnie czułem się gorzej będąc w kawiarni, w publicznym miejscu, gdzie wszyscy mogli mnie usłyszeć ale z drugiej strony czułem się lepiej, im więcej ludzi wokół tym mniejsza szansa, że stracę panowanie nad sobą. W końcu wszyscy zajmowali się sobą, prawda? Kitai przytaknęła i usiadła wygodniej na krześle wlepiając we mnie swoje duże, błękitne oczy.
- Moje życie nigdy nie było i na pewno nigdy nie będzie tak ciekawe, jak twoje – zacząłem powoli i zauważyłem, że na twarzy dziewczyny pojawił się cień uśmiechu.  Ja też niepewnie się uśmiechnąłem spuszczając wzrok na ziemię. – Urodziłem się we Francji, na prowincji.  Niestety ja nie pamiętam ani swoich narodzin, ani praktycznie całego mojego dzieciństwa. Znaczy się, jest ono po prostu smugą niewyraźnych wspomnień - uśmiechów,  głosów, twarzy, charakterystycznych wydarzeń. Od zawsze żyłem z matką i młodszą siostrą, Rosalie. Z ojcem do teraz widujemy się rzadko. – przełknąłem ślinę pocierając dłonie o siebie. – To od niego dostałem tego konia o którym wcześniej wspominałem. Przez kilka lat wysyłał nam spóźnione życzenia na urodziny i święta, znaczy, przesyłał czasem Rosie słodycze z zagranicy, ale ja nic nie dostawałem przez dłuższy czas. Potem nagle, na osiemnaste urodziny, praktycznie pod drzwiami domu pojawia się przyczepa z koniem i krótka wiadomość. Oczywiście nie mógł przyjechać, być osobiście z nami – zaśmiałem się gorzko trąc dłonie jeszcze mocniej. – ale mam wrażenie, że mimo wszystko nas kocha. Ma po prostu za dużo na głowie. Chyba.
Poczułem się uratowany, kiedy kelnerka podeszła do naszego stolika przerywając moją historię. Potrzebowałem kilka chwil, żeby uspokoić dłonie i moje szybko bijące serce. Złapałem kubek ciepłej, parującej kawy w dłonie napawając się jej ciepłem. Czułem na sobie wzrok dziewczyny, namawiający mnie do dalszego mówienia o sobie. Wziąłem łyk gorącego napoju czując, jak rozgrzewa mnie od środka uspokajając moje lekko drżące dłonie.
- Nigdy nie byłem lubiany w szkole, często obrywałem i wracałem do domu poobijany.– powiedziałem cicho, próbując odsunąć od siebie niemiłe wspomnienia posiniaczonych pleców, brzucha, ramion, pękniętych warg i łuków brwiowych. – Dlatego, od razu kiedy moja matka dowiedziała się o tym miejscu bezzwłocznie mnie tu wysłała.
Między nami nastała cisza, nie była niewygodna ani ponura, po prostu była. I była nawet przyjemna. Pozwoliła mi pozbierać wszystkie myśli. Kitai skupiła się na swoim napoju, popijając go z przymrużonymi oczami. Sam też mimowolnie je przymykałem pijąc swoją kawę, była naprawdę dobra.
- Masz jakieś zainteresowania? – usłyszałem jej głos po kilku minutach. Podniosłem wzrok na dziewczynę, czując się nieco pewniej w jej towarzystwie. Przytaknąłem rozluźniając lekko ramiona, nie zdawałem sobie sprawy, jak bardzo moje mięśnie były napięte.
Spokojnie, jest dobrze.
Dopóki nie zrobisz czegoś głupiego i nie zaprzepaścisz swojej jedynej szansy na posiadanie tutaj jakiegokolwiek przyjaciela.
- Może to zabrzmieć dość cliché, banalnie i szablonowo ale lubię czytać. Szczególnie poezję. – nie mów nic o tym, że sam ją piszesz próbujesz pisać, wystarczająco odstraszasz innych. – Gram trochę na fortepianie, zacząłem w dzieciństwie za namową matki. Odrobinę rysuję, robię zdjęcia. – wzruszyłem ramionami próbując odwrócić od siebie uwagę dziewczyny. – Ty?
- Och, też lubię rysunek. – uśmiechnąłem się niepewnie biorąc kolejny łyk kawy, której słodki smak dodawał mi, sam nie byłem pewien czemu, odwagi i pewności, że Kitai jest osobą, przed którą można się choć trochę, odrobinę otworzyć. – Czytam książki fantastyczne, gotuję. Interesuję się komputerami, lubię grać w gry, grafika też jest ciekawa.
Siedzieliśmy jeszcze chwilę w kawiarni co jakiś czas rozmawiając na jakiś niezobowiązujący temat, dopijając nasze napoje i rozkoszując się ciepłem panującym w lokalu. Kiedy kelnerka zabrała nasze puste kubki dziewczyna zaczęła szukać czegoś po kieszeniach kremowego swetra. Szybo wyciągnąłem banknot i zanim blondynka się zorientowała wcisnąłem go w dłoń kobiety, która nas obsługiwała mamrocząc „Proszę zatrzymać resztę” .
Wyszliśmy z lokalu, chłód zapadającego powoli wieczoru opatulił nas szybko, jakby chciał, abyśmy jak najszybciej zapomnieli o cieple kawiarni. Spojrzałem niepewnie na Kitai. Kiedy zobaczyłem, że dziewczyna otula się swoimi ramionami drżąc lekko, rozpiąłem bluzę, którą miałem na sobie i podałem ją blondynce. Spojrzała się na mnie lekko zdziwiona, ale ja tak czy siak zarzuciłem polar na jej lekko drżące barki.
- I tak mam na sobie sweter. – wzruszyłem ramionami.
Staliśmy chwilę w ciszy obserwując przechodniów, którzy chyba przyzwyczaili się już do widoku dwóch nowych osób w mieście. Zwróciłem wzrok na dziewczynę i odchrząknąłem cicho zwracając jej uwagę na siebie.
- Co teraz?

Kitai?

Od Kitai cd. Jean-Pierre'a

Chłopak nie wyglądał na skorego do rozmowy, albo inaczej to ujmę – wyglądał na nie przekonanego. Jakby nie chciał mi nic mówić, bał się swoich słów, ale tez niepewnie to jednak robił. Trudno mi było go rozgryźć. Dawno nie miałam do czynienia z innymi ludźmi, odizolowałam się od wszystkich, teraz trudno jest mi na nowo wszystko rozpocząć. Ale może to i dobrze? Może lepiej było to wszystko przejść i nie zapominać o przeszłości, aby teraz być ostrożnym? Może nie wydaje się groźny, a nawet wręcz przeciwnie, taki ciapowaty, ale pozory mogą mylić. Nie mam zamiaru się nabrać jak wtedy.
- Moja matka jest królową Atlantydy - powiedziałam niepewna, czy kontynuować moją historię. W końcu nie była jakaś ciekawa. To tylko inny wymiar, wojna i próba posiadania normalnego życia. Chyba... Nie ma dowodów, że to prawda. Zostało mi w to jedynie wierzyć, nic więcej.
Chłopak jednak posłał mi spojrzenie kiwając głową, tym samym zachęcając mnie do dalszego mówienia. Miło, że ktoś jest tego ciekaw, tyle, że miałam pewne wątpliwości, co do dalszego mówienia. Łatwo jest kogoś poznać, a potem to wykorzystać. Ale jednak nie potrafiłam się powstrzymać.
- Ponoć dziecko niczego nie pamięta do piątego roku życia. Ja pamiętam swoje narodziny. Wiem, jak wyglądała moja matka i ojciec, ale nie żyłam z nimi długo, może parę miesięcy - zaczęłam opowiadać idąc przed siebie, wgłąb miasta, kiedy za nami akademia zaczęła znikać. Obyśmy się nie zgubili, jak potem znajdziemy drogę powrotną? Na pewno nam się uda. Daleko raczej nie zajdziemy. - Potem byłam jakaś wojna, ale nie pamiętam z kim - przed oczami miałam ogień, który niszczył wszystkie budynki, a magiczne relikty, te wielkie głazy nad naszą krainą, które miały nas chronić, zaczęły opadać na dół, rozwalając się. Dzieci uciekały, niektóre kobiety próbowały walczyć pomagając mężczyznom, ale... nie mam pojęcia jak to się skończyło. Czy dalej trwa wojna, czy się skończyła? Czy w ogóle ktoś ode mnie jeszcze żyje? Czy mam jakąś szanse powrotu tam? - Rodzice zesłali mnie do tego świata, gdzie w sumie wychowywałam się w przypadkowej rodzinie - lekko się uśmiechnęłam. - Chyba przez dziesięć lat nie mogłam się zamknąć, ciągle gadałam o Atlantydzie - zaśmiałam się cicho pod nosem, pamiętając te wszystkie zdziwione miny: O czym ona gada? - Zostały mi jeszcze rysunki z tego okresu. Potem zapisali mnie do jakiegoś psychologa czy czegoś tam i w końcu się zamknęłam - powiedziałam. Pamiętam te minę faceta, gdy zaczęłam mu tłumaczyć o swojej krainie. Wyglądał, jakby chciał wybuchnąć śmiechem, ale się powstrzymywał. Czy to moja wina, co wygadywałam? W końcu to było prawdą, a oni starali się mi zamknąć japę. A dlaczego? 
- Nie wierzyli ci? - bardziej stwierdził, niż zapytał. Skinęłam głową. Niby smutna historia, ale jakoś się uśmiechałam. Według mnie śmiesznie się zakończyła. Oni się pomylili, mieli kłopoty ze mną i wszystko wyszło na moje. Nie wspominając tego, co było po tych dziesięciu latach. Może gdybym dalej o tym gadała, ludzie dalej by mnie brali za wariata i nie mieli na to ochoty? Może. - To jak się tu dostałaś? - zapytał. Chwilę milczałam próbując sobie to przypomnieć, aż w końcu wyjęłam z pod koszulki niebieskie kryształ zawieszony na sznurku. 
- Dałam im do zrozumienia, że się mylą - znowu się zaśmiałam. Nigdy nie zapomnę tych ich min, gdy pierwszy raz zaczęłam używać swojej mocy. - Dzięki temu - wskazałam na niebieski przedmiot, który trzymałam w dłoni. Jean spojrzał na niego. - Mogłam telepatycznie poruszać rzeczami - powiedziałam. - Chyba z rok szukali takiej szkoły dla mnie, aż przy pierwszej lepszej okazji mnie tu wysłali - dokończyłam. Chwilę gapiłam się w kryształ, który w końcu schowałam pod ubranie. Rodzice mieli taki sam, mieli... ciekawe, czy jeszcze mają.
Rozglądnęłam się po mieście. Akademia już całkowicie zniknęła z mojego pola widzenia. Teraz jedynie były jakieś budynki, a dokładniej sklepy, restauracje, bary, przypadkowi ludzie, którzy nas wymijali, albo czasem spoglądali kątem oka, samochody w ciągłym ruchu na ulicy, zatrzymujące się jedynie na światłach oraz my, którzy po prostu sobie szli chodnikiem obserwując miasto. Czułam, że już wystarczająco dużo powiedziałam o sobie. Może teraz niech on o sobie coś powie? No nie wiem... nie wygląda na skorego do rozmowy. Raczej przypomina słuchacza, któremu można się wyżalić, a on sam nie ma komu.
- Może opowiesz coś o sobie? - zaproponowałam. - Jeśli chcesz, możemy pójść do jakiejś kawiarni - dodałam. Chciałam go trochę poznać. Miałam wrażenie, że stanie się to, co kiedyś, ale w pewnym stopniu odsuwałam tą myśl. Dlaczego? Chłopak nie wygląda na takiego, który lubi się bawić z kolegami jakąś dziewczyną. Ale to mogą być tylko pozory.

<Jean-Pierre? Co powiesz na takie coś?>

Od Jean-Pierre'a CD Kitai

Propozycja dziewczyny bardzo mnie zdziwiła. Szczerze mówiąc, dawno nikt nie zaproponował mi dobrowolnego spędzania z nim czasu. Rzuciłem pozostałość po papierosie na ziemie wdeptując ją mocno w chodnik. Podniosłem wzrok na nią, stojącą w zimnie, jeszcze bardziej otulającą siebie ramionami, czekającą na moją odpowiedź.
Ach, pieprzyć to.
Wzruszyłem ramionami i ruszyłem w jej stronę. Czemu nie, w końcu siedzenie w pokoju i czekanie na pojawienie się współlokatora byłoby o wiele większą  udręką niż mały spacer do miasta.
Szliśmy w ciszy. Co jakiś czas spoglądałem na dziewczynę zastanawiając się o czym myśli. Moją głowę bombardowało tysiące głosów, jedne krzyczące uciekaj, inne idź z nią, kolejne zwiej na dach i zeskocz, póki się przed nią nie upokorzyłeś albo w stajni powinna czekać Café Noir II a ty ją zostawiasz dla jakiejś dziewczyny-
Mimowolnie zatrzymałem się na myśl o klaczy. Kitai po kilku krokach odwróciła się z pytającym wzrokiem. Poczułem, jak rumieniec wpływa na moje policzki. Brawo Brooke, zrób z siebie jeszcze większego debila.
- Przepraszam, pomyślałem, mój koń powinien niedługo dotrzeć tutaj, miał dojechać po mnie- wydukałem dotrzymując kroku blondynce.
- Masz konia? – spytała podnosząc brwi. Zacząłem myśleć nad szybką ucieczką i pobiegnięciem do stajni, ale gdyby Noir faktycznie tam była, skończyłoby się na tym, że siedziałbym w jej boksie cały dzień nic nie robiąc.
- Tak, um, klacz. Café Noir II. – powiedziałem cicho zanurzając dłonie głębiej w kieszeniach. – Też dopiero przyjechałem.
Dziewczyna przytaknęła a ja wróciłem do bacznego obserwowania moich zdartych trampek, mokrych od pozostałości śniegu na drodze. Była zima a biały puch znikał z każdą sekundą, jakby specjalnie chciał topić się na moich oczach, chcąc jeszcze bardziej obniżyć mój nastrój.
Brawo, jeszcze wróć do cięcia się, bezsensowny kłębku depresji i paniki.
Mimowolnie zacisnąłem dłoń na przedramieniu, zwracając szybko wzrok na blondynkę, jakby miała zauważyć, przejrzeć mnie na wylot, zobaczyć wszystko, z czego składałem się ja, złamany ja.
- Czyim synem jesteś? – wyprostowałem się lekko próbując skupić się na jej głosie. Dalej szliśmy, dróżką między rozrzuconymi między nią drzewami ale nie aż tak gęstymi, by można było nazwać je lasem. Akademia powoli znikała za nami, a na horyzoncie zaczęły majaczyć się budynki miasta.
- Belle, znaczy– przełknąłem ślinę zaciskając palce mocniej na mojej ręce.  -  Baśń starofrancuska, o Pięknej i Bestii. Moja matka jest tą Belle, nazywaną po prostu Piękną, bo to znaczy jej imię po francusku– przerwałem nie potrafiąc wrócić do wątku, wrócić do nagłego przypływu odwagi, który spowodował, że zacząłem mówić więcej. Zawsze czułem się głupio tłumacząc innym, kim jest moja matka. Praktycznie przy każdej okazji byłem wyśmiewany z mojej bujnej wyobraźni, ale dziewczyna wydawała się przyjąć tę informację normalnie, przytakując lekko. Miałem wrażenie, że kamień spada mi z serca. Wreszcie ktoś, kto rozumie, że hej, da się być potomkiem potencjalnie nieistniejącej osoby, ale chyba właśnie po to tutaj zostałem wysłany. Żeby być wśród osób podobnych do mnie, takich, które prawdopodobnie przeżywały to samo. - A ty?
- Moja matka jest królową Atlantydy. – powiedziała powoli spoglądając na mnie swoimi dużymi, błękitnymi oczami. Kiwnąłem głową, namawiając ją do mówienia, byłem ciekaw jej historii a sam nie byłem chętny podtrzymywać rozmowy, zmęczony wszystkim co stało się wcześniej.

Kitai?

Odchodzi

Angelika opuszcza nasze skromne progi.
Powód: Decyzja właściciela

W związku z tym Zła Wróżka ponownie może zostać użyta - będzie usunięta z listy wykorzystanych już rodziców.
~William

Od Kitai cd. Jean-Pierre'a

Po wyminięciu chłopaka, wróciłam do swojego pokoju, chociaż z małym trudem. Zapomniałam którędy się kierowało do pokoi, dlatego też droga powrotna potrwała nieco dłużej, niż sądziłam. W końcu zapytałam o drogę przypadkową dziewczynę, która wytłumaczyła mi, że muszę się cofnąć i wejść na pierwsze schody, jakie mi się trafią. Idąc jej wskazówkami, doszłam do odpowiedniego korytarza, aż znalazłam swój numer drzwi. Otworzyłem je i weszłam do środka. Nie czułam już zimna, które wcześniej mi towarzyszyło, przez tą moją wędrówkę poszukiwacza pokoju. Siedziałam w nim parę minut, aż w końcu wygramoliłam się z niego, zakładając wpierw kremowy sweter, pasujący do włosów. Wsadzając dłonie do kieszeni czarnych leginsów ruszyłam w kierunku wyjścia. Szło mi teraz lepiej, a ja się starałam zapamiętać cała, albo chociaż większą część drogi.
Na podwórku było jakby jeszcze zimniej, ale starałam się na to nie zwracać uwagi. Miałam zamiar wyjść na miasto, obejrzeć je i spróbować zapamiętać większość budynków, gdybym czegoś potrzebowała. Jednak tego nie zrobiłam. Moją uwagę od razu przykuł chłopak, który najwidoczniej chciał się przede mną skryć. Był to ten sam wyższy o speszonym wzroku co ten, który mnie uderzył - bo to był ten. Chwilę mu się przyglądam. Idź do miasta, nie idź do niego. Powiedziałam sobie w myślach, jednak nie posłuchałam się samej siebie, przez co dalej stałam i się na niego po prostu gapiłam. Tylko się chłopie nie odwracaj. Poprosiłam go w myślach, ale najwidoczniej jego umiejętnością nie jest czytanie w myślach. wykonał coś odrodnego do mojej prośby. Skrzyżowaliśmy się wzrokiem. Uważnie go obserwowałam, a on wyglądał na spiętego. Byłam ciekawa, kogo jest potomkiem, ale nie zadałam tego pytania, ani żadnego innego, tylko zatrzymałam wzrok na papierosie, zaraz czując ten głód palacza o którym udało mi się wcześniej zapomnieć. Do teraz. Chłopak nic nie mówiąc wyciągnął w moją stronę papierosa, a ja nie mogąc się powstrzymać, skorzystałam z okazji. Zapalił papierosa w moich ustach, po czym zaciągnęłam się nikotyną, czując ulgę. Takie są skutki bycia nałogowcem, prawda? Ee... można się przyzwyczaić.
Staliśmy w ciszy, kompletnie nie wypowiadaliśmy żadnego słowa. W sumie nie było takiej potrzeby, bynajmniej według mnie. Papieros dla mnie to miły gest, a ja poczułam, że może nie będzie tutaj tak źle. Po za tym ta cisza w żaden sposób mnie nie dobijała, chociaż miałam ochotę się odezwać i go poznać. Ale się powstrzymywałam, bo według mnie nie było tutaj żadnego sensu. Po co? Lepiej nie ryzykować. Ale jednak się przedstawiłam. Dlaczego? Usta same się utworzyły w ten wyraz, a ja tylko poczułam ulgę. Zawsze uwielbiałam gadać, do dziesięciu lat wszyscy zaczynali mnie mieć dość, ponieważ nie zamykałam ust. Ale teraz muszę uważać. Nie chce wykonać żadnego błędu, a szukanie na siły przyjaciół mi w niczym nie pomoże. Przedstawił się jako Jean-Pierre. Miał ochrypły głos, ledwie słyszalny, ale ja już zdązyłam stwierdzić, że zapewne jest z Francji. Czy jakoś tak - cóż... nie jestem geografem. Znowu staliśmy w ciszy, która mi nie przeszkadzała. Rozkoszowałam się papierosem, czując jak dym wlatuje do płuc, a następnie te zimne, a nawet lodowate powietrze. W końcu skończyła palić. Zgasiłam resztki o metalowy kosz, po czym wyrzuciłam go do środka. Spojrzałam na cichego chłopaka. Dokańczał swoją część w milczeniu. Wsadziłam dłonie do kieszeni, po czym spojrzałam na bramę. No, teraz mogę iść. Przeszło mi przez głowę. Jeszcze raz odwróciłam ją w stronę Jean.
- Dzięki - powiedziałam dość cicho. - I do później - dodałam, po czym ruszyłam żwawym krokiem w stronę bramy, jednak się zatrzymywałam. Ku*wa, nienawidzę się. Odwróciłam w jego stronę głowę przygryzając lekko dolną wargę. - Chyba, że chcesz iść ze mną zwiedzić miasto - zaproponowałam. - Dopiero przyjechałam - dodałam na sam koniec, oczekując jego odpowiedzi. Byłam ciekaw, czy się zgodzi. W sumie na to liczyłam, ale nie zdziwię się, jeśli odmówi. Nie wygląda na towarzyskiego.

<Jean?>

Od Fytch'a do Luizy

- Skoro już się spotkaliśmy...miałem zamiar iść w tę samą stronę- mruknąłem puszczając psa, który podszedł do dziewczyny. Mimo początkowej niechęci, uśmiechnęła się lekko w jego stronę.
- Skoro chcesz.- Westchnęła,  wznawiając marsz. Bez słowa za nią podążałem, mając szansę lepiej się jej przyjrzeć. Niska (no co ty?), szczupła, nie brak jej kształtów... ogólnie-niczego sobie.- Długo tu jesteś?- odezwała się po chwili ciszy, na co nie zwróciłem uwagi. Odwróciła głowę, wlepiając we mnie źrenice.
- Nie.- wzruszyłem ramionami- nie jest ci ciężko?- Spytałem, na co zdziwiona zmarszczyła brwi. Zaśmiałem się cicho, wskazując szczeniaka wiercącego się w jej rękach.Słodziak. Przełamała niepewność co do Leth'a, kładąc psa na śniegu. Pitbull przyjrzał mu się, chcąc go "ośmielić". Wpływowa z niego istota, więc po chwili razem z dalmatyńczykiem biegali po śniegu. Upewniając się, że nic im nie będzie, przyspieszyłem dotrzymując kroku dziewczynie. No tak...dziewczynie.
- Jak masz na imię?- Zwróciłem się do niej- Fytch.
- Luiza. masz...ciekawe imię- przyznała- i dziwne.- Ukradkiem zauważyłem zadowolenie na jej twarzy, co było dla mnie zagadką. Przyznałem jej rację, nie umiejąc racjonalnie rozwinąć potoku słów, który zazwyczaj kończył się u mnie kłótnią. Tak więc reszta "wycieczki" minęła bez choćby chrząknięcia. W trakcie, myślałem co bym właśni teraz robił gdybym jej nie spotkał, gdybym w porę się zmył. Zapewne nic. Wróciłbym do pokoju, by w samotności myśleć o moim życiu. I o tym, co by było gdyby teraz wybuchła apokalipsa zombie...Ciekawiło mnie to, więc zawsze jak gdzieś szedłem, wypatrywałem ewentualnych kryjówek, broni. Było tego dosyć dużo. Za dużo filmów, Coy.
- Co byś zrobiła, gdybym teraz zmienił się w zombiaka?- Spytałem, zaciekawiony jej odpowiedzią. Większość zapewne by uciekała w popłochu. Ale może Ona jest wyjątkiem? Wpatrując się w dal, przekręciła oczyma w lewo, rozkładając ręce w geście niewiedzy. Reagowała jak ci, których o to spytałem. Czemu? Zwykła ciekawość. Często widzę niepewne, zdziwione,  nawet zaniepokojone myślą iż jestem nienormalny, czy chociażby chory psychicznie.
- Wzięłabym tamtego kija i roztrzaskała ci głowę- Jej uśmiech mówił wszystko. Może nie tylko ja mam jakieś dziwne przemyślenia co do zabijania? Ciekawiły mnie morderstwa, badanie spraw z tym związanych...Tia, dziwnym byłem dzieciakiem.
- Dzięki- Zaśmiałam się, ukazując zęby.- Też bym to zrobił.- Pokręciła z rozbawieniem głową, gwałtownie skręcając w nieznanym mi kierunku. A mimo to, poddałem się jej instynktowi. Bo jak to inaczej nazwać? Decyzją?A może być.
Na moje pytania, dokąd idziemy, odpowiadała uciszającym gestem. Posłuchać jej? Czy może ją denerwować? Oj, za dużo pytań sobie zadajesz, kolego. W tym momencie, zamarznięte, usłane szronem jezioro wydawało się być mocno skute lodem. Czy ona...o nie, nie, nie, nie! Mimo moich błagań, zaciągnęła mnie prosto na lód. Nie dość, że niezmiernie ślizgi, to jeszcze ta cała grawitacja spowodowała, iż moje ciało w tej chwili bezwładnie leżało na zimnej powierzchni. Ból rozchodzący się po klatce piersiowej, oraz ręce, były...bolesne. Normalnie, jakby ktoś się na lodzie przewrócił!
- Nie byłbyś dobrym łyżwiarzem...- Zaśmiała się z mojej gleby. Posłałem jej pełne nienawiści spojrzenie.
- Jak możesz?! Zrujnowałaś moje marzenia...- mruknąłem, płacząc teatralnie, pocierając przy tym oczy.

Luiza?

Od Jean-Pierre'a CD Kitai

Zagryzam wargę zaciskając drżącą dłoń na rączce od walizki. Przede mną rozciąga się ogromny budynek akademii, zamek wyłaniający się z porannej mgły. Zauważam po mojej prawej stronie dużą stalową bramę i kilka kamienic za nią, odgrodzonych metalowym płotem. Ruszam w ich stronę wnioskując, że to tam mieszkają uczniowie. Spoglądam jeszcze raz na kartkę z wszystkimi potrzebnymi informacjami. Zajęcia zaczynają się codziennie o 8:30, koń ma w stajni boks i  wyżywienie, akademia posiada stołówkę, oprócz tego dwie hale, lonżowniki a ja jestem zakwaterowany w pokoju numer 7, dwuosobowym.
Chwila-
Czuję, jak powietrze ucieka mi z płuc a ja nie mogę złapać kolejnego oddechu.  Dwuosobowy pokój? Dobrze pamiętam, jak prosiłem matkę przed wyjazdem o  to, żeby dopisała w prośbach, że nie, mój syn nie może z nikim mieszkać, jest prawdopodobieństwo, że dostanie ataku paniki z powodu samego przebywania z inną osobą w jednym pokoju-
Mimowolnie zgniatam kartkę w dłoni orientując się, że siedzę skulony na żwirowej drodze i drżę, sam nie jestem pewien czy ze strachu, czy z zimna. Biorę kilka nerwowych oddechów próbując uspokoić serce łomoczące mi w piersi. Wstaję powoli czując, jak nogi uginają się pode mną lekko. Przełykam ślinę zaciągając kaptur tak, by zasłaniał większość mojej twarzy.
Wchodzę niepewnym krokiem do budynku, ciepło ze środka opatula mnie niczym puchaty koc, czuję, że mój oddech powoli się ustatkowuje, a serce bije o wiele spokojniej. Nie widzę nikogo w środku, więc bez słowa idę wzdłuż korytarza szukając pokoju numer siedem. Jedyny dźwięk, który rejestruję to szmer kółek walizki na miękkim dywanie pod moimi stopami. Po jakimś czasie docieram do drzwi mojego pokoju. Zimny metal klamki powoduję, że lekko drżę, po czym przypominam sobie, cholera, tam ktoś jest-
Odsuwam się szybko od wejścia i opieram się o przeciwległą ścianę biorąc głęboki oddech.
Czas przywitać się z rzeczywistością, Brooke. Nie łudź się, nie pójdziesz do dyrektora prosząc o zmianę pokoju, jesteś zbyt tchórzliwy.
Zaciskam oczy tak mocno, że zaczynają mnie boleć. Dobrze wiem, że to wszystko prawda ale nie mam siły słuchać swoich wściekłych myśli, żerujących na mnie bez przerwy. Podnoszę się szybko i naciskam na klamkę.
O dziwo, pokój jest otwarty.
Co więcej, jest pusty.
Wypuszczam powietrze z ust, orientując się po chwili, że przez cały czas wstrzymywałem oddech. Może mój współlokator jeszcze nie przyjechał. Szybko zmieniam zdanie, kiedy widzę kilka książek położonych na jednym z łóżek. Przysuwam walizkę do drugiego mebla zauważając leżący na nim klucz. Biorę go w dłoń i kładę się na posłaniu. Mimo tego, że leżę czuję, jak wszystkie moje mięśnie napinają się jeszcze bardziej, niż kiedy stałem. Jestem naprawdę zmęczony, ale nie potrafię zasnąć na całkowicie obcym łóżku, w całkowicie obcym miejscu, z myślą, że zaraz wejdzie tutaj całkowicie obca mi osoba, na której na pewno zrobię świetne wrażenie-
Przełykam ślinę wstając. Zamykam za sobą pokój idąc w stronę drzwi wyjściowych.
Otwierając drzwi słyszę głuche uderzenie i nagle orientuję się, że Brooke, właśnie przywaliłeś komuś drzwiami w twarz-
Dziewczyna ma na sobie jedynie koszulkę i zastanawiam się, czy nie jest jej zimno, kiedy strużka krwi zaczyna spływać po jej brodzie. Robi mi się sucho w gardle, mam ochotę uciekać, ale nie mogę, moje nogi są jak wmurowane w podłogę. Zaczyna mi się lekko kręcić w głowie, kiedy blondynka odwraca się do mnie tyłem, jestem pewien, że to ja zemdleję szybciej niż ona, a to jej leci krew z nosa i to jest twoja wina Brooke a ty nawet nie umiesz wydusić z siebie prostego „przepraszam”.
Zaciskam palce na framudze tak mocno, że już ich nie czuję, nie patrząc na nie jestem pewien, że są całkowicie białe. Nagle dziewczyna odwraca się powrotem do mnie, jej nos nie jest już opuchnięty. Wyciera pozostałą krew z twarzy i zwraca swoje duże, niebieskie oczy na mnie.
- Uważaj następnym razem – mówi bez emocji i wymija mnie wchodząc do środka. Czuję, jak robi mi się jeszcze bardziej niedobrze i nagle wizja dwuosobowego pokoju staje się lepsza niż wszystko wokół. Spoglądam ukradkiem, jak blondynka znika za jednym z pierwszych drzwi. Kiedy jestem pewien, że nie ma jej na korytarzu biegnę sprintem w stronę siódemki. Drżącymi dłońmi otwieram drzwi i zamykam je za sobą z trzaskiem.
Oddychaj, wdech, wydech, wdech ,wydech-
Łapię za paczkę papierosów, którą zabrałem ukradkiem przed wyjazdem. Czuje jak pomieszczenie zaciska się na mnie, wypycha ze mnie powietrze kiedy próbuję odpalić zapalniczkę trzęsącymi się rękami.
Brooke, ogarnij się. Jeszcze nie spotkałeś swojego współlokatora, a już chcesz zrobić na nim złe wrażenie paląc w pokoju.
Wzdycham cicho wychodząc po raz kolejny z pokoju i modląc się, żebym nikogo teraz nie spotkał.
Na zewnątrz jest zimno, mam wrażenie, że jeszcze zimniej niż było kilka minut temu, kiedy się pojawiłem. Kłębki pary wydobywają się z moich ust kiedy łapię ostre, zimowe powietrze w obolałe płuca. Wyciągam papierosy z kieszeni zapalając jednego. Nie zdążam wciągnąć dymu, kiedy słyszę kolejny trzask, przez który podskakuję. Przed drzwiami stoi ta sama dziewczyna, którą spotkałem poprzednio, tym razem w swetrze. Próbuję skulić się jak najbardziej, aby blondynka mnie nie zauważyła, ale tuż po chwili czuje na sobie jej wzrok. Niechętnie odwracam głowę w jej stronę. Jej błękitne oczy skanują mnie, czuję narastający w sobie lęk. Jej wzrok zatrzymuje się na papierosie, który trzymam w dłoni. Wkładam go powoli do ust zaciągając się dymem. Pali moje płuca, ale czuję, że moje ręce mniej drżą a głowa staje się lżejsza. Wyciągam paczkę z kieszeni wysuwając ją w stronę dziewczyny z pytaniem w oczach. Naprawdę nie mam ochoty mówić i już jestem pewien, że blondynka odejdzie, kiedy podchodzi ona do mnie i wyciąga drobnymi dłońmi jednego papierosa. Zapalam go bez słowa, a dziewczyna od razu wdycha dym. Stoimy chwilę w ciszy paląc, czuję że z każdą sekundą oddycham spokojniej, a drżenie całkowicie znika.
- Kitai. – mówi po jakimś czasie dziewczyna. Orientuję się, że właśnie mi się przedstawiła dopiero po chwili. Mrugam kilka razy po czym odchrząkuję.
- Jean-Pierre. – mój głos jest bardziej ochrypły niż mi się wydawało, cichy, ledwo co brzmiący w wszechobecnym szumie drzew i powiewach wiatru.


Kitai?

Od Kitai do Jean-Pierre'a

Nowe miejsce, nowe doznania.... nowe wszystko. Odłożyłam torbę w swoim pokoju i się rozejrzałam, oglądając go dokładnie.
- Czyli to tutaj będę teraz mieszkać - powiedziałam sama do siebie. Pokój brzydki nie bł. Czarno biały. Duże łóżko, telewizor, okna, biurko, krzesło... w sumie to podobał mi się. Jeszcze tylko poczekać, aż w końcu rodzice wyślą do mnie kota. Zostawiłam go w domu przypadkiem. Ta... przypadkiem... po prostu mój brat chciał mi zrobić żart i zamiast brać mojego prawdziwego kociaka, wzięłam jego zabawkę. Cóż... przeżyję te kilka dni bez Miki. Świat się przecież nie zawali, prawda?
Siedziałam w pokoju przez pół dnia, do wieczora. Nie miałam ochoty wychodzić stąd. Byłam ciekawa, jacy tutaj będą ludzie. Mili? Wredni? Szybko zdobędę przyjaciół, przypadkiem, czy może od razu pierwszego dnia naprzykrzę się jakiemuś szkolnego buntownikowi i będę miała przewalone do końca roku szkolnego? Oby nie... A może nic się nie stanie? Oby tak. To będzie chyba najlepsza rzecz. Aby zwiać moje wszystkie wątpliwości, wyszłam z końcu z pokoju, aby głównie pozwiedzać budynek. Cisza nocna jak zawsze zaczyna się o dwudziestej drugiej, a była dopiero osiemnasta. Zamknęłam pokój na klucz, zostawiając w nim wszystkie swoje rzeczy, po czym skierowałam się w pierwszą lepszą stronę. Cały korytarz był zasiany drzwiami z numerami, a następnie zeszłam po schodach. Natrafiłam na rozgałęzienie trzech korytarzy. Poszłam w lewo, w stronę drzwi wyjściowych. Wyszłam na dwór. Chodny wiatr od razu uderzył w moje ciało, a ja wypełniłam nim swoje płuca. Zeszłam ze schodów i okrążyłam szkołę. Dwa boiska, mały ogród, kilka ławek, koszy na śmieci - jak w normalnej szkole. Zaczęłam wracać do budynku, ponieważ robiło się coraz zimniej, a ja byłam tylko w koszulce. Niestety gdy chwyciłam klamkę, ktoś zdążył otworzyć drzwi. Uderzyłam głową o nie, tym samym rozwalając sobie nos. Gdy poczułam ciepłą ciecz spływającą po ustach i brodzie, odwróciłam się od osoby. Wyjęłam z pod ubrania naszyjnik, a niedokładniej niebieski kryształ. Przyłożyłam go no bolącego nosa i wypowiedziałam pewne słowa. Kryształ się zaświecił. Przez chwilę czułam małe pieczenie, aż w końcu przestałam czuć cokolwiek. Odwróciłam się w stronę stojącego jeszcze tam towarzysza i przyłożyłam ręce do ust, aby wytrzeć krew.
- Uważaj następnym razem - poradziłam spokojnym głosem wyższemu chłopakowi. Zniżyłam wzrok na ziemię, po czym go wyminęłam wchodząc do środka.

<Jean-Pierre?>

Od Luizy do Fytch'a

Jak zwykle wybrałam się na spacer z Kiritem. Przecież nie można cały dzień siedzieć w pokoju, nawet jeśli niedawno tu przyjechałam. Na dworze było strasznie biało, w sumie nic dziwnego, mamy zimę. Naciągnęłam bardziej czapkę, którą miałam na sobie, by uszy mi nie przemarzły. Spojrzałam na dalmatyńczyka, który śmiało skakał wśród śniegu. Trzeba będzie uważać, żeby go nie zgubić, dobrze, że ma tę łatę na pyszczku, dzięki niej jest bardziej widoczny. Schowałam dłonie do kieszeni kurtki i poszłam przed siebie, uprzednio wołając do siebie szczeniaka. Przecież nie mogę go zgubić... Szłam, niezbyt patrząc, gdzie idę, najlepiej by było, gdybym nikogo nie spotkała na swojej drodze... Jednak po jakimś czasie wędrowania po białej ziemi usłyszałam ciche piśnięcie ze strony szczeniaka. Ze wzroku utkwionym gdzieś daleko między ośnieżonymi drzewami, przeniosłam go na przestraszonego szczeniaka. Spojrzałam w kierunku, gdzie sam się patrzył i zauważyłam jakiegoś chłopaka z kapturem zamiast czapki na głowie. On chyba również zauważył naszą dwójkę, ponieważ spojrzał na nas, chwilę wzrok zatrzymując na mnie i na moich włosach. Lekko westchnęłam, a myślałam, że nikogo nie spotkam. Kirito momentalnie schował się za moimi nogami, na których znajdowały się czarne buty, podobne do tych, co noszą Eskimosi.
-Zamknij się- usłyszałam z jego strony. Zdziwiłam się, przecież ja nic nie powiedziałam... Przykucnęłam na ziemi, po czym wzięłam dalmatyńczyka na ręce. Zaraz mi ucieknie... Zaczęłam powoli podchodzić do chłopaka. -Pomóc w czymś?- zadał pytanie, gdy dostrzegł, że zaczęłam się do niego przybliżać. Dalej szłam w jego stronę, mocno trzymając w ramionach szczeniaka, który już się wyrywał, by tylko uciec tam, gdzie pieprz rośnie.
-Raczej w niczym...- odpowiedziałam, powoli przechodząc obok niego, by w końcu minąć nieznajomego, który drogą swoją, był całkiem wysoki. -Ale dzięki za pomoc- westchnęłam na pod nosem na koniec. Gdy byliśmy wystarczająco daleko od chłopaka i jego psa, odstawiłam Kirita na ziemię. Patrzyłam, jak dalmatyńczyk ledwo co utrzymywał się na własnych nogach, które strasznie mu się trzęsły ze strachu. Lekko się uśmiechnęłam, ten szczeniak zawsze będzie mnie rozbawiał. Uniosłam głowę do góry, gdzie ujrzałam korony drzew iglastych, które lekko się bujały na wietrze. Odetchnęłam głęboko, wypuszczając białą chmurkę w powietrze. Skierowałam głowę w dół, gdzie ujrzałam grzecznie siedzącego Kirita, który z uwagą mi się przyglądał. Wtedy usłyszałam zza siebie jakiś odgłos, więc automatycznie odwróciłam głowę do tyłu. Ujrzałam tam tego chłopaka, który znowu szedł w stronę moją i małego dalmatyńczyka. Muszę dodać, że nieznajomy w jakiś dziwny sposób się do nas uśmiechał.

<Fytch?>

Od Fytch'a do Luizy

Ranek, zimno, wiatr i nic więcej. No, może oprócz mgły, która przysłaniała widok na łąkę. Chęć pozwiedzania czegoś dalej, niż akademii, wydawała się lepsza od bezczynnego siedzenia w pokoju, nawet w taką pogodę.

Kończąc papierosa, którego nikotyna znacznie mnie uspokajała, zawołałem Leth'a. Który tradycyjnie był już cały oblepiony białym puchem. Spoglądając na niego, ujrzałem coś, co znacznie wyróżniało się spod bieli. A dokładniej czarny kosmyk, zbliżający się w naszą stronę. Co robić? Ignorować, jak gdyby nigdy nic? A może wymienić kilka zdań? Nim zdążyłem cokolwiek zrobić, poczułem na swoim ramieniu lekki uścisk.
- Nie powinieneś trzymać go na smyczy?- Zarzekła dziewczyna, posiadaczka falowanych, długich włosów w kolorze czerni.
- Nie sądzę- odparłem z lekkim syknięciem, rozprostowując się. Jak każdy, zadzierała głowę do góry, by na mnie spojrzeć.- Ani to agresywne, ani straszne, więc nie wiem w czym problem- kolejna wypowiedź, doprawiona szczeniackim uśmieszkiem wystarczyła, bym chciał odejść gdziekolwiek indziej, tym razem tam - gdzie nikt mnie nie znajdzie. Pozostało pytanie, gdzie takowe miejsce znajdę? Bez większych rozmyśleń na ten temat, po prostu oddaliłem się nie zwracając uwagi na jakieś jej uwagi, typu "Wracaj", lub "O co ci chodzi".

Kolejna góra. 
Gdzie tak właściwie jestem? Na pewno nie obok Akademii jeździeckiej. Jednak czy warto się tym teraz przejmować? Ważne jest teraz. Monotonia źle działa na umysł. I chyba nie je jeden tak myślę, gdyż w oddali kolejna postać przechadzała się samotnie wśród ośnieżonych drzew. Aż zacząłem się zastanawiać, czemu właściwie w tak odległych miejscach spotykam jakiś ludzi...z grymasem na twarzy, starałem się być niezauważony. Jedyna rzecz, na której zatrzymałem się na dłużej, to były 2-kolorowe włosy płci pięknej, Nim się ulotniłem, zostałem przyuważony. Ku mojemu zaskoczeniu i ona nie miała ochoty spotykać kogoś innego, a mimo to, na chwilę zatrzymała na mnie wzrok. Tak zrobiłem i ja, zapewne wyglądając dziwnie z uśmiechem typu *Psychopata*, które osłabiło się wraz z pojawieniem się przed nią, małym szczeniakiem, dalmatyńczykiem. Szybko złapałem za obrożę Pitbulla, chcąc zapobiec bezsensownym problemom, czy kolejnym wywodom. Nic nawet nie zrobiła, gdyż mały piesek schował się tuż za nią, obdarzając mnie niepewnym spojrzeniem.
~Teraz już się nie wywiniesz~ Zaśmiał się głos w mojej głowie, przez co zaliczył wyimaginowanego kopniaka.
- Zamknij się- prychnąłem na głos, co zapewne dziwnie wyglądało w jej oczach. Większość ludzi uważa że jestem jakiś dziwny, ale bez tego nie byłoby zabawy!- Pomóc w czymś?- Spytałem, widząc jak brązowooka zbliża się do mnie.

<Luiza?>

"Nigdy nie patrz w tył, idź do przodu z wysoko podniesioną głową."

[Twarzy użyczyła Melanie Martinez]
Imię i Nazwisko: Luiza de Mon
Pseudonimy: Ze względu na to, że nie bardzo przepada za swoim imieniem, woli gdy ludzi mówią do niej "Lu".
Płeć: Kobieta
Wiek: 18 lat
Data urodzenia: 28 lipca
Rodzina:
Matka - Cruella de Mon. Wszystkim znana, jako ta zła, która uwielbia futra i skórę zwierząt każdego gatunku. Wbrew wszystkim i wszystkiemu, kocha swoją córkę.
Ojciec - tak na prawdę, to Luiza nigdy go nie poznała. Znajomi matki opowiadali jej, że Cruella wyszła za niego dla pieniędzy, a po roku zabiła. Jednak sama kobieta mówi jej, że został podstępnie otruty przez jego zazdrosnych przyjaciół. Lu jakoś nie jest nim szczególnie zainteresowana, więc nie wnika w szczegóły.
Głos: Melanie Martinez
Pokój: Nr 12
Klasa: III
Poziom: Średnio zaawansowany
Aparycja: Luiza posiada dosyć dziwnego koloru włosy, ponieważ są one po prawej stronie blond, a po lewej czarne. Niby odziedziczyła je po matce, jednak...średnio je lubi. Dodatkowo są one proste, jak i puszyste, przez co szybko się elektryzują, a jak wstanie z łóżka, to sterczą jej na wszystkie strony, oraz ma jeszcze zrobioną z nich grzywkę, którą systematycznie przycina, by nie wpadała w jej oczy. Jej paczałki są ciemne, koloru bardziej brązowego, jednak gdy w pomieszczeniu jest ciemno, wyglądają na bardziej czarne. Ozdabiają je dosyć długie rzęsy, które Lu i tak maluje, tak samo, jak swoje pełne usta, najczęściej ciemną jednolitą szminką, rzadziej błyszczykiem czy balsamem. Jeszcze czasem na jej paznokciach znajdzie się jakiś kolor, jednak to tylko okazyjnie. Gdy się szeroko uśmiecha, to można ujrzeć jej białe niczym śnieg ząbki, jak i przerwę między siekaczami, zwaną diastemą. Jej cera jest niezbyt ciemna, trochę jakby blada oraz gładka "niczym pupcia niemowlęcia", jak to określa jej mama, która jak tylko ją widzi, targa za policzki niczym stara ciotka małe dziecko. Osiemnastolatka tak się do tego przyzwyczaiła, że nie czuje nawet tego bólu uszczypnięcia. Ogólnie to dziewczyna sięga jakieś 157 centymetrów, przy wadze jakiś 48 kilogramów. Posiada przy tym dosyć wąską talię, ramiona i trochę szersze biodra. Ma dosyć małe piersi, jednak nie aż tak, by nazywać ją "deską", o tyłku nie wspominając... Jego to Luiza wstydzi się odkrywać, więc na co dzień nosi długie, bądź za duże bluzki o rozmiar, bądź dwa. Jeśli chodzi o to, co ma pod spodem...jest różnie, raz są to ciemne dżinsy, a raz czarne legginsy. Skarpetki odgrywają u niej ważną rolę, bo nie wyjdzie z pokoju bez skarpetek na stopach, a do tego obie muszą być dopasowane do jej ogólnego stroju (tak szczerze, to i tak bierze byle jakie). Raz są to zwykłe szare stopki, raz stopki z nadrukami kolorowych cukierków, a czasem nawet założy te z Hello Kitty. Na stopach zwykle ma sportowe buty, czyli trampki bądź adidasy, najczęściej wyglądające trochę "inaczej" niż reszta obuwia tego samego "gatunku". Dodatki, jakie posiada na sobie, to głównie tunele w uszach. Najczęściej ma w nie włożone zwykłe czarne kółka, które strasznie rzadko zdejmuje. Na karku ma też tatuaż przedstawiające trzy czarne motyle.
Charakter:  Lu to spokojna dziewczyna. Nie lubi niepotrzebnych kłótni, jednak jak ktoś nie odpuszcza, to nerwy same jej puszczają i wtrąca się, głośno i wyraźnie wygłaszając swoje zdanie na dany temat poruszanej "rozmowy". Często, gdy z kimś rozmawia, przewraca oczami bądź wzdycha, lubi użyć też sarkazmu bądź ironii, chociaż sama nie odróżnia jednego od drugiego. Dla niektórych może być w ten sposób chamska, jednak ona ma taką naturę i tylko najsilniejsi psychicznie mogą z nią wytrzymać (wcale nie!). Czasem ma dziwne pomysły lub wymyśla filozoficzne pytania, wtedy rozważa je, mówiąc na głos. Zawsze, gdy o czymś myśli, to nie zdaje sobie sprawy, że wypowiada się wtedy na głos, co czasem prowadzi do dziwnych sytuacji, gdzie wszyscy mają ją za "świruskę", którą w sumie jest, ale tylko w połowie. Jest warta zaufania, jeszcze nikt nigdy się na niej nie zawiódł. Luiza jest bardzo odważna, nie boi się ryzyka, jednak jeśli chodzi o pająki, to nie ma co z nią dyskutować. Dla niej te stawonogi mogłyby i umrzeć doszczętnie. Gdy tylko jednego zobaczy, zaczyna piszczeć, płakać, a raz zdarzyło jej się zemdleć, co nie było miłym doświadczeniem, a przynajmniej z jej strony. Oprócz nich kocha wszystkie żyjące ssaki na ziemi, najbardziej jednak psy i konie. Nie wyobrażałaby sobie świata, gdyby zabrakło Kirita i Alexa w jej życiu, jest to po prostu niemożliwe, jednak zdaje sobie sprawę z tego, że prędzej czy później oni opuszczą ją lub ona ich. Lu nie boi się śmierci. Nieraz zadawała sobie pytanie, co się z nią stanie, gdy umrze, jednak nie widzi śmierci w jakimś złym kolorze, cierpliwie czeka, aż i ona ją dopadnie. Wbrew wszystkiemu jest bardzo wierna, nigdy nie zostawiłaby swoich przyjaciół w potrzebie, mimo że takowych nie ma. Zawsze miała problemy z zaprzyjaźnieniem się z kimkolwiek, głównym powodem była jej matka, która zyskała złą sławę, więc automatycznie wszyscy myśleli, że Luiza jest taka sama, co lekko ją irytowało. Z tego powodu znielubiła towarzystwo ludzi i teraz większość czasu spędza z Kiritem na spacerze lub z nim i Alex'em w stajni albo na jakiejś wycieczce. Nigdy nie smuci się i nie płacze z byle powodu. Zawsze musi mieć określony powód, dlaczego jest smutna, lub cel, do którego chce dążyć. Zawsze uważa w szkole na lekcjach, nie że jest kujonem czy coś. Po prostu twierdzi, że wiedza zdobyta na lekcjach zawsze może się jej do czegoś przydać, przecież nikt nigdy nic nie wie, co może się wydarzyć w życiu kogokolwiek.
Zainteresowania: Lu interesuje się różnymi rzeczami, jednak na pierwszym miejscu u niej zawsze była, jest i raczej będzie jazda konna. Czy normalna wycieczka konno, czy zawody, nie robi jej to różnicy, cieszy się z samego przebywania z koniem, a tym bardziej, jeśli to Alexander Napoleon. Muzyka to jej pasja nr 2. Zawsze musi mieć przy sobie słuchawki douszne oraz telefon, gdzie ma dosyć dużo ściągniętych piosenek, bez których nie mogłaby normalnie funkcjonować. Czasem sama śpiewa piosenki, brzdąkając do tego na gitarze, na której nauczyła się grać w wieku piętnastu lat. Następnym jej zainteresowaniem jest tenis stołowy, w który nauczyła się grać, będąc w gimnazjum. Jednak coraz rzadziej w to gra, ustępując miejsca filmom. Luiza uwielbia urządzać sobie seanse filmowe z Kiritem i Alex’em, bez nich nie ma tego czegoś, jak zawsze. Raz na miesiąc musi obejrzeć przynajmniej dwa filmy, bo inaczej zwariuje. Jednak, gdy poprzedniego dnia zrobi sobie ze swoimi towarzyszami taki seans, to potem jej humor następnego ranka będzie zależał od tego, czy film sprostał jej oczekiwaniom, czy nie. Jeśli nie sprostał, to Lu będzie mieć wszystko gdzieś i nie będzie miała zamiaru nikogo słuchać (oprócz nauczycieli), będzie po prostu cały dzień naburmuszona. Jednak, gdy film jej się spodoba, to cały dzień będzie chodzić uśmiechnięta i będzie intensywnie myśleć o dalszych przygodach bohaterów.
Partner: Brak
Orientacja: Biseksualna
Ulubiony koń: Melody, Lu urzekła jej grzywą, która strasznie podoba się dziewczynie.
Ulubiony smok: Fire Heart, zdobył zainteresowanie dziewczyny przez ciekawy kształt ogona.
Koń: Alexander Napoleon
Smok: Brak
Towarzysz: Dalmatyńczyk Kirito
Inne:
- Ma uczulenie na kokos i wytwory z jego dodatkiem,
- Jest uzależniona od pierniczków i cynamonu,
-Bardzo lubi tosty, a jeszcze bardziej żarty z nimi związane,
- Ma arachnofobię, czyli lęk przed pająkami i innymi pajęczakami,
- Ma zwyczaj wymyślania nowym znajomym dziwne przezwiska, jednak nie lubi, gdy ktoś jeszcze ich używa,
- Jej ulubiony kolor to czarny, zawsze musi mieć na dodatek związany z tym kolorem,
-Gdy czuje, że jej dzień może być jednym z tych gorszych, to zakłada dwie różne skarpetki.
Inne zdjęcia: 1, 2
Kontakt: ZlotyPies

"Świat bez magii jest nudny, a ludzie, którzy w nią nie wierzą, przewidywalni."

by Google Grafika
Imię i Nazwisko: Kitai Kéda
Pseudonimy: Ki
Płeć: Kobieta
Wiek: 17 lat
Data urodzenia: 19.02
Rodzina: Jest potomkinią królowej Atlantydy, czyli Kido i Mile. Jednak rodzice zesłali ją na powierzchnię, ponieważ w ich świecie trwa wojna. Trafiła do innej rodziny. Obecnie utrzymuje kontakt ze swoją zastępczą matką. Ojciec z tego świata już dawno temu wyjechał na wojnę, z której nie ma o nim wieści. Ma starszego brata, z którym się nienawidzą oraz młodszego, z którym świetnie się dogaduje. Biologicznych nigdy nie widziała.
Głos: Bebe Rexha
Pokój: Nr 3
Klasa: II
Poziom: Średnio Zaawansowany
Aparycja: Jej twarz ma łagodne rysy, nos jest drobny, lekko zadarty, usta pełne, acz delikatne. Tak na prawdę największą uwagę przyciągają duże, błękitne, głębokie oczy, otoczone długimi, gęstymi rzęsami i wąskimi brwiami. Jeżeli w nie spojrzysz... na prawdę, trudno oderwać od niech wzrok. Rozpuszczone włosy w odcieniu biało-brązowym spadają prosto na jej plecy i ramiona, są grube i jedwabiste w dotyku. Posiada piękną sylwetkę. Szersze biodra, lekkie wcięcie w talii... to wszystko sprawia, że przyciąga wzrok mężczyzn. Na co dzień ubiera się tak, aby było jej wygodnie. Na specjale okazje włoży coś bardziej przylegającego do ciała, może nawet sukienkę. No właśnie! Warto wspomnieć, że nie lubi nosić sukienek. W ostateczności jednak zdecyduje się na taką kreację. Pomimo ciągłej pracy, ćwiczeń, nabraniu mięśni, potrafi o siebie zadbać. Jej znakiem charakterystycznym jest cienki sznurek, na którym wisi niebieski kryształ. Gdy używa mocy na jej ciele pojawiają się różne znaki.
Charakter: Życie nauczyło ją, by nikomu nie ufać, nie być naiwną. Niestety jest bardzo naiwna i ufna, praktycznie każdemu może zaufać, jeśli jest dla niej miły. Dobrze wie, jacy są ludzie, do czego są zdolni, dlatego ona unika wszystkich. Stara się żyć w samotności, jednak to jest bardzo trudne. Od małego była towarzyską dziewczynką, szukała przyjaciół, chciała mieć ich jak najwięcej. Bardzo łatwo nawiązywała nowe znajomości i dalej tak jest. Ale uważa to za wadę, gdyż chciałaby, aby było wręcz przeciwnie. Jest ostrożna i bardzo podejrzliwa, jednak nauczyła się co mówić i jak się zachować w danej sytuacji, chociaż bardzo często mówi szczerze, to co ma w głowie. Jednak nie w taki sposób, aby urazić towarzysza. Zważa na jego uczucia i robi wszystko, aby ten ktoś czuł się dobrze w jej towarzystwie. Kurczowo trzyma się zasad, przez co dostaje opinię poważnej, niewyluzowanej, nudnej. Po prostu boi się konsekwencji. Nie chce już nigdy się wplątywać w jakiekolwiek kłopoty, chociaż to trochę trudne u niej. Jest bardzo ciekawska i chciałaby wiedzieć jak najwięcej, przez co wtyka nos w nie swoje sprawy. Ale to nie oznacza, że jest wścibska i uparta. Może i jest uparta, ale jeśli ktoś da jej do zrozumienia, żeby nie wnikała w jego życie, nie będzie tego robić. Posłuch się i zmieni temat. Jednak jest w inny sposób uparta - potrafi się kłócić i trzymać na swoim dopóki nie wygra. Ma bardzo silną wolę. Jest dosyć strachliwa, ale zawsze w przy innych próbuje zachować zimną krew i stawić czoła wyzwaniu. Ale nie chce tego robić, dlatego unika wszelkich świadków. Jest bardzo radosna. Często się śmieje i uśmiecha, jakby była optymistką. Ucieszy ją wszystko, co nie jest w żaden sposób mroczne, złe, smutne, bolesne. Bardzo lojalna i wierna. Oddałaby życie praktycznie za każdego, kogo lubi. Nie ważne w jakim stopniu. Może i jest zwykłym człowiekiem, ale serce ma ogromne. Niczym u prawdziwego anioła. Niektórzy ludzie uważają ją za dziwną, ale nie wie czemu. Może dlatego, że dorośli ludzi nie potrafią czerpać radości z życia jak dzieci? Pewnie i tak, a ona potrafi. Jest niczym małe dziecko.
Zainteresowania: Jest tak zwanym komputerowcem. Uwielbia grać w gry, jak i bawić się grafiką. Oprócz tego potrafi malować i uwielbia szkicować. Chodzi na siłownię, a kiedyś chodziła na różne sztuki walki. Lubi gotować, a najbardziej jakieś ciasta. Interesują ją horrory i różne typy broni. Jest bardzo wytrzymała i kiedyś chciała zostać kaskaderką. Upadki, złamania, krew to były podstawowe rzeczy w jej najmłodszych latach. Lubi czytać książki fantastyczne.
Partner: ---
Orientacja: Biseksualna
Ulubiony koń: GrayRose
Ulubiony smok: Hinami
Koń: ---
Smok: ---
Towarzysz: ---
Inne:
- Cierpi na klaustrofobię. Boi się być w zamkniętych pomieszczeniach, ale nie tylko tych małych. Nienawidzi siedzieć w jakimkolwiek pomieszczeniu, gdzie nie można uchylić ani okna, ani drzwi. Do tego panicznie boi się tylko ciemności.
- Boi się kontaktu płciowego. Gdy zaczęło normalne życie, czyli gdzieś od około swego dziesiątego roku życia, była parę razy gwałcona w nowej szkole. Spowodowało to zwykły strach przed seks*m, jak i było to powodem zapisania się na walkę wręcz, samoobronę. Niestety nie jest mistrzem. Pokona ją każdy, kto jest silniejszy i ma więcej doświadczenia. Jednak w zwinności i szybkości mało kto jej dorównuje. W tym jest akurat mistrzynią. Potem gdy potrafiła się bronić, zaczęła się mścić na innych, co wywołało u niej agresje, leczoną tabletkami.
- Jest nałogową palaczką, spala po paczce dziennie, chociaż już nie raz próbowała to rzucić. Oprócz tego ceni sobie wytrawne wino, jak i dobrą wódkę. Nie pogardzi żadnym dobrym alkoholem, a nie jest alkoholikiem. To jest tylko posmak wszystkiego. Trzeba też dodać, że nigdy nie brała prochów. Chyba, że liczą się tabletki na uspokojenie.
- Od zawsze uwielbiała jeździć na wrotkach, łyżwach i desce. Są to jej trzy ulubione rzeczy. Kocha sport i mogłaby uprawiać wszystkie, które są tylko możliwe.
Kontakt: Pandemonium.

"Wszystko, czym jesteśmy to wyspa nielotów."

[twarzy użyczył Jake Cooper]
Imię i Nazwisko: Jak przystało na syna stuprocentowej Francuzki, jej pierwsze dziecko nie mogło obejść się bez typowego dla jej ojczyzny imienia. Jean-Pierre Claude, tak brzmią jego dwa pierwsze imiona. Nazwisko odziedziczył po ojcu - Brooke.
Pseudonimy: Jeżeli ktoś naprawdę nie ma ochoty na wymawianie jego pierwszego imienia (które mimo wszystko jest dość długie), pozwala nazywać siebie Jean, Pierre albo Claude; jednak najbardziej lubi, kiedy mówi się do niego po nazwisku.
Płeć: Mężczyzna
Wiek: 19 lat
Data urodzenia: Trzeci listopada, jeden z najbardziej deszczowych i ponurych dni tamtego roku.
Rodzina:
•Belle, inaczej Piękna - kochająca matka, z którą Jean-Pierre jest bardzo zżyty. Są niczym dwie krople wody, co sprawiało nieraz wiele problemów w komunikacji między nimi, ale każda sprzeczka zawsze kończyła się dobrze.
•Philippe Brooke - ojciec chłopaka. Ma z nim raczej urwany kontakt, czasami dostanie od niego wiadomość, jeżeli się poszczęści, nawet prezent świąteczny czy urodzinowy. Mimo dystansu tłumaczonego pracą i miejscem zamieszkania Philippe bardzo kocha swoje dzieci, a one dobrze o tym wiedzą.
•Rosalie Brooke - młodsza o osiem lat siostra. Rodzeństwo kocha się ponad życie i jest bardzo sobie bliskie.
Głos: Troye Sivan
Pokój: Nr 7
Klasa: IV
Poziom: Średnio Zaawansowany
Aparycja: Jean-Pierre to drobnej, szczupłej postury chłopak mierzący sobie mniej więcej metr osiemdziesiąt. Ma długie nogi w stosunku do ciała i bardzo łagodną urodę. Po matce odziedziczył jasny, porcelanowy wręcz odcień skóry i ciemnobrązowe, lekko falowane włosy. To samo tyczy się pełnych, pulchnych ust, smukłych palców i lekkiego kroku. Po ojcu dostał ostro zarysowane kości policzkowe i chłodne, szaro-zielone oczy. Na jego twarzy można zauważyć kilka pieprzyków. Wystające obojczyki, smukłe kończyny to kolejna cecha wyglądu Brooke'a. NA pewno można go rozpoznać po kolczyku znajdującym się po prawej stronie jego nosa; rzadko go zdejmuje lub zmienia. Dodatkowo posiada drobny tatuaż na lewej ręce, ot, trzy cienki linie oplatające jego smukły nadgarstek.
Jeśli chodzi o styl ubioru, Jean-Pierre nie wyróżnia się praktycznie niczym - nosi ciemne ubrania, najlepiej czarne, szare albo granatowe, czy w jego ulubionym kolorze, butelkowej zieleni. Nie lubi dużo odkrywać, dlatego najczęściej zakłada swetry z długim rękawem, koszule i długie spodnie.
Charakter: Jean-Pierre łatwo może powiedzieć, że jest niczym klon swojej matki. Typowy introwertyk, zamknięty w sobie myśliciel i melancholik. Cichy, spokojny, opanowany. Nie odzywa się, kiedy nie potrzeba, waży każde słowo. Potrzebuje więcej czasu na zastanowienie, zanim odpowie, może się zdarzyć, że nie powie nic przez kilka dni. Jednakże, jeżeli poczuje się już na tyle pewnie w obecności danej osoby, będzie często posługiwał się sarkazmem. Szczery do bólu. Jest zazwyczaj osobą spokojną i opanowaną, bardzo rzadko zdarzają się wyjątki, w  których traci swój dystans. Nie lubi zbyt długiego kontaktu wzrokowego, to samo tyczy się dotyku - nie lubi być dotykany przez nieznajomych lub ludzi, którym jeszcze nie ufa.
Sam nazywa siebie realistą, ale Jean-Pierre to stuprocentowy pesymista potrafiący stworzyć najgorszy scenariusz do każdej sytuacji, która mu się napatoczy.
Tylko mała garstka osób może pochwalić się stuprocentowym zaufanie Brooke'a. Bardzo trudno jest przekonać go do siebie, jednak bardzo łatwo można stracić jego zaufanie.
Niezależny, nie podąża za nurtami jakichkolwiek wód, obiera sobie własne cele, do których dąży bez względu na okoliczności.
Ukrywa wszelkie emocje, pozostaje neutralny w większości sytuacji. Mimo tego, jeżeli konkretna osoba bardzo mu przeszkadza, potrafi być opryskliwy i chamski; jest w stanie jej pokazać otwarcie, że jest znudzony jej obecnością lub, że po prostu jej nie lubi.
Jean-Pierre jest nazbyt inteligentny, jego głowę bombarduje niezliczona ilość pomysłów. Zakochuje się szybko, najczęściej nieszczęśliwie, co czyni go typowym niepoprawnym romantykiem.
Słaby psychicznie, delikatny, szybko można go złamać. Nie radzi sobie z demonami w swojej głowie, którym nieraz się poddaje, co zostawia go samego w rozpaczy i ciemności. Trzyma się wtedy z daleka od wszystkich, wszystkiego. Mimo to, swoje problemy trzyma dla siebie będąc stuprocentowym altruistą; potrafi oddać wszystko nawet nieznanej osobie, jeżeli wie, że ona potrzebuje tego bardziej niż on. Sam nie będzie potrafił siebie obronić, ale zawsze stanie w czyjejś obronie.
Zainteresowania: Głównym zainteresowaniem chłopaka jest literatura, której praktycznie każdy gatunek uwielbia, ale szczególnie upodobał sobie poezję, którą sam tworzy w wolnym czasie. Można znaleźć go rysującego na łonie natury. Nie tworzy żadnych dzieł sztuki, bardziej chodzi mu o wyrażanie emocji. To samo tyczy się fotografii, która podobnie jak poezja jest głęboko zagnieżdżona w jego sercu. Potrafi grać na kilku instrumentach, najlepiej radzi sobie na fortepianie i gitarze. Do tego dośpiewuje melodie, ale nie chwali się swoim głosem. Wychowany w francuskojęzycznej rodzinie znakomicie posługuje się tym językiem. Dodatkowo interesuje się jazdą konną, która pomaga odizolować mu się od społeczeństwa; próbował kilka innych sportów jak bieganie czy boks, ale zawsze wracał do koni.
Partner: ---
Orientacja: Demiseksualny homoseksualista; uważa, że związki powinny opierać się głównie na emocjach, dopiero po dłuższym czasie znajomości z daną osobą pozwala na jakąkolwiek fizyczność.
Ulubiony koń: Jums
Ulubiony smok: Saoirse
Koń: Café Noir II
Smok: ---
Towarzysz: ---
Inne:
• Jest synestetykiem
• Mało śpi, nie potrafi zasnąć bez tabletek nasennych.
• Bardzo lubi kwiaty, w szczególności orchidee, róże i poisencje, ale nigdy nie mógłby ich posiadać, zapomniałby o podlewaniu.
• Cierpi na depresję i zaburzenia lękowe, które wiążą się z fobią społeczną i atakami paniki, które potrafi dostać nawet w najmniej oczekiwanym momencie.
• Uwielbia koty.
Inne zdjęcia: 1 | 2
Kontakt: Ceresowa

"Bez pasji nie masz życia. A bez życia nie masz nic."

by favim.com
Imię i Nazwisko: Jego imię wydaje się dziwne, niecodzienne. Bo kto daje dziecku na imię Fytch? Jednak takowym się posługuje. Nazwisko - dwuczęściowe, gdyż żadne z rodziców nie chciało dać za wygraną. Coyne-Fortress.
Pseudonimy: Pseudo? A czy odważysz się jakieś wymyślić? Jedyne, jakie akceptuje to Coy.
Płeć: Mężczyzna
Wiek: 20 lat
Data urodzenia: 12.03
Rodzina:
Matka - Królowa Kier
Ojciec - Nieznany
Głos: Fytch
Pokój: Pokój nr. 5
Klasa: Proszę o podanie
Poziom: Średnio zaawansowany
Aparycja: Zacznijmy od tego, że jest wysokim chłopakiem. Niektórzy mogą zazdrościć mu tych centymetrów, jednak on uważa to za mały "ciężar". Otóż ma ponad metr dziewięćdziesiąt. Muskularna, dobrze wyrzeźbiona sylwetka, którą lubi, a jednak nie przywiązuje zbytniej uwagi. Publiczne siłownie nie są dla niego, gdyż woli przebywać na łonie natury. Jak wiadomo, nie każdy jest idealny. Ma wiele blizn, które "szpecą" jego osobę. But who cares? Życie jest za krótkie, aby przejmować się takimi bzdetami. Oprócz tego ma kilka tatuaży, które są w raczej widocznych miejscach. Po prawej stroonie, dolnej wargi posiada czarny kolczyk, skomponowany z włosami. Twarz? Jak twarz. Nie jest ani krzywa, ani idealnie prosta. Uważa, że jest "w sam raz". Spod kaptura, którego nosi często wystaje burza średniej długości włosów, w kolorze głębokiej czerni. Ale to, co podoba się większości, to jego oczy. Są kolory mlecznej czekolady, z bardzo lekkimi przeświatami niebieskiego. Jego minimalnie zakrzywiony nosek, dodaje tego "uroku", tak jak białe, proste ząbki i piegi, porozwalane po większości jego twarzy.
Charakter: Widzisz go. Po prostu, przelotne spojrzenie. I już widać, że jest bardzo pewny siebie. Nie ma sytuacji, w której by tą pewność stracił. Nie jest typem "nie zrobię tego, bo ludzie patrzą", tylko "zrobię to, ale czekaj aż będzie więcej ludzi". Bezpośredni z niego chłopak, który czasem zachowuje się jak dzieciak... No ale cóż poradzić? Zazwyczaj ludzie postrzegają go za tego, który zawsze bawi się najlepiej nie zważając na sytuację. Ale on po prostu potrafi cieszyć się nawet najmniejszymi rzeczami! Nie myśli co będzie jutro, tylko to co jest teraz. Niektórzy zazdroszczą mu tego optymizmu. W towarzystwie zachowuje się bardzo przyjaźnie, jednak tylko gdy sytuacja tego wymaga. Jeśli chodzi o nieznajomych, jest zdystansowany, a nawet małomówny i podejrzliwy. Zawsze pragnie dowiedzieć się jak najwięcej o danej osobie, ale nie jest wścibski. Wie, kiedy powinien odpuścić. On sam nigdy nie mówi tych najbardziej skrytych rzeczy lub po prostu kłamie, mimo iż tego nie popiera. Nikomu nie ufa na tyle, by zwierzać się z najgorszych problemów. A jeśli już przy tym jesteśmy... Jest dobrym słuchaczem, który prawie zawsze ma dobrą radę w zanadrzu. Jeśli dogadasz się z nim na tyle, by się z nim zaprzyjaźnić, wiedz, że będzie bardzo pomocny. Dla najbliższych zrobiłby wszystko! No, prawie... Jest wyrozumiały oraz tolerancyjny. Ale, ale. Nie od razu wybacza, gdyż jest pamiętliwy. Taka sytuacja - jesteś jego przyjacielem/przyjaciółką, raz, 25 listopada 2006 roku coś powiedziałeś/aś złego, coś co na chwilę zepsuło waszą przyjaźń, on wybaczył po kilkunastu dniach i wszystko ok? HA! On będzie o tym pamiętał nawet jeśli było to kilkanaście lat temu. Łatwo jest stracić jego zaufanie, co jest pewnym minusem w jego życiu. Do nikogo nie potrafi się przywiązać tak jak do swojej rodziny. Chociaż nie... im też nie ufa w pełni. Decyzje podejmuje starannie, ale i szybko. Szybko także reaguje na bodźce. Chcesz go "zaatakować"? Będzie o tym wiedział zanim cokolwiek zrobisz.
Teraz ta ciemniejsza strona, która może ujawnić się w najmniej spodziewanym momencie. On jest trochę jak kobieta podczas okresu... Z takiego fajnego, miłego chłopaka potrafi stać się istnym złem, nie tylko za swoją sprawą, ale i swego "przyjaciela". Zdenerwujesz tą cierpliwą, opanowaną istotkę? Uciekaj gdzie pieprz rośnie. Ma swoje dni, chwile, gdzie potrafi stać się istną maszyną do zabijania. "Bez kija nie podchodź", to dobre określenie... Wtedy to będzie chamski, wredny i sarkastyczny dupek, myślący tylko o tym, by kogoś zamordować z zimną krwią.
Poza tym - wszystkie złe emocje zachowuje dla siebie. Mówię tu o - smutku, zazdrości, przygnębieniu, rozpaczy itd. Jednak każdy musi dać czasem upust temu wszystkiemu.
Odważna z niego osoba, która nie boi się ryzyka. Oraz inteligentna, co nie zawsze widać... Potrafi być opiekuńczy, jak i rozsądny i odpowiedzialny. A jeśli mówi, że coś zrobi to tak będzie.
Zainteresowania: Hm... od czego zacząć? Jest osobą, która mogłaby godzinami siedzieć nocą na łące i oglądać niebo. Fascynuje go to zwłaszcza, że nauczył się wielu konstelacji. Jest to też rzecz, którą lubi malować, czy rysować. A skoro już przy tym jesteśmy - kocha rysowanie. Często jednak jego prace są dziwne i niezrozumiałe dla innych. Bo jest to często odzwierciedlenie tego, co czuje i to, co znajduje się w jego główce. Jednym słowem - totalny chaos.
Czy ta osóbka lubi jakąś określoną dziedzinę jeśli chodzi o jazdę konną? Ma. Cross, ujeżdżanie i wyścigi to jego pasja, tak jak i zwierzęta.
Potrafi mówić w języku - japońskim, hiszpańskim i fińskim. A! Umie też posługiwać się różnorakimi broniami. A ma ich niezłą kolekcję... No a teraz coś co robi po cichu, czego nikt nie wie - gra na gitarze i śpiewanie to jego atuty.
Partner: Nopre
Orientacja: Nigdy się nie zakochał, więc sam nie wie, kto pociąga go bardziej. A więc zostańmy przy tym, że jest biseksualny.
Ulubiony koń: Dorchades
Ulubiony smok: Saoirse
Koń: Wander
Smok: Brak
Towarzysz: Pitbull - Leth
Inne: ---
Kontakt: LovePinto

Od Williama CD Angeliki

Kiedy dziewczyna zaczęło do mnie podchodzić, szybko podniosłem się z ziemi i uciekłem. Angelika ponownie zaczęła mnie gonić. Jednak tym razem nie poszło jej za dobrze. Poślizgnęła się i wpadła na szafkę. Zbiła przy tym kilka talerzy i szklanek. Przy okazji rozcięła sobie łuk brwiowy. Stanąłem w miejscu jak wryty. Nie wiedziałem co zrobić. Do tego na koniec dziewczyna zemdlała mi tu jeszcze. Czyli co? Znowu dzięki mnie coś jej się stało... Świetnie. Szybkim krokiem podszedłem do niej. Wziąłem ją na ręce. Wiedząc, który pokój należy do niej postanowiłem ją tam zanieść. Położyłem dziewczynę na wielkim, białym łożu. Niestety nadal była nieprzytomna. Nagle przypomniałem sobie coś. Przecież w moim pokoju powinna znajdować się sól trzeźwiąca. Może zadziała i uda mi się obudzić Angelikę? Nie zaszkodzi spróbować...
Szybkim krokiem wyszedłem z pokoju dziewczyny i ruszyłem ze swojego. Od razu skierowałem się do łazienki. Przeszukałem apteczkę. Była tam! Przy okazji zabrałem także waciki, wodę utlenioną, plaster i sprej, który wcześniej kupiłem. Póki była nieprzytomna opatrzyłbym jej rany. Później mogłaby już próbować się wymigiwać... Powróciłem do pokoju, w którym znajdowała się Angelika. Nadal leżała nieprzytomna na łóżku. Podszedłem do niej i najpierw zająłem się łukiem brwiowym. Kiedy nakleiłem plaster, wziąłem plaster i zabrałem się za oparzenia. Po kilku minutach skończyłem. Wtedy postanowiłem w końcu spróbować ocucić dziewczynę. Wylałem trochę roztworu soli trzeźwiącej na chusteczkę i niepewnie przyłożyłem ją do twarzy Angeliki. Po chwili odsunąłem ją i przyglądałem się dokładnie temu co będzie się teraz dziać. Na szczęście podziałało. Dziewczyna powoli uchyliła oczy. Zamrugała szybko. To pewnie przez to jak jasny był pokój. Widziałem jak od razu podnosi rękę i niepewnie dotknęła plastra, który przykleiłem na łuk brwiowy.
- Co się stało? - zapytała cicho, ale udało mi się to usłyszeć.
- Podczas gdy mnie goniłaś, poślizgnęłaś się i upadłaś. Przy okazji wpadłaś na szafkę i stłukłaś kilka rzeczy. Następnie przecięłaś sobie łuk brwiowy i zemdlałaś. Po tym przyniosłem cię tutaj i opatrzyłem - opowiedziałem w naprawdę wielkim skrócie.
Angelika już całkowicie otworzyła oczy. Patrzyła na mnie lekko zdziwiona. Jednak po chwili westchnęła i zamknęła oczy. Otworzyła je ponownie i otworzyła usta aby coś powiedzieć.

Angelika?
Szablon wykonała prudence. z Panda Graphics. Credits: x | x | x | x