Od Jean-Pierre'a CD Kitai

Propozycja dziewczyny bardzo mnie zdziwiła. Szczerze mówiąc, dawno nikt nie zaproponował mi dobrowolnego spędzania z nim czasu. Rzuciłem pozostałość po papierosie na ziemie wdeptując ją mocno w chodnik. Podniosłem wzrok na nią, stojącą w zimnie, jeszcze bardziej otulającą siebie ramionami, czekającą na moją odpowiedź.
Ach, pieprzyć to.
Wzruszyłem ramionami i ruszyłem w jej stronę. Czemu nie, w końcu siedzenie w pokoju i czekanie na pojawienie się współlokatora byłoby o wiele większą  udręką niż mały spacer do miasta.
Szliśmy w ciszy. Co jakiś czas spoglądałem na dziewczynę zastanawiając się o czym myśli. Moją głowę bombardowało tysiące głosów, jedne krzyczące uciekaj, inne idź z nią, kolejne zwiej na dach i zeskocz, póki się przed nią nie upokorzyłeś albo w stajni powinna czekać Café Noir II a ty ją zostawiasz dla jakiejś dziewczyny-
Mimowolnie zatrzymałem się na myśl o klaczy. Kitai po kilku krokach odwróciła się z pytającym wzrokiem. Poczułem, jak rumieniec wpływa na moje policzki. Brawo Brooke, zrób z siebie jeszcze większego debila.
- Przepraszam, pomyślałem, mój koń powinien niedługo dotrzeć tutaj, miał dojechać po mnie- wydukałem dotrzymując kroku blondynce.
- Masz konia? – spytała podnosząc brwi. Zacząłem myśleć nad szybką ucieczką i pobiegnięciem do stajni, ale gdyby Noir faktycznie tam była, skończyłoby się na tym, że siedziałbym w jej boksie cały dzień nic nie robiąc.
- Tak, um, klacz. Café Noir II. – powiedziałem cicho zanurzając dłonie głębiej w kieszeniach. – Też dopiero przyjechałem.
Dziewczyna przytaknęła a ja wróciłem do bacznego obserwowania moich zdartych trampek, mokrych od pozostałości śniegu na drodze. Była zima a biały puch znikał z każdą sekundą, jakby specjalnie chciał topić się na moich oczach, chcąc jeszcze bardziej obniżyć mój nastrój.
Brawo, jeszcze wróć do cięcia się, bezsensowny kłębku depresji i paniki.
Mimowolnie zacisnąłem dłoń na przedramieniu, zwracając szybko wzrok na blondynkę, jakby miała zauważyć, przejrzeć mnie na wylot, zobaczyć wszystko, z czego składałem się ja, złamany ja.
- Czyim synem jesteś? – wyprostowałem się lekko próbując skupić się na jej głosie. Dalej szliśmy, dróżką między rozrzuconymi między nią drzewami ale nie aż tak gęstymi, by można było nazwać je lasem. Akademia powoli znikała za nami, a na horyzoncie zaczęły majaczyć się budynki miasta.
- Belle, znaczy– przełknąłem ślinę zaciskając palce mocniej na mojej ręce.  -  Baśń starofrancuska, o Pięknej i Bestii. Moja matka jest tą Belle, nazywaną po prostu Piękną, bo to znaczy jej imię po francusku– przerwałem nie potrafiąc wrócić do wątku, wrócić do nagłego przypływu odwagi, który spowodował, że zacząłem mówić więcej. Zawsze czułem się głupio tłumacząc innym, kim jest moja matka. Praktycznie przy każdej okazji byłem wyśmiewany z mojej bujnej wyobraźni, ale dziewczyna wydawała się przyjąć tę informację normalnie, przytakując lekko. Miałem wrażenie, że kamień spada mi z serca. Wreszcie ktoś, kto rozumie, że hej, da się być potomkiem potencjalnie nieistniejącej osoby, ale chyba właśnie po to tutaj zostałem wysłany. Żeby być wśród osób podobnych do mnie, takich, które prawdopodobnie przeżywały to samo. - A ty?
- Moja matka jest królową Atlantydy. – powiedziała powoli spoglądając na mnie swoimi dużymi, błękitnymi oczami. Kiwnąłem głową, namawiając ją do mówienia, byłem ciekaw jej historii a sam nie byłem chętny podtrzymywać rozmowy, zmęczony wszystkim co stało się wcześniej.

Kitai?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Szablon wykonała prudence. z Panda Graphics. Credits: x | x | x | x