Od Kitai cd. Jean-Pierre'a

Chłopak nie wyglądał na skorego do rozmowy, albo inaczej to ujmę – wyglądał na nie przekonanego. Jakby nie chciał mi nic mówić, bał się swoich słów, ale tez niepewnie to jednak robił. Trudno mi było go rozgryźć. Dawno nie miałam do czynienia z innymi ludźmi, odizolowałam się od wszystkich, teraz trudno jest mi na nowo wszystko rozpocząć. Ale może to i dobrze? Może lepiej było to wszystko przejść i nie zapominać o przeszłości, aby teraz być ostrożnym? Może nie wydaje się groźny, a nawet wręcz przeciwnie, taki ciapowaty, ale pozory mogą mylić. Nie mam zamiaru się nabrać jak wtedy.
- Moja matka jest królową Atlantydy - powiedziałam niepewna, czy kontynuować moją historię. W końcu nie była jakaś ciekawa. To tylko inny wymiar, wojna i próba posiadania normalnego życia. Chyba... Nie ma dowodów, że to prawda. Zostało mi w to jedynie wierzyć, nic więcej.
Chłopak jednak posłał mi spojrzenie kiwając głową, tym samym zachęcając mnie do dalszego mówienia. Miło, że ktoś jest tego ciekaw, tyle, że miałam pewne wątpliwości, co do dalszego mówienia. Łatwo jest kogoś poznać, a potem to wykorzystać. Ale jednak nie potrafiłam się powstrzymać.
- Ponoć dziecko niczego nie pamięta do piątego roku życia. Ja pamiętam swoje narodziny. Wiem, jak wyglądała moja matka i ojciec, ale nie żyłam z nimi długo, może parę miesięcy - zaczęłam opowiadać idąc przed siebie, wgłąb miasta, kiedy za nami akademia zaczęła znikać. Obyśmy się nie zgubili, jak potem znajdziemy drogę powrotną? Na pewno nam się uda. Daleko raczej nie zajdziemy. - Potem byłam jakaś wojna, ale nie pamiętam z kim - przed oczami miałam ogień, który niszczył wszystkie budynki, a magiczne relikty, te wielkie głazy nad naszą krainą, które miały nas chronić, zaczęły opadać na dół, rozwalając się. Dzieci uciekały, niektóre kobiety próbowały walczyć pomagając mężczyznom, ale... nie mam pojęcia jak to się skończyło. Czy dalej trwa wojna, czy się skończyła? Czy w ogóle ktoś ode mnie jeszcze żyje? Czy mam jakąś szanse powrotu tam? - Rodzice zesłali mnie do tego świata, gdzie w sumie wychowywałam się w przypadkowej rodzinie - lekko się uśmiechnęłam. - Chyba przez dziesięć lat nie mogłam się zamknąć, ciągle gadałam o Atlantydzie - zaśmiałam się cicho pod nosem, pamiętając te wszystkie zdziwione miny: O czym ona gada? - Zostały mi jeszcze rysunki z tego okresu. Potem zapisali mnie do jakiegoś psychologa czy czegoś tam i w końcu się zamknęłam - powiedziałam. Pamiętam te minę faceta, gdy zaczęłam mu tłumaczyć o swojej krainie. Wyglądał, jakby chciał wybuchnąć śmiechem, ale się powstrzymywał. Czy to moja wina, co wygadywałam? W końcu to było prawdą, a oni starali się mi zamknąć japę. A dlaczego? 
- Nie wierzyli ci? - bardziej stwierdził, niż zapytał. Skinęłam głową. Niby smutna historia, ale jakoś się uśmiechałam. Według mnie śmiesznie się zakończyła. Oni się pomylili, mieli kłopoty ze mną i wszystko wyszło na moje. Nie wspominając tego, co było po tych dziesięciu latach. Może gdybym dalej o tym gadała, ludzie dalej by mnie brali za wariata i nie mieli na to ochoty? Może. - To jak się tu dostałaś? - zapytał. Chwilę milczałam próbując sobie to przypomnieć, aż w końcu wyjęłam z pod koszulki niebieskie kryształ zawieszony na sznurku. 
- Dałam im do zrozumienia, że się mylą - znowu się zaśmiałam. Nigdy nie zapomnę tych ich min, gdy pierwszy raz zaczęłam używać swojej mocy. - Dzięki temu - wskazałam na niebieski przedmiot, który trzymałam w dłoni. Jean spojrzał na niego. - Mogłam telepatycznie poruszać rzeczami - powiedziałam. - Chyba z rok szukali takiej szkoły dla mnie, aż przy pierwszej lepszej okazji mnie tu wysłali - dokończyłam. Chwilę gapiłam się w kryształ, który w końcu schowałam pod ubranie. Rodzice mieli taki sam, mieli... ciekawe, czy jeszcze mają.
Rozglądnęłam się po mieście. Akademia już całkowicie zniknęła z mojego pola widzenia. Teraz jedynie były jakieś budynki, a dokładniej sklepy, restauracje, bary, przypadkowi ludzie, którzy nas wymijali, albo czasem spoglądali kątem oka, samochody w ciągłym ruchu na ulicy, zatrzymujące się jedynie na światłach oraz my, którzy po prostu sobie szli chodnikiem obserwując miasto. Czułam, że już wystarczająco dużo powiedziałam o sobie. Może teraz niech on o sobie coś powie? No nie wiem... nie wygląda na skorego do rozmowy. Raczej przypomina słuchacza, któremu można się wyżalić, a on sam nie ma komu.
- Może opowiesz coś o sobie? - zaproponowałam. - Jeśli chcesz, możemy pójść do jakiejś kawiarni - dodałam. Chciałam go trochę poznać. Miałam wrażenie, że stanie się to, co kiedyś, ale w pewnym stopniu odsuwałam tą myśl. Dlaczego? Chłopak nie wygląda na takiego, który lubi się bawić z kolegami jakąś dziewczyną. Ale to mogą być tylko pozory.

<Jean-Pierre? Co powiesz na takie coś?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Szablon wykonała prudence. z Panda Graphics. Credits: x | x | x | x