Od Luizy do Chanwoo

Kątem oka patrzyłam, jak jego Coco obwąchuje nogi Alexandra Napoleona. Prychnęłam mimowolnie, ruszając z miejsca, równocześnie ciągnąc za sobą wałacha. Posłusznie ruszył, a pies chłopaka odsunął się do tyłu.
- Właśnie widzę... - cicho odpowiedziałam, wracając wzrokiem do drogi, gdy skręcaliśmy, by wejść do stajni, rzuciłam jeszcze szybkie spojrzenie na nieznajomego. - A tak dla twojej wiadomości, to mój pies kiedyś przerośnie twojego, więc niech go nie lekceważy - szybko rzuciłam, znikając za ścianą. Na kamiennej posadzce rozbrzmiał dźwięk kopyt Alexandra. "Małych psów". Kirito wcale nie jest mały!
- Skąd ta pewność? - usłyszałam za sobą głos tego jasnowłosego. Przewróciłam oczami, nie zatrzymując się nawet. Musiałam zajść głębiej budynku, gdzie znajdowały się jeszcze większe boksy, niż te na początku, odpowiednio zrobione dla tak dużych koni, jakim na przykład był mój.
- Na pamięć znam wymiary dalmatyńczyków. Mama w końcu hoduje je na ubrania - odpowiedziałam najspokojniej w świecie, widząc już miejsce, w którym zwykł sypiać mój parzystokopytny przyjaciel.
- Czyli jednak futra - znowu odpowiedział. Ponownie przewróciłam oczami, tym razem już otwierając boks Napoleona. Niech sobie myśli o mnie, co chce. Niech tylko już sobie idzie. Nawet nie zamierzałam wypuszczać Kirita z rąk, jednak w końcu ta chwila musiała nadejść. Ustawiłam go na bloku siana w środku, a sama podeszłam do konia i zajęłam się odpinaniem jego siodła.
- Alexander Napoleon... - znowu ten jego głos. Zabrałam z grzbietu Alexa skórzany przedmiot i wyszłam z nim, kładąc go dopiero na ławce, która szczęśliwym trafem ustawiona była naprzeciw jego boksu. Stanęłam obok skośnookiego, ignorując warczenie Coco. Brakowałoby tylko tego, bym ukazała przed nim swój strach.
- Słuchaj, nie masz niczego lepszego do roboty? - spytałam, mając dosyć jego towarzystwa. Delikatnie mnie wnerwiał tematem o futrach z psów. No wybacz synku królowej, że moja mama musi jakoś zarabiać.
- Jestem nowy, więc wypadałoby się rozpakować, ale nie chce mi się - odpowiedział, ciągle przyglądając się tabliczce z imieniem mojego przyjaciela. Nowy? Świetnie... Westchnęłam, przewracając oczami i powróciłam do shire'a, by zdjąć z jego głowy uzdę. Gdy to zrobiłam, odłożyłam to tam, gdzie siodło. Szybciutko to wyniosłam do siodlarni niedaleko, a potem wróciłam razem ze skrzynką z jego szczotkami. Na moje nieszczęście, blondyn dalej tu był, lecz stał teraz obok głowy jakiegoś karego konia, którego pierwszy raz dzisiaj widziałam. Może to jego koń? Świetnie. Oby nie był taki sam jak jego mniejszy pupil. Zajęłam się szczotkowaniem grzbietu Alexandra Napoleona, choć na samym początku przeleciałam go białym puchatym ręcznikiem z czarnymi psimi łapkami. Wyrzuciłam z głowy wiadomość o stojącym dalej nieznajomym, zajmując się w pełni moimi towarzyszami.
- Co byście powiedzieli na kolejny seans? - spytałam w pewnym momencie. Spotkałam się z prychnięciem wałacha oraz z cichym szczeknięciem dalmatyńczyka. - To może "Strażnicy Galaktyki"? Dwie części? - kontynuowałam, wrzucając do skrzynki szczotkę, a wyciągając kopystkę. Znowu te same ich odgłosy. - Czyli mamy załatwione - odpowiedziałam, zabierając się za czyszczenie kopyt mojego konia. Przy okazji zaczęłam nucić kolejną piosenkę, lecz tym razem "Mine" Phoebe Ryan.

Chanwoo?

2 komentarze:

Szablon wykonała prudence. z Panda Graphics. Credits: x | x | x | x