Od Carmeli do Hefai

Szczerze? Nudziłam się tu jeszcze bardziej niż dzisiaj w lesie. Po co się zgodziłam? A bo ja wiem. Wolałabym w tej chwili siedzieć razem z Zorro Juniorem. Tak za nim tęsknię... on za mną pewnie też. Mam nadzieję, że nie kopał w drzwi od swojego boksu. Ostatnio coraz częściej mu się nudziło, gdy mnie nie było i upodobał sobie taką zabawę, gdzie denerwuje stajennego. Mój mały kary głuptasek... Dobra, nie taki mały. Jego grzbiet znajduje się wyżej ode mnie, jednak nie mam problemów z dosiadaniem go. Wzięłam łyka tego bezalkoholowego piwa, które znalazłam jakiś cudem wśród tego z procentami. Mimo wszystko nie chce pić przed osiemnastką. Poza tym alkohol mi nie smakuje, jest taki dziwny... ale ja tam się nie będę czepiać. Przynajmniej miałam radochę, że bracia dzisiaj przyjechali. Tyle dobrego, że mogę z nimi pogadać. Póki jeszcze nie są pijani...
- Gramy w prawda albo wyzwanie. Chodźcie, siadajcie w kółku i zaczynamy - zawołał organizator tej "superowej" impry. Westchnęłam, nie ruszając się z miejsca. Nie miałam na to ochoty. W głowie widniał mi tylko pysk mojego ogiera. Dobra, mam dosyć. Wstałam z kanapy, na której siedziałam i wybrałam się poszukać Oakima. Nie, stop, wróć. Ten już na sto procent coś wypił. Lepszym rozwiązaniem będzie Eloy. Dobrze, że wcześniej zdążyłam zakosić klucze od samochodu. Choć wtedy, jak pojedziemy, Hefaja i brat nie będą mieli czym wrócić... Eloy pewnie jeszcze tu wróci. Odstawiłam pustą już puszkę na jakiś stolik, wychodząc na dwór przez drzwi tarasowe. Obróciłam się, chcąc rozejrzeć wokół. Całkiem ładny dom, podobał mi się. Trochę kolumn i przypominałby mój w Kalifornii. No, może jeszcze tego wystroju typowo hiszpańskiego brakuje. Na moje szczęście, znalazłam jednego z moich braci siedzącego na leżaku z... kubłem na głowie...?
- Em... Eloy, co ty wyprawiasz? - spytałam, podchodząc do niego na odpowiednią odległość. Obrócił zakrytą głowę w moją stronę, podnosząc ją w górę.
- Szczerze? Nie mam pojęcia - odpowiedział, zdejmując wiadro z siebie. Zaśmiałam się.
- Słuchaj, weź zawieź mnie do akademii - powiedziałam, rzucając mu kluczyki w dłonie, które zwinnie złapał. Westchnął, wstając z leżaka i zmuszając mnie do pójścia za nim, oplatając ręką moją szyję.
- Twoi cudowni bracia przyjechali, a ty co? Zamiast się z nimi pobawić, to wolisz uciec. I jak tu żyć... - zaczął marudzić, spoglądając na mnie z góry z żalem w oczach. Przewróciłam oczami na te słowa. Tak, tak. Wmawiaj sobie to wszystko, braciszku. Znajdując się już na podjeździe i podchodząc do samochodu, usłyszałam czyjś głos. Odwróciłam się do tej osoby, widząc Hefaje.
- Gdzie jedziecie? - od razu spytała, zakładając ręce na piersiach. Delikatnie się uśmiechnęłam.
- Eloy zawiezie mnie do akademii, po czym wróci po was, nie martw się. Dobranoc - powiedziałam, odwracając się od dziewczyny i machając jej na pożegnanie. Potem już wsiadłam do pojazdu, a chłopak go odpalił.

<Hefaja?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Szablon wykonała prudence. z Panda Graphics. Credits: x | x | x | x