Od Kitai cd. Jean-Pierre'a

Chwyciłam lejce konia nie mając zamiaru na niego siadać; klacz dalej była niespokojna, a ja nie chciałam ryzykować kolejne upadku. Skąd mogę wiedzieć, czy znowu się czymś nie spłoszy? Ale o czym ja tu mogę mówić, skoro idziemy za dzikim smokiem? Wielkim łuskowatym stworzeniem z ostrymi jak brzytwa zębami i szponami? Z ogromnym ogonem, który z łatwością by nad zmiażdżył? Z wielkim skrzydlatym gadem, który w każdej chwili może nas pożreć? Coraz więcej myśli wpływało do mojej głowy, ale jakoś nie bałam się; byłam raczej zaciekawiona cała tą sytuacją. Instynkt podpowiadał mi, abym poszła za nim, że nie chcę nas skrzywdziwszy, ale rozum kazał uciekać.
- Boisz się go? - zapytałam kiedy znalazłam się obok chłopaka. Ten spojrzał na mnie jak na idiotkę.
- Czego? Przecież idziemy tylko za dzikim smokiem, który nie wiadomo gdzie nas prowadzi, jeśli nie chcę nas zjeść - powiedział sarkastycznie. Nawet nie wiedziałam, że potrafi przybrać taką barwę głosu. I tak jestem z niego dumna, że nie uciekł. W końcu widziałam jak reagował w nocy na koszmar...
- Myśl pozytywnie - odpowiedziałam z delikatnym uśmiechem. Ciekawe gdzie nas ciągnie. Machał przed nami nerwowo ogonem, co jakiś czas łeb odwracał w naszą stronę, zapewne sprawdzić, czy go nie porzuciliśmy i dalej idziemy za nim. Nasze konie niespokojnie stąpały po ziemi, gotowe aby w każdej chwili uciec.
- Pozytywnie? Dobra... Być może zabiera nas do swego gniazda, gdzie przez swoje ostatnie sekundy życia będziemy mogli zobaczyć jak wykluwa się potomstwo, głodne, które nas zje - powiedział ciszej jakby się bał, że go smok usłyszy. cicho się zaśmiałam na tę wizję, ale nie odpowiedziałam.
Drzewa się nagle skończyły, a zastąpiło je równe pole, na którym rosła wysoka trawa. Sięgała mi do bioder, a dla koni do brzucha. Co jakiś czas można było zauważyć fioletowe kwiaty, które rosły pojedynczo. Smok zostawiał za sobą duże ślady przygniecionej trawy, dlatego szłam za nim. to mi ułatwiło drogę. Nie puszczając lejcy wskoczyłam na klacz, która nieco się uspokoiła. Nagle smok się zatrzymał, a my za nim. Odwrócił się w nasza stronę i zaryczał głośno. Zatkałam uszy, a nasze konie poderwały się do góry zwalając nas obydwu. Na szczęście koń chłopaka był tak lojalny, że nie zostawił właściciela, a ja zdołałam zatrzymać swojego wierzchowca łapiąc w ostatniej chwili za lejce. Coś czuje, że przez najbliższy tydzień będę miała dość jazdy konnej.
Smok zamilkł, a usłyszeliśmy kolejny ryk. Był głośny, ale przez coś stłumiony. Niebieski stwór zajrzał w dół klifu, przy którym staliśmy, po czym rozprostował skrzydła i zleciał na dół. Najpierw spojrzeliśmy po sobie z Jean-Pierre'm, a następnie oboje ostrożnie podeszliśmy do krawędzi. Kucnęłam i spojrzałam w dół. Na dni przepaści leżał czerwony smok z jednym skrzydłem rozprostowanym oraz krwawiącym.
- Nie chcę nas zjeść... - stwierdziłam.
- Albo zaprowadził nas tu, aby jego kolega coś zjadł - on dalej utrzymywał się przy swoim. Przewróciłam oczami.
- Schodzimy tam? - zapytałam.

<Jean?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Szablon wykonała prudence. z Panda Graphics. Credits: x | x | x | x