Patrzyłam z kamiennym wyrazem twarzy na ścianę z lodu, którą stworzył Nicholas. Jego magia była piękna, nie tak ja moja...
- Nienawidzę cię słyszysz - usłyszałam głos chłopaka. Poczułam, że serce zaczyna mi pękać na kawałeczki. - To wszystko twoja wina! To przez ciebie je słyszę! Mówią do mnie. Przed chwilą nie mówiły do mnie, ale gdy ciebie tylko widzę, albo o tobie pomyślę one znów zaczynają!
Spojrzałam na chłopaka ze smutkiem. Był wściekły. Na mnie. Za coś co narobiła moja matka. Skierowałam wzrok na miecz, który trzymałam w dłoniach. Stal zabłysnęła i wydała okropny dźwięk, gdy rzuciłam ja na podłogę. Kopnęłam broń w stronę chłopaka, który tylko zmierzył po mnie wzrokiem.
- Mówiłam, że cię skrzywdzi.. - powiedziałam cicho czując, ze za chwile wybuchnę płaczem.
- Zamknij się! - wrzasnął i zbliżył się do mnie. - Nie chce cię słuchać! Nie zasługujesz na życie! Nie mów nic więcej!
- A pokazać mogę? - spytałam cicho i spojrzałam zapłakana w jego oczy. - Zrozumiesz dlaczego cię zostawiłam. A jeśli nie... będziesz mógł mnie zabić... - wskazałam na miecz leżący za nim..
Wyciągnęłam w jego stronę rękę. Powoli, żeby się nie wystraszył. Niepewnie podszedł do mnie i złapał ją. Zamknęłam oczy i powiedziałam w myślach zaklęcie na przywołanie wspomnień. Już po chwili znowu byłam mała dziewczynką...
~~~
Miałam wtedy 11 lat. Na moim plecach spoczywały jeszcze skrzydła. Patrzyłam na matkę, która zabijała człowieka. Jednego służącego. Wbiła mu zatrute ostrze ostrze prosto w serce. Przypatrywałam się temu z powagą, ale też ze strachem. Gdy mężczyzna padł na ziemię, matka podeszła do mnie.
- Teraz twoja kolej Jessica - powiedziała i popchnęła mnie do jednej kobiety stojącej w rogu pokoju, była przerażona i cała się trzęsła.
- Nie chcę zabijać - powiedziałam cicho, bojąc się reakcjo matki.
- Idź tam i wbij jej sztylet w serce - powiedziała przez zaciśnięte zęby.
- Nie chcę... Nic złego nie zrobiła...
Po chwili matka podeszła do stołu i ubrała rękawiczki, by za chwilę wziąć do ręki stalowy kawał metalu. Podeszła z nim do mnie i za pomocą czarów unieruchomiła. Zaczęłam krzyczeć, i w chwili gdy matka odcinała mi skrzydła w bardzo bolesny sposób do sali wbiegł Matthew. On urodził się bez skrzydeł, szczęściarz... Zakrył oczy i starał się nie rozpłakać. Wrzeszczałam na cały głos, czując niemiłosierny ból.
- Widzisz do czego doprowadza cię litość?! - krzyknęła Diabolina. - Musisz pozbyć się tej słabości!!
Rzuciła stal na ziemię i zdjęła ze mnie zaklęcie. Upadłam na ziemie trzęsąc się z bólu, przerażenia i czegoś na rodzaj paraliżu pourazowego. Kobieta zabrała moje skrzydła i wyszła. Zanim jednak przekroczyła próg, rzuciła na kobietę czar, a ta zaczęła się dusić.
~
Walczyłam z Mattem za miecze w sali treningowej. Miałam 15 lat, rany po odciętych skrzydłach zagoiły się, ale sama świadomość, że kiedyś były ze mną połączone, sprawiała, że byłam zła na matkę i siebie. Kopnęłam brata tak, że wylądował na ziemi.
- Wstawaj! - wrzasnęłam.
- Niewiarygodne jak matce udało się zrobić z ciebie taką wiedźmę - zaśmiała się cwaniacko. - Podziwiam ją. Przecież byłaś taką naiwną dziewczynką.
- Rusz te dupsko, bo za chwile nie będziesz go miał!
Wstał z ziemi i powróciliśmy do walki. Walczyliśmy jeszcze trochę, a potem ja poszłam do pokoju. Gdy tylko przekroczyłam próg i zamknęłam drzwi, padłam na łóżko. Wszystko mnie bolało. Dotknęłam blizny na plecach i poczułam ukłucie w sercu. Zabrała mi możliwość ucieczki...
~
Razem z Mattem staliśmy przed tronem naszej matki słuchając tego co mam nam do powiedzenia. Właśnie przed chwilą dowiedzieliśmy się, że wysyła nas do jakiejś szkoły.
- Co to ma znaczyć, że jedziemy do jakiejś akademii? - spytał wściekły Matt.
- Oj, skarbie - zaczęła matka. - To dla waszego dobra.
- Dla naszego dobra?! - oburzył się - Dla naszego dobra?! Dlaczego nas tam odsyłasz?! Robimy wszystko co tylko zechcesz! Dlaczego?!
- Masz charakterek po ojcu - zaśmiała się i podeszła do nas, po czym złapała mojego brata za brodę. - No wykapany ojciec.
Laska, którą trzymała w ręce zaczęła świecić, a po chwili na jej czubku usiadł kruk matki. Spuściłam wzrok i spojrzałam na swoje buty. Zamyśliłam się na chwilę. Co ja mam tam niby robić? Przecież, bez matki... nie mam życia. Dosłownie. Nie wiem jak jest za murami jej zamku. Od urodzenia nie wystawiłam nosa za drzwi, a teraz nagle mam jechać do jakiejś akademii? Żeby co?
- Jessica! - spojrzałam na nią lekko wystraszona. - Wołam cie dziubek!
Rozejrzałam się. Matthew stał przy oknie i patrzył na widoki na placu. Chociaż nie wiem czy widział cokolwiek, przecież niebo była całe w burzowych chmurach.
- Tak? - spytałam patrząc na nią.
- Chodź tutaj do mnie.
Zrobiłam jak kazała i podeszłam do niej blisko.
- Doszły mnie słuchy, że w tej akademii jest młodzieniec, który posiada własnego smoka. Chciałabym, żebyś się do niego zbliżyła i jakoś odebrała mu smoka.... lub ewentualnie dostała swojego.
- Mam się z nim... zakolegować? - ledwo przeszło mi to przez gardło. Ja i przyjaciele? Pf! Niedorzeczne!
- No coś ty dziubek! Nie pamiętasz co ci zawsze powtarzałam?
- Kochać to niszczyć, a być kochanym to zostać zniszczonym - powiedziałyśmy w tym samym czasie.
- No widzisz skarbie! A teraz idź po swoje walizki! Szofer już czeka.
Bez słowa pożegnania odeszła, więc ja zrobiłam to samo. Poszłam do pokoju i zabrałam czarne walizki, po czym zeszłam na dół. Wychodząc na dwór poczułam dziwny niepokój. Mimo to dołączyłam do brata. Alvaro usiadł na moim ramieniu i zasnął. Ja jednak nie potrafiłam. Cały czas myślałam o nowej szkole.
- Nie pokazuj słabości Jessica - powiedział do mnie brat.
- Nie martw się - posłałam mu chytry uśmieszek. - Nie jestem tobą.
Spojrzałam za okno i westchnęłam. Jak ja nie chce jechać do tej szkoły...
~
- Wiesz... życie po złej stronie nie jest takie znowu złe... - zaczęłam. - Można robić co się chce, dostaje się do się chcę... ale trzeba usługiwać rodzicom. Robić to co każą, bo jeśli nie... - oswobodziłam się w jego uścisku i odpięłam kurtkę. Odsłoniłam plecy, pokazując rany po odciętych skrzydłach. Usłyszałam ciche westchnienie chłopaka przepełnione bólem i przerażeniem. Nie odezwał się jednak. Ubrałam się i wzięłam do ręki różę. - Karzą nas w bardzo... bolesny sposób. To ich sposób na wyrażanie dyscypliny. I... zasada mojej mamy jest brak jakichkolwiek bliskich kontaktów z ludźmi, a każde złamanie zasady groni karą. Dlatego też... nie będę twoja przyjaciółką.
- Co? Jess nie bój się matki. Tutaj nie może cię skrzywdzić. - powiedział tuląc mnie do siebie.
- Tu nie chodzi o mnie Nicholas... - powiedziałam cicho. - Ja już praktycznie nie czuję tego bólu, ale... ona może skrzywdzić jeszcze ciebie... - spojrzałam mu w oczy. - Zrobi ci krzywdę, bo chciałeś mi pomóc.
Wstałam i podeszłam do pobliskiego drzewa. Urwałam gałązkę, która za pomocą czarów od razu odrosła. Podeszłam do chłopaka z patykiem. Wyczarowałam magiczną donicę i ziemię w niej, po czym włożyłam tam patyk. Po chwili zaczął się giąć na różne strony pokrywając się cierniami. Na samej górze wyrósł kwiat podobny do róży. Jego płatki były delikatne, ale od spodu pokryte trującymi kolcami. Nicholas patrzył na to zafascynowany. Gdy wzrost się skończył, podałam mu fioletową doniczkę.
- To jest Kwiat Niespełnionych Nadziei. Nie będzie cię ranił - powiedziałam. - Ale jeśli ktoś inny zechce go dotknąć, porani go i uśpi na kila dni. - poczułam ból w sercu, że za chwile będę musiał zostawiać go samego. Płatki zmieniły kolor na brązowy. - Zmieniają swój kolor w zależności od mojego nastroju - powiedziałam cicho. - Ciemne kolory wyrażają złe emocje, a jasne dobre. Nie musisz go podlewać, nie uschnie. Kwiat umrze dopiero wtedy, gdy umrę ja.
- Dlaczego tak mówisz? - spytał gładząc mnie po policzku.
- Bo to taki... prezent pożegnalny - powiedziałam. - Nie chce cię narażać. Lepiej byłoby, gdybym się wtedy nie odezwała... - wstałam i nachyliłam się nad chłopakiem dając mu całusa w policzek. - Byłbyś bezpieczny...
~
Po skończonych lekcjach udałam się w stronę pokoju. Mojej współlokatorki jeszcze nie było. Dziwne, bo ani razu jej jeszcze nie widziałam. Wzięłam różę od Nicholasa leżąca obok łóżka i westchnęłam. Otarłam łzę, która spływała mi po policzku. Pociągnęłam nosem i poszłam do łazienki. Rozebrałam się i weszłam pod prysznic. Musiałam zmyć z siebie wszystkie złe emocje. Chociaż... nie pozbędę się z głowy obrazu chłopaka. Nawet gdybym chciała. Zrobił mała dziurę w kamiennej otoczce mojego serca i na jej miejsce dał trochę ciepła i miłości, której widać potrzebowałam... Westchnęłam i wyszłam spod prysznica. Wysuszyłam włosy i związałam je w kok. Ubrałam się i wyszłam do pokoju. Zamknęłam za sobą drzwi i odwróciłam się. Omal nie upadłam gdy zobaczyłam... moją matkę stojącą w środku pokoju.
- Mamo...? - spytałam cicho. Odwróciła się do mnie.
- Dziubek! - rozłożyła ręce podchodząc do mnie i złożyła 3 pocałunki w powietrzu. - Stęskniłam się skarbie!
- Co ty tu robisz...? Nie możesz tu być...
- Aj maleńka... nikt nie wie, że tutaj jestem! - objęła mnie ramieniem i przeszła kilka kroków do mojego łóżka. - A to co?
Oooo..... nie! Róża od Nicholasa!
- Dziubek co to jest? - spytała poważnie mama biorąc kwiat do ręki.
- Mamo to.. - chciałam się wytłumaczyć, zmyślić coś na poczekaniu, ale Diabolina zaczęła się śmiać.
- Dobra robota dziubek! - powiedziała radosna.
- Co...?
- Nicholas... syn Jacka Frosta... złamałaś mu serce - powiedziała zadowolona i podeszła do mnie. - Dobra robota! Tylko... miałaś wziąć na celownik panicza Williama, nie pamiętasz?
- Tak, ale...
- Syn Alicji... słynnej Alicji z Krainy Czarów... ależ ta dziewczyna była...wkurzająca - powiedziała z pogardą - taka radosna, uśmiechnięta.... brrr.... odrażające! Ale ty! - złapała mnie za ramiona. - Ty świetnie odegrałaś rolę zakochanej dziewczynki! Jak mu wtedy wpadłaś w ramiona i zaczęłaś się żalić! A potem tak perfidnie zostawiłaś! Moja krew!
- Skąd o tym wiesz...? - spytałam lekko wystraszona.
- Ja wiem wszystko Jess - powiedziała z chytrym uśmieszkiem. - Mój czar jednak jest bardzo potężny!
- Jaki czar? - byłam coraz bardziej wystraszona. Nie widziałam chłopaka już tydzień.
- No... w sumie to dwa zaklęcia! Jedno rzuciłam na twój pokój! Odpycha chłopaka, żeby ci w głowie nie namieszała, a drugie... hgm... no cóż... - zaśmiała się specyficznie. Zawsze się tak śmiała, gdy była z siebie dumna. - Załamał się chłopaka. Cały czas go podglądam w pokoju! Dwa pierwsze dni siedział tylko w pokoju i patrzył na ten piekielny kwiat, który mu dałaś. Potem przestał jeść i spać, ale starał się chodzić do szkoły. I tutaj wkroczyłam ja! Jego moc zaczęła go przerastać,była bardzo potężna! Nie panował nad nią! Był na ciebie zły, że go opuściłaś! Kolor jego magii był szarawy, nie niebieski. Włosy tez miał w kolorze kurzu, a oczy takie bez wyrazu! A potem... stał się słaby. Wyczerpał energię i wtedy zaczęłam wysysać z niego magię - byłam przerażona tym z jaką radością o tym opowiadała. - Pewnie teraz leży w pokoju i beczy!
- Coś ty zrobiła...? - wyszeptałam przez łzy.
- Dziubek co ty...? - przyjrzała mi się. - Ty beczysz?! Jessica! No coś ty! Nie mów mi tylko, że się zakochałaś w tym dzieciaku!
- Przestań! - wrzasnęłam. Zaczęłam się cofać, gdy zobaczyłam zdenerwowaną matkę.
- To nie są żarty dziubek! Miłość jest dla słabych! Kiedy w końcu to pojmiesz?! - wrzasnęła i uderzyła mnie w twarz. Jęknęłam z bólu a z oczy zaczęły lecieć mi łzy. - Rozkocha cię w sobie a potem zostawi! Chcesz tego?!
- To moje życie... Moje decyzje... I moja miłość... - powiedziałam cicho, za co dostałam jej berłem w brzuch. Upadłam na ziemię zwijając się z bólu.
- W twoim życiu nie ma miejsca na miłość! - wrzasnęła.
Zaczęła okładać mnie pięściami, walić berłem, dusić, rzucać różne zaklęcia. W końcu wstała i spojrzała na mnie z pogardą.
- Myślałam, ze nauczyłam cię pokory, ale widać się myliłam... - podeszła do szafy, zabrała moje skrzydła i zniknęła
~~~
Puściłam rękę chłopaka. Patrzyłam na podłogę przez dłuższą chwilę nie mogąc wydusić z siebie ani słowa. W końcu jednak odezwałam się cicho.
- Jeśli dalej nie rozumiesz... - powiedziałam przez łzy. - Tam leży miecz... zabij mnie i zakończ swoje cierpienie... A mnie uwolnij od matki... wszystkim sprawisz przysługę...
Nicholas?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz