Najbardziej wyczekiwanym dniem każdego ucznia jest oczywiście piątek, a tym bardziej ostatnia lekcja. Większość osób nie była zachwycona tym, że mamy zajęcia ze sztuk walk. Natomiast ja byłam wniebowzięta, kochałam to tak samo jak konie, gry, komiksy czy nawet motocykle. Szybko przebrałam się w czarny top, szare spodnie dresowe i adidasy za kostkę. Włosy spięłam w staranny warkocz. Ciuchy zostawiłam w torbie w szatni i weszłam na salę. Poczułam na sobie spojrzenia innych. Usłyszałam od grupy dziewczyn jak mówiły o tym, że przyszłam podrywać tylko chłopaków w takim stroju, nic nie potrafię i strojem odwracam uwagę od swojej nieudolności. Uśmiechnęłam się tylko pod nosem kiedy to usłyszałam. Były to typowe laleczki barbie. Olałam ich słowa. Nie widziałam potrzeby aby mówić wszystkim o swoich osiągnięciach w tym sporcie, bo po co?
Kiedy już wszyscy się zebraliśmy na sali przyszedł pan Chan. Kazał zrobić nam kilka kółek wokół, wszyscy bez gadania wykonaliśmy polecenie. Widziałam, że jednak wszyscy podzieleni są na mniejsze lub większe grupki. Osobiście nie należałam do żadnej z nich ponieważ nikogo nie znałam.
Zatrzymaliśmy się w rozsypce i zrobiliśmy rozgrzewkę po czym mieliśmy w parach zrobić kilka podstawowych chwytów. Byłam w parze z jakimś chłopakiem, siłę miał ale techniki już niestety nie. Po paru minutach mężczyzna poinformował nas, że dzisiaj Muay Thai. Byłam zadowolona bo akurat to uwielbiałam najbardziej. Otoczyliśmy sporym kołem nauczyciela.
- Jakiś chętny? - Rzucił i spojrzał po nas. Wszyscy udawali, że ich tam nie ma. Podniosłam rękę i zgłosiłam się na ochotniczkę. Grupka "pustaków" od razu się odezwała.
- Zapraszam. Jak masz na imię?
- Meg. - Odpowiedziałam i udawałam głupią i głuchą.
Chan poinstruował mnie o tym co i jak mam robić. Zrobiłam to po czym on pokazał na mnie chwyt i kazał mi to powtórzyć. Nie miałam bez najmniejszego problemu w tym wszystkim.
- Ćwiczyłaś kiedyś?
- Oczywiście. Mam mistrzostwo w Muay Thai. - Odpowiedziałam kątem oka spoglądając na miny laleczek z grupy.
- No, no. - Pokiwał głową. - Dobra teraz wszyscy dobierają się w pary i powtarzamy. A Ty... - Spojrzał na mnie. - Jak chcesz to możesz iść. Więcej Cię nie nauczę.
Podziękowałam za zajęcia i udałam się do pokoju. Rzuciłam torbę z ciuchami gdzieś w kąt i poszłam pod prysznic. Wróciłam do sypialni owinięta ręcznikiem wiedziałam, że teraz nikogo nie spotkam na korytarzu.
W pokoju stanęłam przed szafą i wyciągnęłam czarne spodnie do jazdy konnej i szarą grubszą bluzę. Szybko osuszyłam ciało ręcznikiem, założyłam bieliznę i ubrania. Wysuszyłam włosy i je spięłam. Cały czas czułam uważnie na sobie spojrzenie Loki'ego. Przed wyjściem założyłam na siebie i zawołałam psa. Spojrzałam szybko na zegarek, wszyscy byli jeszcze na zajęciach więc nie musiałam zakładać mu kagańca.
Na podwórku mogłoby się wydawać, że jest naprawdę zimno ale ja tego nie odczuwałam jakoś specjalnie. W końcu moja matka panuje nad tą porą roku i we wszystkich moich wspomnieniach była zima. Westchnęłam głęboko i ruszyłam w stronę stajni. Przeszłam się wśród boksów aż zatrzymałam się przy Misami. Ogier wystawił łeb trącając przy tym moją dłoń. Pogłaskałam sporych rozmiarów wierzchowca, wyraźnie mu się to podobało. Postanowiłam dzisiaj wybrać się na przejażdżkę właśnie na nim. Udałam się do siodlarni z której zabrałam z niej wszystko co było mi potrzebne po czym wróciłam do konia. Zostawiłam wszystkie akcesoria w pobliżu, wyprowadziłam Misama z boksu i przywiązałam go. Wzięłam szczotki i skrupulatnie wyczyściłam sierść wierzchowca z wszelkich zabrudzeń. Osiodłałam ogiera i wyprowadziłam na zewnątrz. Bez problemu wskoczyłam w siodło i zawołałam psa. Spięłam boki konia i ruszyłam powoli przed siebie. Kiedy wyjechaliśmy poza teren akademii przeszliśmy w galop. Tak dotarliśmy do lasu. Zwolniłam Misama do kłusa, chwilę później dotarł do nas pies. Obu zwierzakom nie przeszkadzała swoja obecność. Jednak Loki szybko zniknął mi z pola widzenia. Specjalnie nie przejęłam się tym bo zawsze się znajdował.
Zajęłam się oglądaniem krajobrazu ale trwało to krócej niż mogłam się tego spodziewać. Ponieważ gdzieś z głębi lasu dobiegło do nas szczekanie. "Znowu coś pewnie wywęszył" pomyślałam i jechałam dalej. Jak się okazało dość szybko, pies gonił lisa. Zwierzak był spanikowany, wybiegł prosto przed wierzchowca. Koń nie spodziewał się tego i przestraszył się. Wszystko trwało dosłownie chwilę. Misam stanął dęba, a ja wylądowałam na śniegu. Podnosząc się widziałam tylko jak się oddala. Zaklęłam pod nosem otrzepując płatki śniegu z ubrania. Rozejrzałam się dookoła, w lesie byłam tylko ja i Loki. Lis zniknął gdzieś w krzakach. Westchnęłam żałośnie i ruszyłam śladem konia.
Nim odnalazłam wierzchowca minęła ponad godzina. Przez ten czas zdążył się uspokoi, stał spokojnie między drzewami i ocierał się o jedno z nich. Podeszłam bliżej i sprawdziłam czy nic mu nie jest. Ku mojemu zadowoleniu był cały i zdrowy. Wdrapałam się na grzbiet siadając wygodnie w siodle. Dzisiaj już nie miałam ochoty na dalsze przejażdżki więc postanowiłam wrócić.
W stajni rozsiodłałam konia i odprowadziłam go do boksu. Nakarmiłam go, odniosłam wszystkie rzeczy i poszłam do pokoju. Na szczęście wszystko zakończyło się pomyślnie. No może z wyjątkiem kilku moich siniaków.
Zadanie zaliczone. Nagroda - 10 pkt i 10$
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz