Chłopaka złapał mnie w uścisku i za nic w świecie nie chciał puścić. Uśmiechnęłam się szeroko.
- Jesteś moja wiesz? - zbliżył się do mnie i pocałował czule w czoło. - Moja, Jess. I jeśli cokolwiek ci się stanie, nie daruję sobie tego. Nie wybaczę sobie i wiedz, że znajdę każdego, kto zechce cię skrzywdzić - chciałam mu przerwać, mówiąc, ze matka i tak mnie znajdzie, że narażam nas obydwoje, ale chłopak zasłonił mi usta dłonią i nie dał dojść do słowa. - Czy będziesz moją? Bo ja już od dawna jestem twój.
Chłopak wymruczał to jak mały kotek i uśmiechnął się do mnie słodko z nadzieją w oczach. Też się uśmiechnęłam i dałam mu buziaka w policzek. Był takim uroczym człowiekiem.
- Wiesz co ci powiem? - spytałam i przysunęłam się bliżej tak, że nasze nosy się stykały. - Odkąd tylko sięgam pamięcią, moje małe serduszką było otoczone kamiennym pancerze, który zbudowała moja matka w dniu, w którym odcięła mi skrzydła. Wtedy zaczęło twardnieć. Pozostawało zimne i obojętne aż do przyjazdu tutaj. Poznałam ciebie, a twoje serduszko zaczęło ratować moje. - nachyliłam się i zaczęłam szeptać mu do ucha kołysząc nami. - Twoje serduszko zaczęło kruszyć kamienny pancerz z mojego serduszka. I gdy tylko jeden kawałeczek kamienia odpadł, do środka zaczęły docierać uczucia twojego serduszka i mojemu z czasem zaczęły się podobać. Zaczęło odczuwać różne uczucia, o których nawet nie wiedziało - sięgnęłam ręką pod jego koszulkę. Nicholas napiął mięśnie i cały zesztywniał. Dotknęła jego wyrzeźbionego torsu i uśmiechnęłam się. Przejechałam dłonią po jego powierzchni i zatrzymałam dłoń w miejscu jego serca. - A teraz te dwa małe serduszka są ze sobą w jakiś sposób połączone... i nie potrafią bez siebie żyć - powiedziałam na co chłopak zaśmiał się i pocałował mnie w czoło. Wyjęłam rękę spod jego bluzki i przytuliłam się do niego. - Od początku byłam twoja - powiedziałam cicho. - Od momentu, w którym dałeś mi szansę, której nigdy nie dostałam. - chłopak zaczął się chwiać na prawo i lewo. - Jesteś dla mnie bardzo ważny Nicholas... jak nikt inny... Jesteś najbardziej dziecinną i uroczą osóbką jaką znam - zaśmiałam się. - I za to cię kocham... mój książę...
Nicholas *-*
Od Nicholasa Cd Jess
Uśmiechnąłem się na jej słowa. Znowu mnie rozczuliła. Jak mam jej nie lubić w taki sposób?
- Oczywiście Jess - wyszeptałem do niej. Delikatnie podniosłem jej głowę. - Jesteś wszystkiego warta Jessico. Dla mnie stałaś się powietrzem, bez którego nie umiem oddychać. Cały czas jesteś, w mojej głowie. Nie umiem przestać o tobie myśleć. Bardzo mi na tobie zależy i spełnię każdą twoją prośbę. Będę twoim królewiczem, bo ty stałaś się moją królewną. Nauczę cię kochać, choć wiem, że już to potrafisz - po wypowiedzeniu tego monologu. Znowu pocałowałem Jessice, która z chęcią oddała pocałunek.
___
Siedzieliśmy w moim pokoju. No dobra ja leżałem razem z Jessicą na moim łóżku. Gadaliśmy o jakiś głupotach. Nie zwracałem na nic innego uwagę. Tylko Jess się dla mnie w tamtym momencie liczyła. Delikatnie bawiłem się jej włosami. Lubiłem je miętosić. Były mięciutkie i takie puszyste. I jeszcze ładnie pachniały. Jess cała ładnie pachniała Lubiłem jej perfumy. Pasowały do niej. Nie były mdłe ani duszące. Były w sam raz. Delikatne i przyjemne w zapachu. Mimowolnie wtuliłem głowę w szyję Jess i po raz kolejny zaciągnąłem się jej zapachem. Dziewczyna krótko pisnęła i się zaśmiała.
- Co ty robisz? - mocniej wtuliłem twarz w jej obojczyk. - Ej - kolejny raz wydała śmieszny dźwięk.
- Wącham cię kochanie - wymruczałem w jej skórę. - Tak ładnie pachniesz.
- Nie jesteś wilkołakiem, a zachowujesz się jak pies - uszczypnęła mnie w ramię i poszturchała trochę palcem po brzuchu. Napiąłem mięśnie brzucha, na co Jess westchnęła.
- Nie jestem żadnym zmiennokształtnym, ale lubię czuć twój zapach mała - ugryzłem ją delikatnie, na co dziewczyna odepchnęła mnie od siebie. Zacząłem się śmiać. Zanim wydała z siebie jakikolwiek dźwięk, zgarnąłem ją do uścisku, w którym ją uwięziłem.
- Jesteś moja wiesz? - czule pocałowałem ją w czoło. - Moja, Jess. I jeśli cokolwiek ci się stanie, nie daruję sobie tego. Nie wybaczę sobie i wiedz, że znajdę każdego, kto zechce cię skrzywdzić - widząc, że dziewczyna chce coś powiedzieć, szybko zasłoniłem jej usta dłonią. - Czy będziesz moją? Bo ja już od dawna jestem twój - wymruczałem do niej z małym uśmiechem na ustach i nadzieją w oczach.
<<Jess?>>
- Oczywiście Jess - wyszeptałem do niej. Delikatnie podniosłem jej głowę. - Jesteś wszystkiego warta Jessico. Dla mnie stałaś się powietrzem, bez którego nie umiem oddychać. Cały czas jesteś, w mojej głowie. Nie umiem przestać o tobie myśleć. Bardzo mi na tobie zależy i spełnię każdą twoją prośbę. Będę twoim królewiczem, bo ty stałaś się moją królewną. Nauczę cię kochać, choć wiem, że już to potrafisz - po wypowiedzeniu tego monologu. Znowu pocałowałem Jessice, która z chęcią oddała pocałunek.
___
Siedzieliśmy w moim pokoju. No dobra ja leżałem razem z Jessicą na moim łóżku. Gadaliśmy o jakiś głupotach. Nie zwracałem na nic innego uwagę. Tylko Jess się dla mnie w tamtym momencie liczyła. Delikatnie bawiłem się jej włosami. Lubiłem je miętosić. Były mięciutkie i takie puszyste. I jeszcze ładnie pachniały. Jess cała ładnie pachniała Lubiłem jej perfumy. Pasowały do niej. Nie były mdłe ani duszące. Były w sam raz. Delikatne i przyjemne w zapachu. Mimowolnie wtuliłem głowę w szyję Jess i po raz kolejny zaciągnąłem się jej zapachem. Dziewczyna krótko pisnęła i się zaśmiała.
- Co ty robisz? - mocniej wtuliłem twarz w jej obojczyk. - Ej - kolejny raz wydała śmieszny dźwięk.
- Wącham cię kochanie - wymruczałem w jej skórę. - Tak ładnie pachniesz.
- Nie jesteś wilkołakiem, a zachowujesz się jak pies - uszczypnęła mnie w ramię i poszturchała trochę palcem po brzuchu. Napiąłem mięśnie brzucha, na co Jess westchnęła.
- Nie jestem żadnym zmiennokształtnym, ale lubię czuć twój zapach mała - ugryzłem ją delikatnie, na co dziewczyna odepchnęła mnie od siebie. Zacząłem się śmiać. Zanim wydała z siebie jakikolwiek dźwięk, zgarnąłem ją do uścisku, w którym ją uwięziłem.
- Jesteś moja wiesz? - czule pocałowałem ją w czoło. - Moja, Jess. I jeśli cokolwiek ci się stanie, nie daruję sobie tego. Nie wybaczę sobie i wiedz, że znajdę każdego, kto zechce cię skrzywdzić - widząc, że dziewczyna chce coś powiedzieć, szybko zasłoniłem jej usta dłonią. - Czy będziesz moją? Bo ja już od dawna jestem twój - wymruczałem do niej z małym uśmiechem na ustach i nadzieją w oczach.
<<Jess?>>
Etykiety:
Nicholas
Od Matthew Cd Meg
Już od kilkunastu minut stałem razem z siostrą w sali tronowej matki. Przed chwila uświadomiła nas, że mamy jechać do jakiejś akademii. Nie powiem, że zdenerwowałem się dość mocno.
- Co to ma znaczyć, że jedziemy do jakiejś akademii? - spytałem wściekły do granic możliwości.
- Oj, skarbie - zaczęła matka. - To dla waszego dobra.
- Dla naszego dobra?! - oburzyłem się - Dla naszego dobra?! Dlaczego nas tam odsyłasz?! Robimy wszystko co tylko zechcesz! Dlaczego?!
- Masz charakterek po ojcu - zaśmiała się i podeszła do nas, po czym złapała mnie dość boleśnie za brodę, wbijając mi swoje paznokcie w skórę. - No wykapany ojciec.
Laska, którą trzymała w ręce zaczęła świecić, a po chwili na jej czubku usiadł kruk matki - Diaval. Jak ja nie znoszę tego ptaszydła... Zawsze miał ze wszystkim problemy. Spiorunowałem go wzrokiem i spojrzałem na matkę.
- Oj Matty! - zaczęła. - Chcę.... żebyście coś dla mnie zrobili.
- Jasne... zawsze tylko robimy co chcesz! Pomyślałaś kiedyś, czego my chcemy?!
- Uspokój się kochany... Chcę, żebyś odnalazł córkę Królowej Śniegu lub Cruelli de Mon.
- Po co mam to robić? Czego od nich chcesz?
- Cóż... straciłam kontakt z Cruellą - zaśmiała się. - Naprawdę świetna kobieta.
- A królowa Śniegu? Przecież jej nie znasz...
- Osobiście nie! - zaczęła unosząc w górę palec. - Ale chętnie poznam. Gdybyśmy połączyły nasze moce mogłybyśmy przejąć władzę nad dobrem i... - spojrzała na mnie, ale widząc moją minę skończyła. - Oj już uspokój się.
- I co? Znajdę je i co?
- To co zawsze. Bądź wredny i wyrachowany, cwany i cyniczny, fałszywy i dwulicowy...
- Bo tylko tak zdobędę szacunek na tym świecie - dokończyłem za nią.
- Mądry chłopak - pogłaskała mnie po włosach. - Idź się przygotuj.
Podszedłem pod okno i spojrzałem na dziedziniec. Diabolina podeszła do Jess i zaczęła jej o czyś mówić. Po chwili jednak bez słowa pożegnania odeszła, więc i my zrobiliśmy to samo. Poszedłem do pokoju po walizki i Azraela. Zszedłem na dół i wyszedłem na plac. Szofer matki zabrał bagaże, podczas gdy ja wsiadłem do pojazdu. Po niezbyt długiej chwili dołączyła do mnie siostra. Wyglądała jakby się czegoś obawiała.
- Nie pokazuj słabości Jessica - powiedziałem do niej.
- Nie martw się - posłała mi chytry uśmieszek. - Nie jestem tobą.
Spojrzała za okno i westchnęła. Ja również wyjrzałem za swoje.
***
Siedziałem w pokoju, a właściwie to leżałem na łóżku. Westchnąłem i podniosłem się do siadu. Azrael siedział w klatce i spał, ja natomiast poszedłem do walizki po książkę. Kupiłem ją.... bo mi się okładka spodobała. "Dystrykt:51" Taki nosiła tytuł. Na stronie tytułowej widniała jakaś dziewczyna, a za nią był jakiś duch czy coś i kilku ludzi. Odwróciłem książkę i przeczytałem o czym to jest.
Losy czterech, jak podobnych do siebie bohaterów łączą się miejskim sierocińcu. Nieśmiertelny krwiopijca, włochata bestia w ludzkim wcieleniu, stwór zmieniający swoja postać i osoba władająca istotą nie z tego świata mają ze sobą więcej wspólnego niż im się wydaje. To, że przytrafiło im się to, czego doświadczają wybrańcy, wiąże ze sobą też obowiązki. Razem toczą walkę ze stworami chcącymi ich śmierci, by dotrzeć do Dystryktu: 51. Czym jest dystrykt? Dowiesz się niebawem...
Hmmm..... dość ciekawe... Nie powiem. Otwarłem na czym co było prologiem. Zacząłem czytać.
Sabrina od zawsze była inna. Jako jedyna wierzyła w demony, anioły, wampiry,wilkołaki... wszyscy uważali ja za wariatkę gdy z fascynacja opowiadała o tym istotach. Wiedzę czerpała z różnych źródeł, a za sobą miała dziesiątki przeczytanych książek. W wieku 10 lat wysłano ja na badania do szpitala psychiatrycznego. Okazało się, że dziewczyna ma dar... dar który przeraża lekarzy. Bowiem w jej umyśle kryje się uśpiony duch. Istota nie z tego świata. Istota mogąca zniszczyć wszystko...
--------
W jednej ze zwykłych rodzin wychowywała się Emma Wilson. Dziewczyna od zawsze się buntowała, nie słuchała nikogo. Gdy pewnego dnia jej matka wyrzekła się córki, Emma postanowiła uciec. Nikt jest nie szukał, nikt nie płakał. Wszyscy zapomnieli. Jedyna rzeczą jaka pozostała jej po babci (jedynej kochającej osobie z rodziny) był stary medalion. Emma nie wiedziała jeszcze, że przedmiot przyciąga wampiry...
--------
Eric jest sierota. Nigdy nie poznał rodziców, ci wyrzekli się syna zaraz po urodzeniu, mówiąc, że to monstrum zagrażające życiu. Wychowywał go dziadek, z którym był bardzo związany. Gdy mężczyzna zmarł, Eric trafił do Domu Dziecka. Po pewnym czasie zaczęły mu nadmiernie rosnąć włosy, wyostrzył mu się słuch i węch. Gdy miał 17 lat poszedł do lasu. Wtedy pierwszy raz zabił...
--------
Bycie jedynakiem nie jest złe, ale gdy pojawi się młodsze rodzeństwo, starsze się buntuje. Gdy Nicolasowi urodził się brat, chłopak zaczął się buntować, sprawiał coraz większe problemy, rodzice odbierali go z komisariatu. Pewnej nocy wziął nóż i poważnie się zranił. Ojciec wyrzucił go za drzwi. Mężczyzna nie wiedział jeszcze, że przebudził demona...
Odłożyłem książkę. Mimo iż miałem ogromną ochotę poczytać, musiałem iść do stajni, żeby zając się Blackiem. Niechętnie wstałem i wyszedłem z pokoju. Zszedłem ze schodów, ale gdy wychodziłem na zewnątrz jakaś dziewczyna z premedytacja wpadła we mnie. Skąd wiem, że z premedytacją? Albowiem patrzyła mi prosto w oczy i widząc, że chcę ja wyminąć 'niechcący' wpadła na mnie.
- Patrz jak łazisz kobieto! - powiedziałem zdenerwowany.
Była to dziewczyna o długich, blond, wręcz siwych włosach i dużych oczach.Przejechała wzrokiem po moim ciele, widząc liczne tatuaże. Chociaż... nie były to zwykłe tatuaże. Były to runy. Dary Anioła... czytałem. Ah te młodzieńcze wybryki! Zrobiłem sobie wtedy tatuaż Angelic Power, Parabatai, Vision... i wiele, wiele innych. A teraz tego żałuję.
- Wybacz mi... - zaczęła, po czym mnie wyminęła.
- Co za idioci chodzą po tej ziemi... - wymamrotałem i ruszyłem do stajni.,
Gdy tam dotarłem, dość szybko uporałem się ze znalezieniem boksu mojego wierzchowca.Stał niespokojnie w boksie co jakiś czar kopiąc w drzwiczki. gdy tylko mnie zobaczył wystawił łeb i zarżał donośnie.
- No już stary - pogłaskałem go po łbie. - Zaraz pojedziemy do lasu.
Wyczyściłem go i osiodłałem, po czym skierowałem się do lasy. Gdy tylko Black wyjechał na wolną przestrzeń, pozwoliłem mu ruszyć cwałem. Popędził, aż się kurzyło. Zaśmiałem się, widząc go tak szczęśliwego. Gdy w końcu zaczął się męczyć, zwolniłem do galopu, a potem do kłusa. Jechałem anglezując i nagle zobaczyłem prymitywne przeszkody przed sobą. Poklepałem wałacha po szyi. Od razu wyczuł co się święci. Popędziłem go do galopu. Poczułem, że ktoś mnie obserwuje, miałem wrażenie, że minęła mnie jakaś postać na koniu. Nie zdążyłem się jednak przyjrzeć, bo biegliśmy za szybko. Zgrabnie przeskoczyliśmy kilka przeszkód, po czym zatrzymałem konia i poklepałem po szyi. Usłyszałem oklaski, więc odwróciłem głowę w stronę, z której słyszałem ich głos. Zobaczyłem tą samą dziewczynę co wcześniej.
Meg? XD
- Co to ma znaczyć, że jedziemy do jakiejś akademii? - spytałem wściekły do granic możliwości.
- Oj, skarbie - zaczęła matka. - To dla waszego dobra.
- Dla naszego dobra?! - oburzyłem się - Dla naszego dobra?! Dlaczego nas tam odsyłasz?! Robimy wszystko co tylko zechcesz! Dlaczego?!
- Masz charakterek po ojcu - zaśmiała się i podeszła do nas, po czym złapała mnie dość boleśnie za brodę, wbijając mi swoje paznokcie w skórę. - No wykapany ojciec.
Laska, którą trzymała w ręce zaczęła świecić, a po chwili na jej czubku usiadł kruk matki - Diaval. Jak ja nie znoszę tego ptaszydła... Zawsze miał ze wszystkim problemy. Spiorunowałem go wzrokiem i spojrzałem na matkę.
- Oj Matty! - zaczęła. - Chcę.... żebyście coś dla mnie zrobili.
- Jasne... zawsze tylko robimy co chcesz! Pomyślałaś kiedyś, czego my chcemy?!
- Uspokój się kochany... Chcę, żebyś odnalazł córkę Królowej Śniegu lub Cruelli de Mon.
- Po co mam to robić? Czego od nich chcesz?
- Cóż... straciłam kontakt z Cruellą - zaśmiała się. - Naprawdę świetna kobieta.
- A królowa Śniegu? Przecież jej nie znasz...
- Osobiście nie! - zaczęła unosząc w górę palec. - Ale chętnie poznam. Gdybyśmy połączyły nasze moce mogłybyśmy przejąć władzę nad dobrem i... - spojrzała na mnie, ale widząc moją minę skończyła. - Oj już uspokój się.
- I co? Znajdę je i co?
- To co zawsze. Bądź wredny i wyrachowany, cwany i cyniczny, fałszywy i dwulicowy...
- Bo tylko tak zdobędę szacunek na tym świecie - dokończyłem za nią.
- Mądry chłopak - pogłaskała mnie po włosach. - Idź się przygotuj.
Podszedłem pod okno i spojrzałem na dziedziniec. Diabolina podeszła do Jess i zaczęła jej o czyś mówić. Po chwili jednak bez słowa pożegnania odeszła, więc i my zrobiliśmy to samo. Poszedłem do pokoju po walizki i Azraela. Zszedłem na dół i wyszedłem na plac. Szofer matki zabrał bagaże, podczas gdy ja wsiadłem do pojazdu. Po niezbyt długiej chwili dołączyła do mnie siostra. Wyglądała jakby się czegoś obawiała.
- Nie pokazuj słabości Jessica - powiedziałem do niej.
- Nie martw się - posłała mi chytry uśmieszek. - Nie jestem tobą.
Spojrzała za okno i westchnęła. Ja również wyjrzałem za swoje.
***
Siedziałem w pokoju, a właściwie to leżałem na łóżku. Westchnąłem i podniosłem się do siadu. Azrael siedział w klatce i spał, ja natomiast poszedłem do walizki po książkę. Kupiłem ją.... bo mi się okładka spodobała. "Dystrykt:51" Taki nosiła tytuł. Na stronie tytułowej widniała jakaś dziewczyna, a za nią był jakiś duch czy coś i kilku ludzi. Odwróciłem książkę i przeczytałem o czym to jest.
Losy czterech, jak podobnych do siebie bohaterów łączą się miejskim sierocińcu. Nieśmiertelny krwiopijca, włochata bestia w ludzkim wcieleniu, stwór zmieniający swoja postać i osoba władająca istotą nie z tego świata mają ze sobą więcej wspólnego niż im się wydaje. To, że przytrafiło im się to, czego doświadczają wybrańcy, wiąże ze sobą też obowiązki. Razem toczą walkę ze stworami chcącymi ich śmierci, by dotrzeć do Dystryktu: 51. Czym jest dystrykt? Dowiesz się niebawem...
Hmmm..... dość ciekawe... Nie powiem. Otwarłem na czym co było prologiem. Zacząłem czytać.
Sabrina od zawsze była inna. Jako jedyna wierzyła w demony, anioły, wampiry,wilkołaki... wszyscy uważali ja za wariatkę gdy z fascynacja opowiadała o tym istotach. Wiedzę czerpała z różnych źródeł, a za sobą miała dziesiątki przeczytanych książek. W wieku 10 lat wysłano ja na badania do szpitala psychiatrycznego. Okazało się, że dziewczyna ma dar... dar który przeraża lekarzy. Bowiem w jej umyśle kryje się uśpiony duch. Istota nie z tego świata. Istota mogąca zniszczyć wszystko...
--------
W jednej ze zwykłych rodzin wychowywała się Emma Wilson. Dziewczyna od zawsze się buntowała, nie słuchała nikogo. Gdy pewnego dnia jej matka wyrzekła się córki, Emma postanowiła uciec. Nikt jest nie szukał, nikt nie płakał. Wszyscy zapomnieli. Jedyna rzeczą jaka pozostała jej po babci (jedynej kochającej osobie z rodziny) był stary medalion. Emma nie wiedziała jeszcze, że przedmiot przyciąga wampiry...
--------
Eric jest sierota. Nigdy nie poznał rodziców, ci wyrzekli się syna zaraz po urodzeniu, mówiąc, że to monstrum zagrażające życiu. Wychowywał go dziadek, z którym był bardzo związany. Gdy mężczyzna zmarł, Eric trafił do Domu Dziecka. Po pewnym czasie zaczęły mu nadmiernie rosnąć włosy, wyostrzył mu się słuch i węch. Gdy miał 17 lat poszedł do lasu. Wtedy pierwszy raz zabił...
--------
Bycie jedynakiem nie jest złe, ale gdy pojawi się młodsze rodzeństwo, starsze się buntuje. Gdy Nicolasowi urodził się brat, chłopak zaczął się buntować, sprawiał coraz większe problemy, rodzice odbierali go z komisariatu. Pewnej nocy wziął nóż i poważnie się zranił. Ojciec wyrzucił go za drzwi. Mężczyzna nie wiedział jeszcze, że przebudził demona...
Odłożyłem książkę. Mimo iż miałem ogromną ochotę poczytać, musiałem iść do stajni, żeby zając się Blackiem. Niechętnie wstałem i wyszedłem z pokoju. Zszedłem ze schodów, ale gdy wychodziłem na zewnątrz jakaś dziewczyna z premedytacja wpadła we mnie. Skąd wiem, że z premedytacją? Albowiem patrzyła mi prosto w oczy i widząc, że chcę ja wyminąć 'niechcący' wpadła na mnie.
- Patrz jak łazisz kobieto! - powiedziałem zdenerwowany.
Była to dziewczyna o długich, blond, wręcz siwych włosach i dużych oczach.Przejechała wzrokiem po moim ciele, widząc liczne tatuaże. Chociaż... nie były to zwykłe tatuaże. Były to runy. Dary Anioła... czytałem. Ah te młodzieńcze wybryki! Zrobiłem sobie wtedy tatuaż Angelic Power, Parabatai, Vision... i wiele, wiele innych. A teraz tego żałuję.
- Wybacz mi... - zaczęła, po czym mnie wyminęła.
- Co za idioci chodzą po tej ziemi... - wymamrotałem i ruszyłem do stajni.,
Gdy tam dotarłem, dość szybko uporałem się ze znalezieniem boksu mojego wierzchowca.Stał niespokojnie w boksie co jakiś czar kopiąc w drzwiczki. gdy tylko mnie zobaczył wystawił łeb i zarżał donośnie.
- No już stary - pogłaskałem go po łbie. - Zaraz pojedziemy do lasu.
Wyczyściłem go i osiodłałem, po czym skierowałem się do lasy. Gdy tylko Black wyjechał na wolną przestrzeń, pozwoliłem mu ruszyć cwałem. Popędził, aż się kurzyło. Zaśmiałem się, widząc go tak szczęśliwego. Gdy w końcu zaczął się męczyć, zwolniłem do galopu, a potem do kłusa. Jechałem anglezując i nagle zobaczyłem prymitywne przeszkody przed sobą. Poklepałem wałacha po szyi. Od razu wyczuł co się święci. Popędziłem go do galopu. Poczułem, że ktoś mnie obserwuje, miałem wrażenie, że minęła mnie jakaś postać na koniu. Nie zdążyłem się jednak przyjrzeć, bo biegliśmy za szybko. Zgrabnie przeskoczyliśmy kilka przeszkód, po czym zatrzymałem konia i poklepałem po szyi. Usłyszałem oklaski, więc odwróciłem głowę w stronę, z której słyszałem ich głos. Zobaczyłem tą samą dziewczynę co wcześniej.
Meg? XD
Etykiety:
Matthew
Od Natalie Cd Fytch
Jak co ranka obudziłam się o 5 rano. Niechętnie wyłączyłam budzik i wygramoliłam się z łóżka. Skierowałam się do łazienki i wzięłam szybki prysznic. Umyłam włosy a następnie nałożyłam na nie odzywkę, poczekałam chwilkę, po czym znowu spłukałam. Wysuszyłam je, rozczesałam i spięłam w kok. Następnie ubrałam się w strój do ćwiczeń Jasnoróżowe rajstopy, zwiewną spódniczkę i lekko niebieski top. Na to ubrałam spodnie i kurtkę. Wzięłam telefon i klucze, po czym ruszyłam do stajni, żeby zająć się Camino. Gdy tylko tam weszłam powitało mnie rżenie koni. Szłam między boksami aż zobaczyłam jednego chłopaka śpiącego na sianie. Zaśmiałam się i poszłam do siodlarni po szczotki mojej klaczy. Wróciłam, położyłam je obok boksu i weszłam do środka, informując konia zanim otwarłam boks. Powitała mnie radosnym rżeniem. Zaczęłam ja starannie czyścić. Gdy kończyłam już czyścić jej kopyta, usłyszałam głos jakiegoś chłopaka
- Znowu zasnąłem? - słyszałam jak klepie konia. - Czemu mnie nie obudziłeś?
Schowałam kopystkę do pudełka i odezwałam się.
- Wreszcie się obudziłeś - powiedziałam z uśmiechem. - Najwyższa pora.
- Gdzie jesteś? - mruknął chłopak. - Kim jesteś?
- Twoim sumieniem - odparłam myśląc, że za chwilę wybuchnę śmiechem. - Jestem w twojej głowie.
Chwila ciszy, po czym usłyszałam, jak wychodzi z boksu i kieruje się w stronę boksu mojej klaczy. Ja tymczasem kończyłam czesać Camino ogon. Odwróciłam się, żeby schować szczotkę do pudełka. Teraz dopiero zobaczyłam dokładnie chłopaka. Opierał się o drzwi boksu.
- O nie odkryłeś, że nie jestem twym sumieniem! - powiedziałam udając rozpacz.
- Me sumienie jest tam gdzie powinno! - powiedział z lekkim uśmiechem.
- Jesteś tego pewien? - powiedziała poważnie, lecz po chwili uśmiechnęłam się do niego.
Przeprosiłam go i wyszłam z boksu. Klacz podeszła do nas i wychyliła łeb. Pogłaskałam ją.
- Potem pojedziemy na przejażdżkę - powiedziałam całując ja lekko w chrapy. - Teraz idę na trening.
- Co trenujesz? - zaciekawił się chłopak.
- Balet - odparłam głaszcząc klacz. - Moją mamą jest Odetta. Kojarzysz ją?
- Tak, wiem kto to.
- A twój rodzic? - spytałam całując klacz po chrapach.
- Królowa Kier - zastygłam w bezruchu. "Ściąć o głowę!" Matko.. wzdrygnęłam się. - Nie jestem nia, spokojnie. - powiedział jakby czytał mi w myślach.
- To dobrze.
Odetchnęłam z ulgą i uśmiechnęłam się do niego.
- Jestem Natalie, a ty jak masz na imię? - spytałam patrząc mu w oczy.
- Fytch - powiedział z grymasem na twarzy
- Ładnie - odparłam. - Ale takie... nietypowe.
- No wiem - odparł i westchnął.
- Chciałbyś iść ze mną do miasta na sale prób? Zobaczysz jak tańczę i ocenisz, co?
- Nie znam się na balecie, ale... zgoda.
- To fajnie - posłałam mu uśmiech i zaniosłam pudełko na szczotki na swoje miejsce, po czym wróciłam do chłopaka, który głaskał Camino po czole.
Fytch?
- Znowu zasnąłem? - słyszałam jak klepie konia. - Czemu mnie nie obudziłeś?
Schowałam kopystkę do pudełka i odezwałam się.
- Wreszcie się obudziłeś - powiedziałam z uśmiechem. - Najwyższa pora.
- Gdzie jesteś? - mruknął chłopak. - Kim jesteś?
- Twoim sumieniem - odparłam myśląc, że za chwilę wybuchnę śmiechem. - Jestem w twojej głowie.
Chwila ciszy, po czym usłyszałam, jak wychodzi z boksu i kieruje się w stronę boksu mojej klaczy. Ja tymczasem kończyłam czesać Camino ogon. Odwróciłam się, żeby schować szczotkę do pudełka. Teraz dopiero zobaczyłam dokładnie chłopaka. Opierał się o drzwi boksu.
- O nie odkryłeś, że nie jestem twym sumieniem! - powiedziałam udając rozpacz.
- Me sumienie jest tam gdzie powinno! - powiedział z lekkim uśmiechem.
- Jesteś tego pewien? - powiedziała poważnie, lecz po chwili uśmiechnęłam się do niego.
Przeprosiłam go i wyszłam z boksu. Klacz podeszła do nas i wychyliła łeb. Pogłaskałam ją.
- Potem pojedziemy na przejażdżkę - powiedziałam całując ja lekko w chrapy. - Teraz idę na trening.
- Co trenujesz? - zaciekawił się chłopak.
- Balet - odparłam głaszcząc klacz. - Moją mamą jest Odetta. Kojarzysz ją?
- Tak, wiem kto to.
- A twój rodzic? - spytałam całując klacz po chrapach.
- Królowa Kier - zastygłam w bezruchu. "Ściąć o głowę!" Matko.. wzdrygnęłam się. - Nie jestem nia, spokojnie. - powiedział jakby czytał mi w myślach.
- To dobrze.
Odetchnęłam z ulgą i uśmiechnęłam się do niego.
- Jestem Natalie, a ty jak masz na imię? - spytałam patrząc mu w oczy.
- Fytch - powiedział z grymasem na twarzy
- Ładnie - odparłam. - Ale takie... nietypowe.
- No wiem - odparł i westchnął.
- Chciałbyś iść ze mną do miasta na sale prób? Zobaczysz jak tańczę i ocenisz, co?
- Nie znam się na balecie, ale... zgoda.
- To fajnie - posłałam mu uśmiech i zaniosłam pudełko na szczotki na swoje miejsce, po czym wróciłam do chłopaka, który głaskał Camino po czole.
Fytch?
Etykiety:
Natalie
Od Jess Cd Nicholas
Chłopak nachylił się nade mną i pocałował. W pierwszej chwili stałam jak słup soli nie wiedząc jak się zachować. Złapałam Nicholasa dłońmi w miejscu gdzie szyja styka się ze szczęką, po czym zamknęłam oczy. Usta chłopaka były słodkie, a jego pocałunki czułe. Czułam się szczęśliwa. Pierwszy raz odkąd pamiętam czułam się szczęśliwa. Przyciągnęłam chłopaka bliżej do siebie i nieświadomie pogłębiłam pocałunek. Nicholas objął mnie w talii i przyciągnął do siebie. Gdy odsunęliśmy się od siebie, złączył nasze czoła i westchnął. Cały czas miałam zamknięte oczy a policzki lekko czerwone. Czułam, że moje serce zaczyna szaleńczo bić, starając się pozbyć kamiennego pancerza, który je otacza. Powłoka zaczynała się kruszyć i wpuszczać do środka pozytywne uczucia, których potrzebuję. Otwarłam oczy i spojrzałam na chłopaka, który patrzył na mnie niepewnie. Uśmiechnęłam się do niego delikatnie i pogładziłam po policzku. Zaśmiał się i przytulił mnie mocniej.
- Podobało mi się - powiedziałam cichutko wpatrując się w jego piękne tęczówki
- Mnie też... - wyszeptał mi do ucha, a ja poczułam, że dostaje przyjemnych dreszczy. - Nawet nie wiesz jak bardzo...
Przytulił mnie mocno do siebie. Objęłam go naokoło szyi i mocno ścisnęłam przyciągając do siebie.
- Nicholas... - zaczęłam cicho niepewna tego jak zareaguje na moje pytanie.
- Tak mała? - powiedziała słodkim głosem.
- Mam do ciebie prośbę. - powiedziałam coraz bardziej zawstydzona
Odsunęłam się od niego delikatnie i spojrzałam w oczy. Były piękne i znów widziałam w nich dawny blask.
- Jaką? - spytał gładząc mnie po policzku.
- Czy... - zawahałam się na sekundę dwie. - Czy mógłbyś nauczyć mnie kochać?
Od razu spuściłam wzrok, bo poczułam się bardzo mocno zawstydzona. Nigdy nikogo o nic nie prosiłam, a co dopiero o coś takiego... Chciałam nauczyć się kochać. Bardzo tego chciałam. Nicholas otoczył mnie miłością, nie skreślił mnie na początku jak ja bym to zrobiła. Dał mi szansę. Szansę, którą prawie straciłam przez matkę. Podniosłam wzrok i spojrzałam na chłopaka. Patrzył mi prosto w oczy. Wyciągnął rękę i pogładził mnie po rumianym policzku.
- Ja.. - znowu się zacięłam na jakiś czas. Bardzo chciałam mieć go blisko siebie, zmienił mnie, ale... nie wiem czy to była miłość. Nie wiem jak to jest kochać, nikt nigdy mnie tego nie nauczył, a teraz miałam szansę w końcu poznać, co to za uczucie. I bardzo tego chciałam. - Jeśli nie chcesz to... - spuściłam wzrok i zamknęłam oczy.
Nicholas?
- Podobało mi się - powiedziałam cichutko wpatrując się w jego piękne tęczówki
- Mnie też... - wyszeptał mi do ucha, a ja poczułam, że dostaje przyjemnych dreszczy. - Nawet nie wiesz jak bardzo...
Przytulił mnie mocno do siebie. Objęłam go naokoło szyi i mocno ścisnęłam przyciągając do siebie.
- Nicholas... - zaczęłam cicho niepewna tego jak zareaguje na moje pytanie.
- Tak mała? - powiedziała słodkim głosem.
- Mam do ciebie prośbę. - powiedziałam coraz bardziej zawstydzona
Odsunęłam się od niego delikatnie i spojrzałam w oczy. Były piękne i znów widziałam w nich dawny blask.
- Jaką? - spytał gładząc mnie po policzku.
- Czy... - zawahałam się na sekundę dwie. - Czy mógłbyś nauczyć mnie kochać?
Od razu spuściłam wzrok, bo poczułam się bardzo mocno zawstydzona. Nigdy nikogo o nic nie prosiłam, a co dopiero o coś takiego... Chciałam nauczyć się kochać. Bardzo tego chciałam. Nicholas otoczył mnie miłością, nie skreślił mnie na początku jak ja bym to zrobiła. Dał mi szansę. Szansę, którą prawie straciłam przez matkę. Podniosłam wzrok i spojrzałam na chłopaka. Patrzył mi prosto w oczy. Wyciągnął rękę i pogładził mnie po rumianym policzku.
- Ja.. - znowu się zacięłam na jakiś czas. Bardzo chciałam mieć go blisko siebie, zmienił mnie, ale... nie wiem czy to była miłość. Nie wiem jak to jest kochać, nikt nigdy mnie tego nie nauczył, a teraz miałam szansę w końcu poznać, co to za uczucie. I bardzo tego chciałam. - Jeśli nie chcesz to... - spuściłam wzrok i zamknęłam oczy.
Nicholas?
Etykiety:
Jessica
Od Nicholasa Cd Jess
Miałem załzawione oczy. Podczas gdy Jessica pokazywała mi swoje wspomnienia mgła, która zasnuła mi wcześniej umysł, rozproszyła się. Byłem teraz w pełni świadomy, co robiłem i co miałam zamiar zrobić. Chciałem ją zabić. Nie mogłem uwierzyć, co się ze mną stało. Łzy w końcu wypłynęły mi na policzki. Patrzyłem na Jess, która także roniła łzy. I jej słowa... O tym, że mam pozbawić ją życia. Moja mała biedna Jessica. Wyciągnąłem dłoń, którą delikatnie położyłem na poliku dziewczyny. Jess spojrzała na mnie tymi swoimi zaszklonymi oczami.
- Nigdy tego nie zrobię mała - szepnąłem do niej cicho. - Prędzej siebie pozbawię życia niż ciebie kochanie - przyciągnąłem ją do siebie. Wtuliłem się w nią, cały czas płacząc, a Jessica nie była mi dłużna.
- Tak bardzo cię przepraszam - wyszeptałem jej do ucha. - Wybacz mi, wybacz.
- Cicho głupku - uciszyła mnie. Pociągnęła nosem, co mnie bardziej rozczuliło. Mogłem ją stracić. Moją Jess. - To nie twoja wina.
- Moja Jessico. Moja - wtuliłem twarz w jej szyję. - Gdybym miał mocniejszą psychikę nie zostałbym omotany przez twoją matkę. I nie wyrządził ci krzywdy. O matko. Przeze mnie zabrała ci skrzydła - mocniej ją przytuliłem. - Odzyskamy je ok? Odzyskamy mała - pogłaskałem ją delikatnie po włosach.
Za nami słyszałem jak usiłują się przebić przez lodową barierę do nas. Nie było to łatwe jak widać. Ciszę przerywały niezrozumiałe dla mnie krzyki i dźwięk kruszenia lodu. Nieźle narozrabiałem nie ma co. Mam nadzieję, że mi wybaczą i zrozumieją czemu tak się stało. Z drugiej strony ciekawiło mnie to, jak matka Jessici rzuciła na mnie czar. I w dodatku nie wyczułem jej obecności. Niepokoi mnie to, że nie umiem wykryć jej aury. To tak jakby nie istniała, lub połowicznie była w jednym miejscu. Jeszcze te rany na skórze dziewczyny. Co Diabolina jej uczyniła? Nie chcę jej stracić. I na to nie pozwolę.
- Jess - delikatnie się od niej odsunąłem. - Spójrz na mnie - delikatnie chwyciłem ją za podbródek. - Jesteś dla mnie ważna - spojrzałem jej w głęboko w oczy. Ona z resztą też na mnie patrzyła. - Tylko prozę nie złość się - wyszeptałem do niej. Powoli się do niej pochyliłem i pocałowałem. Pocałowałem jej miękkie wargi, wlewając w tą czynność wszystkie moje uczucia do niej.
<<Jess?>>
- Nigdy tego nie zrobię mała - szepnąłem do niej cicho. - Prędzej siebie pozbawię życia niż ciebie kochanie - przyciągnąłem ją do siebie. Wtuliłem się w nią, cały czas płacząc, a Jessica nie była mi dłużna.
- Tak bardzo cię przepraszam - wyszeptałem jej do ucha. - Wybacz mi, wybacz.
- Cicho głupku - uciszyła mnie. Pociągnęła nosem, co mnie bardziej rozczuliło. Mogłem ją stracić. Moją Jess. - To nie twoja wina.
- Moja Jessico. Moja - wtuliłem twarz w jej szyję. - Gdybym miał mocniejszą psychikę nie zostałbym omotany przez twoją matkę. I nie wyrządził ci krzywdy. O matko. Przeze mnie zabrała ci skrzydła - mocniej ją przytuliłem. - Odzyskamy je ok? Odzyskamy mała - pogłaskałem ją delikatnie po włosach.
Za nami słyszałem jak usiłują się przebić przez lodową barierę do nas. Nie było to łatwe jak widać. Ciszę przerywały niezrozumiałe dla mnie krzyki i dźwięk kruszenia lodu. Nieźle narozrabiałem nie ma co. Mam nadzieję, że mi wybaczą i zrozumieją czemu tak się stało. Z drugiej strony ciekawiło mnie to, jak matka Jessici rzuciła na mnie czar. I w dodatku nie wyczułem jej obecności. Niepokoi mnie to, że nie umiem wykryć jej aury. To tak jakby nie istniała, lub połowicznie była w jednym miejscu. Jeszcze te rany na skórze dziewczyny. Co Diabolina jej uczyniła? Nie chcę jej stracić. I na to nie pozwolę.
- Jess - delikatnie się od niej odsunąłem. - Spójrz na mnie - delikatnie chwyciłem ją za podbródek. - Jesteś dla mnie ważna - spojrzałem jej w głęboko w oczy. Ona z resztą też na mnie patrzyła. - Tylko prozę nie złość się - wyszeptałem do niej. Powoli się do niej pochyliłem i pocałowałem. Pocałowałem jej miękkie wargi, wlewając w tą czynność wszystkie moje uczucia do niej.
<<Jess?>>
Etykiety:
Nicholas
Od Jess Cd Nicholas
Patrzyłam z kamiennym wyrazem twarzy na ścianę z lodu, którą stworzył Nicholas. Jego magia była piękna, nie tak ja moja...
- Nienawidzę cię słyszysz - usłyszałam głos chłopaka. Poczułam, że serce zaczyna mi pękać na kawałeczki. - To wszystko twoja wina! To przez ciebie je słyszę! Mówią do mnie. Przed chwilą nie mówiły do mnie, ale gdy ciebie tylko widzę, albo o tobie pomyślę one znów zaczynają!
Spojrzałam na chłopaka ze smutkiem. Był wściekły. Na mnie. Za coś co narobiła moja matka. Skierowałam wzrok na miecz, który trzymałam w dłoniach. Stal zabłysnęła i wydała okropny dźwięk, gdy rzuciłam ja na podłogę. Kopnęłam broń w stronę chłopaka, który tylko zmierzył po mnie wzrokiem.
- Mówiłam, że cię skrzywdzi.. - powiedziałam cicho czując, ze za chwile wybuchnę płaczem.
- Zamknij się! - wrzasnął i zbliżył się do mnie. - Nie chce cię słuchać! Nie zasługujesz na życie! Nie mów nic więcej!
- A pokazać mogę? - spytałam cicho i spojrzałam zapłakana w jego oczy. - Zrozumiesz dlaczego cię zostawiłam. A jeśli nie... będziesz mógł mnie zabić... - wskazałam na miecz leżący za nim..
Wyciągnęłam w jego stronę rękę. Powoli, żeby się nie wystraszył. Niepewnie podszedł do mnie i złapał ją. Zamknęłam oczy i powiedziałam w myślach zaklęcie na przywołanie wspomnień. Już po chwili znowu byłam mała dziewczynką...
~~~
Miałam wtedy 11 lat. Na moim plecach spoczywały jeszcze skrzydła. Patrzyłam na matkę, która zabijała człowieka. Jednego służącego. Wbiła mu zatrute ostrze ostrze prosto w serce. Przypatrywałam się temu z powagą, ale też ze strachem. Gdy mężczyzna padł na ziemię, matka podeszła do mnie.
- Teraz twoja kolej Jessica - powiedziała i popchnęła mnie do jednej kobiety stojącej w rogu pokoju, była przerażona i cała się trzęsła.
- Nie chcę zabijać - powiedziałam cicho, bojąc się reakcjo matki.
- Idź tam i wbij jej sztylet w serce - powiedziała przez zaciśnięte zęby.
- Nie chcę... Nic złego nie zrobiła...
Po chwili matka podeszła do stołu i ubrała rękawiczki, by za chwilę wziąć do ręki stalowy kawał metalu. Podeszła z nim do mnie i za pomocą czarów unieruchomiła. Zaczęłam krzyczeć, i w chwili gdy matka odcinała mi skrzydła w bardzo bolesny sposób do sali wbiegł Matthew. On urodził się bez skrzydeł, szczęściarz... Zakrył oczy i starał się nie rozpłakać. Wrzeszczałam na cały głos, czując niemiłosierny ból.
- Widzisz do czego doprowadza cię litość?! - krzyknęła Diabolina. - Musisz pozbyć się tej słabości!!
Rzuciła stal na ziemię i zdjęła ze mnie zaklęcie. Upadłam na ziemie trzęsąc się z bólu, przerażenia i czegoś na rodzaj paraliżu pourazowego. Kobieta zabrała moje skrzydła i wyszła. Zanim jednak przekroczyła próg, rzuciła na kobietę czar, a ta zaczęła się dusić.
~
Walczyłam z Mattem za miecze w sali treningowej. Miałam 15 lat, rany po odciętych skrzydłach zagoiły się, ale sama świadomość, że kiedyś były ze mną połączone, sprawiała, że byłam zła na matkę i siebie. Kopnęłam brata tak, że wylądował na ziemi.
- Wstawaj! - wrzasnęłam.
- Niewiarygodne jak matce udało się zrobić z ciebie taką wiedźmę - zaśmiała się cwaniacko. - Podziwiam ją. Przecież byłaś taką naiwną dziewczynką.
- Rusz te dupsko, bo za chwile nie będziesz go miał!
Wstał z ziemi i powróciliśmy do walki. Walczyliśmy jeszcze trochę, a potem ja poszłam do pokoju. Gdy tylko przekroczyłam próg i zamknęłam drzwi, padłam na łóżko. Wszystko mnie bolało. Dotknęłam blizny na plecach i poczułam ukłucie w sercu. Zabrała mi możliwość ucieczki...
~
Razem z Mattem staliśmy przed tronem naszej matki słuchając tego co mam nam do powiedzenia. Właśnie przed chwilą dowiedzieliśmy się, że wysyła nas do jakiejś szkoły.
- Co to ma znaczyć, że jedziemy do jakiejś akademii? - spytał wściekły Matt.
- Oj, skarbie - zaczęła matka. - To dla waszego dobra.
- Dla naszego dobra?! - oburzył się - Dla naszego dobra?! Dlaczego nas tam odsyłasz?! Robimy wszystko co tylko zechcesz! Dlaczego?!
- Masz charakterek po ojcu - zaśmiała się i podeszła do nas, po czym złapała mojego brata za brodę. - No wykapany ojciec.
Laska, którą trzymała w ręce zaczęła świecić, a po chwili na jej czubku usiadł kruk matki. Spuściłam wzrok i spojrzałam na swoje buty. Zamyśliłam się na chwilę. Co ja mam tam niby robić? Przecież, bez matki... nie mam życia. Dosłownie. Nie wiem jak jest za murami jej zamku. Od urodzenia nie wystawiłam nosa za drzwi, a teraz nagle mam jechać do jakiejś akademii? Żeby co?
- Jessica! - spojrzałam na nią lekko wystraszona. - Wołam cie dziubek!
Rozejrzałam się. Matthew stał przy oknie i patrzył na widoki na placu. Chociaż nie wiem czy widział cokolwiek, przecież niebo była całe w burzowych chmurach.
- Tak? - spytałam patrząc na nią.
- Chodź tutaj do mnie.
Zrobiłam jak kazała i podeszłam do niej blisko.
- Doszły mnie słuchy, że w tej akademii jest młodzieniec, który posiada własnego smoka. Chciałabym, żebyś się do niego zbliżyła i jakoś odebrała mu smoka.... lub ewentualnie dostała swojego.
- Mam się z nim... zakolegować? - ledwo przeszło mi to przez gardło. Ja i przyjaciele? Pf! Niedorzeczne!
- No coś ty dziubek! Nie pamiętasz co ci zawsze powtarzałam?
- Kochać to niszczyć, a być kochanym to zostać zniszczonym - powiedziałyśmy w tym samym czasie.
- No widzisz skarbie! A teraz idź po swoje walizki! Szofer już czeka.
Bez słowa pożegnania odeszła, więc ja zrobiłam to samo. Poszłam do pokoju i zabrałam czarne walizki, po czym zeszłam na dół. Wychodząc na dwór poczułam dziwny niepokój. Mimo to dołączyłam do brata. Alvaro usiadł na moim ramieniu i zasnął. Ja jednak nie potrafiłam. Cały czas myślałam o nowej szkole.
- Nie pokazuj słabości Jessica - powiedział do mnie brat.
- Nie martw się - posłałam mu chytry uśmieszek. - Nie jestem tobą.
Spojrzałam za okno i westchnęłam. Jak ja nie chce jechać do tej szkoły...
~
- Wiesz... życie po złej stronie nie jest takie znowu złe... - zaczęłam. - Można robić co się chce, dostaje się do się chcę... ale trzeba usługiwać rodzicom. Robić to co każą, bo jeśli nie... - oswobodziłam się w jego uścisku i odpięłam kurtkę. Odsłoniłam plecy, pokazując rany po odciętych skrzydłach. Usłyszałam ciche westchnienie chłopaka przepełnione bólem i przerażeniem. Nie odezwał się jednak. Ubrałam się i wzięłam do ręki różę. - Karzą nas w bardzo... bolesny sposób. To ich sposób na wyrażanie dyscypliny. I... zasada mojej mamy jest brak jakichkolwiek bliskich kontaktów z ludźmi, a każde złamanie zasady groni karą. Dlatego też... nie będę twoja przyjaciółką.
- Co? Jess nie bój się matki. Tutaj nie może cię skrzywdzić. - powiedział tuląc mnie do siebie.
- Tu nie chodzi o mnie Nicholas... - powiedziałam cicho. - Ja już praktycznie nie czuję tego bólu, ale... ona może skrzywdzić jeszcze ciebie... - spojrzałam mu w oczy. - Zrobi ci krzywdę, bo chciałeś mi pomóc.
Wstałam i podeszłam do pobliskiego drzewa. Urwałam gałązkę, która za pomocą czarów od razu odrosła. Podeszłam do chłopaka z patykiem. Wyczarowałam magiczną donicę i ziemię w niej, po czym włożyłam tam patyk. Po chwili zaczął się giąć na różne strony pokrywając się cierniami. Na samej górze wyrósł kwiat podobny do róży. Jego płatki były delikatne, ale od spodu pokryte trującymi kolcami. Nicholas patrzył na to zafascynowany. Gdy wzrost się skończył, podałam mu fioletową doniczkę.
- To jest Kwiat Niespełnionych Nadziei. Nie będzie cię ranił - powiedziałam. - Ale jeśli ktoś inny zechce go dotknąć, porani go i uśpi na kila dni. - poczułam ból w sercu, że za chwile będę musiał zostawiać go samego. Płatki zmieniły kolor na brązowy. - Zmieniają swój kolor w zależności od mojego nastroju - powiedziałam cicho. - Ciemne kolory wyrażają złe emocje, a jasne dobre. Nie musisz go podlewać, nie uschnie. Kwiat umrze dopiero wtedy, gdy umrę ja.
- Dlaczego tak mówisz? - spytał gładząc mnie po policzku.
- Bo to taki... prezent pożegnalny - powiedziałam. - Nie chce cię narażać. Lepiej byłoby, gdybym się wtedy nie odezwała... - wstałam i nachyliłam się nad chłopakiem dając mu całusa w policzek. - Byłbyś bezpieczny...
~
Po skończonych lekcjach udałam się w stronę pokoju. Mojej współlokatorki jeszcze nie było. Dziwne, bo ani razu jej jeszcze nie widziałam. Wzięłam różę od Nicholasa leżąca obok łóżka i westchnęłam. Otarłam łzę, która spływała mi po policzku. Pociągnęłam nosem i poszłam do łazienki. Rozebrałam się i weszłam pod prysznic. Musiałam zmyć z siebie wszystkie złe emocje. Chociaż... nie pozbędę się z głowy obrazu chłopaka. Nawet gdybym chciała. Zrobił mała dziurę w kamiennej otoczce mojego serca i na jej miejsce dał trochę ciepła i miłości, której widać potrzebowałam... Westchnęłam i wyszłam spod prysznica. Wysuszyłam włosy i związałam je w kok. Ubrałam się i wyszłam do pokoju. Zamknęłam za sobą drzwi i odwróciłam się. Omal nie upadłam gdy zobaczyłam... moją matkę stojącą w środku pokoju.
- Mamo...? - spytałam cicho. Odwróciła się do mnie.
- Dziubek! - rozłożyła ręce podchodząc do mnie i złożyła 3 pocałunki w powietrzu. - Stęskniłam się skarbie!
- Co ty tu robisz...? Nie możesz tu być...
- Aj maleńka... nikt nie wie, że tutaj jestem! - objęła mnie ramieniem i przeszła kilka kroków do mojego łóżka. - A to co?
Oooo..... nie! Róża od Nicholasa!
- Dziubek co to jest? - spytała poważnie mama biorąc kwiat do ręki.
- Mamo to.. - chciałam się wytłumaczyć, zmyślić coś na poczekaniu, ale Diabolina zaczęła się śmiać.
- Dobra robota dziubek! - powiedziała radosna.
- Co...?
- Nicholas... syn Jacka Frosta... złamałaś mu serce - powiedziała zadowolona i podeszła do mnie. - Dobra robota! Tylko... miałaś wziąć na celownik panicza Williama, nie pamiętasz?
- Tak, ale...
- Syn Alicji... słynnej Alicji z Krainy Czarów... ależ ta dziewczyna była...wkurzająca - powiedziała z pogardą - taka radosna, uśmiechnięta.... brrr.... odrażające! Ale ty! - złapała mnie za ramiona. - Ty świetnie odegrałaś rolę zakochanej dziewczynki! Jak mu wtedy wpadłaś w ramiona i zaczęłaś się żalić! A potem tak perfidnie zostawiłaś! Moja krew!
- Skąd o tym wiesz...? - spytałam lekko wystraszona.
- Ja wiem wszystko Jess - powiedziała z chytrym uśmieszkiem. - Mój czar jednak jest bardzo potężny!
- Jaki czar? - byłam coraz bardziej wystraszona. Nie widziałam chłopaka już tydzień.
- No... w sumie to dwa zaklęcia! Jedno rzuciłam na twój pokój! Odpycha chłopaka, żeby ci w głowie nie namieszała, a drugie... hgm... no cóż... - zaśmiała się specyficznie. Zawsze się tak śmiała, gdy była z siebie dumna. - Załamał się chłopaka. Cały czas go podglądam w pokoju! Dwa pierwsze dni siedział tylko w pokoju i patrzył na ten piekielny kwiat, który mu dałaś. Potem przestał jeść i spać, ale starał się chodzić do szkoły. I tutaj wkroczyłam ja! Jego moc zaczęła go przerastać,była bardzo potężna! Nie panował nad nią! Był na ciebie zły, że go opuściłaś! Kolor jego magii był szarawy, nie niebieski. Włosy tez miał w kolorze kurzu, a oczy takie bez wyrazu! A potem... stał się słaby. Wyczerpał energię i wtedy zaczęłam wysysać z niego magię - byłam przerażona tym z jaką radością o tym opowiadała. - Pewnie teraz leży w pokoju i beczy!
- Coś ty zrobiła...? - wyszeptałam przez łzy.
- Dziubek co ty...? - przyjrzała mi się. - Ty beczysz?! Jessica! No coś ty! Nie mów mi tylko, że się zakochałaś w tym dzieciaku!
- Przestań! - wrzasnęłam. Zaczęłam się cofać, gdy zobaczyłam zdenerwowaną matkę.
- To nie są żarty dziubek! Miłość jest dla słabych! Kiedy w końcu to pojmiesz?! - wrzasnęła i uderzyła mnie w twarz. Jęknęłam z bólu a z oczy zaczęły lecieć mi łzy. - Rozkocha cię w sobie a potem zostawi! Chcesz tego?!
- To moje życie... Moje decyzje... I moja miłość... - powiedziałam cicho, za co dostałam jej berłem w brzuch. Upadłam na ziemię zwijając się z bólu.
- W twoim życiu nie ma miejsca na miłość! - wrzasnęła.
Zaczęła okładać mnie pięściami, walić berłem, dusić, rzucać różne zaklęcia. W końcu wstała i spojrzała na mnie z pogardą.
- Myślałam, ze nauczyłam cię pokory, ale widać się myliłam... - podeszła do szafy, zabrała moje skrzydła i zniknęła
~~~
Puściłam rękę chłopaka. Patrzyłam na podłogę przez dłuższą chwilę nie mogąc wydusić z siebie ani słowa. W końcu jednak odezwałam się cicho.
- Jeśli dalej nie rozumiesz... - powiedziałam przez łzy. - Tam leży miecz... zabij mnie i zakończ swoje cierpienie... A mnie uwolnij od matki... wszystkim sprawisz przysługę...
Nicholas?
- Nienawidzę cię słyszysz - usłyszałam głos chłopaka. Poczułam, że serce zaczyna mi pękać na kawałeczki. - To wszystko twoja wina! To przez ciebie je słyszę! Mówią do mnie. Przed chwilą nie mówiły do mnie, ale gdy ciebie tylko widzę, albo o tobie pomyślę one znów zaczynają!
Spojrzałam na chłopaka ze smutkiem. Był wściekły. Na mnie. Za coś co narobiła moja matka. Skierowałam wzrok na miecz, który trzymałam w dłoniach. Stal zabłysnęła i wydała okropny dźwięk, gdy rzuciłam ja na podłogę. Kopnęłam broń w stronę chłopaka, który tylko zmierzył po mnie wzrokiem.
- Mówiłam, że cię skrzywdzi.. - powiedziałam cicho czując, ze za chwile wybuchnę płaczem.
- Zamknij się! - wrzasnął i zbliżył się do mnie. - Nie chce cię słuchać! Nie zasługujesz na życie! Nie mów nic więcej!
- A pokazać mogę? - spytałam cicho i spojrzałam zapłakana w jego oczy. - Zrozumiesz dlaczego cię zostawiłam. A jeśli nie... będziesz mógł mnie zabić... - wskazałam na miecz leżący za nim..
Wyciągnęłam w jego stronę rękę. Powoli, żeby się nie wystraszył. Niepewnie podszedł do mnie i złapał ją. Zamknęłam oczy i powiedziałam w myślach zaklęcie na przywołanie wspomnień. Już po chwili znowu byłam mała dziewczynką...
~~~
Miałam wtedy 11 lat. Na moim plecach spoczywały jeszcze skrzydła. Patrzyłam na matkę, która zabijała człowieka. Jednego służącego. Wbiła mu zatrute ostrze ostrze prosto w serce. Przypatrywałam się temu z powagą, ale też ze strachem. Gdy mężczyzna padł na ziemię, matka podeszła do mnie.
- Teraz twoja kolej Jessica - powiedziała i popchnęła mnie do jednej kobiety stojącej w rogu pokoju, była przerażona i cała się trzęsła.
- Nie chcę zabijać - powiedziałam cicho, bojąc się reakcjo matki.
- Idź tam i wbij jej sztylet w serce - powiedziała przez zaciśnięte zęby.
- Nie chcę... Nic złego nie zrobiła...
Po chwili matka podeszła do stołu i ubrała rękawiczki, by za chwilę wziąć do ręki stalowy kawał metalu. Podeszła z nim do mnie i za pomocą czarów unieruchomiła. Zaczęłam krzyczeć, i w chwili gdy matka odcinała mi skrzydła w bardzo bolesny sposób do sali wbiegł Matthew. On urodził się bez skrzydeł, szczęściarz... Zakrył oczy i starał się nie rozpłakać. Wrzeszczałam na cały głos, czując niemiłosierny ból.
- Widzisz do czego doprowadza cię litość?! - krzyknęła Diabolina. - Musisz pozbyć się tej słabości!!
Rzuciła stal na ziemię i zdjęła ze mnie zaklęcie. Upadłam na ziemie trzęsąc się z bólu, przerażenia i czegoś na rodzaj paraliżu pourazowego. Kobieta zabrała moje skrzydła i wyszła. Zanim jednak przekroczyła próg, rzuciła na kobietę czar, a ta zaczęła się dusić.
~
Walczyłam z Mattem za miecze w sali treningowej. Miałam 15 lat, rany po odciętych skrzydłach zagoiły się, ale sama świadomość, że kiedyś były ze mną połączone, sprawiała, że byłam zła na matkę i siebie. Kopnęłam brata tak, że wylądował na ziemi.
- Wstawaj! - wrzasnęłam.
- Niewiarygodne jak matce udało się zrobić z ciebie taką wiedźmę - zaśmiała się cwaniacko. - Podziwiam ją. Przecież byłaś taką naiwną dziewczynką.
- Rusz te dupsko, bo za chwile nie będziesz go miał!
Wstał z ziemi i powróciliśmy do walki. Walczyliśmy jeszcze trochę, a potem ja poszłam do pokoju. Gdy tylko przekroczyłam próg i zamknęłam drzwi, padłam na łóżko. Wszystko mnie bolało. Dotknęłam blizny na plecach i poczułam ukłucie w sercu. Zabrała mi możliwość ucieczki...
~
Razem z Mattem staliśmy przed tronem naszej matki słuchając tego co mam nam do powiedzenia. Właśnie przed chwilą dowiedzieliśmy się, że wysyła nas do jakiejś szkoły.
- Co to ma znaczyć, że jedziemy do jakiejś akademii? - spytał wściekły Matt.
- Oj, skarbie - zaczęła matka. - To dla waszego dobra.
- Dla naszego dobra?! - oburzył się - Dla naszego dobra?! Dlaczego nas tam odsyłasz?! Robimy wszystko co tylko zechcesz! Dlaczego?!
- Masz charakterek po ojcu - zaśmiała się i podeszła do nas, po czym złapała mojego brata za brodę. - No wykapany ojciec.
Laska, którą trzymała w ręce zaczęła świecić, a po chwili na jej czubku usiadł kruk matki. Spuściłam wzrok i spojrzałam na swoje buty. Zamyśliłam się na chwilę. Co ja mam tam niby robić? Przecież, bez matki... nie mam życia. Dosłownie. Nie wiem jak jest za murami jej zamku. Od urodzenia nie wystawiłam nosa za drzwi, a teraz nagle mam jechać do jakiejś akademii? Żeby co?
- Jessica! - spojrzałam na nią lekko wystraszona. - Wołam cie dziubek!
Rozejrzałam się. Matthew stał przy oknie i patrzył na widoki na placu. Chociaż nie wiem czy widział cokolwiek, przecież niebo była całe w burzowych chmurach.
- Tak? - spytałam patrząc na nią.
- Chodź tutaj do mnie.
Zrobiłam jak kazała i podeszłam do niej blisko.
- Doszły mnie słuchy, że w tej akademii jest młodzieniec, który posiada własnego smoka. Chciałabym, żebyś się do niego zbliżyła i jakoś odebrała mu smoka.... lub ewentualnie dostała swojego.
- Mam się z nim... zakolegować? - ledwo przeszło mi to przez gardło. Ja i przyjaciele? Pf! Niedorzeczne!
- No coś ty dziubek! Nie pamiętasz co ci zawsze powtarzałam?
- Kochać to niszczyć, a być kochanym to zostać zniszczonym - powiedziałyśmy w tym samym czasie.
- No widzisz skarbie! A teraz idź po swoje walizki! Szofer już czeka.
Bez słowa pożegnania odeszła, więc ja zrobiłam to samo. Poszłam do pokoju i zabrałam czarne walizki, po czym zeszłam na dół. Wychodząc na dwór poczułam dziwny niepokój. Mimo to dołączyłam do brata. Alvaro usiadł na moim ramieniu i zasnął. Ja jednak nie potrafiłam. Cały czas myślałam o nowej szkole.
- Nie pokazuj słabości Jessica - powiedział do mnie brat.
- Nie martw się - posłałam mu chytry uśmieszek. - Nie jestem tobą.
Spojrzałam za okno i westchnęłam. Jak ja nie chce jechać do tej szkoły...
~
- Wiesz... życie po złej stronie nie jest takie znowu złe... - zaczęłam. - Można robić co się chce, dostaje się do się chcę... ale trzeba usługiwać rodzicom. Robić to co każą, bo jeśli nie... - oswobodziłam się w jego uścisku i odpięłam kurtkę. Odsłoniłam plecy, pokazując rany po odciętych skrzydłach. Usłyszałam ciche westchnienie chłopaka przepełnione bólem i przerażeniem. Nie odezwał się jednak. Ubrałam się i wzięłam do ręki różę. - Karzą nas w bardzo... bolesny sposób. To ich sposób na wyrażanie dyscypliny. I... zasada mojej mamy jest brak jakichkolwiek bliskich kontaktów z ludźmi, a każde złamanie zasady groni karą. Dlatego też... nie będę twoja przyjaciółką.
- Co? Jess nie bój się matki. Tutaj nie może cię skrzywdzić. - powiedział tuląc mnie do siebie.
- Tu nie chodzi o mnie Nicholas... - powiedziałam cicho. - Ja już praktycznie nie czuję tego bólu, ale... ona może skrzywdzić jeszcze ciebie... - spojrzałam mu w oczy. - Zrobi ci krzywdę, bo chciałeś mi pomóc.
Wstałam i podeszłam do pobliskiego drzewa. Urwałam gałązkę, która za pomocą czarów od razu odrosła. Podeszłam do chłopaka z patykiem. Wyczarowałam magiczną donicę i ziemię w niej, po czym włożyłam tam patyk. Po chwili zaczął się giąć na różne strony pokrywając się cierniami. Na samej górze wyrósł kwiat podobny do róży. Jego płatki były delikatne, ale od spodu pokryte trującymi kolcami. Nicholas patrzył na to zafascynowany. Gdy wzrost się skończył, podałam mu fioletową doniczkę.
- To jest Kwiat Niespełnionych Nadziei. Nie będzie cię ranił - powiedziałam. - Ale jeśli ktoś inny zechce go dotknąć, porani go i uśpi na kila dni. - poczułam ból w sercu, że za chwile będę musiał zostawiać go samego. Płatki zmieniły kolor na brązowy. - Zmieniają swój kolor w zależności od mojego nastroju - powiedziałam cicho. - Ciemne kolory wyrażają złe emocje, a jasne dobre. Nie musisz go podlewać, nie uschnie. Kwiat umrze dopiero wtedy, gdy umrę ja.
- Dlaczego tak mówisz? - spytał gładząc mnie po policzku.
- Bo to taki... prezent pożegnalny - powiedziałam. - Nie chce cię narażać. Lepiej byłoby, gdybym się wtedy nie odezwała... - wstałam i nachyliłam się nad chłopakiem dając mu całusa w policzek. - Byłbyś bezpieczny...
~
Po skończonych lekcjach udałam się w stronę pokoju. Mojej współlokatorki jeszcze nie było. Dziwne, bo ani razu jej jeszcze nie widziałam. Wzięłam różę od Nicholasa leżąca obok łóżka i westchnęłam. Otarłam łzę, która spływała mi po policzku. Pociągnęłam nosem i poszłam do łazienki. Rozebrałam się i weszłam pod prysznic. Musiałam zmyć z siebie wszystkie złe emocje. Chociaż... nie pozbędę się z głowy obrazu chłopaka. Nawet gdybym chciała. Zrobił mała dziurę w kamiennej otoczce mojego serca i na jej miejsce dał trochę ciepła i miłości, której widać potrzebowałam... Westchnęłam i wyszłam spod prysznica. Wysuszyłam włosy i związałam je w kok. Ubrałam się i wyszłam do pokoju. Zamknęłam za sobą drzwi i odwróciłam się. Omal nie upadłam gdy zobaczyłam... moją matkę stojącą w środku pokoju.
- Mamo...? - spytałam cicho. Odwróciła się do mnie.
- Dziubek! - rozłożyła ręce podchodząc do mnie i złożyła 3 pocałunki w powietrzu. - Stęskniłam się skarbie!
- Co ty tu robisz...? Nie możesz tu być...
- Aj maleńka... nikt nie wie, że tutaj jestem! - objęła mnie ramieniem i przeszła kilka kroków do mojego łóżka. - A to co?
Oooo..... nie! Róża od Nicholasa!
- Dziubek co to jest? - spytała poważnie mama biorąc kwiat do ręki.
- Mamo to.. - chciałam się wytłumaczyć, zmyślić coś na poczekaniu, ale Diabolina zaczęła się śmiać.
- Dobra robota dziubek! - powiedziała radosna.
- Co...?
- Nicholas... syn Jacka Frosta... złamałaś mu serce - powiedziała zadowolona i podeszła do mnie. - Dobra robota! Tylko... miałaś wziąć na celownik panicza Williama, nie pamiętasz?
- Tak, ale...
- Syn Alicji... słynnej Alicji z Krainy Czarów... ależ ta dziewczyna była...wkurzająca - powiedziała z pogardą - taka radosna, uśmiechnięta.... brrr.... odrażające! Ale ty! - złapała mnie za ramiona. - Ty świetnie odegrałaś rolę zakochanej dziewczynki! Jak mu wtedy wpadłaś w ramiona i zaczęłaś się żalić! A potem tak perfidnie zostawiłaś! Moja krew!
- Skąd o tym wiesz...? - spytałam lekko wystraszona.
- Ja wiem wszystko Jess - powiedziała z chytrym uśmieszkiem. - Mój czar jednak jest bardzo potężny!
- Jaki czar? - byłam coraz bardziej wystraszona. Nie widziałam chłopaka już tydzień.
- No... w sumie to dwa zaklęcia! Jedno rzuciłam na twój pokój! Odpycha chłopaka, żeby ci w głowie nie namieszała, a drugie... hgm... no cóż... - zaśmiała się specyficznie. Zawsze się tak śmiała, gdy była z siebie dumna. - Załamał się chłopaka. Cały czas go podglądam w pokoju! Dwa pierwsze dni siedział tylko w pokoju i patrzył na ten piekielny kwiat, który mu dałaś. Potem przestał jeść i spać, ale starał się chodzić do szkoły. I tutaj wkroczyłam ja! Jego moc zaczęła go przerastać,była bardzo potężna! Nie panował nad nią! Był na ciebie zły, że go opuściłaś! Kolor jego magii był szarawy, nie niebieski. Włosy tez miał w kolorze kurzu, a oczy takie bez wyrazu! A potem... stał się słaby. Wyczerpał energię i wtedy zaczęłam wysysać z niego magię - byłam przerażona tym z jaką radością o tym opowiadała. - Pewnie teraz leży w pokoju i beczy!
- Coś ty zrobiła...? - wyszeptałam przez łzy.
- Dziubek co ty...? - przyjrzała mi się. - Ty beczysz?! Jessica! No coś ty! Nie mów mi tylko, że się zakochałaś w tym dzieciaku!
- Przestań! - wrzasnęłam. Zaczęłam się cofać, gdy zobaczyłam zdenerwowaną matkę.
- To nie są żarty dziubek! Miłość jest dla słabych! Kiedy w końcu to pojmiesz?! - wrzasnęła i uderzyła mnie w twarz. Jęknęłam z bólu a z oczy zaczęły lecieć mi łzy. - Rozkocha cię w sobie a potem zostawi! Chcesz tego?!
- To moje życie... Moje decyzje... I moja miłość... - powiedziałam cicho, za co dostałam jej berłem w brzuch. Upadłam na ziemię zwijając się z bólu.
- W twoim życiu nie ma miejsca na miłość! - wrzasnęła.
Zaczęła okładać mnie pięściami, walić berłem, dusić, rzucać różne zaklęcia. W końcu wstała i spojrzała na mnie z pogardą.
- Myślałam, ze nauczyłam cię pokory, ale widać się myliłam... - podeszła do szafy, zabrała moje skrzydła i zniknęła
~~~
Puściłam rękę chłopaka. Patrzyłam na podłogę przez dłuższą chwilę nie mogąc wydusić z siebie ani słowa. W końcu jednak odezwałam się cicho.
- Jeśli dalej nie rozumiesz... - powiedziałam przez łzy. - Tam leży miecz... zabij mnie i zakończ swoje cierpienie... A mnie uwolnij od matki... wszystkim sprawisz przysługę...
Nicholas?
Etykiety:
Jessica
Od Nicholasa Cd Jess
Z zamyślenia wyrwało mnie pukanie do drzwi. Uniosłem sople powieki. Mój wzrok był nieobecny. Nie umiałem się skupić na jednej głupiej czynności - siedzenia prosto. Powoli i ostrożnie podniosłem się z łóżka. Zawlekłem się pod drzwi i je otwarłem na oścież.
- Panie Dyrektorze? - szepnąłem zdziwiony na widok osoby przede mną stojącej.
- Nicholasie. Dobrze cię widzieć - przywitał się uprzejmie. - Zapraszam ze mną do mojego gabinetu. Mamy coś do omówienia.
- Co takiego proszę pana - szepnąłem pod nosem. Nauczyciel musiał to usłyszeć, bo spojrzał na mnie ze zrezygnowaniem i zawiedzeniem?
- Nie uczęszczasz na lekcje albo wagarujesz. Znikasz w połowie zajęć i nikt nie wie, gdzie jesteś. Najwyraźniej charakter odziedziczyłeś po ojcu - obrócił się na pięcie i ruszył w kierunku wyjścia z akademika. A ja jak posłuszny piesek ruszyłem za nim.
___
Złapałem się za głowę. Bolała mnie od jakiegoś czasu. Może to od długiego płaczu i wybuchów niekontrolowanej magi? Tak pewno to. Jestem także pewien, że to przez rozmowę z dyrektorem, który przeprowadził ze mną długą rozmowę o moim zachowaniu. Pytał się o powody mojego wagarowania. Oczywiści nie powiedziałem mu o problemach sercowych, bo i po co? Karą za moje ucieczki było sprzątanie stajni przez miesiąc tylko w weekendy oraz musiałem być na wszystkich zajęciach, bez spóźnienia inaczej dyrek dzwoni do mojego ojca i powie mu o moich wyczynach. Raczej nie chciałem, aby tatuś tu przyjeżdżał. Jego by tu brakowało. Jego i wszystkich strażników.
- Boli cię głowa? - stanęła przede mną jakaś niska dziewczyna. - Dam ci tabletkę, jeśli chcesz.
- Nie dzięki - odmówiłem. Przemknąłem się obok niej, delikatnie tyrpiąc ją ramieniem, za co ją od razu przeprosiłem.
Brakowało mi tylko rozmowy z obcą dziewczyną. Nie chce rozmawiać z nikim innym oprócz Jess, ale to jest niemożliwe. Przygnębiony ruszyłem na zajęcia z samoobrony.
Wchodząc do pomieszczenia specjalnie przystosowanego do walk, podszedłem do nauczyciela - pana Chana. Wręczyłem mu kartkę od dyrektora, w której była podana przyczyna mojej nieobecności oraz napisane zasady które muszę spełniać, aby mój ojciec nie był wezwany do szkoły. Nauczyciel kazał mi usiąść, gdzie popadnie. Uczyniłem to wielką chęcią.
Nawet nie rozglądałem się po sali. Wiedziałem, że Jessica tu jest. Nie chciałem na razie mieć z nią kontaktu. Może byłem tchórzem w tej chwili, ale kocham ją? Tak kocham, a przypomnę, że to ona nie chciała mnie. Z rozmyśleń wyrwał mnie głos nauczyciela.
- Może teraz panna Daddario pokaże nam walkę ze swoim bratem? - szybko podniosłem głowę. Spojrzałem na Jess, która odbierała od nauczyciela jednoręczny miecz. Mój wzrok powędrował do jej przeciwnika. Zdziwiłem się, gdy ujrzałem brata dziewczyny. Przecież się tam zaraz pozabijają... Zaczęła się walka. O ile walką można nazwać haratanie siebie nawzajem. Serce zabiło mi mocniej na widok zranienia dziewczyny. Tak jej nienawidziłem, ale jednak coś do niej czułem? Jestem popaprany. Po chwili te harce przerwał nauczyciel. Moje spojrzenie cały czas błądziło za Jessicą, która teraz siebie uleczyła.
- Panno Daddario - głos nauczyciela oderwał mnie od obserwowania dziewczyny. - Podejdź. Będziesz walczyła z panem Barnesem - nie umiałem uwierzyć. Ja mam z nią walczyć? Ja. Ręce zaczęły mi drżeć. Znowu słyszałem w głowie szepty. Szepty, który w kółko mówiły mi, że nienawidzę Jessici z całego serca. Że mnie zostawiła, że bawiła się mną. Zwodziła na manowce. Energicznie się podniosłem z ziemi. Skierowałem się w kierunku nauczyciela i mojego wroga? Tak. Szepty mi tak mówiły. Mówiły, że mam ją pogrzebać. Zniszczyć tak jak ona to mnie zrobiła. Dostałem do ręki miecz dwuręczny. Nienawidziłem tej broni. Ciężki długi miecz, którym trudno władać. Stanąłem naprzeciwko niej. Patrzyłem na jej twarz. Na jej oczy, które mówiły... Nic nie mówiły. Po oczach można poznać czy ktoś kłamie. Ona najwyraźniej doszła do perfekcji.
- Zapłacisz za to - szepnąłem do siebie. Nawet nie czkałem na komendę nauczyciela, abyśmy zaczęli. Rzuciłem miecz pod nogi pana Chana. Przyzwałem wiatr, który odepchnął nauczyciela na kilka metrów. W sali zaczął padać śnieg. Oddzieliłem resztę osób od siebie i dziewczyny ścianą z lodu, którą porastały lodowe kolce. A propos osóbki, która mnie zniszczyła. Stała cały czas nieporuszona tym, co przed chwilą zobaczyła. Trzymała w dłoniach miecz, który wyglądał śmiesznie przy takiej osóbce jak ona.
- Nienawidzę cię słyszysz - powiedziałem to w końcu. Powiedziałem. Zasłużyła na ból. Zniszczyła mnie. Moje dłonie zacisnęły się w pięści. Zacząłem drżeć z negatywnych emocji. - To wszystko twoja wina! To przez ciebie je słyszę! Mówią do mnie. Przez chwilą nie mówiły do mnie, ale gdy ciebie tylko widzę, albo o tobie pomyślę one znów zaczynają!
<<Jess?>>
- Panie Dyrektorze? - szepnąłem zdziwiony na widok osoby przede mną stojącej.
- Nicholasie. Dobrze cię widzieć - przywitał się uprzejmie. - Zapraszam ze mną do mojego gabinetu. Mamy coś do omówienia.
- Co takiego proszę pana - szepnąłem pod nosem. Nauczyciel musiał to usłyszeć, bo spojrzał na mnie ze zrezygnowaniem i zawiedzeniem?
- Nie uczęszczasz na lekcje albo wagarujesz. Znikasz w połowie zajęć i nikt nie wie, gdzie jesteś. Najwyraźniej charakter odziedziczyłeś po ojcu - obrócił się na pięcie i ruszył w kierunku wyjścia z akademika. A ja jak posłuszny piesek ruszyłem za nim.
___
Złapałem się za głowę. Bolała mnie od jakiegoś czasu. Może to od długiego płaczu i wybuchów niekontrolowanej magi? Tak pewno to. Jestem także pewien, że to przez rozmowę z dyrektorem, który przeprowadził ze mną długą rozmowę o moim zachowaniu. Pytał się o powody mojego wagarowania. Oczywiści nie powiedziałem mu o problemach sercowych, bo i po co? Karą za moje ucieczki było sprzątanie stajni przez miesiąc tylko w weekendy oraz musiałem być na wszystkich zajęciach, bez spóźnienia inaczej dyrek dzwoni do mojego ojca i powie mu o moich wyczynach. Raczej nie chciałem, aby tatuś tu przyjeżdżał. Jego by tu brakowało. Jego i wszystkich strażników.
- Boli cię głowa? - stanęła przede mną jakaś niska dziewczyna. - Dam ci tabletkę, jeśli chcesz.
- Nie dzięki - odmówiłem. Przemknąłem się obok niej, delikatnie tyrpiąc ją ramieniem, za co ją od razu przeprosiłem.
Brakowało mi tylko rozmowy z obcą dziewczyną. Nie chce rozmawiać z nikim innym oprócz Jess, ale to jest niemożliwe. Przygnębiony ruszyłem na zajęcia z samoobrony.
Wchodząc do pomieszczenia specjalnie przystosowanego do walk, podszedłem do nauczyciela - pana Chana. Wręczyłem mu kartkę od dyrektora, w której była podana przyczyna mojej nieobecności oraz napisane zasady które muszę spełniać, aby mój ojciec nie był wezwany do szkoły. Nauczyciel kazał mi usiąść, gdzie popadnie. Uczyniłem to wielką chęcią.
Nawet nie rozglądałem się po sali. Wiedziałem, że Jessica tu jest. Nie chciałem na razie mieć z nią kontaktu. Może byłem tchórzem w tej chwili, ale kocham ją? Tak kocham, a przypomnę, że to ona nie chciała mnie. Z rozmyśleń wyrwał mnie głos nauczyciela.
- Może teraz panna Daddario pokaże nam walkę ze swoim bratem? - szybko podniosłem głowę. Spojrzałem na Jess, która odbierała od nauczyciela jednoręczny miecz. Mój wzrok powędrował do jej przeciwnika. Zdziwiłem się, gdy ujrzałem brata dziewczyny. Przecież się tam zaraz pozabijają... Zaczęła się walka. O ile walką można nazwać haratanie siebie nawzajem. Serce zabiło mi mocniej na widok zranienia dziewczyny. Tak jej nienawidziłem, ale jednak coś do niej czułem? Jestem popaprany. Po chwili te harce przerwał nauczyciel. Moje spojrzenie cały czas błądziło za Jessicą, która teraz siebie uleczyła.
- Panno Daddario - głos nauczyciela oderwał mnie od obserwowania dziewczyny. - Podejdź. Będziesz walczyła z panem Barnesem - nie umiałem uwierzyć. Ja mam z nią walczyć? Ja. Ręce zaczęły mi drżeć. Znowu słyszałem w głowie szepty. Szepty, który w kółko mówiły mi, że nienawidzę Jessici z całego serca. Że mnie zostawiła, że bawiła się mną. Zwodziła na manowce. Energicznie się podniosłem z ziemi. Skierowałem się w kierunku nauczyciela i mojego wroga? Tak. Szepty mi tak mówiły. Mówiły, że mam ją pogrzebać. Zniszczyć tak jak ona to mnie zrobiła. Dostałem do ręki miecz dwuręczny. Nienawidziłem tej broni. Ciężki długi miecz, którym trudno władać. Stanąłem naprzeciwko niej. Patrzyłem na jej twarz. Na jej oczy, które mówiły... Nic nie mówiły. Po oczach można poznać czy ktoś kłamie. Ona najwyraźniej doszła do perfekcji.
- Zapłacisz za to - szepnąłem do siebie. Nawet nie czkałem na komendę nauczyciela, abyśmy zaczęli. Rzuciłem miecz pod nogi pana Chana. Przyzwałem wiatr, który odepchnął nauczyciela na kilka metrów. W sali zaczął padać śnieg. Oddzieliłem resztę osób od siebie i dziewczyny ścianą z lodu, którą porastały lodowe kolce. A propos osóbki, która mnie zniszczyła. Stała cały czas nieporuszona tym, co przed chwilą zobaczyła. Trzymała w dłoniach miecz, który wyglądał śmiesznie przy takiej osóbce jak ona.
- Nienawidzę cię słyszysz - powiedziałem to w końcu. Powiedziałem. Zasłużyła na ból. Zniszczyła mnie. Moje dłonie zacisnęły się w pięści. Zacząłem drżeć z negatywnych emocji. - To wszystko twoja wina! To przez ciebie je słyszę! Mówią do mnie. Przez chwilą nie mówiły do mnie, ale gdy ciebie tylko widzę, albo o tobie pomyślę one znów zaczynają!
<<Jess?>>
Etykiety:
Nicholas
"Nie można zmieniać przeszłości, ale można ingerować w przyszłość"
by listal.com |
Imię i Nazwisko: Rosemary Astrid Donnel
Pseudonimy: Rose, Mary, Nel, Astrid
Płeć: Kobieta
Wiek: 19 lat
Data urodzenia: 7 lipca
Rodzina:
Ojciec - Joker
Matka - nieznana
Brat - Niel
Głos: Sylwia Lipka
Pokój: 23
Klasa: Proszę o podanie
Poziom: Początkujący
Aparycja: Astrid to dość wysoka dziewczyna mierzy bowiem 178 cm wzrostu. Ma śliczne, duże oczy, które przykuwają uwagę każdego, kto na nie spojrzy. Nie można pominąć kolorowych włosów, które dziewczyna wprost kocha farbować. Często ich kolor zmienia się pod wpływem nastroju dziewczyny. Wtedy kupuje farbę i zmienia kolor włosów. Naturalnie kosmyki są falowane, wręcz kręcone, ale Nel lubi je prostować, uważa, że wtedy bardziej przypomina ojca. Na jej twarzy widnieje lekki makijaż, ale dziewczyna lubi podkreślać oczy kredką, czy cieniami do powiek w najróżniejszych kolorach. Szczupła sylwetka, widoczne kobiece walory. Jest dość silną dziewczyną, ale nie ma mięśni jak bokser. Ubiera się luźno, nie znosi ucisku, więc rzadko zakłada sukienki i spódniczki. Jej ubrania mają żywe kolory, ale posiada też je w odcieniach bieli, czerni czy jasnych, pastelowych barw.
Charakter: Jeśli uważasz Rose za kogoś nieśmiałego czy mało otwartego na nowe znajomości – chyba pomyliłeś osoby. Ta dziewczyna nie wytrzymałaby dnia w samotności, a co dopiero całego życia! Uwielbia poznawać nowe osoby i często otacza się grupką znajomych, z którymi szaleje i dobrze się bawi. Na ogół łatwo zdobywa czyjąś sympatię ze względu na swoją gadatliwość, więc w jej towarzystwie nie można się nudzić. Dużo mówi, ale raczej nie męczy tym innych – po prostu potrafi znaleźć tematy, które zainteresują rozmówcę. Oczywiście wśród tych pozytywnych cech znajdą się i równoważniki w tych negatywnych. Skoro już powiedziałam, że Mary otacza się ludźmi, ale bywa tak, że trzyma się tylko z określoną grupką osób, a wiadomo, jak to się kończy – czasem jej odbija, dokucza innym i działa pod wpływem presji otoczenia, by mu zaimponować. To fakt, że jest urodzoną liderką, ale może to wykorzystać do negatywnych celów. Osoby, które jej nie lubią, uważają ją za przywódczynię bandy, która czasem dokucza innym. Naturalnie Nel tak nie twierdzi i gdy nie ma przy niej tych określonych osób źle na nią oddziałujących, jest naprawdę sympatyczną dziewczyną. Nie myśli nad konsekwencjami swych działań i wszystko robi pod wpływem chwili, ale to jej pasuje. W dodatku jest bardzo inteligentną i bystrą dziewczyną, która potrafi znaleźć wyjście z wielu niezręcznych sytuacji. Nie martwi się o to, co myślą o niej inni, i robi to, co jej się podoba – jednocześnie starając się zachowywać kulturalnie. Jako przyjaciółka bądź partnerka jest lojalna i mocno przywiązana, zawsze wysłucha i pomoże w miarę potrzeby.
Zainteresowania: Prócz jazdy konnej, dziewczyna kocha też poszaleć przy koniach mechanicznych. Do tego bardzo ładnie rysuje i śpiewa. Gra (na instrumentach) też nie najgorzej. Bardzo lubi uprawiać sporty, nieważne jakie. Lubi ryzyko, więc jeśli kiedyś zaproponuje ci skok ze spadochronem, nie zdziw się.
Partner: Otwarta na propozycje
Orientacja: Heteroseksualna
Ulubiony koń: Pixie
Ulubiony smok: Saphira
Koń: Drake
Smok: -
Inne:
- dziewczyna kocha pić kawę
- zamiłowanie do koni, nie tylko prawdziwych, ale i mechanicznych
- pochodzi z bogatej rodziny
- lubi żelki
- dumna posiadaczka Chevroleta Camaro oraz Yamaha r6
- uczyła się kilku języków w tym koreańskiego, chińskiego, francuskiego, włoskiego i rosyjskiego
- potrafi grać na wielu instrumentach, a nawet swoją gitarę ~klik~
- ma prawo jazdy
- w dzieciństwie uczyła się jeździć na rolkach, łyżwach, snowboardzie i nartach
Inne zdjęcia: 1, 2, 3, 4
Kontakt: EvilPrincess
Pseudonimy: Rose, Mary, Nel, Astrid
Płeć: Kobieta
Wiek: 19 lat
Data urodzenia: 7 lipca
Rodzina:
Ojciec - Joker
Matka - nieznana
Brat - Niel
Głos: Sylwia Lipka
Pokój: 23
Klasa: Proszę o podanie
Poziom: Początkujący
Aparycja: Astrid to dość wysoka dziewczyna mierzy bowiem 178 cm wzrostu. Ma śliczne, duże oczy, które przykuwają uwagę każdego, kto na nie spojrzy. Nie można pominąć kolorowych włosów, które dziewczyna wprost kocha farbować. Często ich kolor zmienia się pod wpływem nastroju dziewczyny. Wtedy kupuje farbę i zmienia kolor włosów. Naturalnie kosmyki są falowane, wręcz kręcone, ale Nel lubi je prostować, uważa, że wtedy bardziej przypomina ojca. Na jej twarzy widnieje lekki makijaż, ale dziewczyna lubi podkreślać oczy kredką, czy cieniami do powiek w najróżniejszych kolorach. Szczupła sylwetka, widoczne kobiece walory. Jest dość silną dziewczyną, ale nie ma mięśni jak bokser. Ubiera się luźno, nie znosi ucisku, więc rzadko zakłada sukienki i spódniczki. Jej ubrania mają żywe kolory, ale posiada też je w odcieniach bieli, czerni czy jasnych, pastelowych barw.
Charakter: Jeśli uważasz Rose za kogoś nieśmiałego czy mało otwartego na nowe znajomości – chyba pomyliłeś osoby. Ta dziewczyna nie wytrzymałaby dnia w samotności, a co dopiero całego życia! Uwielbia poznawać nowe osoby i często otacza się grupką znajomych, z którymi szaleje i dobrze się bawi. Na ogół łatwo zdobywa czyjąś sympatię ze względu na swoją gadatliwość, więc w jej towarzystwie nie można się nudzić. Dużo mówi, ale raczej nie męczy tym innych – po prostu potrafi znaleźć tematy, które zainteresują rozmówcę. Oczywiście wśród tych pozytywnych cech znajdą się i równoważniki w tych negatywnych. Skoro już powiedziałam, że Mary otacza się ludźmi, ale bywa tak, że trzyma się tylko z określoną grupką osób, a wiadomo, jak to się kończy – czasem jej odbija, dokucza innym i działa pod wpływem presji otoczenia, by mu zaimponować. To fakt, że jest urodzoną liderką, ale może to wykorzystać do negatywnych celów. Osoby, które jej nie lubią, uważają ją za przywódczynię bandy, która czasem dokucza innym. Naturalnie Nel tak nie twierdzi i gdy nie ma przy niej tych określonych osób źle na nią oddziałujących, jest naprawdę sympatyczną dziewczyną. Nie myśli nad konsekwencjami swych działań i wszystko robi pod wpływem chwili, ale to jej pasuje. W dodatku jest bardzo inteligentną i bystrą dziewczyną, która potrafi znaleźć wyjście z wielu niezręcznych sytuacji. Nie martwi się o to, co myślą o niej inni, i robi to, co jej się podoba – jednocześnie starając się zachowywać kulturalnie. Jako przyjaciółka bądź partnerka jest lojalna i mocno przywiązana, zawsze wysłucha i pomoże w miarę potrzeby.
Zainteresowania: Prócz jazdy konnej, dziewczyna kocha też poszaleć przy koniach mechanicznych. Do tego bardzo ładnie rysuje i śpiewa. Gra (na instrumentach) też nie najgorzej. Bardzo lubi uprawiać sporty, nieważne jakie. Lubi ryzyko, więc jeśli kiedyś zaproponuje ci skok ze spadochronem, nie zdziw się.
Partner: Otwarta na propozycje
Orientacja: Heteroseksualna
Ulubiony koń: Pixie
Ulubiony smok: Saphira
Koń: Drake
Smok: -
Inne:
- dziewczyna kocha pić kawę
- zamiłowanie do koni, nie tylko prawdziwych, ale i mechanicznych
- pochodzi z bogatej rodziny
- lubi żelki
- dumna posiadaczka Chevroleta Camaro oraz Yamaha r6
- uczyła się kilku języków w tym koreańskiego, chińskiego, francuskiego, włoskiego i rosyjskiego
- potrafi grać na wielu instrumentach, a nawet swoją gitarę ~klik~
- ma prawo jazdy
- w dzieciństwie uczyła się jeździć na rolkach, łyżwach, snowboardzie i nartach
Inne zdjęcia: 1, 2, 3, 4
Kontakt: EvilPrincess
Etykiety:
Nowa Osoba,
Rosemary
Od Jess Cd Nicholas
Po skończonych lekcjach udałam się w stronę pokoju. Mojej współlokatorki jeszcze nie było. Dziwne, bo ani razu jej jeszcze nie widziałam. Wzięłam różę od Nicholasa leżąca obok łóżka i westchnęłam. Otarłam łzę, która spływała mi po policzku. Pociągnęłam nosem i poszłam do łazienki. Rozebrałam się i weszłam pod prysznic. Musiałam zmyć z siebie wszystkie złe emocje. Chociaż... nie pozbędę się z głowy obrazu chłopaka. Nawet gdybym chciała. Zrobił mała dziurę w kamiennej otoczce mojego serca i na jej miejsce dał trochę ciepła i miłości, której widać potrzebowałam... Westchnęłam i wyszłam spod prysznica. Wysuszyłam włosy i związałam je w kok. Ubrałam się i wyszłam do pokoju. Zamknęłam za sobą drzwi i odwróciłam się. Omal nie upadłam gdy zobaczyłam... moją matkę stojącą w środku pokoju.
- Mamo...? - spytałam cicho. Odwróciła się do mnie.
- Dziubek! - rozłożyła ręce podchodząc do mnie i złożyła 3 pocałunki w powietrzu. - Stęskniłam się skarbie!
- Co ty tu robisz...? Nie możesz tu być...
- Aj maleńka... nikt nie wie, że tutaj jestem! - objęła mnie ramieniem i przeszła kilka kroków do mojego łóżka. - A to co?
Oooo..... nie! Róża od Nicholasa!
- Dziubek co to jest? - spytała poważnie mama biorąc kwiat do ręki.
- Mamo to.. - chciałam się wytłumaczyć, zmyślić coś na poczekaniu, ale Diabolina zaczęła się śmiać.
- Dobra robota dziubek! - powiedziała radosna.
- Co...?
- Nicholas... syn Jacka Frosta... złamałaś mu serce - powiedziała zadowolona i podeszła do mnie. - Dobra robota! Tylko... miałaś wziąć na celownik panicza Williama, nie pamiętasz?
- Tak, ale...
- Syn Alicji... słynnej Alicji z Krainy Czarów... ależ ta dziewczyna była...wkurzająca - powiedziała z pogardą - taka radosna, uśmiechnięta.... brrr.... odrażające! Ale ty! - złapała mnie za ramiona. - Ty świetnie odegrałaś rolę zakochanej dziewczynki! Jak mu wtedy wpadłaś w ramiona i zaczęłaś się żalić! A potem tak perfidnie zostawiłaś! Moja krew!
- Skąd o tym wiesz...? - spytałam lekko wystraszona.
- Ja wiem wszystko Jess - powiedziała z chytrym uśmieszkiem. - Mój czar jednak jest bardzo potężny!
- Jaki czar? - byłam coraz bardziej wystraszona. Nie widziałam chłopaka już tydzień.
- No... w sumie to dwa zaklęcia! Jedno rzuciłam na twój pokój! Odpycha chłopaka, żeby ci w głowie nie namieszała, a drugie... hgm... no cóż... - zaśmiała się specyficznie. Zawsze się tak śmiała, gdy była z siebie dumna. - Załamał się chłopaka. Cały czas go podglądam w pokoju! Dwa pierwsze dni siedział tylko w pokoju i patrzył na ten piekielny kwiat, który mu dałaś. Potem przestał jeść i spać, ale starał się chodzić do szkoły. I tutaj wkroczyłam ja! Jego moc zaczęła go przerastać,była bardzo potężna! Nie panował nad nią! Był na ciebie zły, że go opuściłaś! Kolor jego magii był szarawy, nie niebieski. Włosy tez miał w kolorze kurzu, a oczy takie bez wyrazu! A potem... stał się słaby. Wyczerpał energię i wtedy zaczęłam wysysać z niego magię - byłam przerażona tym z jaką radością o tym opowiadała. - Pewnie teraz leży w pokoju i beczy!
- Coś ty zrobiła...? - wyszeptałam przez łzy.
- Dziubek co ty...? - przyjrzała mi się. - Ty beczysz?! Jessica! No coś ty! Nie mów mi tylko, że się zakochałaś w tym dzieciaku!
- Przestań! - wrzasnęłam. Zaczęłam się cofać, gdy zobaczyłam zdenerwowaną matkę.
- To nie są żarty dziubek! Miłość jest dla słabych! Kiedy w końcu to pojmiesz?! - wrzasnęła i uderzyła mnie w twarz. Jęknęłam z bólu a z oczy zaczęły lecieć mi łzy. - Rozkocha cię w sobie a potem zostawi! Chcesz tego?!
- To moje życie... Moje decyzje... I moja miłość... - powiedziałam cicho, za co dostałam jej berłem w brzuch. Upadłam na ziemię zwijając się z bólu.
- W twoim życiu nie ma miejsca na miłość! - wrzasnęła.
***
Dwa dni później siedziałam w kącie na zajęciach ze sztuk walki i samoobrony. Byłam cała poobijana, ale za pomocą czarów i oczywiście makijażu udało mi się to zatuszować. Pan Chan obserwował akurat walkę jakiś dwóch dzieciaków, którzy uczyli się samoobrony.
- Nie tak Fytch! - powiedział nauczyciel do jednego z uczniów. - Musisz się bardziej pochylić do przodu. Dobrze, usiądźcie! Może teraz panna Daddario pokaże nam walkę ze swoim bratem? - spojrzałam na Mata który siedział w drugim kącie sali.
Wstał i popatrzył na mnie z mordem w oczach. Podniosłam się i podeszłam do niego. Nauczyciel dał nam broń, która były dwa miecze jednoręczne. Zabrałam jeden i podrzuciłam go, sprawiając, że obrócił się parę razy, po czym złapałam go za trzon. Nauczyciel dał nam pozwolenie na walkę. Od razu zbliżyłam się do brata i zamachnęłam się bronią w jego stronę, ale zrobił szybki unik. Nie minęła nawet sekunda, gdy i Matt mnie zaatakował. Przypomniały mi się walki z naszego dzieciństwa. Zamachnął się, chcąc mi podciąć nogi, ale skoczyłam i uniknęłam ataku. Nagle drzwi się otworzyły a do środka wszedł Nicholas. Spojrzałam na niego, a po chwili poczułam pieczenie na ręce.
- Skup się! - wrzasnął Matt.
Zabrałam miecz, który mi wypadł i podbiegłam do Matta atakując go z furią. Machałam mieczem na wszystkie strony, by mój brat po chwili leżał na ziemi z ranami na ciele.
- Wystarczy! - powiedział pan Chan. - Dziękuję.
Rzuciłam miecz na ziemię i wróciłam na swoje miejsce. Usiadłam na ziemi i dotknęłam rany na przedramieniu. Syknęłam z bólu. Uleczyłam się i po chwili nie było już śladu po ranie.
- Panno Daddario! - usłyszałam głos nauczyciela. - Podejdź. Będziesz walczyła z panem Barnesem.
Spojrzałam na Nicholasa, który stał obok pana Chana. Wstałam i podeszłam do nich. Tym razem dostaliśmy miecz dwuręczny. Wzięłam broń do reki i spojrzałam na chłopaka. Miałam ochotę go przytulić, ale... on mnie nienawidzi... Z Kamiennym wyrazem twarzy czekałam na ruch chłopaka. Ja nie mogę go atakować... nie chcę tego robić... Ja... ja go chyba kocham...
Nicholas? *-*
- Mamo...? - spytałam cicho. Odwróciła się do mnie.
- Dziubek! - rozłożyła ręce podchodząc do mnie i złożyła 3 pocałunki w powietrzu. - Stęskniłam się skarbie!
- Co ty tu robisz...? Nie możesz tu być...
- Aj maleńka... nikt nie wie, że tutaj jestem! - objęła mnie ramieniem i przeszła kilka kroków do mojego łóżka. - A to co?
Oooo..... nie! Róża od Nicholasa!
- Dziubek co to jest? - spytała poważnie mama biorąc kwiat do ręki.
- Mamo to.. - chciałam się wytłumaczyć, zmyślić coś na poczekaniu, ale Diabolina zaczęła się śmiać.
- Dobra robota dziubek! - powiedziała radosna.
- Co...?
- Nicholas... syn Jacka Frosta... złamałaś mu serce - powiedziała zadowolona i podeszła do mnie. - Dobra robota! Tylko... miałaś wziąć na celownik panicza Williama, nie pamiętasz?
- Tak, ale...
- Syn Alicji... słynnej Alicji z Krainy Czarów... ależ ta dziewczyna była...wkurzająca - powiedziała z pogardą - taka radosna, uśmiechnięta.... brrr.... odrażające! Ale ty! - złapała mnie za ramiona. - Ty świetnie odegrałaś rolę zakochanej dziewczynki! Jak mu wtedy wpadłaś w ramiona i zaczęłaś się żalić! A potem tak perfidnie zostawiłaś! Moja krew!
- Skąd o tym wiesz...? - spytałam lekko wystraszona.
- Ja wiem wszystko Jess - powiedziała z chytrym uśmieszkiem. - Mój czar jednak jest bardzo potężny!
- Jaki czar? - byłam coraz bardziej wystraszona. Nie widziałam chłopaka już tydzień.
- No... w sumie to dwa zaklęcia! Jedno rzuciłam na twój pokój! Odpycha chłopaka, żeby ci w głowie nie namieszała, a drugie... hgm... no cóż... - zaśmiała się specyficznie. Zawsze się tak śmiała, gdy była z siebie dumna. - Załamał się chłopaka. Cały czas go podglądam w pokoju! Dwa pierwsze dni siedział tylko w pokoju i patrzył na ten piekielny kwiat, który mu dałaś. Potem przestał jeść i spać, ale starał się chodzić do szkoły. I tutaj wkroczyłam ja! Jego moc zaczęła go przerastać,była bardzo potężna! Nie panował nad nią! Był na ciebie zły, że go opuściłaś! Kolor jego magii był szarawy, nie niebieski. Włosy tez miał w kolorze kurzu, a oczy takie bez wyrazu! A potem... stał się słaby. Wyczerpał energię i wtedy zaczęłam wysysać z niego magię - byłam przerażona tym z jaką radością o tym opowiadała. - Pewnie teraz leży w pokoju i beczy!
- Coś ty zrobiła...? - wyszeptałam przez łzy.
- Dziubek co ty...? - przyjrzała mi się. - Ty beczysz?! Jessica! No coś ty! Nie mów mi tylko, że się zakochałaś w tym dzieciaku!
- Przestań! - wrzasnęłam. Zaczęłam się cofać, gdy zobaczyłam zdenerwowaną matkę.
- To nie są żarty dziubek! Miłość jest dla słabych! Kiedy w końcu to pojmiesz?! - wrzasnęła i uderzyła mnie w twarz. Jęknęłam z bólu a z oczy zaczęły lecieć mi łzy. - Rozkocha cię w sobie a potem zostawi! Chcesz tego?!
- To moje życie... Moje decyzje... I moja miłość... - powiedziałam cicho, za co dostałam jej berłem w brzuch. Upadłam na ziemię zwijając się z bólu.
- W twoim życiu nie ma miejsca na miłość! - wrzasnęła.
***
Dwa dni później siedziałam w kącie na zajęciach ze sztuk walki i samoobrony. Byłam cała poobijana, ale za pomocą czarów i oczywiście makijażu udało mi się to zatuszować. Pan Chan obserwował akurat walkę jakiś dwóch dzieciaków, którzy uczyli się samoobrony.
- Nie tak Fytch! - powiedział nauczyciel do jednego z uczniów. - Musisz się bardziej pochylić do przodu. Dobrze, usiądźcie! Może teraz panna Daddario pokaże nam walkę ze swoim bratem? - spojrzałam na Mata który siedział w drugim kącie sali.
Wstał i popatrzył na mnie z mordem w oczach. Podniosłam się i podeszłam do niego. Nauczyciel dał nam broń, która były dwa miecze jednoręczne. Zabrałam jeden i podrzuciłam go, sprawiając, że obrócił się parę razy, po czym złapałam go za trzon. Nauczyciel dał nam pozwolenie na walkę. Od razu zbliżyłam się do brata i zamachnęłam się bronią w jego stronę, ale zrobił szybki unik. Nie minęła nawet sekunda, gdy i Matt mnie zaatakował. Przypomniały mi się walki z naszego dzieciństwa. Zamachnął się, chcąc mi podciąć nogi, ale skoczyłam i uniknęłam ataku. Nagle drzwi się otworzyły a do środka wszedł Nicholas. Spojrzałam na niego, a po chwili poczułam pieczenie na ręce.
- Skup się! - wrzasnął Matt.
Zabrałam miecz, który mi wypadł i podbiegłam do Matta atakując go z furią. Machałam mieczem na wszystkie strony, by mój brat po chwili leżał na ziemi z ranami na ciele.
- Wystarczy! - powiedział pan Chan. - Dziękuję.
Rzuciłam miecz na ziemię i wróciłam na swoje miejsce. Usiadłam na ziemi i dotknęłam rany na przedramieniu. Syknęłam z bólu. Uleczyłam się i po chwili nie było już śladu po ranie.
- Panno Daddario! - usłyszałam głos nauczyciela. - Podejdź. Będziesz walczyła z panem Barnesem.
Spojrzałam na Nicholasa, który stał obok pana Chana. Wstałam i podeszłam do nich. Tym razem dostaliśmy miecz dwuręczny. Wzięłam broń do reki i spojrzałam na chłopaka. Miałam ochotę go przytulić, ale... on mnie nienawidzi... Z Kamiennym wyrazem twarzy czekałam na ruch chłopaka. Ja nie mogę go atakować... nie chcę tego robić... Ja... ja go chyba kocham...
Nicholas? *-*
Etykiety:
Jessica
Od Nicholasa Cd Jess
Patrzyłem w odlatującego kruka. Nie mogłem uwierzyć. Zostawiła mnie? Nigdy już jej nie ujrzę? Do oczu napłynęła mi nowa fala gorących łez. Płakałem na całego. Wyłem z bólu, jaki teraz mi zadała. Odeszła. Dla mnie? NIE! Przeze mnie! To wszystko moja wina! Nie powinienem się z nią zaprzyjaźnić! Po co to zrobiłem?! I teraz musiała odejść. A wszystko przeze mnie!
Różne głosiki mówiły w mojej głowie. Szeptały, że to moja wina. Że to wszystko przeze mnie. Spojrzałem zrezygnowany na niezwykły kwiat. Roślinę, która będzie mi mówić o różnych emocjach Jess.
Zebrałem się w sobie i z doniczką pod pachą pomaszerowałem do swojego pokoju.
____
Przez całe dwa dni leżałem na łóżku i nic ważnego nie robiłem. Tylko wpatrywałem się w piękny piekielny kwiat. Jego barwa była teraz granatowa, wcześniej zmienił kolor tylko dwa razy. Na brązowy oraz ciemnozielony. Nie wiem, co one oznaczały. Mam nadzieje, że Jess nie cierpi.
____
Załamałem się? Tak zrobiłem to. Nie umiałem spać ani jeść. Kiedy brałem jeden kęs, robiło mi się niedobrze. Rozpaczałem po nocach. W dzień chodziłem jakoś do szkoły. Starałem się normalnie funkcjonować.
____
Moja moc mnie przerasta. Za dużo złych uczuć. Kolor mej magi się zmienił. Nie była już jasnoniebieska, tylko szarawa. Nie wiedziałem, co się dzieje. Bałem się? Tak, ale nie o siebie. Tylko o Jess. Gdzie była? Do pokoju nie umiałem się dostać. Wyczuwałem jej magię, która mnie odpychała z tamtego miejsca. Jakby nie chciała żebym tam był. Uszanowałem to.
____
Zrobiłem to? Tak! Oszalałem?! Najwyraźniej! Wszystko przez nią! To JEJ WINA! Wszystko JEJ WINA! NIE chce jej znać! Przez nią TO ZROBIŁEM! Przez NIĄ stałem się słaby? Tak, ale moja magia... Moje czary! Wszystko się zmieniło! Nienawidzę jej...
Moje włosy są koloru jasnoszarego. Moje oczy straciły dawny blask. Na moich ustach nie gości już żadne uśmiech. Moja moc się zmieniła jak ja.
____
Znowu TO się stało! Jestem zdziwiony i zafascynowany! Nigdy nie władałem taką magią. Przeraża mnie to... Nie chce TEGO robić. Męczy mnie. Nie panuje nad sobą. Po raz drugi się o tym przekonałem w przełomie kilku dni.
____
TO się cały czas dzieje. Moja moc wypływa ze mnie? Tak... Ale czemu. Jakby ktoś chciał mego nieszczęścia. Nie umiem panować, panować nad sobą. Robię To, cały czas. Wybucham energią zamrażając wszystko dookoła... A ja na sobie czuje wzrok kobiety o pięknych rogach na głowie.
<<Jess? >>
Różne głosiki mówiły w mojej głowie. Szeptały, że to moja wina. Że to wszystko przeze mnie. Spojrzałem zrezygnowany na niezwykły kwiat. Roślinę, która będzie mi mówić o różnych emocjach Jess.
Zebrałem się w sobie i z doniczką pod pachą pomaszerowałem do swojego pokoju.
____
Przez całe dwa dni leżałem na łóżku i nic ważnego nie robiłem. Tylko wpatrywałem się w piękny piekielny kwiat. Jego barwa była teraz granatowa, wcześniej zmienił kolor tylko dwa razy. Na brązowy oraz ciemnozielony. Nie wiem, co one oznaczały. Mam nadzieje, że Jess nie cierpi.
____
Załamałem się? Tak zrobiłem to. Nie umiałem spać ani jeść. Kiedy brałem jeden kęs, robiło mi się niedobrze. Rozpaczałem po nocach. W dzień chodziłem jakoś do szkoły. Starałem się normalnie funkcjonować.
____
Moja moc mnie przerasta. Za dużo złych uczuć. Kolor mej magi się zmienił. Nie była już jasnoniebieska, tylko szarawa. Nie wiedziałem, co się dzieje. Bałem się? Tak, ale nie o siebie. Tylko o Jess. Gdzie była? Do pokoju nie umiałem się dostać. Wyczuwałem jej magię, która mnie odpychała z tamtego miejsca. Jakby nie chciała żebym tam był. Uszanowałem to.
____
Zrobiłem to? Tak! Oszalałem?! Najwyraźniej! Wszystko przez nią! To JEJ WINA! Wszystko JEJ WINA! NIE chce jej znać! Przez nią TO ZROBIŁEM! Przez NIĄ stałem się słaby? Tak, ale moja magia... Moje czary! Wszystko się zmieniło! Nienawidzę jej...
Moje włosy są koloru jasnoszarego. Moje oczy straciły dawny blask. Na moich ustach nie gości już żadne uśmiech. Moja moc się zmieniła jak ja.
____
Znowu TO się stało! Jestem zdziwiony i zafascynowany! Nigdy nie władałem taką magią. Przeraża mnie to... Nie chce TEGO robić. Męczy mnie. Nie panuje nad sobą. Po raz drugi się o tym przekonałem w przełomie kilku dni.
____
TO się cały czas dzieje. Moja moc wypływa ze mnie? Tak... Ale czemu. Jakby ktoś chciał mego nieszczęścia. Nie umiem panować, panować nad sobą. Robię To, cały czas. Wybucham energią zamrażając wszystko dookoła... A ja na sobie czuje wzrok kobiety o pięknych rogach na głowie.
<<Jess? >>
Etykiety:
Nicholas
Od Kitai cd. Jean-Pierre'a
Nie rozumiałam jego zachowania, ale co mogłam zrobić innego, niż mówić? Chociaż odkąd chłopak wybudził ze snu, który nawet nie był mocny, nie potrafiłam na razie myśleć trzeźwo. Widziałam jego łzy, jak zaciska powieki, ale czego się bał? Mnie? Wydawało mi się, że bawimy się w tą scenkę, gdzie dziecko ma koszmar i matka musi go pocieszyć. Tyle, że ja nie umiem pocieszać ludzi. Dziwnie się poczułam widząc go w takim stanie. Odsunęłam rękę i usiadłam ziemi przed nim milcząc? Co miałam mówić? Pijany Wielorybnik. Piosenka od razu przyszła mi na myśl, ale szybko z niej zrezygnowałam. Jej treść nie była by raczej... dobra na ten moment. Nauczyłam się jej, aby powstrzymywać agresję. Praktycznie wszystko się tak powtarza, ale wątpię, aby którykolwiek cytat go uspokoił:
Rzucim go do wora w odmęt wody, albo Nakarmimy jego ciałem głodne szczury, lub Poślem kulę z lufy w jego serce, oraz Poderżniemy jego gardło rdzawym ostrzem - według mnie ostatni wers jest najśliczniejszy. Powtarza się jeszcze refren Hej, ho i ju się wznosi to się śpiewa cztery razy, a na sam koniec Wcześnie o poranku. Tyle tej piosenki, lepiej ją sobie odpuścić.
Wiec co mam mówić?
- Kiedyś znalazłam książkę - a teraz uważnie słuchać. Jeśli ktoś, coś, ktokolwiek lub cokolwiek zrozumie moje słowa, chciałabym, aby mi je przedstawił w normalniejszy sposób. - Polana znajduje się w wodzie, która nie sięga nawet po kostki. Jest tak czysta, że odbija dokładnie to, co znajduje się na niebie. A to, co znajduje się na nim, jest niewyobrażalnie piękne. Gdy stoisz na środku polany wydaje ci się, że jest to koniec wszechświata - dobra, dalej nie mam pojęcia o czym ja mówię. Najwidoczniej mój mózg jest tak zmęczony, że odmówił jakiejkolwiek współpracy, dlatego też usta muszą działać same. - Że znajdujesz się w rezydencji milion gwiazd, które świecą, jakby był to ich ostatni dzień. Niebo zamiast być czarne, połyskuje w wielu odcieniach i barwach fioletu, granatowy i niby czerni. Gwiazdy nie migoczą zwykłym jasnym blaskiem, ukazują przepiękną łunę w wielu barwach, gdzie to w niej siedzi miliony milionów gwiazd. Gdy stoisz na suchej trawie, która jest niby małą wysepką tego wszystkiego, widzisz spadające gwiazdy - na prawdę, o czym ja gadam? Nawet nie jestem w stanie sobie tego wyobrazić, dopiero teraz moja wyobraźnia zaczyna pracować, chociaż bardzo słabiutko. - Wiesz co to? - oczywiście, że nie wiedział, skoro nawet ja nie rozumiałam własnych słów. Chciał, żebym mówiła, to mówię. - Ja też nie, ale było to dawno, dawno temu. Początki średniowiecza. Było pewne miasto, w którym każdy miał się szanować i dbać o drugiego człowieka - na prawdę musiało to być dawno, skoro mieli się szanować. - W zamian za to, pewien król oferował im wszystko czego zapragną. I tak było. Niczego im nie brakowało. Ludzie zaczęli zachowywać się jak rozpieszczone bachory. W końcu przestali przestrzegać zakazów króla. Nikt się nie szanował. Wokoło wyzwiska i bójki - nie no, ja na prawdę jestem beznadziejna w pocieszaniu. Usta, jeśli mnie słyszycie, zmieńcie temat. - Ciągnęło się to przez okrągły rok, ponieważ król cały czas dawał im kolejną szansę. Kiedy zjawił się w mieście i próbował uspokoić zażarty spór w jednym z barów, został wyśmiany. Nie było to tak, że się przebrał i udawał normalnego człowieka. Zachowywał się jak król, wyglądał jak król, ale przez swoja dobroć stracił królewski szacunek - usta, dlaczego mnie nie słuchacie?! Mózgu! Weź się obudź! - Zdenerwowany i załamany, zamknął wszystkich poddanych w więzieniu. Później zamieniał ich w gwiazdy. Te gwiazdy, które lśnią nad polaną. Te kolorowe światełka, którymi lśnią gwiazdy to dusze, które wzywają pomocy, a kolory na niebie to ich emocje. Woda, to łzy wylane przez cały ten czas nad polaną. A sama polana to jeden z przystanków drogi do nieba. W tej cieczy można zobaczyć największe pragnienie za życia - wcale nie pomagasz Kitai. Jesteś beznadziejna. - Ale jest też druga historia - proszę, może się już zamkniesz? - To było chyba w przyszłości - pięknie się zaczyna. Czy ja jestem świadoma tego co mówię? No chyba nie. - To chyba były początki. Rośliny zaczynały odżywać, zwierzęta zaczęły powracać. To, co kiedyś było miastem, ogromnym metropolis, podzielonymi przez granice państwami, ludźmi, którzy się nienawidzili... nic po tym nie zostało. Wszystko zostało połączone. Gdzieś była woda, a gdzieś jeden ląd. Czasem małe wysepki, czasem małe zbiorniki wody. Wszystko zaczynało odżywać. Nagle On wrócił. Przemierzał świat zostawiając po sobie wypalone ślady stóp, które już nigdy nie zniknęły - serio? Gorszej ściemy to ja nie słyszałam. - Ten, który wszystko zniszczył, wszystko powrócił do życia. Stworzył nas, ludzi. Nowych, innych. Jednak nie całkiem normalnych. Musieliśmy dać sobie radę żyć w dziczy, budować nowe miasta... I w końcu wszystko wróciło do normy. Prawie. Pewien mag popełnił błąd - o nie, tylko nie zaczynajcie. Usta! Zamknijcie się!
I posłuchały się. Milczałam długi czas, gdy nie usłyszałam spokojnego szeptu chłopaka.- Jaki błąd? - zapytał. Ty rozumiesz moją paplaninę? Zdziwiłam się, ale nic nie mówiłam w tą stronę. Zamiast tego, kontynuowałam... opowieść, jeśli można tak to nazwać.
- Chciał wiedzieć, co jest po śmierci. Ugadał się z demonem, że jeśli mu to pokaże, odda mu swoje ciało. Problem był w tym, że z demonami nie można się w żaden sposób ugadywać. One kłamię, zawsze jest mały haczyk. I był. Demon pokazał mu śmierć w postaci kosiarza, który zabija, a następnie wysyła wszystkich w pewno miejsce. Czyli tą dziwną, a zaraz piękną polanę, zasianą gwiazdami. Gdy demon wypełnił swoją część obietnicy, człowiek raptownie zerwał umowę. Rozwścieczony demon zemścił się niszcząc cały świat. Mówi się, że zostało po nim tylko to jedno, piękne miejsce, do których trafiają ci, którzy nie chcą już żyć. Ale trzeba uważać, czai się tak śmierć w postaci czarnego kosiarza z ostra kosą. Ale wyobraź sobie to piękne miejsce...
Nie mam pojęcia czy mi się udało. Nie umiałam pocieszać, ani opowiadać czegoś zmyślonego bez czegoś.. strasznego. Teraz zaczynałam się bać, że to był mój błąd, opowiadać takie historie. Miałam tylko nadzieje, że nie weźmie to sobie głęboko do umysłu, nie chcę, aby mi padł na zawał czy coś. Dalej siedziałam w tej samej pozycji, patrzyłam na niego i czekałam na jakikolwiek ruch, który się nie pojawił. Westchnęłam zrezygnowana.
- Wiem, jestem beznadziejna w opowiadaniu historii - powiedziałam i schowałam twarz w kolanach.
Rzucim go do wora w odmęt wody, albo Nakarmimy jego ciałem głodne szczury, lub Poślem kulę z lufy w jego serce, oraz Poderżniemy jego gardło rdzawym ostrzem - według mnie ostatni wers jest najśliczniejszy. Powtarza się jeszcze refren Hej, ho i ju się wznosi to się śpiewa cztery razy, a na sam koniec Wcześnie o poranku. Tyle tej piosenki, lepiej ją sobie odpuścić.
Wiec co mam mówić?
- Kiedyś znalazłam książkę - a teraz uważnie słuchać. Jeśli ktoś, coś, ktokolwiek lub cokolwiek zrozumie moje słowa, chciałabym, aby mi je przedstawił w normalniejszy sposób. - Polana znajduje się w wodzie, która nie sięga nawet po kostki. Jest tak czysta, że odbija dokładnie to, co znajduje się na niebie. A to, co znajduje się na nim, jest niewyobrażalnie piękne. Gdy stoisz na środku polany wydaje ci się, że jest to koniec wszechświata - dobra, dalej nie mam pojęcia o czym ja mówię. Najwidoczniej mój mózg jest tak zmęczony, że odmówił jakiejkolwiek współpracy, dlatego też usta muszą działać same. - Że znajdujesz się w rezydencji milion gwiazd, które świecą, jakby był to ich ostatni dzień. Niebo zamiast być czarne, połyskuje w wielu odcieniach i barwach fioletu, granatowy i niby czerni. Gwiazdy nie migoczą zwykłym jasnym blaskiem, ukazują przepiękną łunę w wielu barwach, gdzie to w niej siedzi miliony milionów gwiazd. Gdy stoisz na suchej trawie, która jest niby małą wysepką tego wszystkiego, widzisz spadające gwiazdy - na prawdę, o czym ja gadam? Nawet nie jestem w stanie sobie tego wyobrazić, dopiero teraz moja wyobraźnia zaczyna pracować, chociaż bardzo słabiutko. - Wiesz co to? - oczywiście, że nie wiedział, skoro nawet ja nie rozumiałam własnych słów. Chciał, żebym mówiła, to mówię. - Ja też nie, ale było to dawno, dawno temu. Początki średniowiecza. Było pewne miasto, w którym każdy miał się szanować i dbać o drugiego człowieka - na prawdę musiało to być dawno, skoro mieli się szanować. - W zamian za to, pewien król oferował im wszystko czego zapragną. I tak było. Niczego im nie brakowało. Ludzie zaczęli zachowywać się jak rozpieszczone bachory. W końcu przestali przestrzegać zakazów króla. Nikt się nie szanował. Wokoło wyzwiska i bójki - nie no, ja na prawdę jestem beznadziejna w pocieszaniu. Usta, jeśli mnie słyszycie, zmieńcie temat. - Ciągnęło się to przez okrągły rok, ponieważ król cały czas dawał im kolejną szansę. Kiedy zjawił się w mieście i próbował uspokoić zażarty spór w jednym z barów, został wyśmiany. Nie było to tak, że się przebrał i udawał normalnego człowieka. Zachowywał się jak król, wyglądał jak król, ale przez swoja dobroć stracił królewski szacunek - usta, dlaczego mnie nie słuchacie?! Mózgu! Weź się obudź! - Zdenerwowany i załamany, zamknął wszystkich poddanych w więzieniu. Później zamieniał ich w gwiazdy. Te gwiazdy, które lśnią nad polaną. Te kolorowe światełka, którymi lśnią gwiazdy to dusze, które wzywają pomocy, a kolory na niebie to ich emocje. Woda, to łzy wylane przez cały ten czas nad polaną. A sama polana to jeden z przystanków drogi do nieba. W tej cieczy można zobaczyć największe pragnienie za życia - wcale nie pomagasz Kitai. Jesteś beznadziejna. - Ale jest też druga historia - proszę, może się już zamkniesz? - To było chyba w przyszłości - pięknie się zaczyna. Czy ja jestem świadoma tego co mówię? No chyba nie. - To chyba były początki. Rośliny zaczynały odżywać, zwierzęta zaczęły powracać. To, co kiedyś było miastem, ogromnym metropolis, podzielonymi przez granice państwami, ludźmi, którzy się nienawidzili... nic po tym nie zostało. Wszystko zostało połączone. Gdzieś była woda, a gdzieś jeden ląd. Czasem małe wysepki, czasem małe zbiorniki wody. Wszystko zaczynało odżywać. Nagle On wrócił. Przemierzał świat zostawiając po sobie wypalone ślady stóp, które już nigdy nie zniknęły - serio? Gorszej ściemy to ja nie słyszałam. - Ten, który wszystko zniszczył, wszystko powrócił do życia. Stworzył nas, ludzi. Nowych, innych. Jednak nie całkiem normalnych. Musieliśmy dać sobie radę żyć w dziczy, budować nowe miasta... I w końcu wszystko wróciło do normy. Prawie. Pewien mag popełnił błąd - o nie, tylko nie zaczynajcie. Usta! Zamknijcie się!
I posłuchały się. Milczałam długi czas, gdy nie usłyszałam spokojnego szeptu chłopaka.- Jaki błąd? - zapytał. Ty rozumiesz moją paplaninę? Zdziwiłam się, ale nic nie mówiłam w tą stronę. Zamiast tego, kontynuowałam... opowieść, jeśli można tak to nazwać.
- Chciał wiedzieć, co jest po śmierci. Ugadał się z demonem, że jeśli mu to pokaże, odda mu swoje ciało. Problem był w tym, że z demonami nie można się w żaden sposób ugadywać. One kłamię, zawsze jest mały haczyk. I był. Demon pokazał mu śmierć w postaci kosiarza, który zabija, a następnie wysyła wszystkich w pewno miejsce. Czyli tą dziwną, a zaraz piękną polanę, zasianą gwiazdami. Gdy demon wypełnił swoją część obietnicy, człowiek raptownie zerwał umowę. Rozwścieczony demon zemścił się niszcząc cały świat. Mówi się, że zostało po nim tylko to jedno, piękne miejsce, do których trafiają ci, którzy nie chcą już żyć. Ale trzeba uważać, czai się tak śmierć w postaci czarnego kosiarza z ostra kosą. Ale wyobraź sobie to piękne miejsce...
Nie mam pojęcia czy mi się udało. Nie umiałam pocieszać, ani opowiadać czegoś zmyślonego bez czegoś.. strasznego. Teraz zaczynałam się bać, że to był mój błąd, opowiadać takie historie. Miałam tylko nadzieje, że nie weźmie to sobie głęboko do umysłu, nie chcę, aby mi padł na zawał czy coś. Dalej siedziałam w tej samej pozycji, patrzyłam na niego i czekałam na jakikolwiek ruch, który się nie pojawił. Westchnęłam zrezygnowana.
- Wiem, jestem beznadziejna w opowiadaniu historii - powiedziałam i schowałam twarz w kolanach.
<Jean? Jeśli coś zrozumiałeś, to brawo xd>
Etykiety:
Kitai
Od Jean-Pierre'a CD Kitai
Biegnę przez las, próbując złapać oddech. Wokół mnie jest
ciemno i cicho, niebezpiecznie i nienormalnie cicho. Zapach żywicy i mchu jest wszechobecny, wręcz duszący. Jest tak ciemno, że nie widzę, co jest ani przede mną, ani pod moimi nogami. Jedyne, co słyszę to mój
urywany oddech. Od szybkiego brania powietrza bolą mnie płuca, czuję suchość w gardle. Mam wrażenie, że lecę, nie czując nóg z bólu i
wyczerpania.
Po prostu biegnę.
Czuję za sobą czyjąś wieczną obecność, czyjś ciepły, lepki oddech na karku. Mam wrażenie, że zaraz
zwymiotuję słysząc w oddali szyderczy śmiech. Próbuję ruszać nogami jeszcze
szybciej, chociaż nie jestem pewien, czy to w ogóle możliwe – nie potrafię ani
się zatrzymać, ani biec szybciej. Jestem ciągle w biegu, ale mam wrażenie,
jakbym stał w miejscu. Czyjeś głośne, dudniące kroki wcale nie oddalają się ode
mnie, z każdym moim ruchem czuję, jak to
coś się zbliża coraz bardziej, jak oddech tego czegoś praktycznie dosięga moich ramion.
Łzy mimowolnie
pojawiają się w moich oczach, próbuję je odetrzeć, ale podnosząc rękę tracę równowagę.
Upadam na pierś, czując jak oddech zostaje brutalnie zabrany z moich płuc. Próbuję się
podnieść otwierając szeroko usta, chcąc zaczerpnąć powietrza, ale jedyne co
się dzieje, to moje gardło wydaje świszczący dźwięk. Odbijam się od brudnego
mchu i wstaję niemrawo próbując biec szybko, ale obite płuca nie pozwalają mi
na jakikolwiek ruch szybszy niż krok, robi mi się niedobrze, kręci mi się w
głowie. Boje odwrócić się, zobaczyć, co tak naprawdę mnie goni. Kiedy ból w
klatce piersiowej częściowo ustaje próbuję biec. Nagle pod moimi nogami zaczyna
pojawiać się ogromna ilość konarów i kamieni, powodując moje wieczne potykanie. Kroki zbliżają się do mnie z każdą sekundą, czuję, jakby to
coś kontrolowało moje myśli, kazało mi się zatrzymać,
przestać oddychać, przestać w ogóle
próbować. Zaciskam szczękę ruszając dalej chociaż ze
zmęczenia biegiem nie czuję kończyn.
Nagle mroczny las znika, zmieniając się w polanę. Niebo jest
czarne, nie ma na nim ani jednej gwiazdy, chłodny wiatr porusza trawą szumiąc
między gałęziami krzaków na obrzeżach łąki. Widzę na jej końcu drzwi, do
których ruszam powolnym krokiem tak, aby bestia mnie nie usłyszała, bo ze zmianą
krajobrazu i ona zniknęła. Idę czując ogarniające mnie wyczerpanie, chociaż
drzwi w ogóle się do mnie nie zbliżają. Nagle słyszę za sobą, gdzieś daleko za
mną, dźwięk kroków tego czegoś. Ruszam biegiem zaciskając zęby, próbując
oddychać przez nos, uspokoić szaleńczo bijące serce.
Wtem, drzwi otwierają się z impetem. Światło zza nich
oślepia mnie, muszę zasłonić twarz ręką, dopiero po jakimś czasie przyzwyczajam
się do blasku. W łunie błyszczącego światła stoi jakaś postać, tyłem do mnie.
Próbuję zwrócić jej uwagę na siebie krzykiem, ale chociaż otwieram usta i
napinam wszystkie możliwe mięśnie, z mojego gardła nie wychodzi żaden
dźwięk, jakby odebrano mi struny
głosowe. Czuje panikę narastającą w moim żołądku, obracającą moje wnętrzności
do góry nogami. Wyciągam rękę w stronę osoby w blasku kiedy czuję łapy potwora
zaciskające się na mojej szyi, najpierw lekko. Próbuję krzyczeć, wyć, płakać,
ale nic nie wychodzi, nic nie rusza istoty w drzwiach. Jest tylko wszechobecna, szumiąca w uszach cisza. Bestia ciągnie mnie w
ciemność, zrzucając mnie na kolana, zmęczony bezsensownym sprintem poddaje się
jej sile. Łapy potwora zaciskają się mocniej na moim gardle, czuję, że nie mogę
już wziąć oddechu, próbuję zerwać ręce z siebie drapiąc i bijąc je. Kiedy już
mam wrażenie, że mdleje, postać w świetle odwraca się, wyciągając do mnie dłoń.
Jakimś cudem wymykam się ze szponów potwora biegnąc do światłości. Gdy jestem
już na tyle blisko, że mógłbym dotknąć wyciągniętych palców osoby, zauważam jej
twarz, lekko rozmazaną, ale wciąż mi znaną.
Kitai.
Czuję, jak coś we mnie przeskakuje. Dziewczyna patrzy się
na mnie z oczekiwaniem wymalowanym w dużych , niebieskich oczach. Już sięgam w
jej stronę, muskam jej dłoń, kiedy czuję ogromną siłę odrzucającą mnie do tyłu.
Szpony bestii zaciskają się na moim gardle odsuwając mnie od Kitai stojącej w
świetle w tej samej pozycji. Próbuję błagać ją o pomoc, krzyczeć, żeby
przybiegła do mnie i mnie uratowała, ale nic nie wydobywa się z mojego gardła.
Czuję metaliczny smak w ustach, chwyt na mojej szyi zaciska się, przez ból
muszę zamknąć oczy. Ciepła krew spływa po mojej brodzie, kręci mi się w głowie.
Ostatkiem sił widzę, jak na horyzoncie, we wciąż otwartych drzwiach stoi Kitai.
Po chwili wrota zamykają się z trzaskiem, a ja odpływam.
-
Budzę się z niemym krzykiem na ustach, szaleńczo bijącym sercem, mokrym czołem i
obolałą klatką piersiową. Obracam się kilka razy próbując zorientować się w
przestrzeni, wciąż jest ciemno i trudno mi rozpoznać miejsce. Leżę na kanapie, okryty kocem. Coś mi nie pasuje, w moim pokoju
nie ma kanapy-
Dopiero po chwili wszystkie części układanki scalają się
razem i przypominam sobie o tym, że jestem w Akademii, ba, nawet pierwszego
dnia zdążyłem już kogoś zranić, zostać zaproszonym do kawiarni i do… pokoju?
Zeskakuję spanikowany z kanapy orientując się, że ze
zmęczenia zasnąłem na sofie w pokoju Kitai w czasie oglądania filmu. Czuję,
jak strach rośnie w mojej klatce piersiowej, wciąż trudniej mi się oddycha, co
wcale nie pomaga w uspokojeniu mnie. Światło księżyca rzuca na pokój jasną
poświatę, dzięki której mogę się zorientować, gdzie jest łóżko Kitai, gdzie
kanapa, a gdzie stół, przy którym wcześniej siedzieliśmy. Opieram się o
najbliższą ścianę próbując stłumić krzyk wchodzący na moje usta, gryząc rękaw
ciemnej bluzy. Drugą ręką łapię się za włosy próbując uspokoić oddech i serce
bijące tak szybko, jakbym przebiegł maraton.
Na samą myśl o bieganiu przypomina mi się przerażający sen,
przez co wydaję z siebie mimowolny jęk i od razu żałuję, że w ogóle się obudziłem.
Widzę, że coś rusza się na łóżku Kitai co mogło tylko oznaczać, że obudziłem ją
swoją paniką, bo nie miała żadnego
zwierzęcia, prawda?
Brawo, zrób coś
jeszcze.
Zaciskam powieki tak mocno,
że czuję ból i zaczynam kiwać się w przód i w tył, próbując uspokoić
siebie, chociaż i tak czuję gorące łzy spływające mimowolnie na moje policzki.
Czemu w moim śnie pojawiła się Kitai? Przed czym miała mnie
uratować? Co miały znaczyć te drzwi? Jak to się stało, że w ogóle zasnąłem?
Kolejne szmery ze strony łóżka dziewczyny przerywają mój
pociąg myśli. Zaciskam szczękę mocniej na rękawie czując, że złapałem też
fragment przedramienia między zęby, ale
w tej chwili ból mi nie przeszkadza, jest wręcz kojący.
Zaciskam mocniej powieki i próbuję złapać oddech, chociaż
mam wrażenie, jakbym się dusił. Słyszę Kitai wstającą z łóżka, widocznie też
nie mogła spać.
Obudziłeś ją swoim
głupim panikowaniem.
Mimo tego, że mam zamknięte powieki czuję Kitai kucającą
obok mnie. Nie przestaję się bujać, wręcz robię to dwa razy szybciej. Nie
jestem pewien, co dziewczyna chce zrobić, ale kiedy czuję jej dłoń na moim
ramieniu, chcącą zapewnić mi komfort, odskakuję wydając z siebie cichy skowyt.
Czuję, jak się czerwienie, łzy nie przestają płynąć, jest ich coraz więcej.
Zaciskam zęby na ręce jeszcze mocniej czując jak krople moczą materiał mojej
bluzy.
- Co mogę zrobić? – słyszę po jakimś czasie, który wydawał
się równocześnie wiecznością i sekundą, cichy i łagodny głos Kitai wysuwający
się zza mgły, przywracający mnie do teraźniejszości. Wbijam palce w spodnie,
ale mam za krótkie paznokcie, żeby poczuć jakikolwiek ból. Przełykam ślinę
czując słone, ciepłe łzy na języku i ustach, ich gorzki smak i ciemnożółty
kolor wszędzie wokół mnie. Rozluźniam lekko zaciśnięte powieki, ale wciąż ich
nie otwieram. Mam wrażenie, że w miejscu, w którym siedzi Kitai jest jakaś
jasna, zielonkawa poświata.
- Mów, cokolwiek. – przełykam ślinę, mój głos jest zdarty
przez wszystkie emocje, mogę jedynie szeptać. Od zawsze zdawałem sobie sprawę z tego, że jeżeli będę mógł skupić swoje myśli na czymkolwiek innym niż coś, co spowodowało mój atak paniki po jakimś czasie się uspokoję. – Nie dotykaj mnie, proszę; tylko
mów, opowiadaj, o wszystko jedno czym, po prostu mów, proszę.
Kitai?
Etykiety:
Jean-Pierre
Od Kitai cd. Jean-Pierre'a
Mówił
co innego, ale zachowywał się też nieco inaczej. Niby mnie
zapraszał do siebie, abym mogła pożyczyć książkę, ale jak tak
się mu przyjrzeć, to można zauważyć, że czymś się stresuje.
Nie wiedziałam o co chodziło, nie potrafiłam dokładniej wyczytać
cokolwiek z jego twarzy, dlatego darowałam to sobie.
- Jean... - przerwałam mu z uśmiechem. Ucichł i spojrzał na
mnie. Jego twarz dalej było blada, wydawało mi się, jakby zaczął
żałować tego, co właśnie powiedział. - Pewnie coś od ciebie
pożyczę, ale może później? - zaproponowałam. Przez dłuższy
czas milczał, a ja zaczęłam się zastanawiać, czy dobrze
powiedziałam. Cóż, dawno nie rozmawiałam z ludźmi, może już
zapomniałam? Ale czy takie podstawowe rzeczy jak rozmowa z drugim
człowiekiem jest możliwa do zapomnienia? Trochę to dziwne, ale w
końcu mam podstawy, aby tak sądzić. W końcu jednak pokiwał
twierdząco głową, a ja poczułam jakby ulgę, że w końcu się
odezwał, a raczej coś zrobił.
Dopiłam swój napój. Chłopak już to zrobił, dlatego przed nim stała pusta szklanka, a w dłoniach dalej trzymał książkę. Gdy na nią patrzył, wydawało mi się, że się jej bał. Odwracał po jakimś czasie wzrok, a jego twarz bladła jeszcze bardziej, jeśli to możliwe. Trudno mi było go rozgryźć, ale postanowiłam nad tym nie myśleć. Wstałam i odstawiłam obydwie szklanki do zlewu, po czym wróciłam na swoje miejsce.
- Wyglądasz na zmęczonego... - stwierdziłam przyglądając mu się dłuższą chwilę. Dopiero teraz spojrzał na mnie oderwany od książki. Milczał przez chwilę. Odłożył ją na stół, obracając ją w taki sposób, aby była do niego tyłem, po czym pokręcił głową.
- Wydaje ci się... - zapewnił mnie, chociaż ja wiedziałam swoje. Nie miałam jednak zamiaru się z nim droczyć, dlatego jedynie wstałam i zaprosiłam go do salonu. Widzę, że nie chcesz wracać do siebie, więc...
- Może coś obejrzymy? - zapytałam rezygnując z początku zdania, które układałam w głowie, podczas drogi do pokoju. Usiadł na kanapie, a ja kucnęłam przy torbie. Jeszcze się nie rozpakowywałam, może to zrobię jutro, po jutrze, albo za tydzień. Jakoś tak, najpóźniej za miesiąc, ponieważ przez ten czas wszystko wywalę z torby i będzie trzeba sprzątać, czego nienawidzę.
- Dobrze... - zgodził się mówić dosyć cicho, ale nie przejęłam się tym. Może jest taki nieśmiały? Sama nie wiem. Nie ważne.
Rozpięłam torbę i wyciągnęłam z niej woreczek, w którym znajdowały się płyty, dokładnie sześć. Z drugiej torby wyciągnęłam laptop i go włączyłam. Postawiłam go na stole, po czym usiadłam obok chłopaka.
- Co być chciał? - wyjęłam z woreczka sześć opakowań. Dwa hororry, które były na wierzchu zostały od razu odrzucone przez Jean'a, który odłożył je na bok. Miałam jedną komedię, trzy przygodowe i jedną bajkę, moją ulubioną - "Coralina i tajemnicze drzwi". Gdy ją zobaczyłam, zachęciłam chłopaka do jej oglądnięcia. W sumie po części i tak by nie miał nic do gadania, bo i tak bym ją włączyła, ale wolałam go jednak przekonać. Udało się. Pozostałe pięć położyłam na stole. Włożyłam do laptopa płytę. Usiadłam z powrotem na kanapie. - Gdybym miała chociaż chipsy, albo popcorn... - rozmarzyłam się, ale na krótko, ponieważ po chwili zaczął się film, a raczej bajka.
Pamiętam, gdy ją pierwszy raz oglądałam. Miałam wtedy jakoś dziesięć lat i chociaż było to bajka dla dzieci, bałam się jej, miałam koszmary, ale strasznie mnie zafascynowała. Bajka była o dziewczynce, dla której rodzice nie mieli czasu. Dziwny kolega podarował jej lalkę, która niby była starsza niż ich nowy dom, ale jednak dokładnie taka sama, jak dziewczynka - fioletowe włosy, żółte kalosze i kurtka przeciwdeszczowa. Jedyna różnica, to oczy z guzików. Znalazła dziwne drzwiczki. Był małe i zamurowane. Dopiero w nocy, gdy myszoskoczki prowadziły ją do nich, otwierało się przejście. Do jej nowego domu i "drugich" rodziców. Tak samo jak w lalce, jedyna różnica była taka, że oczy, to były guziki. W tym świecie było jej dobrze, normalni sąsiedzi, utalentowani i dziwny kolega, który mniej mówił. Wszystko się zmieniło, gdy chcieli jej przyszyć guziki do oczu. Okazało się, że druga matka była wiedźmą. Obserwowała dziewczynkę Coralinę oczami lalki, wabiąc tym samym wcześniejszych latach troje dzieci. Gdy dawali sobie przyszyć guziki, pożerała ich duszę i zamykała w pomieszczeniu, skąd nie było ucieczki. Aby wygrać swoje życie, rodziców, których wiedźma zabrała oraz życie pożartych dzieci, zagrała z nią w grę...
Dla mnie ogółem fabuła była bardzo ciekawa. Uwielbiałam tą bajkę, nawet, jeśli kiedyś się jej bałam. Szkoda tylko, że nie zdążyłam poznać opinii chłopaka. Gdy bajka się skończyła, a ja wstałam, aby wyłączyć napisy końcowe, okazało się, że Jean spał. Na początku chciałam go obudzić, ale jeśli zasnął tutaj, musiał być bardzo senny. Dlatego też postanowiłam mu nie przeszkadzać. Jedynie okryłam go kocem, po czym sama poszłam wziąć prysznic, wyłączając laptopa, a płytę dołączając do reszty. Prysznic trwał około dziesięć minut. Chłopak dalej spał. Zgasiłam światło, po czym sama się ułożyłam w nowym łóżku, do którego będę musiała się przyzwyczaić. Chłopak spał spokojnie na kanapie otulony kocem. Wyglądał, jakby mu było wygodnie. Może ta kanapa była by lepsza niż łóżko? Jakoś nie potrafiłam zasnąć przez pierwsze dwie godziny. Leżałam z zamkniętymi oczami próbując zasnąć, ale coś mi nie wychodziło. Wiedziałam, że rano będę na pewno zmęczona. Cóż, takie są skutki pierwszych nocy w nowym domu. Oby mój gość się chociaż wyspał, bo ja rano raczej nie dam rady wstać.
<Jean?>
Etykiety:
Kitai
Od Jean-Pierre'a CD Kitai
Wziąłem książkę do rąk przejeżdżając kilka razy po jej
śliskiej okładce. Krew na wyciągniętej do błyszczącego, pełnego gwiazd nieba miała
mocny, rdzawy kolor, na którego sam widok robiło mi się niedobrze, więc odwróciłem
tom obserwując jego tylną część, próbując
skupić się na małych literkach opisujących w skrócie fabułę książki, chociaż
Kitai przed chwilą mi ją streściła. Faktycznie, sam pomysł na inne niż
pozytywne zakończenie zaciekawił mnie na tyle, że wsunąłem palec między kartki
i z przymkniętymi oczami wybrałem losową stronę. Po kilku zdaniach byłem pewny,
że książka jest warta przeczytania, opisy były bardzo realistyczne i prawdziwie
napisane, jakby autor widział to wszystko na własne oczy; ale zresztą to właśnie mówiła
mi dziewczyna przed chwilą. Zamknąłem okładkę kładąc tom delikatnie na stole.
- Trudno mi cokolwiek o niej powiedzieć, jako, że jej nie
czytałem, ale- zacząłem powoli sięgając niepewnie po kubek ciepłej herbaty;
miałem wrażenie, że w jakiś sposób Kitai namawia mnie do mówienia, chociaż nic
nie powiedziała. – wydaje się naprawdę ciekawa. Rzeczywiście, jest naprawdę
mało książek, które nie mają szczęśliwego zakończenia. Fabuła jest naprawdę
interesująca, dość mroczna na książkę fantasy, ale na pewno wciągająca. Nie
czytam dużo książek tego typu, w sensie fantastycznych, ale ta wydaje się być
naprawdę ciekawa.
Kitai przytaknęła podnosząc kubek do ust. Ja też wziąłem
swój w dłonie ignorując ciepło wręcz palące moją skórę. Herbata była gorzka,
ciemna i gorąca; parząca mnie lekko w język i gardło, ale ignorowałem to
napawając się ciepłem naparu. Mimowolnie zwróciłem wzrok na książkę leżącą
między nami, po środku blatu. Patrzenie na okładkę wzbudzało we mnie lekkie
obrzydzenie, ale również ciekawość; dopiero kiedy poczułem metaliczno-gorzki
smak na języku odwróciłem wzrok od zakrwawionej dłoni próbując znaleźć jakiś
inny punkt zaczepienia.
Spojrzałem za okno. Na dworze było już całkowicie ciemno,
nie wydawało mi się, że może się jeszcze ściemnić. Białe płatki śniegu wirowały
na wietrze, niektóre zatrzymując się na oknie, inne opadając na ziemię, powiększając spore już zaspy po dwóch stronach drogi, śnieżąc także jej środek. Zacisnąłem dłonie na
kubku odwracając wzrok od zimy na zewnątrz, na której widok przeszedł po moim
ciele lodowaty dreszcz. Spojrzałem na Kitai, która patrzyła na miejsce gdzieś pomiędzy
mną a książką na stole. Miałem ochotę dowiedzieć się o dziewczynie jeszcze więcej,
skoro lubi czytać, może mamy jeszcze jakieś wspólne zainteresowania?
Trzy czwarte populacji
lubi czytać, to nie jest nietypowe hobby.
Potrząsnąłem mimowolnie głową zaciskając dłonie tak mocno na
kubku, że moje palce zbielały. Dopiero po chwili rozluźniłem mięśnie biorąc
głęboki oddech. Podniosłem jeszcze raz wzrok na dziewczynę, obserwując ją. Kitai wyglądała na dobrego człowieka, kogoś, komu mógłbym
kiedyś spokojnie zaufać, nawet jeżeli miała wcześniej problemy z agresją. Nie
byłem pewny, czy zawieranie znajomości z kolejną złamaną wcześniej osobą o
ciężkim dzieciństwie był dobrym pomysłem, ale i tak dziewczyna wyglądała, i jak
na razie zachowywała się jak o wiele silniejsza osoba. I fizycznie i
psychicznie.
Wyciągnąłem dłoń w stronę tomu, ale nie na tyle, by móc go
dotknąć. Czemu nie, i tak nie masz czego
czytać.
- Mógłbym pożyczyć tę książkę? – wskazałem na nią palcem
chociaż to było oczywiste, że chodziło mi o „Za Gwiazdą Światła”, innych lektur
nie było na stole. Kitai wzięła powoli łyk herbaty spoglądając na okładkę.
Odbijało się w niej światło lampy z sufitu, tworząc przebłysk w miejscu, gdzie
dłoń była zakrwawiona, co ułatwiało mi spokojne patrzenie na tom. – Oddam ją
nienaruszoną, obiecuję, i to nawet za kilka dni. Dbam o książki, szanuje je,
tym bardziej, jak nie należą do mnie.
Dziewczyna chwilę obserwowała mnie i przedmiot leżący na stole
popijając powoli herbatę. Po jakimś czasie, który miałem wrażenie, że trwał
kilka godzin albo sekundę, sam nie byłem pewien, Kitai przytaknęła.
Uśmiechnąłem się mimowolnie przesuwając powoli książkę w swoją stronę, jej
zimna, śliska okładka przypomniała mi o chłodzie na zewnątrz, od którego
uciekliśmy kilka, kilkanaście minut temu. Siedzieliśmy chwilę w komfortowej
ciszy. Rzadko z kim w całym swoim życiu mogłem z kimś po prostu przebywać, nic
nie mówiąc, nic nie robiąc, po prostu być, i czuć, że dana osoba mnie rozumie. Ciepło
z gorącej herbaty rozlewało się coraz bardziej po moim ciele z każdym łykiem,
jej gorzkość pobudzała mnie lekko, chociaż i tak czułem wiszące nade mną ogromne
zmęczenie. Wiedziałem, że i tak nie uda mi się dzisiaj zasnąć, więc wyprostowałem się
próbując zainicjować rozmowę z Kitai, bo hej,
nie ma się czego bać, prawda? W końcu powiedziała, że nie jestem dla niej
już tak bardzo obcą osobą. Miała rację, w końcu każde z nas praktycznie wypluło
z siebie swoje dzieciństwo, poza tym spędziliśmy parę dobrych godzin w swoim
towarzystwie, od uderzenia dziewczyny przeze mnie do jej pożyczającej mi
książkę. Na samo wspomnienie tego, jak poznaliśmy się z Kitai, z moich ust
wymknęło się ciche parsknięcie. Dziewczyna spojrzała na mnie podnosząc brwi.
- Przypomniało mi się, jak się poznaliśmy, wcześniej. –
powiedziałem szybko czerwieniąc się, ale blondynka nie wyśmiała mnie ani nic w
ten deseń, więc wziąłem głęboki oddech, chociaż i tak zaśmiałem się pod nosem, więc
wypuściłem mimowolnie całe powietrze, które próbowałem wciągnąć w płuca. – Nigdy nie
spodziewałem się, że osoba, której rozbiłem nos, mogłaby tego samego dnia
pożyczać mi książkę, ba, pozwalać siedzieć w tym samym pomieszczeniu.
Kitai uśmiechnęła się niepewnie, ja odpowiedziałem jej
tym samym, biorąc książkę w dłoń. Cała odwaga, którą miałem kilka sekund wcześniej wyparowała zastępując puste miejsce skręcającym lękiem i niepewnością.
Miałem wrażenie, że zasnę przy stole, więc
wziąłem jeszcze jeden łyk letniej już, gorzkiej herbaty. Książka wydawała się
być masywniejsza niż poprzednio, przeciążała moją rękę, miałem wrażenie, że
jest dwa razy grubsza, a może to zmęczenie? W końcu podróż do Akademii nie
należała do najprzyjemniejszych, jeszcze ten stres…
- Jeżeli chcesz, mógłbym pożyczyć ci jakąś moją książkę, tak
w zamian. Mam dość mało fantasy, ale znajdzie się coś science-fiction, może
jakiś kryminał, kilka thrillerów i tomiki poezji. Oczywiście nie musisz, jak
nie chcesz. – zacząłem paplać nerwowo obracając „Za Gwiazdą Światła” w dłoniach, próbując
stłumić niepokojące myśli buszujące w mojej głowie. – Jeszcze ich nie
wypakowałem, jest szansa, że kilku nie wziąłem , pisałem do matki, bo
zapomniałem kilku rzeczy, ale zawsze mogę ci dać jedną z książek za kilka dni,
jeżeli chcesz, oczywiście nie musisz, jak nie chcesz. – powtórzyłem skupiając
wzrok na okładce książki w moich rękach. Naprawdę nie miałem ochoty iść do
swojego pokoju, dopiero w połowie monologu zorientowałem się, że sam wprowadzam
się na bardziej niepewne grunty; miałem wrażenie, że zatapiam się w wodzie na
którą sam się wrzuciłem, jeszcze dobrowolnie, bo to ja zacząłem mówić. Miałem
nadzieję, że dziewczyna zrozumie, że nie mam żadnych chęci na opuszczanie
pokoju, w którym byłem. Wziąłem kolejny łyk herbaty, zaciskając palce na kubku,
próbując skupić się na spokojnym popijaniu naparu.
Kitai?
Etykiety:
Jean-Pierre
Od Luizy do Meg
Szukam!- zawołałam, jednocześnie odwracając się do tyłu i rozglądając na
boki. Gdzie on może być... Głupie pytanie. Dokładnie na wprost siebie
mogłam ujrzeć dużego konia chowającego się za chudym drzewem. Chyba
brzozą... Cicho westchnęła, zakładając ręce na piersiach. -Wcale ciebie
nie widać, Alex- zwróciłam uwagę wałachowi, który udawał, że mnie nie
widzi. -Ile raz mam ci mówić, że jesteś za duży, by chować się za tak
cienkim drzewem- pokręciłam głową, po czym zaczęłam powoli podchodzić do
Alexandra. -Ale cię kocham- wyszeptałam w jego stronę, po czym go
cmoknęłam. Shire odwrócił ode mnie łeb i głośno wypuścił powietrze, na
co lekko się uśmiechnęłam. Ukucnęłam na ziemi i spojrzałam na małego
dalmatyńczyka, który chował się za lewą nogą konia. -Ciebie Kirito
też widać- jemu również zwróciłam uwagę. Wyprostowałam się i głośno
westchnęłam. -Dziwię się, że ciągle chcecie się bawić w chowanego, mimo
tego, że ciągle przegrywacie...- powiedziałam, przejeżdżając ręką po
szyi Alexa. Niedziela... Idealny dzień na zabawę w chowanego ze
szczeniakiem i koniem. Naprawdę... Nie było tyle śniegu, co dwa dni
temu, jednak moja prognoza pogody w telefonie mówiła, że śnieg powinien
jeszcze spaść. Wałach odszedł od drzewa i ustawił się do mnie bokiem.
Znowu westchnęłam, po czym zgarnęłam szczeniaka w dłonie, usadowiłam go
przy siodle, a sama wdrapałam się na grzbiet Alexandra. Po chwili
siedziałam wygodnie w siodle, jedną ręką trzymając wodze a drugą
dalmatyńczyka, by nie spadł przypadkiem. -Nie szalej, Mały- powiedziałam
do shirera, na co ten prychnął, przez co się zaśmiałam. Koń ruszył. Powoli, stępem, by ani mnie, ani Kiritowi
nic się nie stało. Minęło kilka minut, gdy dotarliśmy na skraj lasu,
gdzie dalej rozciągała się łąka. Z daleka dostrzegłam cień jakiegoś
człowieka. Powoli zsiadłam z Alexa, mówiąc mu i szczeniakowi, by zostali
na miejscu. W sumie to powiedziałam to tylko do wałacha. Kirito
nawet jakby chciał zejść, to by nie mógł. Chyba że skoczy z prawie
dwóch metrów na ziemię, co jest trochę niemożliwe. W sumie to nikt nie
wie, co może siedzieć w jego małej główce... Zaczęłam iść w stronę, jak
się okazało, dziewczyny. W pewnym momencie odwróciła się w moją stronę.
Czy ona... Stanęłam nieruchomo. Ona jest w krótkich spodenkach??
Przecież jest zima... Potrząsnęłam głową, po czym znowu ruszyłam w
stronę nieznajomej. -Nie jest ci za zimno w krótkich spodenkach?-
spytałam, gdy byłam wystarczająco blisko. Dziewczyna przekrzywiła lekko
głowę, intensywnie na mnie patrząc. Mam coś na twarzy..?
<Meg? xd>
Etykiety:
Luiza
Od Jess Cd Nicholas
Trzymałam w reku lodową różę, cały czas patrząc w oczy Nicholasa i analizując to co powiedział. Po chwili jednak spuściłam wzrok i zaczęłam patrzeć się na prezent od chłopaka.
- Bardzo ładna - powiedziałam cicho. - Ale nie mogę jej zabrać.
- Dlaczego? - spytał smutny.
- Nie mogę zabrać jej do pokoju. Roztopi się.
- Nic się z nią nie stanie mała - objął mnie niepewnie ramieniem. Przybliżyłam się i położyłam mu głowę na ramieniu. Dopiero wtedy objął mnie pewniej. Pociągnęłam nosem, wtulając się w niego.
- Wiesz co...? - zaczęłam. - Tak myślałam teraz nad tym co powiedziałeś i...
- I? - spytał cicho gładząc mnie po włosach.
- Powiem wszystko co mnie dręczy ale nie przerywaj mi, dobrze? - spojrzałam mu w oczy. - Obiecaj.
- Obiecuję - powiedział cicho.
- Wiesz... życie po złej stronie nie jest takie znowu złe... - zaczęłam. - Można robić co się chce, dostaje się do się chcę... ale trzeba usługiwać rodzicom. Robić to co każą, bo jeśli nie... - oswobodziłam się w jego uścisku i odpięłam kurtkę. Odsłoniłam plecy, pokazując rany po odciętych skrzydłach. Usłyszałam ciche westchnienie chłopaka przepełnione bólem i przerażeniem. Nie odezwał się jednak. Ubrałam się i wzięłam do ręki różę. - Karzą nas w bardzo... bolesny sposób. To ich sposób na wyrażanie dyscypliny. I... zasada mojej mamy jest brak jakichkolwiek bliskich kontaktów z ludźmi, a każde złamanie zasady groni karą. Dlatego też... nie będę twoja przyjaciółką.
- Co? Jess nie bój się matki. Tutaj nie może cię skrzywdzić. - powiedział tuląc mnie do siebie.
- Tu nie chodzi o mnie Nicholas... - powiedziałam cicho. - Ja już praktycznie nie czuję tego bólu, ale... ona może skrzywdzić jeszcze ciebie... - spojrzałam mu w oczy. - Zrobi ci krzywdę, bo chciałeś mi pomóc.
Wstałam i podeszłam do pobliskiego drzewa. Urwałam gałązkę, która za pomocą czarów od razu odrosła. Podeszłam do chłopaka z patykiem. Wyczarowałam magiczną donicę i ziemię w niej, po czym włożyłam tam patyk. Po chwili zaczął się giąć na różne strony pokrywając się cierniami. Na samej górze wyrósł kwiat podobny do róży. Jego płatki były delikatne, ale od spodu pokryte trującymi kolcami. Nicholas patrzył na to zafascynowany. Gdy wzrost się skończył, podałam mu fioletową doniczkę.
- To jest Kwiat Niespełnionych Nadziei. Nie będzie cię ranił - powiedziałam. - Ale jeśli ktoś inny zechce go dotknąć, porani go i uśpi na kila dni. - poczułam ból w sercu, że za chwile będę musiał zostawiać go samego. Płatki zmieniły kolor na brązowy. - Zmieniają swój kolor w zależności od mojego nastroju - powiedziałam cicho. - Ciemne kolory wyrażają złe emocje, a jasne dobre. Nie musisz go podlewać, nie uschnie. Kwiat umrze dopiero wtedy, gdy umrę ja.
- Dlaczego tak mówisz? - spytał gładząc mnie po policzku.
- Bo to taki... prezent pożegnalny - powiedziałam. - Nie chce cię narażać. Lepiej byłoby, gdybym się wtedy nie odezwała... - wstałam i nachyliłam się nad chłopakiem dając mu całusa w policzek. - Byłbyś bezpieczny...
Zmieniłam się w kruka, zabrałam jego różę i odleciałam.
Nicholas? :(
- Bardzo ładna - powiedziałam cicho. - Ale nie mogę jej zabrać.
- Dlaczego? - spytał smutny.
- Nie mogę zabrać jej do pokoju. Roztopi się.
- Nic się z nią nie stanie mała - objął mnie niepewnie ramieniem. Przybliżyłam się i położyłam mu głowę na ramieniu. Dopiero wtedy objął mnie pewniej. Pociągnęłam nosem, wtulając się w niego.
- Wiesz co...? - zaczęłam. - Tak myślałam teraz nad tym co powiedziałeś i...
- I? - spytał cicho gładząc mnie po włosach.
- Powiem wszystko co mnie dręczy ale nie przerywaj mi, dobrze? - spojrzałam mu w oczy. - Obiecaj.
- Obiecuję - powiedział cicho.
- Wiesz... życie po złej stronie nie jest takie znowu złe... - zaczęłam. - Można robić co się chce, dostaje się do się chcę... ale trzeba usługiwać rodzicom. Robić to co każą, bo jeśli nie... - oswobodziłam się w jego uścisku i odpięłam kurtkę. Odsłoniłam plecy, pokazując rany po odciętych skrzydłach. Usłyszałam ciche westchnienie chłopaka przepełnione bólem i przerażeniem. Nie odezwał się jednak. Ubrałam się i wzięłam do ręki różę. - Karzą nas w bardzo... bolesny sposób. To ich sposób na wyrażanie dyscypliny. I... zasada mojej mamy jest brak jakichkolwiek bliskich kontaktów z ludźmi, a każde złamanie zasady groni karą. Dlatego też... nie będę twoja przyjaciółką.
- Co? Jess nie bój się matki. Tutaj nie może cię skrzywdzić. - powiedział tuląc mnie do siebie.
- Tu nie chodzi o mnie Nicholas... - powiedziałam cicho. - Ja już praktycznie nie czuję tego bólu, ale... ona może skrzywdzić jeszcze ciebie... - spojrzałam mu w oczy. - Zrobi ci krzywdę, bo chciałeś mi pomóc.
Wstałam i podeszłam do pobliskiego drzewa. Urwałam gałązkę, która za pomocą czarów od razu odrosła. Podeszłam do chłopaka z patykiem. Wyczarowałam magiczną donicę i ziemię w niej, po czym włożyłam tam patyk. Po chwili zaczął się giąć na różne strony pokrywając się cierniami. Na samej górze wyrósł kwiat podobny do róży. Jego płatki były delikatne, ale od spodu pokryte trującymi kolcami. Nicholas patrzył na to zafascynowany. Gdy wzrost się skończył, podałam mu fioletową doniczkę.
- To jest Kwiat Niespełnionych Nadziei. Nie będzie cię ranił - powiedziałam. - Ale jeśli ktoś inny zechce go dotknąć, porani go i uśpi na kila dni. - poczułam ból w sercu, że za chwile będę musiał zostawiać go samego. Płatki zmieniły kolor na brązowy. - Zmieniają swój kolor w zależności od mojego nastroju - powiedziałam cicho. - Ciemne kolory wyrażają złe emocje, a jasne dobre. Nie musisz go podlewać, nie uschnie. Kwiat umrze dopiero wtedy, gdy umrę ja.
- Dlaczego tak mówisz? - spytał gładząc mnie po policzku.
- Bo to taki... prezent pożegnalny - powiedziałam. - Nie chce cię narażać. Lepiej byłoby, gdybym się wtedy nie odezwała... - wstałam i nachyliłam się nad chłopakiem dając mu całusa w policzek. - Byłbyś bezpieczny...
Zmieniłam się w kruka, zabrałam jego różę i odleciałam.
Nicholas? :(
Etykiety:
Jessica
Od Nicholasa Cd Jess
Wtuliłem się bardziej w Jessice, która obejmowała mnie ramionami. Łzy już przestały lecieć mi po policzkach. Słyszałem ciche chlipanie dziewczyny, na co mocniej ją przytuliłem.
- Nie płacz Jess — wyszeptałem w jej włosy. - Nie mogę patrzeć, na twoje łzy. Łamie mi to serce — wdychałem przyjemny zapach jej szamponu do włosów i perfum. - Każdy z nas zasługuje na szczęśliwe zakończenie mała — na chwilę wyswobodziłem się z jej uścisku tylko po to, aby ja podnieść. Od razu opatuliła mnie kończynami jak mała małpka, znowu się we mnie wtulając. - Zależy mi na tobie Jess. Bardzo — szeptałem do niej, idąc w stronę ławki. - Chce, abyś zawsze była blisko mnie, wiesz? - zasiadłem na niej. Wzmocniłem objęcia wokół dziewczyny, która cicho chlipała.
Po jakimś czasie dziewczyna odsunęła się ode mnie i usiadła obok mnie. Wycierała policzki rękawem kurtki. Od czasu do czasu pociągała nosem. Zapadła pomiędzy nami cisza, ale nie była wcale krępująca wręcz przeciwnie. Nie chciałem przerywać jej rozmyśleń. Wziąłem do dłoni trochę śniegu i znowu stworzyłem róże z lodu. Przypomniało mi się, jak ostatnim razem dziewczyna potraktowało mój podarunek. Nie było to zbyt przyjemne doświadczenie.
Delikatnie ująłem jej rękę, w którą włożyłem niewielki kwiatek. Gładziłem jej dłoń kciukiem.
- Jess — zacząłem niepewnie. - Chciałem się spytać, czy zostaniesz moją przyjaciółką? - powiedziałem cicho. - Nie ukrywam, że chciałbym potem, abyś została kimś bliższym mojemu sercu — spojrzałem w jej oczy. - Zauroczyłem się tobą, mała — odgarnąłem jej włosy za ucho. - Nie interesuje mnie, kim jest twoja mama i jaką ma moc. To od ciebie zależy, kim będziesz, wiesz? Jaką drogę wybierzesz. To przed tobą stoi świat otworem! Musisz sama zadecydować, co jest dla ciebie ważne. Ja już wiem — cały czas patrzyłem w jej oczy. - Ty się stajesz moim światem Jess. Tylko ty...
<<Co zrobisz Jess?>>
- Nie płacz Jess — wyszeptałem w jej włosy. - Nie mogę patrzeć, na twoje łzy. Łamie mi to serce — wdychałem przyjemny zapach jej szamponu do włosów i perfum. - Każdy z nas zasługuje na szczęśliwe zakończenie mała — na chwilę wyswobodziłem się z jej uścisku tylko po to, aby ja podnieść. Od razu opatuliła mnie kończynami jak mała małpka, znowu się we mnie wtulając. - Zależy mi na tobie Jess. Bardzo — szeptałem do niej, idąc w stronę ławki. - Chce, abyś zawsze była blisko mnie, wiesz? - zasiadłem na niej. Wzmocniłem objęcia wokół dziewczyny, która cicho chlipała.
Po jakimś czasie dziewczyna odsunęła się ode mnie i usiadła obok mnie. Wycierała policzki rękawem kurtki. Od czasu do czasu pociągała nosem. Zapadła pomiędzy nami cisza, ale nie była wcale krępująca wręcz przeciwnie. Nie chciałem przerywać jej rozmyśleń. Wziąłem do dłoni trochę śniegu i znowu stworzyłem róże z lodu. Przypomniało mi się, jak ostatnim razem dziewczyna potraktowało mój podarunek. Nie było to zbyt przyjemne doświadczenie.
Delikatnie ująłem jej rękę, w którą włożyłem niewielki kwiatek. Gładziłem jej dłoń kciukiem.
- Jess — zacząłem niepewnie. - Chciałem się spytać, czy zostaniesz moją przyjaciółką? - powiedziałem cicho. - Nie ukrywam, że chciałbym potem, abyś została kimś bliższym mojemu sercu — spojrzałem w jej oczy. - Zauroczyłem się tobą, mała — odgarnąłem jej włosy za ucho. - Nie interesuje mnie, kim jest twoja mama i jaką ma moc. To od ciebie zależy, kim będziesz, wiesz? Jaką drogę wybierzesz. To przed tobą stoi świat otworem! Musisz sama zadecydować, co jest dla ciebie ważne. Ja już wiem — cały czas patrzyłem w jej oczy. - Ty się stajesz moim światem Jess. Tylko ty...
<<Co zrobisz Jess?>>
Etykiety:
Nicholas
Od Jess Cd Nicholas
Patrzyłam chwilę za odchodzącym chłopakiem. Gdy się na niego wydarłam, wydawał się naprawdę smutny... Może trochę przesadziłam? Przecież w sumie... nie zrobił nic złego, prawda? Chciał się do mnie zbliżyć, zostać moim przyjacielem, dać mi coś, czego nigdy nie miałam. Chciał przełamać moją niechęć, wręcz brzydotę do ludzi, a ja mu na to nie pozwoliłam. Otoczyłam się murem, niczym księżniczka zamknięta w wieży. Tylko w odróżnieniu do wszystkich bajek... ja nie czekałam na księcia z bajki. Nikt nie jest mi przeznaczony, a moja historia nie skończy się happy endem. Trochę to smutne...Chciałam pojechać na przejażdżkę, odstresować się, ale... jak głupia pobiegłam za nim.
- Nicholas! - krzyknęłam, a chłopak odwrócił się. Zobaczyłam, że płakał. Czyżby moje skamieniałe od zawsze serce zaczynało pękać? Domagało się trochę ciepła innego serca? Trochę... miłości?
- Słucham księ... - ugryzł się w język i dodał smutno. - ... Jess.
- Ja... - przecież te słowo nie przejdzie mi przez gardło! Jak ja mam mu powiedzieć, ze mi przykro?! Tyle lat bycia złą! I jeden chłopak może zapalić we mnie światełko nadziei na lepsze jutro? Jeden upierdliwy chłopak? Poczułam, jak w oczach zbierają mi się łzy. Drugi raz w życiu płakałam. Drugi raz w życiu pokazałam, ze jestem słaba. Spuściłam wzrok nie mogąc patrzeć mu w oczy, po czym wyszeptałam ledwo dosłyszalnie. - Przepraszam....
Dam sobie rękę uciąć, ze na jego twarzy pojawiło się zdziwienie przez słowo, które wypłynęło z moich ust. Ja też się sobie dziwie, że zdobyłam się na coś takiego. Nigdy nikogo nie przepraszałam, zawsze miałam gdzieś uczucia innych ludzi. Można powiedzieć, że nawet cieszyło mnie cierpienie. Właśnie... czas przeszły. Widząc łzy spływające po policzkach Nicholasa, czułam jak kamienna powłoka okrywająca moje serce zaczyna się kruszyć, a ja nie chciałam jej powstrzymywać. Moja wieża zaczynała się burzyć, zwracając mi wolność. Daje mi szansę na szczęśliwe zakończenie? Podniosłam wzrok i spojrzałam na chłopaka.
- Przepraszam... - wyszeptałam znowu czując coraz więcej łez. Zbyt długo trzymałam w sobie wszystkie emocje... zdecydowanie zbyt długo... - Ja... nie potrafię być ta dobrą.... nawet jakbym się starała... zło mam we krwi... I nieważne co bym zrobiła nie wyplenię go... mam geny Diaboliny... Ile bym się nie starała koniec końców moje serce zawsze na nowo staje się kamienne.... Ja nie zasługuję na szczęśliwe zakończenie....
- Nie mów tak! - przerwał mi od razu patrząc mi w oczy.
Nie wiem dlaczego, ale pod przypływem chwili stanęłam na palcach i przytuliłam go mocno cały czas cichutko płacząc.
Nicholas? 0-0
- Nicholas! - krzyknęłam, a chłopak odwrócił się. Zobaczyłam, że płakał. Czyżby moje skamieniałe od zawsze serce zaczynało pękać? Domagało się trochę ciepła innego serca? Trochę... miłości?
- Słucham księ... - ugryzł się w język i dodał smutno. - ... Jess.
- Ja... - przecież te słowo nie przejdzie mi przez gardło! Jak ja mam mu powiedzieć, ze mi przykro?! Tyle lat bycia złą! I jeden chłopak może zapalić we mnie światełko nadziei na lepsze jutro? Jeden upierdliwy chłopak? Poczułam, jak w oczach zbierają mi się łzy. Drugi raz w życiu płakałam. Drugi raz w życiu pokazałam, ze jestem słaba. Spuściłam wzrok nie mogąc patrzeć mu w oczy, po czym wyszeptałam ledwo dosłyszalnie. - Przepraszam....
Dam sobie rękę uciąć, ze na jego twarzy pojawiło się zdziwienie przez słowo, które wypłynęło z moich ust. Ja też się sobie dziwie, że zdobyłam się na coś takiego. Nigdy nikogo nie przepraszałam, zawsze miałam gdzieś uczucia innych ludzi. Można powiedzieć, że nawet cieszyło mnie cierpienie. Właśnie... czas przeszły. Widząc łzy spływające po policzkach Nicholasa, czułam jak kamienna powłoka okrywająca moje serce zaczyna się kruszyć, a ja nie chciałam jej powstrzymywać. Moja wieża zaczynała się burzyć, zwracając mi wolność. Daje mi szansę na szczęśliwe zakończenie? Podniosłam wzrok i spojrzałam na chłopaka.
- Przepraszam... - wyszeptałam znowu czując coraz więcej łez. Zbyt długo trzymałam w sobie wszystkie emocje... zdecydowanie zbyt długo... - Ja... nie potrafię być ta dobrą.... nawet jakbym się starała... zło mam we krwi... I nieważne co bym zrobiła nie wyplenię go... mam geny Diaboliny... Ile bym się nie starała koniec końców moje serce zawsze na nowo staje się kamienne.... Ja nie zasługuję na szczęśliwe zakończenie....
- Nie mów tak! - przerwał mi od razu patrząc mi w oczy.
Nie wiem dlaczego, ale pod przypływem chwili stanęłam na palcach i przytuliłam go mocno cały czas cichutko płacząc.
Nicholas? 0-0
Etykiety:
Jessica
Od Nicholasa Cd Jess
Ojciec będzie wściekły, kiedy się dowie, że już pierwszego dnia wagaruje, ale czego się robi dla przyjaciółki? Mały dzwoneczek wiszący nad drzwiami zadzwonił wraz z otwarciem przeze mnie drzwi do salonu tatuażu.
- Część Alex — podszedłem do lady, za którą siedziała wydzierana dziewczyna. - Jest Tom?
- Ni! Kochany! W końcu do nas wróciłeś — zaśmiała się perliście i cmoknęła mnie w policzek. - Tom teraz dziara. Usiądź sobie na sofie, dam ci katalog i może zaparzę twoją ulubioną herbatę co? - włączyła już czajnik i wsypała do kubka dwie łyżeczki cukru.
- Dzięki Alex. Jesteś wielka — rozsiadłem się na kanapie, podziwiając malunki na ścianach. - A co do katalogu nie musisz mi go dawać. Mam już zarys nowego dzieła — pochwaliłem się dumnie.
- Tak? - zapytała się zdziwioną dwudziestopięcio latka, zalewając przy tym napój bogów. - Zawsze jesteś niezdecydowany — podała mi gorący napar. - To, co to będzie?
- Dziewczyna ze skrzydłami, która trzyma lodową różę — mówiąc to, przed oczami stanął mi obraz Jess z rana. Długo nie zapomnę tego widoku.
- Czyżby nasz mały Nii się w końcu zakochał? - usłyszałem pełne podziwu pytanie.
- Myślę, że na razie jest to zauroczenie pewną osóbką, która daje mi nieźle w kość — zaśmiałem się.
Naszą rozmowę przerwało pojawienie się Toma, który żegnał klienta.
- Kopę lat stary — przywitałem się z dawnym przyjacielem. - Byłem na dzisiaj umówiony.
- Nii dobrze cię widzieć — uściskaliśmy się jak przyjaciele.- Jakbym mógł zapomnieć? Zapraszam na krzesło i do roboty! Wież już co chcesz?
- Tak Tom. Wiem — posłałem mu zaczepny uśmiech.
____
No cóż. Wizyta w salonie Toma trwała trochę dłużej niż przypuszczałem, ale opłacało się i to jak. Wyszedłem z salonu z nowym tatuażem, który znajdował się na prawym przedramieniu szczelnie ukryty pod bandażem.
Ciekawe czy jej się spodoba? Znowu myślałem o Jess i jej reakcji na nowy tatuaż, który przedstawiał ją. Na razie nie miałem zamiaru pokazywać jej nowego nabytku. Musi się ładnie wszystko zagoić, a przede wszystkim muszę ocieplić nasze stosunki. Ja ją bardzo, bardzo lubię, ale ona w dalszym ciągu nie przepada za mną. Westchnąłem zrezygnowany. Byłem smutny, że Jess nie chce się ze mną zadawać. Może powinienem ją zostawić w spokoju? Tak by było najlepiej dla mnie i dla mojego serca, które oszalało na jej punkcie.
___
Będąc już w akademiku, zmieniłem opatrunek i przebrałem się starannie, ukrywając bandaż pod czarną bluzą z kapturem. I tak była zima, ale przeważnie zimno mi nie przeszkadzało. Dałem jeść mojej królewnie, która się domagała pieszczot. Niestety musiałem już iść, żeby zobaczyć co porabia Jess.
W pokoju jej nie znalazłem ani w całym akademiku. Zamyśliłem się. No gdzie ona może być? Może jest w stajni.
___
Tak. Jess była w stajni. Siedziała przed boksem swojego konia i coś zacięcie pisała w pamiętniku? Może pisała o mnie? Jaki to jestem wspaniały i dzielny? I, że mnie lubi?! Mimowolnie uśmiechnąłem się na ten pomysł. Może mnie lubi... Może...
Przyglądałem się dziewczynie od jakiegoś czasu ukryty za belami siana. Powiem całkiem szczerzę, że to było bardzo przyjemne uczucie. Patrzeć na osobę, która nie jest ci obojętna. W końcu nie wytrzymałem i podszedłem do niej, krzyczą: - Księżniczko.
- Nie nazywaj mnie tak idioto! - spojrzała na mnie szybko i zamknęła swój pamiętnik?
- Co tam piszesz ciekawego? - podszedłem bliżej.
- Nic, co powinno cię interesować — wstała z prędkością światła, a zeszyt wcisnęła niedbale do torby. Ruszyła szybko do wyjścia ze stajni.
- Ej! Jess — podbiegłem do niej, równając do jej kroku. - Jak tam w szkole?
- Jakbyś był to byś wiedział - wysyczała do mnie.
- Gniewasz się na mnie? - zapylałem ze skruchą w głosie. - Co zrobiłem nie tak?
- Co zrobiłeś?! - teraz już na mnie wrzeszczała. - Raczej czego nie powinieneś robić!
- Gniewasz się, że cię pocałowałem w czółko? - spojrzałem w jej piękne oczy.
- Tak! Żebyś wiedział, ale nie tylko o to! O to, że łazisz za mną jak pies, o to, że się o mnie martwisz i o to, że chcesz się ze mną zaprzyjaźnić! - z każdym jej słowem moje serce łamało się na kawałki. Maleńkie kawałeczki, które mnie dogłębnie raniły. - Ch*lera Nicolas! Mówiłam, że nie chce przyjaciół! Nie chce nikogo, a ty robisz wszystko na odwrót.
Nie wiedziałem co powiedzieć. Miała racje. We wszystkim. Do tego moje serduszko bolała, ale czemu? Zauroczyłem się nią. W jej osobie, w jej charakterze. Niestety nie spodziewałem się, że odrzucenie będzie tak bolec. Odrzucenie? Tak właśnie mnie odrzuciła. Wybuchła i powiedziała wszystko, co jej leży na wątrobie.
- Masz racje - opuściłem wzrok na swoje buty. - Jak zawsze masz racje — powiedziałem cichutko pod nosem. Naprzeciwko mnie stała Jess, która ciskała gromami z oczu.
Zamknąłem swoje paczałki, bo zaczynały mi się pocić.
- Przepraszam Jess - wyszeptałem. Szybko się nad nią pochyliłem i cmoknąłem ją w nos. Delikatnie zagarnąłem jej długie piękne włosy za ucho i ostatni raz spojrzałem w czekoladowe tęczówki dziewczyny. - Przepraszam.
Odwróciłem się na pięcie i szybkim krokiem poszedłem przed siebie.
<<Jess?>>
- Część Alex — podszedłem do lady, za którą siedziała wydzierana dziewczyna. - Jest Tom?
- Ni! Kochany! W końcu do nas wróciłeś — zaśmiała się perliście i cmoknęła mnie w policzek. - Tom teraz dziara. Usiądź sobie na sofie, dam ci katalog i może zaparzę twoją ulubioną herbatę co? - włączyła już czajnik i wsypała do kubka dwie łyżeczki cukru.
- Dzięki Alex. Jesteś wielka — rozsiadłem się na kanapie, podziwiając malunki na ścianach. - A co do katalogu nie musisz mi go dawać. Mam już zarys nowego dzieła — pochwaliłem się dumnie.
- Tak? - zapytała się zdziwioną dwudziestopięcio latka, zalewając przy tym napój bogów. - Zawsze jesteś niezdecydowany — podała mi gorący napar. - To, co to będzie?
- Dziewczyna ze skrzydłami, która trzyma lodową różę — mówiąc to, przed oczami stanął mi obraz Jess z rana. Długo nie zapomnę tego widoku.
- Czyżby nasz mały Nii się w końcu zakochał? - usłyszałem pełne podziwu pytanie.
- Myślę, że na razie jest to zauroczenie pewną osóbką, która daje mi nieźle w kość — zaśmiałem się.
Naszą rozmowę przerwało pojawienie się Toma, który żegnał klienta.
- Kopę lat stary — przywitałem się z dawnym przyjacielem. - Byłem na dzisiaj umówiony.
- Nii dobrze cię widzieć — uściskaliśmy się jak przyjaciele.- Jakbym mógł zapomnieć? Zapraszam na krzesło i do roboty! Wież już co chcesz?
- Tak Tom. Wiem — posłałem mu zaczepny uśmiech.
____
No cóż. Wizyta w salonie Toma trwała trochę dłużej niż przypuszczałem, ale opłacało się i to jak. Wyszedłem z salonu z nowym tatuażem, który znajdował się na prawym przedramieniu szczelnie ukryty pod bandażem.
Ciekawe czy jej się spodoba? Znowu myślałem o Jess i jej reakcji na nowy tatuaż, który przedstawiał ją. Na razie nie miałem zamiaru pokazywać jej nowego nabytku. Musi się ładnie wszystko zagoić, a przede wszystkim muszę ocieplić nasze stosunki. Ja ją bardzo, bardzo lubię, ale ona w dalszym ciągu nie przepada za mną. Westchnąłem zrezygnowany. Byłem smutny, że Jess nie chce się ze mną zadawać. Może powinienem ją zostawić w spokoju? Tak by było najlepiej dla mnie i dla mojego serca, które oszalało na jej punkcie.
___
Będąc już w akademiku, zmieniłem opatrunek i przebrałem się starannie, ukrywając bandaż pod czarną bluzą z kapturem. I tak była zima, ale przeważnie zimno mi nie przeszkadzało. Dałem jeść mojej królewnie, która się domagała pieszczot. Niestety musiałem już iść, żeby zobaczyć co porabia Jess.
W pokoju jej nie znalazłem ani w całym akademiku. Zamyśliłem się. No gdzie ona może być? Może jest w stajni.
___
Tak. Jess była w stajni. Siedziała przed boksem swojego konia i coś zacięcie pisała w pamiętniku? Może pisała o mnie? Jaki to jestem wspaniały i dzielny? I, że mnie lubi?! Mimowolnie uśmiechnąłem się na ten pomysł. Może mnie lubi... Może...
Przyglądałem się dziewczynie od jakiegoś czasu ukryty za belami siana. Powiem całkiem szczerzę, że to było bardzo przyjemne uczucie. Patrzeć na osobę, która nie jest ci obojętna. W końcu nie wytrzymałem i podszedłem do niej, krzyczą: - Księżniczko.
- Nie nazywaj mnie tak idioto! - spojrzała na mnie szybko i zamknęła swój pamiętnik?
- Co tam piszesz ciekawego? - podszedłem bliżej.
- Nic, co powinno cię interesować — wstała z prędkością światła, a zeszyt wcisnęła niedbale do torby. Ruszyła szybko do wyjścia ze stajni.
- Ej! Jess — podbiegłem do niej, równając do jej kroku. - Jak tam w szkole?
- Jakbyś był to byś wiedział - wysyczała do mnie.
- Gniewasz się na mnie? - zapylałem ze skruchą w głosie. - Co zrobiłem nie tak?
- Co zrobiłeś?! - teraz już na mnie wrzeszczała. - Raczej czego nie powinieneś robić!
- Gniewasz się, że cię pocałowałem w czółko? - spojrzałem w jej piękne oczy.
- Tak! Żebyś wiedział, ale nie tylko o to! O to, że łazisz za mną jak pies, o to, że się o mnie martwisz i o to, że chcesz się ze mną zaprzyjaźnić! - z każdym jej słowem moje serce łamało się na kawałki. Maleńkie kawałeczki, które mnie dogłębnie raniły. - Ch*lera Nicolas! Mówiłam, że nie chce przyjaciół! Nie chce nikogo, a ty robisz wszystko na odwrót.
Nie wiedziałem co powiedzieć. Miała racje. We wszystkim. Do tego moje serduszko bolała, ale czemu? Zauroczyłem się nią. W jej osobie, w jej charakterze. Niestety nie spodziewałem się, że odrzucenie będzie tak bolec. Odrzucenie? Tak właśnie mnie odrzuciła. Wybuchła i powiedziała wszystko, co jej leży na wątrobie.
- Masz racje - opuściłem wzrok na swoje buty. - Jak zawsze masz racje — powiedziałem cichutko pod nosem. Naprzeciwko mnie stała Jess, która ciskała gromami z oczu.
Zamknąłem swoje paczałki, bo zaczynały mi się pocić.
- Przepraszam Jess - wyszeptałem. Szybko się nad nią pochyliłem i cmoknąłem ją w nos. Delikatnie zagarnąłem jej długie piękne włosy za ucho i ostatni raz spojrzałem w czekoladowe tęczówki dziewczyny. - Przepraszam.
Odwróciłem się na pięcie i szybkim krokiem poszedłem przed siebie.
<<Jess?>>
Etykiety:
Nicholas
Od Jess Cd Nicholas
Jak... ja... gościa... nienawidzę.... Miałam ochotę za nim pobiec i walnąć mu z liścia. Powtarzasz mu. Nie szukam przyjaciół! Nie mam uczuć! A ten co robi?! Całuje mnie w czoło. No co za imbecyl! Westchnęłam zrezygnowana i poszłam na lekcje. Alvaro siedział mi na ramieniu przez cały czas i gdy tylko ktoś zbliżył się bliżej niż pół metra krakał na niego tak głośno, że aż głowa bolała. Usiała m w ostatniej ławce rzucając plecak na krzesło obok mnie zajmując miejsce. Niech nikomu nawet do głowy nie przyjdzie, żeby obok mnie usiąść. W końcu lekcja sie zaczęła. Jak wywnioskowałam po książce, która dał mi Nicholas był to Angielski.
- Jessica Daddario. - przeczytała kobieta rozglądając się przyjaźnie po klasie. - Która to?
Podniosłam rękę od niechcenia.
- Twoja matka jest Diabolina, prawda?- gdy tylko zadała to pytanie, na sali rozległ się szum strachu i niepokoju.
- Co tak trzęsiecie portkami? - spytałam z rozbawieniem. - Nie rzucę na was żadnej klątwy. - odetchnęli z ulga. - Chyba, że zasłużycie - powiedziałam spuszczając wzrok i uśmiechając się na dźwięki ich przerażenia.
Lekcja minęła szybko. Na przerwie zajrzałam do plecaka, sprawdzić jakie lekcje dzisiaj mam. Mitologia, biologia, matematyka i zachowania, zwyczaje i opieka nad zwierzętami. Tia... żyć nie umierać. Wyjęłam kanapki, które przygotował chłopak. Nawet nie zaglądając do środka postanowiłam je wyrzucić. 'Nie bierz nic od nieznajomych'. Machnęłam ręką i po chwili miałam na kolanach sałatkę z kurczakiem, a kanapki wylądowały w koszu. To samo zrobiłam z herbatą. Wylałam całą zawartość a termos przetransportowałam do pokoju Nicholasa, po czym wyczarowałam sobie sok pomarańczowy. Zjadłam wszystko i poszła na dalsze zajęcia.
**
Lekcje skończyły się wyjątkowo szybko. Byłam z tego powodu zadowolona, ale cieszył mnie tez fakt, że nie ma nigdzie Nicholasa. Cały dzień go nie widziałam! Jestem w niebie! Ruszyłam do stajni, żeby trochę posiedzieć z Thunderem. Weszłam do jego boksu witając się z nim. Wyczyściłam go i dałam jeść. Żeby mu nie przeszkadzać, usiadłam po turecku przed jego boksem i wyjęłam mój notatnik.
"Elizabeth jak każdego ranka, zmierzała do szkoły. Z racji tego, że jej rodzice nie należeli do ludzi biednych i skąpych, zapisali ją do najlepszej szkoły w całym stanie. Jako obywatelka pięknego miasta jakim jest Honolulu doskonale znała każdy zakamarek tego wspaniałego miejsca. Dlatego tez w drodze do szkoły, skręciła w ulicę skracająca drogę do miejsca, gdzie spędzi kolejne 8 godzin swojego życia. Mimo, że szkoła, a raczej atmosfera w niej panująca nie zachęcała do przebywania tam, dziewczyna kochała to miejsce nad życie. Hawaje były jest ukochanym stanem Ameryki. I mimo iż zwiedziła wiele państw na całym świecie, zawsze wracała do swojego rodzinnego gniazdka. Zmierzając ulice swojej dzielnicy słuchała swojej ulubionej muzyki. Dźwięki wypływające ze słuchawek uspokajały ją, wprawiając umysł we wspaniały stan rozluźnienia. W ten sposób mogła oderwać się od rzeczywistości i przenieść się do świata wyobraźni, w którym codziennie mogłaby przesiadywać po kilka godzin. Mijała tłumy ludzi, zmierzających do pracy w zawrotnym tempie. Uśmiechała się pod nosem, ciesząc się, że jeszcze może się uczyć i nie musi pracować w jakimś nudnym biurze. Przed jej oczami ukazał się potężny budynek szkoły. Zawsze zachwycała się jego wyglądem. Wielki, zbudowany na kształt rezydencji jakiegoś bogatego biznesmena, z dużą ilością kolumn i łuków, w odcieniach beżu i brązu. Cała konstrukcja zachwycała swoja prostotą i wykonaniem stylem gotyckim. Chodząc do takiej szkoły, nie odczuwa się tak bardzo niechęci do nauki. Przekroczyła próg szkoły i mijając uczniów skierowała się do łazienki. Przemyła twarz i przyjrzała się sobie w lustrze. Była dość wysoką dziewczyną, mierzącą coś ponad 175 cm. Jej długie, błyszczące, brązowe włosy opadały jej na ramiona. Na jej gładkiej twarzy widniał delikatny makijaż podkreślający jej urodę. Ubrana była w czarną sukienkę nad kolana, leginsy i wysokie czarne buty. Na ramieniu nosiła torbę wypełnioną wszystkimi potrzebnymi na dziś książkami. Westchnęła i wyszła z łazienki kierując się na pierwsza lekcję. Stojąc pod salą i czekając na nauczyciela słuchała rozmów kolegów i koleżanek. Nigdy nie zwracała na nich sporej uwagi, ale tym razem coś przykuło jej uwagę.
- Słyszałaś, że ponoć z USAF* uciekł jakiś terrorysta?
- Serio? Kiedy? Jak?
- Słyszałam, że złapali go w Los Angeles z karabinem w ręku. Dzisiaj rano.
- Skąd o tym wiesz?
- Przecież mój ojciec pracuje w Departamencie Stanu. On wie takie rzeczy.
Dziewczyna przewróciła oczami. Jej koleżanki są tak głupie, że czasami aż robi jej się ich żal. Jeśli wie się takie rzeczy raczej nie powinno się ich rozpowiadać na prawo i lewo. Ktoś nieodpowiedni może to usłyszeć i co wtedy? Weszła do klasy i zajęła swoje miejsce. Pierwszą lekcją była lekcja wychowawcza. Młoda kobieta, może po 30 weszła do klasy razem z dyrektorem placówki. Wszyscy uczniowie spojrzeli po sobie, a później na dyrektora, który wszedł na mównicę i zaczął mówić.
- Dzisiejszego ranka z USAF uciekł bardzo niebezpieczny człowiek. Chciałbym, abyście zachowali szczególna ostrożność, ponieważ wiadomo nam, że ten człowiek przebywa w Honolulu. Nadajnik wszczepiony pod jego skórę ostatni raz wykazywał aktywność przy miejskim zoo.
Cała sala zaczęła szeptać przerażona między sobą, co wzbudziło tylko niepokój. Nauczycielka wyświetliła na ekranie zdjęcie poszukiwanego dostarczone prawdopodobnie przez odpowiednie służby. Elizabeth jak i reszta klasy, dowiedzieli się również, że w całym mieście obowiązuje godzina policyjna, a służby porządkowe mają całodobowy patrol. Reszta lekcji przebiegła bez większych przeszkód, więc o godzinie 15:30 uczniowie mogli rozejść się do domów. Wracając do swojego domu czułaś na sobie czyjś wzrok, ale ilekroć odwracała się by sprawdzić kto za nią podąża, nie dostrzegała nic niepokojącego. Ulice były pełne ludzi i policji, więc nic złego nie mogło się jej stać. Ale mimo to, bardzo się bała, że przez przypadek ten poszukiwany mężczyzna wejdzie jej w drodze i zabije, albo co gorsza zgwałci. Z dwojga złego to już wolałaby zostać zgwałcona, ale... ani jedna opcja nie jest dobra, ani druga. Elizabeth przyspieszyła kroku, by jak najszybciej znaleźć się w domu i móc zagłębić się w swojej ulubionej lekturze. Skręciła w ulicę prowadzącą do domu szybszą drogą. Wiedziała, że ścieżka ta przechodzi przez dość niebezpieczna okolice, ale mimo ruszyła w tamtym kierunku. Dlaczego niebezpieczne okolice? W tym miejscu było bowiem wiele klubów nocnych pełnych napalonych zboczeńców, szare zaułki, w których łatwo było można się ukryć i ludzi po wyrokach lub z patologicznych rodzin. Idealne miejsce na kryjówkę dla uciekiniera. Policja rzadko kiedy tutaj zaglądała. Skierowała się wzdłuż jednej z uliczek, gdy nagle ktoś pociągnął ją w zauk i zakrył usta, żeby nie krzyczała. Chciała się wyrwać, ale oprawca był od niej dużo wyższy i silniejszy. Już miała kopnąć go w krocze, gdy usłyszała przed sobą głos jakiś mężczyzn.
- Znowu uciekł idioto! - zawołał jeden z nich.
- Nie musisz mi mówić! Nie jestem ślepy! - wrzasnął drugi.
- Jak on zdołał uciec z USAF?! Przecież to niemożliwe!
- Może go wypuścili? Dowiedzieli się, że to my lataliśmy z bronią po ulicy?
- Bzdury...!
Jęknęła przerażona gdy zdała sobie sprawę o czym mówią tamci mężczyźni. Nigdy w życiu nie czuła jeszcze takiego strachu jak w tamtej chwili. Wiedziała, że jeśli zacznie krzyczeć lub płakać, tamci dwaj tutaj przyjdą a wtedy może nie być już tak ciekawie. Po chwili zamknęła oczy, czekając aż niebezpieczeństwo minie i faktycznie po kilku chwilach dwaj mężczyźni odeszli. Dopiero po upływie minuty, chłopak trzymający ją, rozluźnił uścisk. Dziewczyna chciała jak najszybciej uciec od niego, ale złapał ja za rękę.
- Poczekaj! - powiedział szybko. - Mogą się jeszcze tam kręcić.
- Kim ty jesteś? Czego ode mnie chcesz? Co tu robisz? - zaczęła w panice zadawać pytania, klnąc się w duchu, że nie zabrała paralizatora.
- Uspokój się... nie chcę zrobić ci krzywdy... - powiedział spokojnie.
- Pokaż się. Teraz!
Chłopak westchnął i wyszedł z cienia przez chwilę patrząc na ziemię, lecz po chwili podniósł niepewnie swój wzrok i skierował go na dziewczynę, która otwarła szeroko usta ze zdziwienia, ale tez ze strachu. Mężczyzna którego szukają całe Siły Zbrojne Stanów Zjednoczonych stał przed nią i patrzył niewinnym wzrokiem jak małe dziecko, które rozbiło wazon. Brunetka chciała krzyczeć, wydać z siebie jakiś odgłos,ale nie potrafiła. Stała jak sparaliżowana przed mężczyzną i nie mogła nic z siebie wydusić. Z jej oczu zaczęły lecieć słone łzy, a to wszystko przez strach jaki odczuwała.
- Nie bój się mnie... - zaczął cicho chłopak. - Nie zrobię ci krzywdy...
- Ty....! - nie potrafiła powiedzieć nic sensownego. - Przecież...! Wiadomości...! Uciekinier...!
- Tak, masz racje, uciekłem im. Ale dlatego, że musiałem coś zdobyć.
- Niby co?! - powiedziała głośno i odsunęła się od niego.
- To...
Chłopak wyjął z kieszeni dyktafon i już po chwili mogła słyszeć zawartość nagrania.
"- Musimy go złapać!
- Wiem przecież debilu! Może nas wkopać!
- Co ty nie powiesz! Jeśli wyda się, że to my zabiliśmy tamta dziewczynę to będzie po nas!
- Ej patrz, tam jest!!!
*słychać bieg i ciężki oddech, a po chwili ponowny głos mężczyzn*
- Znowu uciekł idioto!
- Nie musisz mi mówić! Nie jestem ślepy!
- Jak on zdołał uciec z USAF?! Przecież to niemożliwe!
- Może go wypuścili? Dowiedzieli się, że to my lataliśmy z bronią po ulicy?
- Bzdury...!"
Gdy nagranie się skończyło, Elizabeth przeczesała ręka włosy z niedowierzaniem. Zaczęła chodzić w kółko ciężko oddychając ze strachu, ale też zdziwienia. Oskarżyli niewłaściwego człowieka, który musi teraz chować się po kątach i kryć się przed policją.
- Jestem niewinny... - powiedział
- Powinieneś iść z tym na policję.
- Wiem.
- To na co czekasz? Leć, teraz!
- Złapią mnie i nie dadzą dojść do słowa.
- Pomogę ci...
Przez chwile sama nie wierzyła w to co powiedziała. Chce pomóc komuś kto jest poszukiwany przez niemal cały stan?! Potrząsnęła głową odrzucając od siebie te myśli. Pokazał jej nagranie, wszystko było tam jasne. Ruszyliście przez zatłoczone ulice Honolulu. Ty na przodzie, a chłopak z tyłu z kapturem na głowie, kurczowo trzymający dyktafon w ręce. Na szczęście nikt nie zwrócił na was uwagi, więc dość szybko dotarliście na komisariat. Weszliście i gdy tylko chłopak zdjął kaptur, wszyscy posiadający broń wycelowali w niego. Stanęłaś przed chłopakiem i zaczęłaś machać rękoma, po czym wzięłaś od niego dyktafon i puściłaś jego zawartość. Jeden z policjantów zakuł ich w kajdany i we dwójkę ruszyli do pokoju przesłuchań. Gdy tylko funkcjonariusz wszedł do środka, poszukiwany chłopak zaczął opowiadać co się wtedy wydarzyło. Jak się później okazało tamci mężczyźni byli poszukiwani w ponad 5 stanach Ameryki. Aresztowano ich a Thomasa (poszukiwanego) uniewinniono i zwrócono wolność. Wiadomość od razu rozeszła się do mediów, które zrobiły z tej sytuacji sensacje na skalę światową. We wszystkich gazetach można było dostrzec nagłówki brzmiące "Uniewinniony!" bądź też "Znaleziono zabójców! Pierwszy podejrzany uniewinniony!". Sprawa była nagłośniona długo, kilka tygodni. Ludzie żyli w świadomości, że mogą bez obaw wyjść na ulicę i bardzo cieszyli się z tego powodu. Elizabeth natomiast zbliżyła się do Thomasa, zostali parą. Dowiedziała się, że chłopak był rok starszy od niej, że lubił motoryzację i interesował się muzyką. Słuchał nawet tych samych utworów co brunetka, przez co jeszcze bardziej zbliżyli się do siebie. Czas leciał, szkoła się skończyła, przyszedł czas na wakacje. Elizabeth wyjechała razem ze swoimi rodzicami i Thomasem na wakacje do Meksyku. Wszyscy siedzieli przy ognisku opowiadając sobie różne historyjki. Młody chłopak objął swoją towarzyszkę ramieniem i uśmiechnął się szeroko.
- Nie siedźcie zbyt długo - odparła mama dziewczyny.
- Jasne mamo - powiedziała.
Małżeństwo poszło do domku trzymając się za ręce.
- Są bardzo zakochani - powiedział z uśmiechem chłopak.
- To prawda - powiedziała z uśmiechem, tuląc się do niego. - Jak my.
- Prawda - pocałował ją w czubek głowy. - Tak jak i my.
- Kocham cię Tommy...
- Ja ciebie też... jak myślisz? Też będziemy mieli taką wspaniałą córkę jak twoi rodzice?
- Nawet o tym nie myśl! - pacnęła go w ramię, na co ten zareagował ogromnym uśmiechem. Objął swoja wybrankę czule i razem zaczęli spoglądać na gwiazdy, zastanawiając się co przyniesie przyszłość.
*USAF (United States Armed Forces) - Siły Zbrojne Stanów Zjednoczonych"
Chciałam pisać dalej, ale niestety usłyszałam znajomy mi głos.
- Księżniczko!
- Nie nazywaj mnie tak idioto! - powiedziałam odruchowo zamykając zeszyt.
- Co tam piszesz ciekawego?
- Nic, co powinno cie interesować!
Wstałam i ruszyłam ku wyjściu ze stajni.
Nicholas? XD Ale z niej pisarka XD
- Jessica Daddario. - przeczytała kobieta rozglądając się przyjaźnie po klasie. - Która to?
Podniosłam rękę od niechcenia.
- Twoja matka jest Diabolina, prawda?- gdy tylko zadała to pytanie, na sali rozległ się szum strachu i niepokoju.
- Co tak trzęsiecie portkami? - spytałam z rozbawieniem. - Nie rzucę na was żadnej klątwy. - odetchnęli z ulga. - Chyba, że zasłużycie - powiedziałam spuszczając wzrok i uśmiechając się na dźwięki ich przerażenia.
Lekcja minęła szybko. Na przerwie zajrzałam do plecaka, sprawdzić jakie lekcje dzisiaj mam. Mitologia, biologia, matematyka i zachowania, zwyczaje i opieka nad zwierzętami. Tia... żyć nie umierać. Wyjęłam kanapki, które przygotował chłopak. Nawet nie zaglądając do środka postanowiłam je wyrzucić. 'Nie bierz nic od nieznajomych'. Machnęłam ręką i po chwili miałam na kolanach sałatkę z kurczakiem, a kanapki wylądowały w koszu. To samo zrobiłam z herbatą. Wylałam całą zawartość a termos przetransportowałam do pokoju Nicholasa, po czym wyczarowałam sobie sok pomarańczowy. Zjadłam wszystko i poszła na dalsze zajęcia.
**
Lekcje skończyły się wyjątkowo szybko. Byłam z tego powodu zadowolona, ale cieszył mnie tez fakt, że nie ma nigdzie Nicholasa. Cały dzień go nie widziałam! Jestem w niebie! Ruszyłam do stajni, żeby trochę posiedzieć z Thunderem. Weszłam do jego boksu witając się z nim. Wyczyściłam go i dałam jeść. Żeby mu nie przeszkadzać, usiadłam po turecku przed jego boksem i wyjęłam mój notatnik.
"Elizabeth jak każdego ranka, zmierzała do szkoły. Z racji tego, że jej rodzice nie należeli do ludzi biednych i skąpych, zapisali ją do najlepszej szkoły w całym stanie. Jako obywatelka pięknego miasta jakim jest Honolulu doskonale znała każdy zakamarek tego wspaniałego miejsca. Dlatego tez w drodze do szkoły, skręciła w ulicę skracająca drogę do miejsca, gdzie spędzi kolejne 8 godzin swojego życia. Mimo, że szkoła, a raczej atmosfera w niej panująca nie zachęcała do przebywania tam, dziewczyna kochała to miejsce nad życie. Hawaje były jest ukochanym stanem Ameryki. I mimo iż zwiedziła wiele państw na całym świecie, zawsze wracała do swojego rodzinnego gniazdka. Zmierzając ulice swojej dzielnicy słuchała swojej ulubionej muzyki. Dźwięki wypływające ze słuchawek uspokajały ją, wprawiając umysł we wspaniały stan rozluźnienia. W ten sposób mogła oderwać się od rzeczywistości i przenieść się do świata wyobraźni, w którym codziennie mogłaby przesiadywać po kilka godzin. Mijała tłumy ludzi, zmierzających do pracy w zawrotnym tempie. Uśmiechała się pod nosem, ciesząc się, że jeszcze może się uczyć i nie musi pracować w jakimś nudnym biurze. Przed jej oczami ukazał się potężny budynek szkoły. Zawsze zachwycała się jego wyglądem. Wielki, zbudowany na kształt rezydencji jakiegoś bogatego biznesmena, z dużą ilością kolumn i łuków, w odcieniach beżu i brązu. Cała konstrukcja zachwycała swoja prostotą i wykonaniem stylem gotyckim. Chodząc do takiej szkoły, nie odczuwa się tak bardzo niechęci do nauki. Przekroczyła próg szkoły i mijając uczniów skierowała się do łazienki. Przemyła twarz i przyjrzała się sobie w lustrze. Była dość wysoką dziewczyną, mierzącą coś ponad 175 cm. Jej długie, błyszczące, brązowe włosy opadały jej na ramiona. Na jej gładkiej twarzy widniał delikatny makijaż podkreślający jej urodę. Ubrana była w czarną sukienkę nad kolana, leginsy i wysokie czarne buty. Na ramieniu nosiła torbę wypełnioną wszystkimi potrzebnymi na dziś książkami. Westchnęła i wyszła z łazienki kierując się na pierwsza lekcję. Stojąc pod salą i czekając na nauczyciela słuchała rozmów kolegów i koleżanek. Nigdy nie zwracała na nich sporej uwagi, ale tym razem coś przykuło jej uwagę.
- Słyszałaś, że ponoć z USAF* uciekł jakiś terrorysta?
- Serio? Kiedy? Jak?
- Słyszałam, że złapali go w Los Angeles z karabinem w ręku. Dzisiaj rano.
- Skąd o tym wiesz?
- Przecież mój ojciec pracuje w Departamencie Stanu. On wie takie rzeczy.
Dziewczyna przewróciła oczami. Jej koleżanki są tak głupie, że czasami aż robi jej się ich żal. Jeśli wie się takie rzeczy raczej nie powinno się ich rozpowiadać na prawo i lewo. Ktoś nieodpowiedni może to usłyszeć i co wtedy? Weszła do klasy i zajęła swoje miejsce. Pierwszą lekcją była lekcja wychowawcza. Młoda kobieta, może po 30 weszła do klasy razem z dyrektorem placówki. Wszyscy uczniowie spojrzeli po sobie, a później na dyrektora, który wszedł na mównicę i zaczął mówić.
- Dzisiejszego ranka z USAF uciekł bardzo niebezpieczny człowiek. Chciałbym, abyście zachowali szczególna ostrożność, ponieważ wiadomo nam, że ten człowiek przebywa w Honolulu. Nadajnik wszczepiony pod jego skórę ostatni raz wykazywał aktywność przy miejskim zoo.
Cała sala zaczęła szeptać przerażona między sobą, co wzbudziło tylko niepokój. Nauczycielka wyświetliła na ekranie zdjęcie poszukiwanego dostarczone prawdopodobnie przez odpowiednie służby. Elizabeth jak i reszta klasy, dowiedzieli się również, że w całym mieście obowiązuje godzina policyjna, a służby porządkowe mają całodobowy patrol. Reszta lekcji przebiegła bez większych przeszkód, więc o godzinie 15:30 uczniowie mogli rozejść się do domów. Wracając do swojego domu czułaś na sobie czyjś wzrok, ale ilekroć odwracała się by sprawdzić kto za nią podąża, nie dostrzegała nic niepokojącego. Ulice były pełne ludzi i policji, więc nic złego nie mogło się jej stać. Ale mimo to, bardzo się bała, że przez przypadek ten poszukiwany mężczyzna wejdzie jej w drodze i zabije, albo co gorsza zgwałci. Z dwojga złego to już wolałaby zostać zgwałcona, ale... ani jedna opcja nie jest dobra, ani druga. Elizabeth przyspieszyła kroku, by jak najszybciej znaleźć się w domu i móc zagłębić się w swojej ulubionej lekturze. Skręciła w ulicę prowadzącą do domu szybszą drogą. Wiedziała, że ścieżka ta przechodzi przez dość niebezpieczna okolice, ale mimo ruszyła w tamtym kierunku. Dlaczego niebezpieczne okolice? W tym miejscu było bowiem wiele klubów nocnych pełnych napalonych zboczeńców, szare zaułki, w których łatwo było można się ukryć i ludzi po wyrokach lub z patologicznych rodzin. Idealne miejsce na kryjówkę dla uciekiniera. Policja rzadko kiedy tutaj zaglądała. Skierowała się wzdłuż jednej z uliczek, gdy nagle ktoś pociągnął ją w zauk i zakrył usta, żeby nie krzyczała. Chciała się wyrwać, ale oprawca był od niej dużo wyższy i silniejszy. Już miała kopnąć go w krocze, gdy usłyszała przed sobą głos jakiś mężczyzn.
- Znowu uciekł idioto! - zawołał jeden z nich.
- Nie musisz mi mówić! Nie jestem ślepy! - wrzasnął drugi.
- Jak on zdołał uciec z USAF?! Przecież to niemożliwe!
- Może go wypuścili? Dowiedzieli się, że to my lataliśmy z bronią po ulicy?
- Bzdury...!
- Poczekaj! - powiedział szybko. - Mogą się jeszcze tam kręcić.
- Kim ty jesteś? Czego ode mnie chcesz? Co tu robisz? - zaczęła w panice zadawać pytania, klnąc się w duchu, że nie zabrała paralizatora.
- Uspokój się... nie chcę zrobić ci krzywdy... - powiedział spokojnie.
- Pokaż się. Teraz!
Chłopak westchnął i wyszedł z cienia przez chwilę patrząc na ziemię, lecz po chwili podniósł niepewnie swój wzrok i skierował go na dziewczynę, która otwarła szeroko usta ze zdziwienia, ale tez ze strachu. Mężczyzna którego szukają całe Siły Zbrojne Stanów Zjednoczonych stał przed nią i patrzył niewinnym wzrokiem jak małe dziecko, które rozbiło wazon. Brunetka chciała krzyczeć, wydać z siebie jakiś odgłos,ale nie potrafiła. Stała jak sparaliżowana przed mężczyzną i nie mogła nic z siebie wydusić. Z jej oczu zaczęły lecieć słone łzy, a to wszystko przez strach jaki odczuwała.
- Nie bój się mnie... - zaczął cicho chłopak. - Nie zrobię ci krzywdy...
- Ty....! - nie potrafiła powiedzieć nic sensownego. - Przecież...! Wiadomości...! Uciekinier...!
- Tak, masz racje, uciekłem im. Ale dlatego, że musiałem coś zdobyć.
- Niby co?! - powiedziała głośno i odsunęła się od niego.
- To...
Chłopak wyjął z kieszeni dyktafon i już po chwili mogła słyszeć zawartość nagrania.
"- Musimy go złapać!
- Wiem przecież debilu! Może nas wkopać!
- Co ty nie powiesz! Jeśli wyda się, że to my zabiliśmy tamta dziewczynę to będzie po nas!
- Ej patrz, tam jest!!!
- Znowu uciekł idioto!
- Nie musisz mi mówić! Nie jestem ślepy!
- Jak on zdołał uciec z USAF?! Przecież to niemożliwe!
- Może go wypuścili? Dowiedzieli się, że to my lataliśmy z bronią po ulicy?
- Bzdury...!"
Gdy nagranie się skończyło, Elizabeth przeczesała ręka włosy z niedowierzaniem. Zaczęła chodzić w kółko ciężko oddychając ze strachu, ale też zdziwienia. Oskarżyli niewłaściwego człowieka, który musi teraz chować się po kątach i kryć się przed policją.
- Jestem niewinny... - powiedział
- Powinieneś iść z tym na policję.
- Wiem.
- To na co czekasz? Leć, teraz!
- Złapią mnie i nie dadzą dojść do słowa.
- Pomogę ci...
Przez chwile sama nie wierzyła w to co powiedziała. Chce pomóc komuś kto jest poszukiwany przez niemal cały stan?! Potrząsnęła głową odrzucając od siebie te myśli. Pokazał jej nagranie, wszystko było tam jasne. Ruszyliście przez zatłoczone ulice Honolulu. Ty na przodzie, a chłopak z tyłu z kapturem na głowie, kurczowo trzymający dyktafon w ręce. Na szczęście nikt nie zwrócił na was uwagi, więc dość szybko dotarliście na komisariat. Weszliście i gdy tylko chłopak zdjął kaptur, wszyscy posiadający broń wycelowali w niego. Stanęłaś przed chłopakiem i zaczęłaś machać rękoma, po czym wzięłaś od niego dyktafon i puściłaś jego zawartość. Jeden z policjantów zakuł ich w kajdany i we dwójkę ruszyli do pokoju przesłuchań. Gdy tylko funkcjonariusz wszedł do środka, poszukiwany chłopak zaczął opowiadać co się wtedy wydarzyło. Jak się później okazało tamci mężczyźni byli poszukiwani w ponad 5 stanach Ameryki. Aresztowano ich a Thomasa (poszukiwanego) uniewinniono i zwrócono wolność. Wiadomość od razu rozeszła się do mediów, które zrobiły z tej sytuacji sensacje na skalę światową. We wszystkich gazetach można było dostrzec nagłówki brzmiące "Uniewinniony!" bądź też "Znaleziono zabójców! Pierwszy podejrzany uniewinniony!". Sprawa była nagłośniona długo, kilka tygodni. Ludzie żyli w świadomości, że mogą bez obaw wyjść na ulicę i bardzo cieszyli się z tego powodu. Elizabeth natomiast zbliżyła się do Thomasa, zostali parą. Dowiedziała się, że chłopak był rok starszy od niej, że lubił motoryzację i interesował się muzyką. Słuchał nawet tych samych utworów co brunetka, przez co jeszcze bardziej zbliżyli się do siebie. Czas leciał, szkoła się skończyła, przyszedł czas na wakacje. Elizabeth wyjechała razem ze swoimi rodzicami i Thomasem na wakacje do Meksyku. Wszyscy siedzieli przy ognisku opowiadając sobie różne historyjki. Młody chłopak objął swoją towarzyszkę ramieniem i uśmiechnął się szeroko.
- Nie siedźcie zbyt długo - odparła mama dziewczyny.
- Jasne mamo - powiedziała.
- Są bardzo zakochani - powiedział z uśmiechem chłopak.
- To prawda - powiedziała z uśmiechem, tuląc się do niego. - Jak my.
- Prawda - pocałował ją w czubek głowy. - Tak jak i my.
- Kocham cię Tommy...
- Ja ciebie też... jak myślisz? Też będziemy mieli taką wspaniałą córkę jak twoi rodzice?
- Nawet o tym nie myśl! - pacnęła go w ramię, na co ten zareagował ogromnym uśmiechem. Objął swoja wybrankę czule i razem zaczęli spoglądać na gwiazdy, zastanawiając się co przyniesie przyszłość.
*USAF (United States Armed Forces) - Siły Zbrojne Stanów Zjednoczonych"
Chciałam pisać dalej, ale niestety usłyszałam znajomy mi głos.
- Księżniczko!
- Nie nazywaj mnie tak idioto! - powiedziałam odruchowo zamykając zeszyt.
- Co tam piszesz ciekawego?
- Nic, co powinno cie interesować!
Wstałam i ruszyłam ku wyjściu ze stajni.
Nicholas? XD Ale z niej pisarka XD
Etykiety:
Jessica
Subskrybuj:
Posty (Atom)