Od Meg

Mróz, lód, śnieg i jeszcze więcej śniegu. Dla mnie to wszystko było codziennością, nie znałam innego życia niż te. Muszę przyznać, że kochałam ten biały puch. Nie przeszkadzał mi on w niczym. Chciałam iść pojeździć crossem? Bez problemu. A może pójść pojeździć konno? Pfff... Jeszcze lepiej!
Jednak cały czas miałam wrażenie jakby mi czegoś brakowało. Lubiłam wyobrażać sobie jakieś inne miejsca na świecie. Przenosiłam się w swojej wyobraźni do jakiś ciepłych krain. Tak było i tym razem. Szybko moje myśli powróciły do teraźniejszości. Odwróciłam głowę w stronę ogromnych drzwi. Stał w nich mój ojciec, uśmiechnęłam się do niego promiennie.
- Chodź. - Odpowiedział tym samym.
- Gdzie?
- Zobaczysz! - Krzyknął znikając w korytarzu.
Podniosłam się ociężale z uśmiechem i ruszyłam za mężczyzną. Miałam na sobie jasnoszare spodnie dresowe, jakąś bluzę oraz trampki. Doskonale wiedziałam, że nie przystoi mi się tak ubierać. Każde prośby i błagania ze strony rodziców puszczałam w niepamięć. Chwilę później już szłam holem w stronę sali tronowej. Przy moim boku szedł mój wierny towarzysz, Loki. Pies tolerował tylko kilka osób w swoim otoczeniu, reszty unikał i nikt na szczęście na siłę nie próbował do niego się zbliżać. Oczywiście z wyjątkiem weterynarza.
Stanęłam przed ogromnymi drzwiami. Po obu stronach stali strażnicy którzy po chwili je przede mną otworzyli. Pomieszczenie było bogato ozdobione lecz wszystko pokrywał lód. Patrząc na to wszystko wydawać mogłoby się, że panują tutaj temperatury poniżej zera. Jednak cały czas wszędzie było ciepło. Chyba, że w tym pomieszczeniu była moja matka, wtedy było już naprawdę chłodno. Tak było i tym razem, matka z ojcem siedzieli przy ogromnym stole. Mój brat siedział przy nich i się bawił jednak nie długo. Kiedy chłopiec zobaczył psa od razu pisnął ze szczęścia. Oboje zaczęli się ganiać po sali.
Mama uważnie zlustrowała mnie wzrokiem nic nie mówiąc. Przysiadłam się do nich patrząc na papiery leżące przed nami.
- Co to? - Zapytałam z ciekawością.
- Właśnie o tym chcieliśmy z Tobą porozmawiać. - Zaczęła kobieta.
- To jest Akademia Fairy Tales. - Ojciec podsunął mi pod nos dokumenty.
- I? - Wzięłam do rąk papiery.
- Jutro tam wyjeżdżasz. Wszystko jest załatwione, musisz tam tylko dotrzeć. - Odpowiedzieli mi krótko.
- Po co?
- Twoja matka zdecydowała, że czas abyś się usamodzielniła i nauczyła się czegoś więcej niż tutaj.
Z jednej trony byłam zadowolona, a z drogiej zagubiona. Zawsze chciałam wyjechać ale nie znałam innego życia poza śnieżną krainą. Czy jestem gotowa aby zostawić to wszystko i zacząć od nowa gdzieś daleko? Musiałam to wszystko szybko jakoś ogarnąć. Wiedziałam, że zawsze będę mogła wrócić do domu.
Zamieniłam z rodzicami kilka zdań po czym dali mi oni wszystkie dokumenty o tej szkole. Zebrałam wszystko, zawołałam psa i wróciłam do siebie. Ułożyłam się wygodnie na łóżku, pies chwilę popatrzył na mnie po czym dołączył do mnie. Loki nie należał do najmniejszych zwierząt zarówno masą jak i wielkością. Pupil położył mi się na nogach i głęboko odetchnął, a ja jęknęłam i poprawiłam się wygodniej po czym zaczęłam czytać. Po jakiejś godzinie oczy same mi się zamknęły, a myśli odpłynęły gdzieś daleko.

*** Następnego dnia ***
Dzień zaczął się jak każdy inny. Wstałam bardzo wcześnie rano i ubrałam się w ciuchy do biegania. Wzięłam psa ze sobą i ruszyłam przed siebie. Postanowiłam pobiec trasą tą co zawsze, chciałam ostatni raz przed wyjazdem zobaczyć te wszystkie tereny. Po czym wróciłam do zamku, tam wzięłam prysznic i przebrałam się w pierwsze lepsze ciuchy. Od razu ruszyłam w stronę sokolarni. Tam porozmawiałam z opiekunami ptaków aby przygotowali Iluzję do podróży, chłopaki się zgodzili bez problemu. Znałam osobiście każdego z nich, między nami nie było granic społecznych. Tak się umówiliśmy i tak zostało. Pogadałam z nimi jeszcze chwilę po czym poszłam na wybiegi dla koni. Oczywiście we wszystkim musiał towarzyszyć mi Loki. Na miejscu stanęłam przy ogrodzeniu na które się wspięłam i usiadłam.
- Sensimilla! - Krzyknęłam i rozejrzałam się wśród koni. Zobaczyłam jak jeden z koni podnosi łeb do góry i lustruje czujnie okolice. - Sensi! Chodź! - Krzyknęłam jeszcze raz z uśmiechem.
Klacz od razu rzuciła się galopem w moim kierunku. Kilka metrów przede mną zaczęła hamować aż w końcu położyła swój łeb na moich udach. Zaczęłam ją głaskać, a ta zaczęła coraz bardziej na mnie napierać. Przez chwilę myślałam, że spadnę z ogrodzenia ale jakoś udało mi się utrzymać. Po kilku minutach pieszczot pożegnałam się z moim wierzchowcem i udałam się do stajni. Tam także szybko załatwiłam wszystkie sprawy i wróciłam do siebie. Pakowałam się przez resztę dnia praktycznie nie wychodząc z pokoju. Późnym wieczorem wyruszyłam już w drogę w akademii miałam być dopiero następnego dnia popołudniem.

***
Podróż całą odbyłam z ojcem. Tam on załatwił wszystkie potrzebne dokumenty. Został pokazany mi pokój, dostałam do niego klucze. Po czym zaprowadziłam klacz do stajni, a orła do sokolarni. Rozpakowałam się i pożegnałam z moim ojcem. Aż w końcu zostałam sama z psem. Położyłam się na łóżku i zaczęłam wpatrywać w sufit.
Długo jednak się nie nacieszyłam spokojem, Loki zaczął piszczeć dając do zrozumienia, że chce wyjść. Przed opuszczeniem sypialni postanowiłam się przebrać, było tu strasznie ciepło. Wyciągnęłam z szafy szorty i jakąś luźniejszą koszulkę w które szybko wskoczyłam. Zwierzakowi założyłam kaganiec i kolczatkę tak dla pewności aby nikogo nie zaatakował. Złapałam jeszcze tylko papierosy, zapalniczkę i już nie przedłużając wyszliśmy na zewnątrz. Postanowiłam sprawdzić jak tam czuje się mój ptak. Po drodze odpaliłam papierosa i nim byłam na miejscu skończyłam.
Wzięłam z pomieszczenia gospodarczego skórzane rękawice, a z lodówki kilka kawałków mięsa. Weszłam do klatki, wyciągnęłam rękę z rękawicą w kierunku ptaka. Ta od razu podleciała i usiadła na lewej ręce. Czułam jak wbiła swoje szpony w rękawice. Uśmiechnęłam się, pogłaskałam ją i założyłam kaptur na głowę. Dla pewności przypięłam orlicę aby nie odleciała. Obie opuściłyśmy sokolarnię i ruszyliśmy we trójkę na łąki. Na miejscu zdjęłam ptaku kaptur i odwiązałam ją po czym pozwoliłam jej wzbić się w powietrze. Co jakiś czas rzucałam Iluzji jedzenie, ta łapała to w locie i siadała na pobliskim drzewie. Wtedy w spokoju mogła zjeść swój posiłek. Patrzyłam z zaciekawieniem jak rozrywa mięso. Nagle ptak zamarł i zaczęła wpatrywać się w jeden punkt. Odwróciłam się powoli i spojrzałam w tym samym kierunku co Iluzja. Jak się okazało nie tylko ja wpadłam na pomysł spaceru po łące. Do nas zaczęła zbliżać się nieznajoma mi osoba.
Ktoś?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Szablon wykonała prudence. z Panda Graphics. Credits: x | x | x | x