Od Williama Do Angeliki

Powoli przemierzałem korytarza akademii. Moją głowę zaprzątały coraz to nowsze myśli. Po chwili zatraciłem się w nich i całkiem straciłem kontakt z rzeczywistością. Teraz nie byłem w budynku akademii. Byłem w miejscu, o którym bardzo często opowiadała mi matka. W krainie czarów. Przed moimi oczami ukazywały się coraz to nowsze stworzenie. Takie jak je sobie wyobrażałem, bo niestety nigdy nie było mi dane zobaczyć ich na żywo. Jednak moja mała chwila zadumania nie mogła trwać długo. Zostałem z niej szybko i w dość brutalny sposób wyrwany. Mianowicie... Wpadłem na ścianę. Jak miło... Potarłem ręką bolące czoło. Zapewne będę tam miała potem niezłego guza... Ale cóż. Trzeba żyć dalej. Tym razem już w pełni w świecie rzeczywistym odszedłem, odprowadzony przytłumionym śmiechem innych. Jednak nie zwracałem na niego większej uwagi. Po prostu szedłem przed siebie. Gdzie? W sumie sam nie wiem. Po kilkunastu minutach dotarłem przed budynek Stable Dreams. Skoro już tutaj jestem to może poszedłbym do Rammstein'a. Tak... To dobry pomysł. Szybko znalazłem się przed boksem ogiera. Ten od razu kiedy mnie zauważył podbiegł i wystawił łeb poza boks. Uśmiechnąłem się. Pogłaskałem go po łbie, a ten zarżał wesoło. Po chwili wszedłem do jego boksu. Zamknąłem za sobą drzwi i z powrotem odwróciłem się w stronę ogiera. Ten patrzył na mnie natarczywie i tak jakby czegoś chciał. Zaśmiałem się i poklepałem go po grzbiecie. Jednak ten nie dał się zwieść. Zaczął tyrpać pyskiem moje nogi. Ech.... Przed nim chyba niczego nie da się ukryć. Wyciągnąłem z kieszeni spodni woreczek. Znajdowało się w nim kilka kostek cukru. Rammstein ponownie zarżał wesoło widząc to wszystko. Z uśmiechem podałem mu dwie, a resztę schowałem.
- Muszę już iść - powiedziałem i wyszedłem z jego boksu.
Odchodząc słyszałem tylko niezadowolone rżenie ogiera. 

~chwilę później w budynku mieszkalnym~

Powolnym krokiem szedłem przez długi korytarz. Chciałem w końcu dostać się do swojego pokoju. Jednak musiałem jeszcze chwilę poczekać. Skręciłem w korytarz po prawej. W końcu zaczęły się pojawiać drzwi od pokoi innych uczniów. Na każdych wisiała plakietka z numerem. Numer jeden... dwa... Przechodziłem koło kolejnych. Moje były trochę dalej. Pokój numer siedem. Nagle poczułem mocne uderzenie. Czyli powtórka z rozrywki? Tyle, że tym razem w roli głównej nie była ściana tylko drzwi. Kątem oka zauważyłem, że był to numer cztery.
- Auć - jęknąłem czując tępy ból nosa.
Miałem tylko nadzieję, że nie był on złamany....

Angelika?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Szablon wykonała prudence. z Panda Graphics. Credits: x | x | x | x