Propozycja dziewczyny bardzo mnie zdziwiła. Szczerze mówiąc,
dawno nikt nie zaproponował mi dobrowolnego spędzania z nim czasu. Rzuciłem
pozostałość po papierosie na ziemie wdeptując ją mocno w chodnik. Podniosłem
wzrok na nią, stojącą w zimnie, jeszcze bardziej otulającą siebie ramionami,
czekającą na moją odpowiedź.
Ach, pieprzyć to.
Wzruszyłem ramionami i ruszyłem w jej stronę. Czemu nie, w
końcu siedzenie w pokoju i czekanie na pojawienie się współlokatora byłoby o
wiele większą udręką niż mały spacer do
miasta.
Szliśmy w ciszy. Co jakiś czas spoglądałem na dziewczynę zastanawiając
się o czym myśli. Moją głowę bombardowało tysiące głosów, jedne krzyczące uciekaj, inne idź z nią, kolejne zwiej na
dach i zeskocz, póki się przed nią nie upokorzyłeś albo w stajni powinna czekać Café Noir II a ty ją zostawiasz
dla jakiejś dziewczyny-
Mimowolnie zatrzymałem się na myśl o klaczy. Kitai po kilku
krokach odwróciła się z pytającym wzrokiem. Poczułem, jak rumieniec wpływa na
moje policzki. Brawo Brooke, zrób z
siebie jeszcze większego debila.
- Przepraszam, pomyślałem, mój koń powinien niedługo dotrzeć
tutaj, miał dojechać po mnie- wydukałem dotrzymując kroku blondynce.
- Masz konia? – spytała podnosząc brwi. Zacząłem myśleć nad
szybką ucieczką i pobiegnięciem do stajni, ale gdyby Noir faktycznie tam była,
skończyłoby się na tym, że siedziałbym w jej boksie cały dzień nic nie robiąc.
- Tak, um, klacz. Café Noir II. – powiedziałem cicho zanurzając dłonie
głębiej w kieszeniach. – Też dopiero przyjechałem.
Dziewczyna przytaknęła a ja wróciłem do bacznego
obserwowania moich zdartych trampek, mokrych od pozostałości śniegu na drodze.
Była zima a biały puch znikał z każdą sekundą, jakby specjalnie chciał topić się na moich oczach, chcąc jeszcze bardziej obniżyć mój
nastrój.
Brawo, jeszcze wróć do
cięcia się, bezsensowny kłębku depresji i paniki.
Mimowolnie zacisnąłem dłoń na przedramieniu, zwracając
szybko wzrok na blondynkę, jakby miała zauważyć, przejrzeć mnie na wylot,
zobaczyć wszystko, z czego składałem się ja, złamany ja.
- Czyim synem jesteś? – wyprostowałem się lekko próbując
skupić się na jej głosie. Dalej szliśmy, dróżką między rozrzuconymi między nią
drzewami ale nie aż tak gęstymi, by można było nazwać je lasem. Akademia powoli
znikała za nami, a na horyzoncie zaczęły majaczyć się budynki miasta.
- Belle, znaczy– przełknąłem ślinę zaciskając palce mocniej
na mojej ręce. - Baśń starofrancuska, o Pięknej i Bestii. Moja
matka jest tą Belle, nazywaną po prostu Piękną, bo to znaczy jej imię po
francusku– przerwałem nie potrafiąc wrócić do wątku, wrócić do nagłego przypływu odwagi, który spowodował, że zacząłem mówić więcej. Zawsze czułem się głupio
tłumacząc innym, kim jest moja matka. Praktycznie przy każdej okazji byłem
wyśmiewany z mojej bujnej wyobraźni,
ale dziewczyna wydawała się przyjąć tę informację normalnie, przytakując lekko.
Miałem wrażenie, że kamień spada mi z serca. Wreszcie ktoś, kto rozumie, że hej, da się być potomkiem potencjalnie
nieistniejącej osoby, ale chyba właśnie po to tutaj zostałem wysłany. Żeby
być wśród osób podobnych do mnie, takich, które prawdopodobnie przeżywały to
samo. - A ty?
- Moja matka jest królową Atlantydy. – powiedziała powoli
spoglądając na mnie swoimi dużymi, błękitnymi oczami. Kiwnąłem głową,
namawiając ją do mówienia, byłem ciekaw jej historii a sam nie byłem chętny
podtrzymywać rozmowy, zmęczony wszystkim co stało się wcześniej.
Kitai?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz