Zagryzam wargę zaciskając drżącą dłoń na rączce od walizki. Przede
mną rozciąga się ogromny budynek akademii, zamek wyłaniający się z porannej
mgły. Zauważam po mojej prawej stronie dużą stalową bramę i kilka kamienic za
nią, odgrodzonych metalowym płotem. Ruszam w ich stronę wnioskując, że to tam
mieszkają uczniowie. Spoglądam jeszcze raz na kartkę z wszystkimi potrzebnymi
informacjami. Zajęcia zaczynają się codziennie o 8:30, koń ma w stajni boks i wyżywienie, akademia posiada stołówkę, oprócz
tego dwie hale, lonżowniki a ja jestem zakwaterowany w pokoju numer 7, dwuosobowym.
Chwila-
Czuję, jak powietrze ucieka mi z płuc a ja nie mogę złapać
kolejnego oddechu. Dwuosobowy pokój? Dobrze
pamiętam, jak prosiłem matkę przed wyjazdem o to, żeby dopisała w prośbach, że nie, mój syn nie może z nikim mieszkać, jest
prawdopodobieństwo, że dostanie ataku paniki z powodu samego przebywania z inną
osobą w jednym pokoju-
Mimowolnie zgniatam kartkę w dłoni orientując się, że siedzę
skulony na żwirowej drodze i drżę, sam nie jestem pewien czy ze strachu, czy z
zimna. Biorę kilka nerwowych oddechów próbując uspokoić serce łomoczące mi w
piersi. Wstaję powoli czując, jak nogi uginają się pode mną lekko. Przełykam
ślinę zaciągając kaptur tak, by zasłaniał większość mojej twarzy.
Wchodzę niepewnym krokiem do budynku, ciepło ze środka
opatula mnie niczym puchaty koc, czuję, że mój oddech powoli się ustatkowuje, a
serce bije o wiele spokojniej. Nie widzę nikogo w środku, więc bez słowa idę
wzdłuż korytarza szukając pokoju numer siedem. Jedyny dźwięk, który rejestruję
to szmer kółek walizki na miękkim dywanie pod moimi stopami. Po jakimś czasie
docieram do drzwi mojego pokoju. Zimny metal klamki powoduję, że lekko drżę, po
czym przypominam sobie, cholera, tam ktoś
jest-
Odsuwam się szybko od wejścia i opieram się o przeciwległą
ścianę biorąc głęboki oddech.
Czas przywitać się z
rzeczywistością, Brooke. Nie łudź się, nie pójdziesz do dyrektora prosząc o
zmianę pokoju, jesteś zbyt tchórzliwy.
Zaciskam oczy tak mocno, że zaczynają mnie boleć. Dobrze
wiem, że to wszystko prawda ale nie mam siły słuchać swoich wściekłych myśli,
żerujących na mnie bez przerwy. Podnoszę się szybko i naciskam na klamkę.
O dziwo, pokój jest otwarty.
Co więcej, jest pusty.
Wypuszczam powietrze z ust, orientując się po chwili, że
przez cały czas wstrzymywałem oddech. Może mój współlokator jeszcze nie
przyjechał. Szybko zmieniam zdanie, kiedy widzę kilka książek położonych na
jednym z łóżek. Przysuwam walizkę do drugiego mebla zauważając leżący na nim
klucz. Biorę go w dłoń i kładę się na posłaniu. Mimo tego, że leżę czuję, jak wszystkie
moje mięśnie napinają się jeszcze bardziej, niż kiedy stałem. Jestem naprawdę
zmęczony, ale nie potrafię zasnąć na całkowicie obcym łóżku, w całkowicie obcym
miejscu, z myślą, że zaraz wejdzie tutaj
całkowicie obca mi osoba, na której na pewno zrobię świetne wrażenie-
Przełykam ślinę wstając. Zamykam za sobą pokój idąc w stronę
drzwi wyjściowych.
Otwierając drzwi słyszę głuche uderzenie i nagle orientuję
się, że Brooke, właśnie przywaliłeś komuś
drzwiami w twarz-
Dziewczyna ma na sobie jedynie koszulkę i zastanawiam się,
czy nie jest jej zimno, kiedy strużka krwi zaczyna spływać po jej brodzie. Robi
mi się sucho w gardle, mam ochotę uciekać, ale nie mogę, moje nogi są jak
wmurowane w podłogę. Zaczyna mi się lekko kręcić w głowie, kiedy blondynka
odwraca się do mnie tyłem, jestem pewien, że to ja zemdleję szybciej niż ona, a
to jej leci krew z nosa i to jest twoja
wina Brooke a ty nawet nie umiesz wydusić z siebie prostego „przepraszam”.
Zaciskam palce na framudze tak mocno, że już ich nie czuję,
nie patrząc na nie jestem pewien, że są całkowicie białe. Nagle dziewczyna odwraca
się powrotem do mnie, jej nos nie jest już opuchnięty. Wyciera pozostałą krew z twarzy i zwraca swoje duże,
niebieskie oczy na mnie.
- Uważaj następnym razem – mówi bez emocji i wymija mnie wchodząc do środka. Czuję, jak robi
mi się jeszcze bardziej niedobrze i nagle wizja dwuosobowego pokoju staje się
lepsza niż wszystko wokół. Spoglądam ukradkiem, jak blondynka znika za jednym z
pierwszych drzwi. Kiedy jestem pewien, że nie ma jej na korytarzu biegnę
sprintem w stronę siódemki. Drżącymi dłońmi otwieram drzwi i zamykam je za sobą
z trzaskiem.
Oddychaj, wdech, wydech, wdech
,wydech-
Łapię za paczkę papierosów, którą zabrałem ukradkiem przed
wyjazdem. Czuje jak pomieszczenie zaciska się na mnie, wypycha ze mnie
powietrze kiedy próbuję odpalić zapalniczkę trzęsącymi się rękami.
Brooke, ogarnij się.
Jeszcze nie spotkałeś swojego współlokatora, a już chcesz zrobić na nim złe
wrażenie paląc w pokoju.
Wzdycham cicho wychodząc po raz kolejny z pokoju i modląc
się, żebym nikogo teraz nie spotkał.
Na zewnątrz jest zimno, mam wrażenie, że jeszcze zimniej niż
było kilka minut temu, kiedy się pojawiłem. Kłębki pary wydobywają się z moich
ust kiedy łapię ostre, zimowe powietrze w obolałe płuca. Wyciągam papierosy z
kieszeni zapalając jednego. Nie zdążam wciągnąć dymu, kiedy słyszę kolejny
trzask, przez który podskakuję. Przed drzwiami stoi ta sama dziewczyna, którą
spotkałem poprzednio, tym razem w swetrze. Próbuję skulić się jak najbardziej,
aby blondynka mnie nie zauważyła, ale tuż po chwili czuje na sobie jej wzrok.
Niechętnie odwracam głowę w jej stronę. Jej błękitne oczy skanują mnie, czuję
narastający w sobie lęk. Jej wzrok zatrzymuje się na papierosie, który trzymam
w dłoni. Wkładam go powoli do ust zaciągając się dymem. Pali moje płuca, ale
czuję, że moje ręce mniej drżą a głowa staje się lżejsza. Wyciągam paczkę z
kieszeni wysuwając ją w stronę dziewczyny z pytaniem w oczach. Naprawdę nie mam
ochoty mówić i już jestem pewien, że blondynka odejdzie, kiedy podchodzi ona do
mnie i wyciąga drobnymi dłońmi jednego papierosa. Zapalam go bez słowa, a
dziewczyna od razu wdycha dym. Stoimy chwilę w ciszy paląc, czuję że z każdą
sekundą oddycham spokojniej, a drżenie całkowicie znika.
- Kitai. – mówi po jakimś czasie dziewczyna.
Orientuję się, że właśnie mi się przedstawiła dopiero po chwili. Mrugam kilka
razy po czym odchrząkuję.
- Jean-Pierre. – mój głos jest bardziej ochrypły niż mi się
wydawało, cichy, ledwo co brzmiący w wszechobecnym szumie drzew i powiewach
wiatru.
Kitai?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz