Od Hefai do Carmeli

Przed śniadaniem wyszłam z akademika, aby zajrzeć do stajni. Lavera już stała i było z nią wszystko dobrze. Podeszłam do niej i ją poklepałam.
- Hefaja, ona się lepiej poczuła już wieczorem. Wiesz, że nie musiałaś jej tego mówić. - powiedział Angelo.
- To dobrze, że przy niej jesteś Angelo. Wiem, że nie musiałam, ale tak było łatwiej. - Dałam marchewkę Laveri. Dałam jej buzi, poklepałam i poszłam na śniadanie.
***
Na stołówkę weszłam i od razu poszłam po tacę z jedzeniem. Usłyszałam Carmele, więc podeszłam do nich.
- Dzień dobry - powiedziałam, odsuwając krzesło obok brązowowłosego.
- Uważaj - zawołał chłopak, zatrzymując mnie gestem. Wskazał palcem na dół. - Ibbie tu siedzi - zaśmiał się. Rozszerzyłam nieznacznie oczy, wpatrując się w sunię na dole.
- Ibbie jest psem brata. Podenco z Ibizy, jakby co - odpowiedziała Carmela na moje niezadane pytanie. Skinęła głową, omijając sunię i siadając na miejsce obok niej. - Hefaja, a gdzie Hades i Tiara? - spytała
Co mam jej odpowiedzieć?
- Są z Angelo. Gdyby Hades się tu zjawił, byłby chaos, Tiara by się bała. - powiedziałam.
Jedząc dalej, popiłam wszystko i miałam wstać. - Przejmuje się Laverą, ale ona nie należy już tylko do mnie. - powiedziałam, po czym wstałam i poszłam do pokoju po torbę. W tym samym czasie niemalże przyszedł Angelo. Wpuściłam psy do pokoju i tym samym wyszłam z niego.
- Nie musisz być taka... - Przerwałam chłopakowi.
- Jeśli chcesz, możesz jeździć na Laveri i tak kilka osób na niej jeździ. Muszę iść. - Poszłam na zajęcia.
***
Siedziałam w pokoju i pisałam nową gazetkę, przychodzi co ranek. Nie byłam głodna, więc zrobiłam sobie porządki w pokoju. Po tym wszystkim położyłam się na łóżku. Wstałam na chwilę, aby się przebrać i iść pobiegać. Założyłam trampki, legginsy, oraz sportowy stanik, a do tego bluzę, słuchawki i kluczyk. Akurat psiaki spały i nie chciały wyjść. Wychodząc, zamknęłam pokój. Wyszłam na zewnątrz. Truchtem pobiegłam przez lasek, muzyka leciała, a ja biegłam.
***
Do akademika wróciłam tuż przed zamknięciem. Poszłam się wykąpać i ubrać w świeże ubrania. Chciałam się już kłaść, ale ktoś zapukał. Wstałam i otworzyłam drzwi. Zobaczyłam Carmele i Eloy'a, spojrzałam na nich pytająco.
- Możemy wejść? - Odezwał się Eloy.
Wpuściłam ich i zamknęłam drzwi. Oparłam się o ścianę i patrzyłam.
- Więc, o co chodzi? - spytałam.

Carmela?

Od Carmeli do Hefai

- Eloy, mówię ci, że tak było - powiedziałam do brata, wymachując w jego stronę widelec z nadzianą jajecznicą. Zaraz wsadziłam ją sobie do buzi i zaczęłam jeść. Eloy siedział naprzeciwko mnie na stołówce, zajadając się tym samym, co ja. Zajęliśmy miejsca akurat przy stoliku czteroosobowym, więc Ibbie, suczka brata, znalazła swoje miejsce pod jego krzesłem i jadła karmę z plastikowej miski. Od czasu do czasu wspinała się na stolik, próbując zabrać z niego leżący telefon, którym akurat się bawił. Doprawdy, czasem nie rozumiem tego jego psa. Czasami nawet się cieszę, że moim jedynym bliższym towarzyszem jest mój koń.
- Martwiła się o twojego konia, a o swojego już nie? Bardzo śmieszne - wyznał brązowowłosy, śmiejąc się na końcu. Aktualnie siedzieliśmy, jedliśmy i rozmawialiśmy o... Hefai i jej stosunku do Lavery. No musiałam mu o tym powiedzieć, bo z tego, czego się dowiedziałam, gdy spotkali się wieczorem, nawet jemu o tym nie wspomniała. A dla mnie to wszystko naprawdę było dziwne. No bo... Porównując to, jak ja się martwiłam o Zorro Juniora, oraz to, co ona mi mówiła o jej klaczy... No po prostu! A poza tym... W głowie tkwiły mi jeszcze dwie inne myśli. Pierwsza... tak łatwo jest się domyślić, kim jest mój ojciec?? No ja wiem, że koń o imieniu Zorro i w ogóle, ale... równie dobrze mogłam go tak nazwać, bo byłam fanem tego gościa, a nie jego córką! A druga... W głowie niesamowicie cieszyłam się z tego, że mój brat kogoś zainteresował, lecz jednocześnie to nic nowego... zwykle był bardzo popularny wśród dziewczyn, razem z Oakimem. Jednak gdzieś w głębi siebie... Nie cieszyłam się z tego. A nawet byłam w jakiś sposób smutna przez ten fakt. W pewnym momencie Ibbie znowu się podniosła i próbowała wziąć leżący telefon brata. Ten od razu to zauważył, klepiąc suczkę w bok, na co ona od razu sobie odpuściła.
- Kiedyś cię walnę - zagroził jej, jednak on dobrze wiedział, że to nic nie pomoże. Ja w jakiejś części też to wiedziałam. W końcu to był pies mojego brata. I wtedy dostrzegłam ją. Hefaja weszła na stołówkę sama ubrana w dżinsy z dziurami oraz jakąś luźniejszą koszulkę z trampkami na nogach. Po kilku minutach wzięła sobie do jedzenia to samo, co nasza dwójka przy stole i zaczęła się rozglądać po stolikach.
- Hefaja! - zawołałam w jej stronę, podnosząc rękę w górę i podnosząc się nieznacznie. Zauważyła mnie, bo zaczęła iść w naszą stronę. Eloy odwrócił się, by na nią spojrzeć, jednak zaraz wrócił do swojej jajecznicy.
- Dzień dobry - powiedziała, odsuwając już krzesło obok brązowowłosego. Ojć.
- Uważaj - zawołał chłopak, zatrzymując ją gestem. Wskazał palcem na dół. - Ibbie tu siedzi - zaśmiał się. Dziewczyna rozszerzyła nieznacznie oczy, wpatrując się w sunię na dole.
- Ibbie jest psem brata. Podenco z Ibizy, jakby co - odpowiedziałam na jej nieme pytanie. Skinęła głową, omijając sunię i siadając na miejsce obok mnie. - Hefaja, a gdzie Hares i Tiara? - spytałam. Jednak nie, by zrobić jej jakoś na złość czy coś... Po prostu byłam ciekawa. Eloy prawie wszędzie chodzi z Ibbie i ciekawiło mnie, czemu ona też z nimi tak nigdzie nie chodzi...

Hefaja?

Odejście


Devan opuszcza nasze skromne progi
Powód: Kompletny brak weny.
W związku z tym Scott (Wilczek) może zostać użyty ponownie - zostanie usunięty z listy wykorzystanych już rodziców.

~Gold

Od Hefai do Carmeli

- Moim rodzicem jest Kot z Cheshire. Twój ojciec to pewnie Zorro, łatwo się domyślić. - uśmiechnęłam się lekko. Lavera weszła do strumyka i chlapała na nas wodą, tak samo, jak na Juniora.
- Ten od Alicji w krainie czarów? - kiwnęłam głową. - Co z twoją mamą? - spytała.
- Nie znam jej, tylko tata mnie wychowywał. Teraz jest daleko ode mnie. Może tak jest lepiej. - powiedziałam, patrząc na Lavere.
- Gdzie jest? - sama zaczęła.
- W więzieniu. Tak będzie lepiej. Dobra to gdzie jedziemy? Czy Eloy ma kogoś? Tak tylko z ciekawości pytam. - zerknęłam na nią.
- Możemy gdzieś się przejechać, a Eloy chyba jest wolny. Czemu cię to ciekawi? Czyżby ci się spodobał? - uśmiechała się.
- Może tak odrobinę mi się podoba. - wstałam i podeszła do mnie Lavera. Przytuliłam ją i wsiadłam na jej grzbiet. Carmela także wsiadła na swojego konia. Zrobiłyśmy sobie małe zawody.
Dojechałam druga, ponieważ Lavera coś jadła. Musiałam iść na piechotę.
- Carmela, możesz powiedzieć stajennemu, aby po weterynarza zadzwonił? - powiedziałam.
- Lavera, musisz wstać. Choć maleńka, jesteś silna. - wstała, mogłam jej pomóc dojść. W boksie się położyła. Głaskałam ją.
- Zaraz powinien być weterynarz. Co się jej stało? - spytała.
- Chyba coś zjadła, choć cały czas była przy mnie. - patrzyłam na moją przyjaciółkę.
Weterynarz przyszedł po kwadransie, zbadał ją i przepisał leki. Podziękowałam panu. Pożegnałam się, wstałam i otrzepałam się, po czym poszłam.
- Hefaja, czemu idziesz? - poszła za mną.
- Nic jej nie będzie. To pójdę się wykąpać i położyć. - spojrzałam na nią.
- Ale, ale Hefaja.
- Daj spokój z tym. Dobranoc. - Odwróciłam się i poszłam do akademika. Wzięłam prysznic i się ubrałam. Usiadłam na podłodze i bawiłam się z psami. Wzięłam sweter i wyszłam z psami na dwór na trochę.
- Hej Hefaja. - powiedział Eloy.
- Hej. Co tam? - odpowiedziałam.
- To twoje psy? - kiwnęłam głową.
- To Hades, a to jego siostra Tiara. - psiaki skakały na niego, chciały, żeby się z nimi pobawił. Po godzinie on musiał iść, ja też poszłam do pokoju. Zamknęłam drzwi. Położyłam się na łóżku i zasnęłam.

***

Rano nie miałam głowy do niczego, siedziałam na łóżku i gapiłam się w sufit.

Carmela?

Od Luizy do Chanwoo

Kątem oka patrzyłam, jak jego Coco obwąchuje nogi Alexandra Napoleona. Prychnęłam mimowolnie, ruszając z miejsca, równocześnie ciągnąc za sobą wałacha. Posłusznie ruszył, a pies chłopaka odsunął się do tyłu.
- Właśnie widzę... - cicho odpowiedziałam, wracając wzrokiem do drogi, gdy skręcaliśmy, by wejść do stajni, rzuciłam jeszcze szybkie spojrzenie na nieznajomego. - A tak dla twojej wiadomości, to mój pies kiedyś przerośnie twojego, więc niech go nie lekceważy - szybko rzuciłam, znikając za ścianą. Na kamiennej posadzce rozbrzmiał dźwięk kopyt Alexandra. "Małych psów". Kirito wcale nie jest mały!
- Skąd ta pewność? - usłyszałam za sobą głos tego jasnowłosego. Przewróciłam oczami, nie zatrzymując się nawet. Musiałam zajść głębiej budynku, gdzie znajdowały się jeszcze większe boksy, niż te na początku, odpowiednio zrobione dla tak dużych koni, jakim na przykład był mój.
- Na pamięć znam wymiary dalmatyńczyków. Mama w końcu hoduje je na ubrania - odpowiedziałam najspokojniej w świecie, widząc już miejsce, w którym zwykł sypiać mój parzystokopytny przyjaciel.
- Czyli jednak futra - znowu odpowiedział. Ponownie przewróciłam oczami, tym razem już otwierając boks Napoleona. Niech sobie myśli o mnie, co chce. Niech tylko już sobie idzie. Nawet nie zamierzałam wypuszczać Kirita z rąk, jednak w końcu ta chwila musiała nadejść. Ustawiłam go na bloku siana w środku, a sama podeszłam do konia i zajęłam się odpinaniem jego siodła.
- Alexander Napoleon... - znowu ten jego głos. Zabrałam z grzbietu Alexa skórzany przedmiot i wyszłam z nim, kładąc go dopiero na ławce, która szczęśliwym trafem ustawiona była naprzeciw jego boksu. Stanęłam obok skośnookiego, ignorując warczenie Coco. Brakowałoby tylko tego, bym ukazała przed nim swój strach.
- Słuchaj, nie masz niczego lepszego do roboty? - spytałam, mając dosyć jego towarzystwa. Delikatnie mnie wnerwiał tematem o futrach z psów. No wybacz synku królowej, że moja mama musi jakoś zarabiać.
- Jestem nowy, więc wypadałoby się rozpakować, ale nie chce mi się - odpowiedział, ciągle przyglądając się tabliczce z imieniem mojego przyjaciela. Nowy? Świetnie... Westchnęłam, przewracając oczami i powróciłam do shire'a, by zdjąć z jego głowy uzdę. Gdy to zrobiłam, odłożyłam to tam, gdzie siodło. Szybciutko to wyniosłam do siodlarni niedaleko, a potem wróciłam razem ze skrzynką z jego szczotkami. Na moje nieszczęście, blondyn dalej tu był, lecz stał teraz obok głowy jakiegoś karego konia, którego pierwszy raz dzisiaj widziałam. Może to jego koń? Świetnie. Oby nie był taki sam jak jego mniejszy pupil. Zajęłam się szczotkowaniem grzbietu Alexandra Napoleona, choć na samym początku przeleciałam go białym puchatym ręcznikiem z czarnymi psimi łapkami. Wyrzuciłam z głowy wiadomość o stojącym dalej nieznajomym, zajmując się w pełni moimi towarzyszami.
- Co byście powiedzieli na kolejny seans? - spytałam w pewnym momencie. Spotkałam się z prychnięciem wałacha oraz z cichym szczeknięciem dalmatyńczyka. - To może "Strażnicy Galaktyki"? Dwie części? - kontynuowałam, wrzucając do skrzynki szczotkę, a wyciągając kopystkę. Znowu te same ich odgłosy. - Czyli mamy załatwione - odpowiedziałam, zabierając się za czyszczenie kopyt mojego konia. Przy okazji zaczęłam nucić kolejną piosenkę, lecz tym razem "Mine" Phoebe Ryan.

Chanwoo?

Od Carmeli do Hefai

Tydzień minął od tego feralnego dnia, gdy mój najukochańszy Zorro Junior dostał kolki. Ten na szczęście wracał do swojego normalnego stanu, a aktualnie jadł owies z wiadra, która trzymałam w powietrzu.
- Nie tak łapczywie! - zawołałam, śmiejąc się jednocześnie. Ogier zachowywał się tak, jakby przez cały miesiąc nie jadł, choć tak naprawdę wczoraj o tej samej porze też go karmiłam. Nawet w ten sam sposób. Gdy przedmiot już był pusty, powiesiłam go na haczyku przy wejściu do boksu. Oparłam się o nie i wyciągnęłam swój telefon z tylnej kieszeni moich spodni. Piętnasta w sobotę... Może byśmy się wybrali na jakąś wycieczkę małą? Weterynarz mówił, by Zorro odpoczywał, lecz widziałam w jego oczach tą ogromną chęć pogalopowania na dworze, a nie w lonżowniku... Bo tam tylko mógł wcześniej się ruszać. A co mu tam! To może jeszcze z kimś bym się wybrała...? Brat musiał się dzisiaj uczyć do jakiegoś trudnego sprawdzianu, więc jemu nie będę zawracać głowy... Ktoś z klasy? Średnio lubię tych ludzi... A Hefaja...? Pstryknęłam palcami, od razu wchodząc w wiadomości na telefonie i wybierając jej numer, by do niej napisać. Już jakiś czas temu wymieniłyśmy się numerami, jednak żadna z nas jeszcze ani nie zadzwoniła, ani nie napisała. Czyli, że to ja musiałam być tą pierwszą. Już po chwili wysłałam jej SMS'a z zapytaniem, czy nie miałaby nic przeciwko wypadu na koniach do lasu. Odpowiedź dostałam zaledwie po jakiś pięciu minutach. I to twierdzącą. Uśmiechnęłam się, z powrotem chowając komórkę do spodni, a sama sięgnęłam po kantar ze specjalnego otworu, przez który koń mógł wyglądać z boksu.

***

- To... gdzie jedziemy? - spytała Hefaja, w końcu wspinając się na grzbiet swojej Lavery. Gdy czyściłam mojego konia, ona przyszła ze swoim w połowie mojej roboty. Poczekałam na nią, a potem obie udałyśmy się w stronę wejścia do lasu. Byłam z przodu i już siedziałam na Juniorze, lecz ona dreptała mi po piętach... a może po kopytach? Do tego nie wiedziałam, że jej klacz jest taka piękna! W końcu niezbyt często zwracam uwagę na inne konie niż na mojego. Plus byłam podwójnie szczęśliwa, gdy dowiedziałam się, że jej kobyła jest tej samej rasy, co mój rumaczek.
- Gdzie nas wiatr poniesie! - zawołałam, po czym spięłam Zorro Juniora łydkami, dając mu znak, by zaczął biec. Ten stanął dęba, jednak zaraz po tym ruszył szybkim galopem w kierunku drzew. Biegł po wydeptanej ścieżce, a ja cieszyłam się jak małe dziecko, które dostało cukierka. W końcu od tygodnia nie byliśmy razem na prawdziwej przejażdżce. Gdy odwróciłam się do tyłu, dostrzegłam moją koleżankę, również galopującą na swoim koniu. Zaśmiałam się, wracając do przodu. Zwolniłam ogiera dopiero wtedy, gdy dostrzegałam z daleka jeziorko Fredom. Kompletnie się zatrzymałam, jak i zsiadłam z niego dopiero wtedy, gdy znajdowaliśmy się poza drzewami. Wzięłam głęboki wdech w płuca, po czym odwróciłam się do również zatrzymującej się ciemnowłosej. Obie usiadłyśmy pod dość grubym drzewem, nogami w stronę wody. Wyszukiwałam dłońmi płaskie kamienie, próbując zrobić z nich kaczki na jeziorze, lecz... marnie mi to szło. Po mojej piątej nieudanej próbie usłyszałam śmiech mojej koleżanki. Sama się zaśmiałam, odpuszczając sobie to zajęcie. Siedziałyśmy tak kilka minut w ciszy. Jak tak pomyślę... Czy ja wiem coś więcej o niej? Oprócz tego, że ma szczeniaki i konia...? Jej wiek na przykład? Lub kto jest jej rodzicem? W końcu takie dzieciaki się tu znajdują...
- Hefaja, kto jest twoim rodzicem? - spytałam od razu, niezbyt nad tym myśląc. Po prostu... byłam za bardzo ciekawa. Miałam tylko nadzieję, że nie spyta się o to samo mnie...

Hefaja?

Od Chanwoo CD Luizy

Dzisiejszy dzień był wyjątkowy- przenosiłem się bowiem do nowego miasta. Miałem zamiar zamieszkać w Akademii Fairy Tales. Przebywałem obecnie w Arendelle, królestwie mojej mamy, z którego miałem wyjechać na Aisling - wyspę, na której znajdowała się moja nowa szkoła. Pakowałem właśnie ostatnie rzeczy do walizki, gdy do środka weszła moja mama. Uśmiechnąłem się do niej i dmuchnąłem w grzywkę, żeby lepiej widzieć.
- Nie chcę żebyś jechał - powiedziała i podeszła do mnie. Złapałem ją za rękę i ją pocałowałem.
- Wiem - powiedziałem i posłałem jej słodki uśmiech. - Ale wrócę tutaj. Tak łatwo się mnie nie pozbędziesz mamo.
- Nie chcę się ciebie pozbywać - powiedziała i pogładziła mój policzek, uśmiechając się blado.
Kiwnąłem lekko głową i ucałowałem mamę w czoło. Widziałem zbierające się w jej oczach łzy. Uśmiechnęła się do mnie i wyszła szybko z pokoju. Spojrzałem w jego kąt, w którym smacznie spał Coco. Podszedłem do niego i szturchnąłem go lekko.
- Wstawaj przyjacielu - powiedziałem, głaszcząc go po głowie. Ten spojrzał na mnie zaspany i zamerdał lekko ogonem. - Jedziemy do nowego domu.
Zabrałem walizkę i razem z psiakiem poszedłem do samochodu.
 
**na miejscu**

Wyskoczyłem z pojazdu, stając obok i się przeciągając. Ziewnąłem szeroko, po czym z zainteresowaniem rozejrzałem się dookoła. Zanim zabrałem się za wypakowywanie wszystkiego, poszedłem do gabinetu dyrektora Akademii. Załatwiłem co miałem, dostałem plan lekcji i mapkę, by się nie zgubić. Mężczyzna powiedział mi, jak dojść do stajni, więc w pierwszej kolejności chciałem zaprowadzić tam Thundera. Otworzyłem przyczepę i wyprowadziłem go na zewnątrz. Zastanawiałem się, czy nie prowadzić go na uwiązaniu, ale wiedziałem, że zachowa się odpowiednio i nic nie wywinie.
- Idziemy - zwróciłem się do konia, klepiąc go po szyi.
Coco chciał biec do przodu, zbadać nowe tereny, ale powstrzymał się i szedł tylko kilka kroków przede mną. Natomiast Thunder szedł kawałek z tyłu, trzymając łeb przy moim ramieniu. Bywał czasem strachliwy, więc teraz, w nowym miejscu, wolał trzymać się blisko mnie. Szedł grzecznie, powoli, nie musiałem go prowadzić. Stajnia okazała się ogromna i bardzo ładna. Już mi się tu podobało. Zobaczyłem boks z oznaczeniem dla ogiera.
- To chyba jest nasze. Chociaż właściwie to twoje.
Zastanawiałem się przez chwilę, po co w sumie gadam do konia. Czułem jednak taką potrzebę. Nie traktowałem go jak zwykłe zwierzę, był moim przyjacielem. Otworzyłem drzwi boksu, a Thunder niepewnie wszedł do środka. Miał już włożoną ściółkę, więc nasypałem mu tylko trochę owsa. Oparłem się o drzwi, w zamyśleniu patrząc, jak je. Nagle do środka stajni wbiegł jakiś mały pies i podbiegł do Coco, który zaczął na niego warczeć. Maluch wystraszony wybiegł ze stajni, a Coco pobiegł za nim. Sprawdziłem, czy boks jest zamknięty i gdy okazało się, że tak, pobiegłem na zewnątrz za nim.
- Coco! Gdzie jesteś?! - zawołałem i się rozejrzałem. Gdy zobaczyłem psa pod nogami jakiejś dziewczyny (siedział oczywiście w bezpiecznej odległości), odetchnąłem z ulgą. Podszedłem do nich i gdy wyjąłem smycz z kieszeni, przypiąłem ją do obroży psa. Podniosłem się i od razu usłyszałem głos dziewczyny.
- Twój pies wystraszył mi Kirita - powiedziała z wyrzutem w głosie. Pies zaskomlał, a koń stojący za jej plecami tupnął nogą i prychnął znudzony.
- Wybacz. Coco nie lubi małych psów - powiedziałem przepraszająco, a pies w odpowiedzi zawarczał, patrząc na malucha znajdującego się na rękach dziewczyny. - Jeszcze raz przepraszam.
- Kim są twoi rodzice? - spytała.
- Ojciec mnie porzucił, a moją mamą jest Elsa. Znasz ją? - spytałem, a dziewczyna pokiwała głową.
- Dlatego masz takie jasne włosy.... - powiedziała, a koń stojący za nią zarżał, przez co usłyszałem odzew pozostałych wierzchowców znajdujących się w stajni.
- A twoi rodzice?
- Ojciec nie żyje - powiedziała.
- A mama? - spytałem, a ona wskazała na swoje włosy.
- Cruella de Mon.
Zrobiłem zaskoczoną minę i odruchowo przyciągnąłem do siebie Coco. Dziewczyna parsknęła śmiechem i pogłaskała swojego psiaka po głowie.
- Nie zabijam psów dla futra - powiedziała. - Nie bój się.
Coco jakby rozumiejąc, o czym mówimy, zawarczał, a potem wyszczerzył kły i rzucił się w jej stronę i gdybym dobrze go nie trzymał, skoczyłby na dziewczynę i zrobił jej krzywdę.
- Powinieneś kupić mu kaganiec - powiedziała.
- Reaguje tak tylko, gdy czuje się zagrożony. Zazwyczaj jest przyjazny dla innych, o ile nie chcą go dotknąć. Ma traumę. Jednak lubi duże zwierzęta - dodałem widząc, jak mój psiak wyciąga głowę w stronę wielkiego konia. Zrobiłem kilka kroków w bok i podszedłem do zwierzęcia. Coco zaczął wąchać jego nogę, a zaciekawiony koń schylił łeb. Gdy pies podniósł głowę, wystraszył się lekko, ale zaczął merdać ogonem. Wystawił język i ustawił się w pozycji sygnalizującej, że ma ochotę na zabawę z nowym kolegą.
 
Luiza?

Od Hefai do Carmeli

Strasznie przykro mi się zrobiło. Dla Carmeli jej konik to jak członek jej rodziny, bez niego zostanie sama.
- Nie martw się, wszystko będzie z nim w porządku. Jeśli chcesz, to możemy iść tam zobaczyć. Nie złościsz się, że napisałam z twojego telefonu do twojego brata, aby zjawił się w stajni? - powiedziałam, delikatnie się uśmiechając.
Dałam jej chusteczki oraz zmieniłam koszulkę na inną. Wytarłam jej oczy i zaprowadziłam do stajni. Jej brat już tam był.
- Hej, to ja do ciebie pisałam, żebyś przyjechał - powiedziałam, a Carmela przytuliła brata.
- Dzięki. Eloy jestem. - podał mi rękę.
- Hefaja. Miło mi. - odwzajemniłam gest. Poszłam za nimi zobaczyć co z koniem. Stałam z tyłu trochę i patrzyłam na wszystko. Carmela podeszła do swojego Zorro Juniora, a on niemal natychmiastowo się podniósł. Jej szczęście było miłe. Już nie będzie płakać, to dobrze. Odwróciłam się i wyszłam ze stajni, lecz przy wielkim drzewie zostałam zatrzymana. Ktoś mnie złapał za rękę, a gdy się odwróciłam, stał tam Eloy.
- Czemu uciekłaś? Chciałem ci coś powiedzieć, ale zniknęłaś. Widziałem, że byłaś uśmiechnięta, jak zobaczyłaś, że Junior ożył na nowo. Więc czemu uciekłaś? - wszystko mi powiedział, ja tylko patrzyłam. Muszę odpowiedzieć, tak to działa.
- Carmela była smutna, gdy jej konik ożył na nowo. Chciałam dać im spokój. Nie ma tam dla mnie miejsca, to nic. Ja już pójdę. - powiedziałam, delikatnie się uśmiechając. Nie dał mi iść, zaciągnął mnie z powrotem do stajni. Delikatnie przyciągnął mnie, abym szła obok niego.
- Siostra patrz, kogo znalazłam. - Carmela jak na zawołanie się odwróciła i przybiegła się przytulić.
- Dziękuję, twoje słowa go uratowały. - objęłam Carmele, po czym zaciągnęli mnie, abym pogłaskała jej konia. Zrobiłam to, choć nieśmiało.
- Nie musisz dziękować, to twoja wiara w jego siłę mu pomogła. - uśmiechnęłam się. Kątem oka widziałam, jak się na mnie patrzyła.
- Carmela, co powiesz, abyśmy jutro we trójkę gdzieś się wybrali? Junior nawet ją polubił. - dziewczynka się uśmiechnęła. Gdy wracaliśmy do akademika, odezwała się.
- Hefaja?
- Tak? - spojrzałam pytająco na Carmele.
- Prawda, że ty również jeździsz konno?
- Tak, to prawda, mam tu swojego konia. Jest dwa boksy naprzeciwko twojego Zorro Juniora — powiedziałam.
- Lavera to twój koń? - odezwał się Eloy.
- Tak, Lavera to mój koń. Niezwykle wysoko skacze. Prawie cały czas jest na podium. - powiedziałam, patrząc przed siebie.
- Mówisz to tak, jakbyś była dumna, ale też smutna. - spojrzałam na Eloy'a.
- Jest w tym trochę smutnego. Chcą ją sprzedać albo oddać komuś bogatemu, bo mnie nie interesują aż tak te zawody. To jest smutne, bo miałam ją, odkąd pamiętam. Jak ja go dosiadam, jest inaczej. - powiedziałam, niemal wpadając na drzwi, oboje mnie złapali i weszliśmy do mnie do pokoju na chwilę. Pokazałam im zdjęcia, mojego konia.
- To jest klacz? - spytała Carmela.
- Tak, jako mała dziewczynka powiedziałam, że to koń wybierze sobie imię i tak wyszło, że były trzy. Lavera, jakby miał być klaczą. Creone albo Mino. Myślałam, że wybierze Creone, ale Lavera jej się spodobała. No i tak już zostało. Wygrywa, czasem pozwala innym na siebie wsiadać, ale nie na zawodach, lecz gdy ja na niej jeżdżę, chce biegać, skakać i bawić się tak jak kiedyś. - powiedziałam, patrząc na zdjęcie.
Carmela mnie przytuliła.
- Może któregoś dnia pojeździmy razem. Musimy już iść, jutro się spotkamy, napiszę gdzie i wyjdziemy. - powiedziała Carmela. Pożegnałam się, przytuliłam ją oraz jej brata. Poczułam się dziwnie, nie uciekło to uwadze Carm. Pomachałam im i poszłam wziąć prysznic. Nakarmiłam psy, a gdy leżałam na łóżku, one także się położyły. Zasnęłam nawet w miarę szybko. Przez myśl przeszedł mnie dotyk Eloy'a.

Carmela? Eloy? Wybacz, że tak długo. Wysyłam już opo, pewnie nie doszło. Wplatałam w nie Eloy'a. Mam nadzieję, że nie masz nic przeciwko.

Od Luizy

W moich uszach spokojnie leciała piosenka Zary Larsson "Symphony", a ja leżałam na miękkiej trawie z zamkniętymi oczami. Czułam ciężar na brzuchu, którym był Kirito, śpiący sobie smacznie. Pokręciłam delikatnie głową, próbując wygodnie ułożyć się na brzuchu Alexandra Napoleona. Jego bok unosił się i opadał w rytm jego oddychania, jednak mi to nie przeszkadzało w odpoczynku. Promienie słońce padały mi prosto na twarz, miło ją ogrzewając. Kocham popołudniowe wtorki... Natura, muzyka, Kirito, Alexander, słoneczko... Idealnie!
- Cry baby, cry baby. Cause you don't fucking care. - cicho zaśpiewałam kolejną piosenkę. I wtedy stało się to, co nie miało. Brzuch mi zaburczał. No po prostu świetnie... Niechętnie otworzyłam oczy, a mnie od razu oślepiło słońce. Zakrywając twarz ręką, wstałam z brzucha Napoleona, przy okazji zrzucając z siebie dalmatyńczyka, który zaraz również się obudził i merdając ogonem, spojrzał na mnie.
- Idziemy coś zjeść - powiedziałam w jego stronę. Jakby z zadowolenia jeszcze mocniej pomachał. A gdy tylko ja całkowicie wstałam na swoje nogi, wałach za mną zrobił to samo, przy okazji otrząsając się z całego tego brudu. Już zaraz znajdowałam się na jego grzbiecie w siodle, w dłoniach trzymając małą kulkę potocznie zwaną psem. Chwyciłam skórzane wodze jedną dłonią, dociskając Alexa w boki, by ruszył. Chwilę potem spokojnie szliśmy w stronę stajni, w której znajdował się boks mojego konia. W międzyczasie drogi powrotnej wyjęłam ze swoich uszu słuchawki, owijając je wokół telefonu i chowając w kieszeni czarnej bluzy, którą obecnie miałam na sobie. Nie kłóciłabym się, gdyby ktoś powiedział, że jest ona męska, gdyż na taką wyglądała. I nawet byłam szczęśliwa, bo mi nie przeszkadzała. Była wygodna, ciepła, odpowiednio długa i luźna... no wprost idealna dla mnie. Po kilku (raczej) minutach wyjechaliśmy z lasu, a ja zsiadłam z shire'a, przerzucając wodze nad jego głową, by zaprowadzić go do stajni oraz potem do odpowiedniego boksu. Dalmatyńczyk również znajdował się już na ziemi i co jakiś czas na mnie patrząc, ruszył w stronę otwartych głównych drzwi. Tam też szłam razem z Alexandrem Napoleonem z tyłu. W pewnej chwili szczeniak wyskoczył z pomieszczenia, pędem biegnąc w moim kierunku. Oho, czegoś się chyba przestraszył. Zatrzymałam bydlaka za mną, schylając się po malucha. Gdy się wyprostowałam, dostrzegłam, jak z budynku wychodzi kolejny pies, lecz większy od mojego, czarno-biały z czerwoną obrożą na szyi. Gdy zaczął powoli podchodzić w naszą stronę, Kirito zaczął skomleć, piszczeć i ogólnie wpychać pyszczek pod moją brodę, chcąc się w ten sposób schować. I już mamy tego potwora.
- Kiriś, ale strachajła z ciebie - wyznałam do szczeniaka, który nadal nie zaprzestawał swoich prób. Zdeterminowany jest, a co.
- Coco! Gdzie jesteś?! - usłyszałam nagle czyjeś krzyki, a raczej męskie, wydobywające się ze środka stajni. Automatycznie spojrzałam na drzwi, z których po chwili wyłonił się chłopak ze strasznie jasnymi włosami i skośnymi oczami, serio. Gdy tylko ujrzał zwierzę przede mną, jakby odetchnął z ulgą. Podszedł do tego psa, który prawdopodobnie nazywał się Coco, po czym zapiął mu smycz. Wyprostował się, a ja nie traciłam już ani chwili.
- Twój pies przestraszył mi Kirita - powiedziałam z winą w głosie. Dalmatyńczyk na dźwięk swojego imienia głośniej zaskomlał, powoli się uspokajając w moich ramionach. W międzyczasie dosłyszałam również lekkie zniecierpliwienie Alexandra pokazane przez ciche rżenie i tupnięcie nogą o podłoże.

Chanwoo?

Podsumowanie czerwca, lipca i sierpnia

Wiem, że podsumowania zostały trochę zaniedbane, lecz od dzisiaj wracają na porządek dzienny. A przynajmniej się z tym postaram. A teraz rozdanie:
•Appollonius Sleepyhead - 50$
•Ashton Teach - 50$
•Carmela Murrieta - 50$
•Corey Erwin - 50$
•Devan Canne - 50$
•Eloy Murrieta - 50$
•Harry Stales - 50$
•Hefaja Pardo - 50$ + 5$ (za 5 opowiadań w jednym miesiącu) + 5 pkt (za 5 opowiadań w jednym miesiącu)
•Janis Rudd - 50$
•Jean-Pierre Brooke - 50$  + 25$ (za opowiadanie na ponad 1000 słów) + 10 pkt (za opowiadanie na ponad 1000 słów)
•Kitai Kéda - 50$
•Lily Blake-Jones - 50$
•Luiza de Mon - 50$
•Nathaniel Ryuzaki - 50$
•Yava Maris - 50$
 
~Gold

"Nie ważne jak ciężkie coś jest, ja zawsze będę uśmiechał się jak idiota"

[Twarzy użyczył Chanyeol Park]
Imię i Nazwisko: Chanwoo Wang
Pseudonimy: Chan, Król (Wang po koreańsku znaczy król), Yoda, Happy Virus
Płeć: Mężczyzna
Wiek: 20 lat
Data urodzenia: 24 lutego
Rodzina:
- Elsa - Kochająca matka chłopaka wychowująca go jak najlepiej tylko może. Chłopak jest z nią bardzo zżyty.
 - Seungcheol Wang - Ojciec, który porzucił rodzinę od razu, gdy dowiedział się o ciąży. Chanwoo nigdy go nie poznał i nie ma zamiaru.
 - Anna - Zabawna i trochę szalona ciocia chłopaka, która mimo swojego wieku jest wszędzie.
Głos: Chanyeol
Pokój: 14
Klasa: V
Poziom: Średnio zaawansowany
Aparycja: Chanwoo jest bardzo wysoki jak na Azjatę, mierzy bowiem aż sto dziewięćdziesiąt cztery centymetry wzrostu. Ma szczupłą sylwetkę, szerokie ramiona, nieco węższy pas i minimalnie bardziej wystające kości biodrowe. Mimo smukłego wyglądu ma umięśniony brzuch, ramiona i nogi. Mięśnie są ładnie zarysowane, delikatne, nie jak u kulturysty. Jest bardzo silny i szybki. Chociaż jest Azjatą, jego oczy są duże, ale oczywiście czarne i lekko skośne. Dodatkowo jego cera jest nieco bardziej europejska. Po matce odziedziczył naturalnie białe, gęste i mocne włosy, chociaż czasem ich kolor przechodzi w różne odcienie szarości lub błękitu. Ma wiele blizn, ale jedna z nich jest dla niego szczególnie uciążliwa, biegnącą przez cały kręgosłup.
Charakter: Na pierwszy rzut oka wydaje się tajemniczy, spokojny i opanowany, ale to tylko pozory. Pomimo tej aury, którą zwiódł wielu ludzi, w środku jest bardzo wrażliwy i empatyczny. Zabawny, irracjonalny, działa pod wpływem emocji. Jest sympatyczny i szybko nawiązuje nowe znajomości, co jest jednocześnie jego wadą, jak i zaletą. Zawsze stanie w obronie przyjaciół. Jest głośny i nieprzewidywalny. Prawie zawsze się uśmiecha. Wbrew swojej barwnej osobowości, zna się na życiu i już wiele przeszedł, zawsze chętnie służy radą. Lubi podejmować wyzwania, w każdej chwili gotowy do "poszukiwania przygód". Jest bardzo śmiałą osobą, szybko odnajduje się w każdej sytuacji i niesamowicie trudno jest zbić go z tropu czy zawstydzić. Często stwarza wiele niezręcznych sytuacji, ale to nie on czuje się wtedy zakłopotany. Znany z tego, że zdarza mu się bujać w obłokach. Jest częstym obiektem niewinnych żartów, ponieważ potrafi odpłynąć w środku rozmowy czy wykonując jakąś czynność. Zawsze pojawia się w najmniej oczekiwanym momencie. Niewątpliwie potrafi poprawić humor i podnieść na duchu. Od czasu do czasu zdarzy mu się zabłysnąć ponadprzeciętną wiedzą. Ma pełno energii, ale potrafi zachować powagę. Mimo rozrywkowego charakteru ludzie często darzą go szacunkiem. Potrafi być niezwykle uroczy i niewinny. Czasem działa chaotycznie, robi, zanim pomyśli. Szybko się nudzi, dlatego nieustannie poszukuje rozrywki, uwielbia mieć towarzystwo. Ceni sobie szczerość i wierność. Poza tym jest skryty, co do tematów dotyczących jego prywatnego życia, a jego pogodna osobowość ma drugie dno.
Zainteresowania: Chan interesuje się głównie śpiewaniem i rapowaniem. Od dziecka był bardzo zdolny muzycznie. Jest też dobry w grze na wielu instrumentach, między innymi gitarze, czy pianinie i żaden nowy instrument po dłuższym lub krótszym czasie nie stanowi dla niego problemu. Prawie codziennie musi znaleźć czas na pisanie i komponowanie piosenek. Jego kolejnym zainteresowaniem jest taniec, jednak chłopak daje się ponieść tylko wtedy, gdy jest sam. Lubi chodzić na strzelnicę i mimo obaw matki zapisał się na kurs władania bronią. Jest dobry w grze w bilarda, nie jest kiepski również w koszykówce i piłce nożnej, jednak jego ulubionym i jednocześnie znienawidzonym sportem jest football amerykański. Jako typowy facet nie mógłby nie interesować się motoryzacją. Pole jego zainteresowań jest długie i rozległe, zwłaszcza że chłopak jest bardzo zmienny, więc ulega ono częstym poprawkom.
Partner: Poszukuje
Orientacja: Demiseksualny heteroseksualista
Ulubiony koń: -
Ulubiony smok: -
Koń: Thunder
Smok: -
Towarzysz: Border Collie Coco (czyt. Koko)
Inne:
 - Jego szczęśliwa liczbą jest 61,
- Grał kiedyś w football amerykański właśnie z liczbą 61,
- Jego pasją jest granie na instrumentach i uczenie się o nich, oraz pisanie piosenek,
- W liceum przez rok należał do szkolnego zespołu,
- Jest najwyższym w rodzinie, a jako, że od dwóch lat nie urósł, sądzi, że mając 1,94 m wyższy nie będzie,
- Przeszkadzało mu to, że za każdym razem do ćwiczeń musiał zakładać okulary, dlatego poddał się zabiegowi na polepszenie wzroku,
- Na odstresowanie lubi samotnie spacerować słuchając muzyki,
- Jego ulubione romantyczne filmy to "Lepiej późno niż później" i "Lepiej być nie może",
- Jeśli się zakocha, zadba o tą osobę całym sercem,
- Kiedy znajdzie dziewczynę chciałby dla niej piec ciasta,
- Ma głowę do alkoholu,
- W szkole podstawowej miał pseudonim "Park Chanho", dlatego wybrał sobie jego liczbę - "61" jako swój szczęśliwy numer,
- Jego idealny typ to ktoś, kto słuchałby tej samej muzyki co on, ma dobre nawyki i poczucie humoru,
- Kocha jeść sushi,
- Boi się dentysty,
- Używa wody kolońskiej,
- Nie przepada za piwem,
- Jego rozmiar buta to 45,
- Chciałby zwiedzić całą Europę,
- Jest perfekcjonistą,
- Nie wyrzuca swoich starych telefonów, by móc wspominać minione chwile,
- Jest uczuciowy,
- W liceum był typowym "śmieszkiem",
- Chciałby mieć młodsza siostrę,
- Potrafi zachowywać się bardzo głośno i wnerwia się, gdy ktoś mu to wypomina
- Dobrze strzela z łuku i broni; potrafi też posługiwać się bronią białą,
- Jest dobry w karate, taekwondo, wushu i tai-chi,
Inne zdjęcia: 1, 2, 3, 4, 5, 6, 7, 8, 9, 10, 11
Kontakt: BettyDark

Odejście + Informacja


Elisabeth opuszcza nasze skromne progi
Powód: Decyzja właściciela.
W związku z tym Elsa może zostać użyta ponownie - zostanie usunięta w listy wykorzystanych już rodziców.

 Chciałabym przekazać wiadomość członkom bloga, którzy jeszcze mimo wszystko tutaj zaglądają, sprawdzając to i owo. Ostatnio spotkałam się ze stwierdzeniami, że ten blog jest martwy... To nie prawda! Wiem, może i na to wygląda, lecz tak nie jest. Przypominam, że adminka Tiago jest nieobecna, jednak Gold zawsze siedzi na porządku dziennym. Z niecierpliwością czekam na opowiadania od członków, którzy nie mają możliwości ich dodania, a może nawet na kolejne formularze postaci. Przykro mi się ostatnio zrobiło, gdy dostałam wiadomość, że ktoś nie chce być na blogu, gdzie chat świeci pustkami.
Nie wiedziałam, że ludzie w tych czasach dołączają na blogi tylko ze względu na chat. Bo dla mnie na przykład główną atrakcją na takim blogu jest pisanie opowiadań i mimo aktualnej niechęci do pisania, strasznie to kocham i teraz nie wyobrażałabym sobie mojego dnia bez przesuwania palcami po mojej czarnej klawiaturze. Czy u was nie jest tak samo? Dołączacie nie tylko po to, by zrobić swoją postać, poznać może i nowych ludzi, lecz głównie przez możliwość wykorzystania swojej wyobraźni do pisania. Bo to głównie tu robimy. Czy się mylę?
Chat jest tylko tutaj dodatkiem, odskocznią od realnego świata oraz tego z literami, by można sobie z kimś normalnie"pogadać". Niektórzy nie mają przyjaciół lub nie są dość lubiani i to właśnie na nim szukają nowych znajomych, z którymi pragną stać się prawdziwymi przyjaciółmi. Jednak on nie powinien decydować o tym, czy dołączyć do bloga, czy nie.
Fabuła jest jaka jest, nie zmienię jej i nawet nie wiem, czy mam na to pozwolenie, gdyż nie jestem tą prawdziwą autorką strony. Wasze postacią są głównie przez fakt, że zaciekawiła was fabuła i zechcieliście pisać z użyciem jej... czy jakoś tak. Dziwię się, jeśli jest inaczej.
Cóż... I to chyba wszystko, co chciałabym wam przekazać oprócz tego, byście nie ignorowali moich wiadomości na howrse, potocznie konikach. Dobra, może i przeczytaliście, lecz skąd mam to wiedzieć, skoro nie dostałam od was żadnej odpowiedzi? Wystarczy zwykłe potwierdzenie faktu widzenia jej, nic innego mi do szczęścia nie jest potrzebne. No... prawie.
Tylko nie myślcie sobie, że skoro w regulaminie jest zapisane, że nie ma dokładnego czasu na napisanie opowiadania, to znaczy, że w ogóle nie trzeba go pisać. Bo na tym polegają takie blogi jak Academy Fairy Tales. Jedne wyznaczą sobie czas pisania jednego opowiadania na tydzień, drugi dwóch na dwa tygodnie, a trzeci jeden na trzy dni (tak, widziałam taki). Każdy jest inny. Ma inną atmosferę, inną fabułę, innych adminów, lecz też są takie same... w pewnym sensie. No oni po prostu pragną posiadać aktywnych członków! Ja nie wiem, co mam zrobić, byście również zaczęli więcej pisać, więc po prostu powiem... Jeśli nie chcecie tutaj należeć, to napiszcie do mnie, proszę. Lepiej, by nieaktywna postać nie była w zakładce, dając ludziom szansę, że jednak ona żyje. Takie są przynajmniej moje odczucia...
A teraz to już naprawdę koniec i z góry dziękuję, że to wszystko (może) ktoś przeczytał.

~ Gold

Odejście


Devotte opuszcza nasze skromne progi.
Powód: Ogólny brak czasu.
W związku z tym Piotruś Pan oraz Wendy mogą zostać użyci ponownie - będą usunięci z listy wykorzystanych już rodziców.

~Gold

Od Jean-Pierre'a CD Kitai

Westchnąłem cicho, spoglądając w dół przepaści i jeszcze raz oglądając się na konie za nami, na puste pole pełne zgniecionych przez smoka kwiatów. Może Kitai ma rację, powinienem zacząć myśleć pozytywnie, ale wciąż wisiało nade mną widmo opcji zostania pożartym przez jednego ze stworów. Wzdrygnąłem się na samą myśl o tym. Niebieski smok, ten, który nas przyprowadził, spojrzał się na nas z dna urwiska. Widać było, że jest zdenerwowany, kręcił się wokół swojego przyjaciela leżącego bezradnie na ziemi. Obserwując, jak trąca go nosem i ryczy cicho, próbując pomóc mu wstać, poczułem ogromny żal.
- Nie można go tak zostawić. – powiedziałem cicho. Zauważyłem kątem oka, jak Kitai uśmiecha się pod nosem. Wróciłem do koni, które zostały na równiejszej części polany, chodząc w kółko lekko niepewnie. Miałem ogromną ochotę wskoczyć na Noir i pogalopować do Akademii zapominając o tym wszystkim. Mógłbym, przecież to nie jest takie trudne. Cicho i bez słowa uciec. Kitai chyba zrozumiałaby, prawda? Przecież człowiek ma prawo bać się smoka, tak? Ale zostawić ją samą z tym potworem?
Przecież poradziłaby sobie. Ma swój kryształ. Możesz spokojnie uciec, tak, jak zrobiłby każdy tchórz.
Jesteś tchórzem.
Tchórz, tchórz, tchórz, tchórz, tchórz, tchórz, tchórz, tchórz...

Odwróciłem głowę w stronę Kitai wciąż kucającej nad przepaścią. Zacisnąłem pięści.
Nie jestem tchórzem.
Nie mógłbym zostawić rannego zwierzęcia. Nawet jeżeli jest nim smok.
Cholera, nie mógłbym zostawić Kitai.
Poluzowałem obu klaczom popręgi i zaczepiłem wodze tak, by nie potknęły się o nie w czasie biegu ani żeby nie przeszkadzały im przy schylaniu łbów. Ignorowałem to, że moje ciało wręcz podrywało się do biegu bez mojej decyzji.
Nie, zostaję.
Pogłaskałem Noir po pysku, wracając do krawędzi, przy której stała dziewczyna.
- Jeżeli się przestraszą, mogą bezpiecznie uciekać, nie potkną się. To bezpieczniejsze niż wiązanie ich do jakiegoś drzewa. – wzruszyłem ramionami, tłumacząc cicho swoje cofnięcie się, omijając moją bardzo bliską zrealizowania ucieczkę. Nie chciałem się przyznawać do tego, że z nerwów wręcz trzęsły mi się nogi, ale, tak czy siak, przytaknąłem Kitai, która już zaczęła powoli schodzić. Poczułem, jak żołądek mi się skręca, spoglądając w dół. Zejście nie miało żadnych schodków ani chociaż poręcznie wystających kamieni, jak na ściance wspinaczkowej, na którą zabrała nas matka wiele lat temu.

Pamiętam, jak straciłem równowagę na jednej z wyższych półek i zacząłem spadać. Pamiętam świst powietrza wokół mnie i linę opadającą obok. Pamiętam łzy, przez które nic nie widziałem i szarpnięcie uprzęży. Zawisłem kilka centymetrów nad ziemią, w ostatniej chwili ktoś złapał linę. Pamiętam minę przerażonej Rosalie, siedzącej w swoim wózku. Pamiętam, jak chowałem łzy, uśmiechając się do niej i powtarzając „wszystko jest okej”. Ona rozpłakała się. I nie przestała płakać aż do wieczora.

- Jean? – głos dziewczyny wyrwał mnie z zamyślenia. Odsunęła dłonią włosy z twarzy, spoglądając na mnie wzrokiem, którego nie potrafiłem rozszyfrować. Wyglądało, jakby zwisała z klifu, ale kiedy wysunąłem głowę, zauważyłem, że opiera się na małej półce poniżej.
– Idziemy. - przytaknąłem, przysuwając się do niej.
Zauważyłem, że Kitai znajduje wgłębienia w płaskim kamieniu, wsuwając tam nogi i łapie się korzeni wystających spomiędzy warstw skały. Przełknąłem ślinę, zsuwając stopę w dół i szukając po omacku jakiejkolwiek dziury. Po jakimś czasie ją znalazłem, zniżając się powoli i ponownie szukając wcięcia odrobinę niżej, kurczowo trzymając się krawędzi klifu. Zacząłem szukać wzrokiem Kitai, panikując z każdą sekundą, kiedy nie mogłem jej znaleźć. Po chwili dostrzegłem ją, zeskakującą zgrabnie z jednej skałki na drugą. Była już prawie na samym dole. Jak szybka jest?
Raczej jak wolny ty jesteś?
Zacisnąłem palce na krawędzi, zsuwając nogi niżej. Wgłębienie, noga, korzeń, ręka, wgłębienie, noga, korzeń, ręka i tak wciąż.
Musiałem skupić się na tym i tylko tym, ale jak na złość, do mojej głowy zaczęło przybywać miliard myśli.
Spokojnie, zanim ten smok cię zje, zdążysz jeszcze się upokorzyć przed Kitai.
Miałeś tak dobrą szansę odejść stąd. Teraz robisz z siebie tylko głupka.
Uważaj na rączki, niektóre korzenie na pewno są naderwane. No cóż, jeżeli spadniesz, będzie jeszcze zabawniej.
Nawet nie zacząłeś chodzić na lekcje, a już zginiesz. I to w tak żałosny sposób. Upadek z klifu. Nawet nie z własnej chęci.

- Zamknij się! – warknąłem, zeskakując niżej, łapiąc się kolejnych wgłębień. O dziwo, moja głowa stała się kompletnie pusta.
- Jean? – usłyszałem ponownie. Musiałem odchylić się w dość niebezpieczny sposób, żeby zauważyć Kitai, której brakowało niecałego metra do dotarcia do ziemi. – Wszystko okej?
Cholera, musiałem powiedzieć to dosyć głośno. Zniżyłem się odrobinę, przełykając ślinę.
- Tak, tak. Wszystko jest okej.
Potrzebowałem jeszcze kilka minut, żeby dotrzeć na sam dół. Podszedłem szybkim krokiem do Kitai z gotowymi przeprosinami za to, ile czasu mi to zajęło, ale o dziwo dziewczyna nie okrzyczała na mnie, tylko spojrzała mi prosto w oczy. Mogłem zauważyć, że jest niepewna, że odrobinę się waha.
- Na pewno nic ci nie jest?
- Wszystko jest okej. – westchnąłem, marszcząc brwi. – Po prostu czasami nie potrafię poradzić sobie z tym… wszystkim.
Kitai przytaknęła lekko, ruszając powoli.
Ta dziewczyna nie przestanie mnie zadziwiać. Nigdy w życiu nie spotkałem tak wyrozumiałej osoby. Jedynie Rosalie mogłaby konkurować z nią o to, kto jest bardziej empatyczny.
Zbliżyliśmy się do smoków. Nasz przewodnik, niebieskooki obserwował nas uważnie, co chwile zwracając wzrok na rannego leżącego obok. Zaryczał cicho, trącając go nosem.
- Mam nadzieję, że nie zjesz mnie kolego. – powiedziałem cicho, rozluźniając ręce wzdłuż tułowia. Miałem ogromną nadzieję, że smoki są, choć odrobinę podobne do koni. Z końmi potrafię postępować.
Ze smokami?
Zobaczymy.
Stwór najeżył się lekko i zasyczał, ale nie zbliżył się ani trochę. Spokojnym krokiem podszedłem do tego leżącego na ziemi. Oddychał dość ciężko, jego krwawiące skrzydło drgało lekko, jakby zwierzę chciało nim poruszyć, ale nie potrafiło. Kucnąłem obok niego, bardzo powolnym ruchem zbliżając dłonie do skrzydła. Czerwony odsunął wargi, ukazując rzędy ostrych zębów.
- Chcemy tylko pomóc. – szepnąłem, muskając jego czoło (czy smoki mają czoła?) palcami. Jego ciało było niewiarygodnie gorące.
Czy smoki są tak naturalnie gorące, czy ten ma gorączkę?
Dotknąłem lekko rannego skrzydła. Smok podniósł łeb, rycząc głośno, próbując mnie ugryźć. Zasłoniłem twarz rękami, czekając na cios, ale o dziwo nic się nie stało. Otworzyłem powoli oczy. Smok, który nas przyprowadził, stanął między mną a rannym. Podniosłem na niego wzrok. Obserwował mnie smutnymi oczami.
- Dziękuję.- wybełkotałem. On odsunął się, schylając łeb. Miałem niemiłe wrażenie, że stworzenie mnie rozumiało.
Nacisnąłem delikatnie zranioną część. Smok ryknął znowu, machając głową. W miejscu największej opuchliny zacząłem coś wyczuwać. Kątem oka zauważyłem, jak masywny ogon zwierzęcia sunie w niewiarygodnie szybkim tempie w moją stronę. Odsunąłem się szybko, ale potknąłem się o niego, lądując z hukiem na ziemi, wznosząc warstwę piachu w górę. Szybko otrzepałem się i podbiegłem do Kitai tak, żeby uniknąć kolejnych ciosów.
- Ma złamane skrzydło. Albo jakiś przedmiot wewnątrz, który mu to skrzydło złamał, nie jestem pewien, w każdym razie nie wygląda to na drobną ranę. Co z tym robimy?


Kitai?
tak bardzo przepraszam za ogromną przerwę ;--;

Od Eloy'a do Devotte

Osobiście nie przeszkadzało mi towarzystwo Devotte w tym projekcie w parach. Gdy pan Metley zaczął wypisywać wszystko krok po kroku, jak zrobić jakiś tam eliksir, ja sprawdzałem, co tu mamy przygotowane w fiolkach.
- Jakieś chemikalia, środek dezynfekujący, Domestos... trutka na szczury? - spytałem z niedowierzaniem.
- Domestos? - usłyszałem pytanie blondynki obok mnie. Zaśmiałem się, kiwając potwierdzająco głową. Było jeszcze parę innych cieczy, jednak ja już wiedziałem, co zrobić. Ubrałem na siebie okulary chroniące oczy i wziąłem drugą parę. Odwróciłem się do dziewczyny, która jak zaczarowana wpatrywała się na wprost na tablicę, pewnie czytając to wszystko. E tam, brednie same. Potajemnie założyłem jej gogle na głowę, a ta cicho krzyknęła. Znowu się zaśmiałem, kręcąc głową. Dotknęła plastiku, jakby zastanawiając się, co ma na łbie. Głupiutka i słodziutka. Przyjrzałem się jej ubiorowi. Najwyraźniej już zmieniła już tę bluzkę na drugą stronę. To dobrze. Jednak...
- Szminka ci się rozmazała - wyznałem. Dziewczyna jakby nieprzytomna się do mnie odwróciła. Tak, wyraźnie można było zobaczyć róż znajdujący się na jej brodzie. Westchnąłem, liżąc opuszkę kciuka u lewej dłoni i podsuwając go w stronę Devotte, próbując zetrzeć z niej ten kolorek. Jak z dzieckiem. Pamiętam, jak Cola kiedyś też się tak ufajdała, gdy pierwszy raz próbowała się pomalować kosmetykami mamy. Coś jej nie wyszło i oficjalnie przestraszyła naszego "Nieustraszonego Zorro". Nigdy nie zapomnę jego miny na jej widok. Po tym wróciłem do fiolek z płynami. Muszę dokładnie wybrać te, które będą mi potrzebne. Nie słuchałem tego, co nauczyciel mówił. I tak nie chciałem robić tego, co kazał. Gdy rzuciłem jedno spojrzenie na blondynkę, dostrzegłem tylko zmieszanie na jej twarzy oraz delikatne rumieńce na policzkach.
- Ja wiem, że nie znam się na tym, ale... Czy tego przypadkiem nie mieliśmy użyć na koniec? - usłyszałem pytanie z jej strony po tym, jak wlałem w całości jeden z fioletowych "mikstur". Przyłożyłem palec na usta, nakazując jej tym samym zachowanie ciszy. Niby byliśmy na końcu sali, jednak każdy mógł to zauważyć, spojrzeć oraz donieść nauczycielowi. A tego wolałbym uniknąć.
- Nie robię tego, co zadał nam pan Metley - wyjaśniłem, wlewając kolejny płyn do garnuszka. Dziewczyna zmarszczyła brwi, a ja się szeroko uśmiechnąłem. - Założyłem się z siostrą jeszcze przed lekcją, że sprawię dzisiaj wybuch na lekcji. Stawką jest cola - powiedziałem. I ostatni składnik... - Lepiej się schowaj - poleciłem dziewczynie z wyraźnym śmiechem w głosie. Ta zamrugała oczami, jednak po chwili odsunęła się z krzesłem na pewną odległość. To smutne, że wystarczyło wlać tylko trzy płyny, by sprawić, by to wybuchło. Gwałtownie wlałem przezroczystą ciecz, a to wszystko zaczęło wrzeć.
- Kryć się! - krzyknąłem ze śmiechem, po czym schowałem się pod stół. Po paru sekundach każdy mógł usłyszeć ogłuszający wręcz huk, a potem całą salę wypełnił smród specyfików. Z uśmiechem na ustach wyłoniłem się spod ławki i popatrzyłem po wszystkich. Pan Metley najwyraźniej nie był zbyt szczęśliwy. Ojej, jak mi przykro. Głowa Devotte ostrożnie wychyliła się zza krzesła.
- Dev, Eloy... - zaczął mężczyzna. Już widziałem tę żyłkę na jego czole. - Do dyrektora! - krzyknął. Jego wrzask był głośniejszy od wybuchu. Wzruszyłem tylko ramionami, łapiąc za dłoń dziewczyny i kierując się w stronę wyjścia z klasy, a nawet podziemi. Ale było zabawnie!

Devotte?

Od Devotte cd. Eloy'a

Bez słowa wybiegłam zawstydzona do damskiej łazienki. Czemu to akurat mi muszą się przydarzać takie sytuacje? Chociaż mogło być gorzej, mogłam całkowicie zapomnieć o bluzce. Uśmiechnęłam się sama do siebie, patrząc w lustro, potem w końcu zmieniłam bluzkę na dobrą stronę. Jaką lekcję teraz powinnam mieć? Wyjęłam swój plan lekcji z torby, a no tak... ważenie eliksirów. Może i czułabym sympatię do tego przedmiotu, gdyby nie fakt, że uczy go Metley. Nie słyszałam, żeby inni uczniowie się na niego skarżyli, ale ja go szczerze nienawidzę. Zresztą on też nie darzy mnie zbytnią sympatią, nawet jestem skłonna powiedzieć, że się na mnie uwziął. Bardzo często pokazuje całej klasie na moim przykładzie, jak bardzo można czegoś nie rozumieć. Nie moja wina, że stresuje mnie już sama jego obecność, a gdy mnie o coś pyta mam w głowie pustkę, przez strach, że znowu nic nie będę umiała. I tak oto zamyka się to błędne koło. Mało tego, z tego, co słyszałam, ciągle gada do mojego kochanego Jonathana, że nie powinien utrzymywać z uczniami tak bliskich kontaktów. Nie daj Boże, pan Jonathan się w końcu go posłucha, i zerwie ze mną "przyjacielskie" kontakty, a tego już bym Metleyemu nie wybaczyła nawet po śmierci.
No ale cóż, nie ja wybieram nauczycieli, chociaż uważam, że dyrektor powinien brać pod uwagę zdanie uczniów.
Ruszyłam w końcu zdemotywowana do piwnicy. Oczywiście dzwonek musiał zadzwonić, kiedy jeszcze byłam w łazience, więc weszłam po nim, i wszyscy już siedzieli w ławkach. Ruszyłam więc do swojej, a wtedy Metley krzyknął do mnie:
- Co się mówi?
Odwróciłam się do niego lekko przerażona.
- Przepraszam za spóźnienie.
Zmierzył mnie zimnym wzrokiem:
- Lepiej już usiądź Dev.
Jak on śmie się tak do mnie zwracać, czy ja mu kiedyś na to pozwoliłam? Dev mogą do mnie mówić tylko najbliżsi przyjaciele i oczywiście pan Jonathan, no i dalsi przyjaciele... no i rodzinna, no i... nieważne każdy byle nie on! Chciałam mu odpyskować, jednak zamiast tego po prostu siadłam na swoje miejsce. To będzie bardzo długie 45 minut....
- Dzisiaj będziecie pracować w parach. - powiedział nagle. - Ale to ja was jakoś podzielę.
Przydzielił parę każdemu, aż w końcu spojrzał na mnie i pod nosem wymruczał coś w stylu:
-A no tak ... jeszcze Dev...
Rozejrzał się po klasie.
- Czy ktoś jeszcze nie dostał pary?
Już myślałam, że jak zwykle będę musiała być sama, gdy ktoś z samego końca klasy podniósł rękę.
- Ja, proszę pana.
Był to znajomy głos, odwróciłam się i spojrzałam na chłopaka. To był ten sam którego spotkałam w łazience, co za wstyd.
- Dobrze. W takim razie Dev siądź z Eloy'em i staraj się niczego nie popsuć. - uśmiechnął się, aby podkreślić, że mówi to żartem, jednak ja dokładnie wiedziałam, że myśli tak naprawdę.
Zarumieniona usiadłam obok chłopaka, może nie rozpozna, że to ja byłam tą dziewczyną, która malowała się w męskim kiblu ze źle założoną bluzką?

Eloy?

Odejście


Castiel i Caspian opuszczają nasze skromne progi.
Powód: Brak opowiadania.
Ignorowanie wiadomości admina, mimo wchodzenia na howrse.
W związku z tym Mulan, Li Shang oraz Królowa Śniegu mogą zostać użyci ponownie - będą usunięci z listy wykorzystanych już rodziców.

~Gold

Od Yavy do Devana

Obudziłam się przez promienie słońca wpadające przez lekko rozsunięte zasłony. Usiadłam na łóżku i rozejrzałam się po pokoju. Odrzuciłam kołdrę na bok i przeszłam się po pokoju. Podeszłam do lustra i przejrzałam się w nim. Podeszłam do mojej szafy z ubraniami. Wyjęłam z niej czarne bryczesy i białą koszulkę polo. Poszłam do łazienki, wzięłam prysznic i ubrałam we wcześniej wybrane ciuchy. Poszłam do stołówki. Stół był zastawiony przeróżnymi potrawami. Mięsa, soki, owoce, warzywa i wiele innych. Zrobiłam sobie kanapkę z szynką, serem, sałatą i pomidorem. Gdy już zjadłam, wyszłam na zewnątrz. Poszłam do stajni, do mojej czarnej klaczy.
– Cześć, maleńka – powiedziałam do konia, wchodząc do jej boksu. Eterea odwróciła głowę w moją stronę i zastrzygła uszami. Pogłaskałam ją po szyi. Złapałam za kantar i wyprowadziłam z boksu. Uwiązałam ją na zewnątrz. Poszłam po siodło, uzdę, czaprak i zgrzebło. Wróciłam do Eterey. Powiesiłam je.
Eterea, chodź tutaj – ta zastrzygła uszami, odwróciła się i podeszła do mnie. Wyciągnęła szyję i zaczęła mnie obwąchiwać. Wyciągnęłam z kieszeni bryczesów paczkę cukierków. Wzięłam jednego i położyłam na płaskiej dłoni, wyciągając rękę w stronę pyska konia. Rumak powąchał cukierek i wziął go delikatnie do pyska. Pogłaskałam ją delikatnie po chrapach. Podniosłam czaprak i położyłam go na jej grzbiecie. Gdy już dobrze ułożyłam czaprak na grzbiecie klaczy, podniosłam siodło. Kiedy położyłam siodło na czapraku, wzięłam do ręki uzdę. Lewy kciuk włożyłam jej do pyska, przez co ona go otworzyła. Włożyłam wędzidło do pyska konia. Lejce przełożyłam nad łbem i resztę pasków zapięłam. Podeszłam do konia od lewej strony. Wsunęłam stopę w strzemię, odbiłam się od ziemi, przerzuciłam prawą nogę nad grzbietem konia i usiadłam wygodnie w siodle. Ścisnęłam łydkami boki konia, żeby ruszył. Moja klacz reaguje na najsłabsze sygnały, więc musiałam to zrobić delikatnie, żeby nie ruszyła galopem, a co gorsza cwałem. Eterea ruszyła z miejsca kłusem. Trochę wybijało mnie w siodle, ale mi to nie przeszkadzało. Kłusem wprowadziłam konia na plac treningowy i zrobiłam kilka kółek wzdłuż płotu. Po chwili zsiadłam z klaczy i ustawiłam kilka przeszkód. Gdy to zrobiłam, wsiadłam z powrotem na konia i popędziłam ją do wolnego galopu i przeskoczyłam nad wszystkimi trzema przeszkodami. Na środku wybiegu zrobiłam idealną ósemkę i ponownie nakierowałam klacz na przeszkody i poszybowałyśmy w górę. Po kilku takich seriach zatrzymałam się i zsiadłam z klaczy. Ujrzałam, że przy płocie stał bardzo wysoki chłopak z tunelami w uszach. Miał niebieskie włosy.
– Cześć! – krzyknęłam do chłopaka i pomachałam mu. Złapałam za lejce i poprowadziłam konia do płotu, żeby porozmawiać z chłopakiem.
– Hej. – odpowiedział, gdy do niego podeszłam.
– Długo mnie tak obserwowałeś? – zapytałam.

Devan?
 Przepraszam za to, że takie krótkie, ale jakoś wena mnie opuściła, a muszę napisać jeszcze opowiadania na dwa inne blogi.

Odejście


Seokjin opuszcza nasze skromne progi.
Powód: Brak czasu na postać.
W związku z tym Mała Syrenka (Ariel) oraz Książę Eryk mogą zostać użyci - będą usunięci z listy wykorzystanych już rodziców.

~Gold

Od Carmeli do Hefai

Wytarłam knykciem prawe oko, w którym zaczynały mi się zbierać łzy. Schyliłam głowę niżej.
- Zorro dostał kolki... - wyznałam szeptem. Nie podniosłam głowy po tym, czekałam na to, co powie Hefaja, u której właśnie przebywałam.
- Zorro? - niepewnie spytała. Cichutko się zaśmiałam. No tak, mogła nie wiedzieć.
- Zorro Junior, mój koń. Ten fryzyjczyk, którego dzisiaj rano jeszcze czesałam - wypowiedziałam się, o wiele głośniej, niż wcześniej. Oblizałam wargę, gdyż poczułam, jakby była ona trochę sucha. - To była chwila. Podczas spaceru z nim, nagle upadł na ziemię, zaczął się po niej tarzać. Niby normalka, bo czasem lubi tak robić, ale... Oddychał szybciej niż zwykle. Jakoś pomogłam mu wstać i poprowadziłam do stajni. Potem to stało się tak szybko. Usiadł, zawołałam stajennego, który szybko ocenił wzrokiem jego stan, po czym zadzwonił do weterynarza... - opowiedziałam jej to wszystko. W międzyczasie wycierałam swoje łzy, które płynęły wzdłuż moich policzków. Podniosłam głowę wyżej zapłakana. Spojrzałam prosto w oczy mojej koleżanki. Czułam, jak warga delikatnie mi drży. - Boję się o niego - powiedziałam. Hefaja jakby się przejęła, zaraz mnie objęła. Odwzajemniłam jej gest, mocno ją ściskając. Tak się martwię! Przecież kolka u koni może kończyć się nawet śmiercią. Nie wyobrażam sobie mojego dalszego życia bez Zorro Juniora. Nadal pamiętam ten dzień, gdy Kalisa rodziła. Ta ekscytacja we mnie, przez co praktycznie nie mogłam usiedzieć w jednym miejscu, że jej pierwszy potomek będzie należał do mnie. Te czarne oczy, niczym paciorki, gdy karmiłam go pierwszy raz z butelki ze smoczkiem. To wspomnienie, gdy pierwszy raz nadepnął mi na stopę. Schowałam twarz w ramieniu dziewczyny, prosto w nie płacząc. Oby nie była zła za mokrą bluzkę. Poczułam, jak zaczyna przesuwać dłonią po moich plecach. To w jakiś sposób dawało mi poczucie bezpieczeństwa i tym samym mnie uspokajała. A w tym momencie najbardziej chciałam się właśnie uspokoić. Szczerze, to nie wiem, czemu akurat poszłam z tym wyznaniem akurat do niej. Równie dobrze mogłam powiedzieć to mojej współlokatorce, Luizie. Z tego, co pamiętałam, to też miała konia, tylko wałacha. Nawet mogłam pójść do Eloy'a. Chociaż nie, on dzisiaj musiał po coś pojechać do miasta. Jednak... obecność Hefai jednak mnie bardziej uspokoiła. Tak bardzo, że aż słyszałam przyspieszone bicie własnego serca. Chyba nawet wydawało mi się głośniejsze niż zwykle.

Hefaja? Ale mi walnęłaś z tym wyznaniem xd

Od Eloy'a do Devotte

Ziewnąłem przeciągle, zasłaniając dłonią swoje usta. Oparłem brodę na niej, tępo wpatrując się w tablicę przede mną. Pan Green opowiadał o kolejnej wojnie, jednak ja nie słuchałem. Wpatrywałem się w zegar na ścianie, czekając, aż zadzwoni dzwonek oznajmujący koniec lekcji a początek przerwy. Od ponad pięciu minut chcę iść do toalety... Zwyczajnie bym się spytał, czy mogę iść, ale wolę nie. Zresztą i tak mało zostało do końca lekcji. Tylko kilkanaście sekund dzieliło mnie od tego upragnionego dzwonka i pójściem do kibla. Jakieś pięć sekund przed dzwonkiem, do klasy wpadła dziewczyna. Blondynka, z daleka już widziałem jej zielone oczy. Ubrana była w czarne spodnie i w taką kolorową bluzkę. Devotte Darling, dziewczyna z mojej klasy. W tym tygodniu to już jest jej trzecie spóźnienie. Biedaczka.
- Tak bardzo przepraszam za spóźnienie! - zawołała, a w tym samym momencie zadzwonił dzwonek. Westchnąłem, wstając ze swojego miejsca przy ścianie i chwytając swój plecak. Postawiłem go na blacie, chowając piórnik, zeszyt oraz podręcznik do historii. Zaraz wyszedłem z sali, powolnym krokiem kierując się w stronę męskiej ubikacji. Wchodząc, z ulgą stwierdziłem, że nikogo oprócz mnie teraz tam nie było. Wszedłem do jednej z kabin. Po jakimś czasie usłyszałem, jak drzwi od toalety się otwierają. Poprawiłem sobie koszulę, którą miałem rozpiętą, białą koszulkę pod spodem, założyłem plecak na jedno ramię i wyszedłem z kabiny. To była jedna z tych, nieustawionych centralnie naprzeciwko lustra. Spoglądałem zaciekawionym, ale i zaskoczonym wzrokiem na Devotte, która właśnie malowała sobie usta. Nie zauważyła mnie. Skorzystałem z okazji i sam się jej przyjrzałem. Ewidentnie miała bluzkę tył na przód.
- Masz bluzkę tył na przód - zwróciłem jej uwagę, przechodząc za jej plecy. Ona jakby się wystraszyła, odwracając w moją stronę. Założyłem ręce na torsie, machając w jej stronę. Ta cicho przeklęła pod nosem, po czym biegiem opuściła męskie WC. Zaśmiałem się. Urocza niczym Melanie i Ibby. Już miałem zamiar wyjść z pomieszczenia, gdy nagle o czymś sobie przypomniałam. O shit. Zostawiłem telefon w pokoju... na łóżku... Zbiję Ibby, jeśli go tam nie będzie po zajęciach. Wyszedłem w końcu z toalety i zacząłem kierować się w stronę jednych z główniejszych schodów w akademii. Muszę nimi zejść do piwnicy. Przecież teraz lekcja ważenia eliksirów z panem Metleyem. Osobiście, to jedna z mniej lubianych przeze mnie lekcji. I to nie tylko przez sam fakt, że moi rodzice są zwykłymi ludźmi.

Devotte?

"To, co można zrobić jutro, zróbmy dzisiaj"

[Twarzy użyczył Abraham Mateo]
Imię i Nazwisko: Eloy Murrieta
Pseudonimy: El, Elo. Przez najstarszego brata jest nazywany "Panienką".
Płeć: Mężczyzna
Wiek: 19 lat
Data urodzenia: 25 czerwca
Rodzina:  
Alejandro Murrieta (czyli Zorro) - sprawiedliwy i jednocześnie surowy ojczulek. Nadal pamięta te krzyki na niego, gdy zostawił swoją siostrę samą w domu. Stara się jak może, by już nigdy nie zawieść swojego ojca, choć to strasznie trudne, ze względu na to, kim chce zostać, gdy dorośnie.
Elena Murrieta - matka, z którą rozmawia o praktycznie wszystkim. To jej powiedział o swojej pierwszej miłości, nim zrobił to przed swoim rodzeństwem. Nie to, że im nie ufa. Po prostu martwił się, czy aby z niego nie będą się śmiać.
Oakim Murrieta - starszy brat, który swoją charyzmą potrafi namówić go do najokropniejszych rzeczy. Mimo swojej silnej woli, nie raz już mu uległ. To on jako pierwszy dał mu do spróbowania alkoholu, nikotyny czy marihuany. Mimo wszystko uwielbiają razem zaczepiać swoją siostrzyczkę.
Carmela Murrieta - młodsza siostra, a zarazem w pewien sposób oczko w jego głowie. Chciałby dla niej jak najlepiej i całym swoim serduszkiem żałuje tego, co wydarzyło się w przeszłości. Do dzisiaj kocha patrzeć na jej ruchy podczas jazdy konnej, czy walki na szpady.
Pokój: Nr 7
Klasa: Obecnie chodzi do III klasy, gdyż zaczął naukę w akademii rok później.
Poziom: Średnio zaawansowany
Aparycja: Eloy jest często zwany przez innych "czarną owcą w rodzinie". Posiada tylko sto sześćdziesiąt pięć centymetrów wzrostu, przez co jest jednym z tych niższych mężczyzn. Jednak nadrabia to swoją muskulaturą, choć i ona szału nie robi. Po prostu ma zarysowane mięśnie na rękach i nogach oraz w jakiś sposób na brzuchu. Zżera go zazdrość, widząc innych chłopaków z już widocznymi czteropakami, a nawet i sześciopakami. Jednak mimo to, można nazwać go jednym z tych przystojniejszych. Posiada mocno zarysowaną szczękę, która codziennie sprawia strasznie gładkiej, jak kartka papieru. Chłopak nie lubi, gdy widać u niego choć trochę tego zarostu. Dziedzicznie posiadł ciemnobrązowe oczy, które zwykle są lekko przymknięte. Nie raz również używa ich, by zahipnotyzować jakąś dziewczynę, a nawet puścić jej oczko. Jego brązowe, naturalnie kręcone włosy często ułożone są w takie fale, lub postawione do góry za pomocą specjalnych żelów, czy gum, a nawet lakieru. Co chwila psika się jednym, by tylko fryzura mu się nie rozwaliła. Jednak ich zapach maskuje swoimi perfumami, które ubóstwia, tak samo, jak swoje kolczyki. W prezencie na szesnaste urodziny przekuł sobie uszy i od tamtego czasu codziennie ma na nich proste kółeczka. Najczęściej są to czarne, jednak zdarzają się białe i czerwone. Jeśli chodzi o jego ubiór... nie ma jakiegoś konkretnego stylu. Dobra, może jednak jakiś taki ma. Po prostu najczęściej ma na sobie obcisłe spodnie, zwykłe adidasy oraz najróżniejsze koszule, bluzy, koszulki. Wszystko, w czym będzie czuł się wygodnie i swobodnie. Dresu praktycznie nie znosi.
Charakter: El jako najgrzeczniejszy ze swojego rodzeństwa prezentuje dość nienaganny poziom. Jest dosyć kulturalny. Umie mówić "dziękuje", "proszę" i "przepraszam", gdy sytuacja tego wymaga. Gdy za nim idzie jakaś dziewczyna, to otworzy przed nią drzwi, jak na dżentelmena przystało. Często jest również za takowego brany. Po prostu nie lubi, gdy jakakolwiek kobieta płacze, smuci czy złości. Twierdzi, że to do nich nie pasuje. Tylko szczery i szeroki uśmiech. A gdy już jakaś się przy nim śmieje, to normalnie jest już w niebie. Przez to, że w swoim życiu od grona widział dziewczyny z ciemnymi włosami, upodobał sobie te z jasnymi. Przez innych może to być brane, jako jego wymysł, jednak on dalej będzie się upierał, że takie jasne włosy są ładniejsze od ciemnych. Często jest również brany jako romantyka. Wie, czego kobieta może oczekiwać od potencjalnego partnera. Przed randką z jakąkolwiek dziewczyną, lubi najpierw czegoś się o niej dowiedzieć. Ulubiony kolor, kwiat, zajęcia. Co tylko będzie mu pomocne w dalszej znajomości. Bo lubi mieć wszystko dopięte na ostatni guzik, perfekcyjnie zaplanowane. Tylko nie mówcie, że jest nudny. Gdy chce i może, umie się zabawić, jakby następnego dnia mogło nie być. Jest jednak odpowiedzialny. Grzecznie zrobi zadanie domowe, nawet jeśli było zadane na następny tydzień. Lubi mieć wszystko załatwione przed jakimś ważnym wydarzeniem lub ogólnie przed weekendem. Mógłby zostać aktorem pierwszej klasy. Kłamstwa, jak u Coli, czy nawet u Oakima, to norma w jego życiu, choć znacznie rzadziej z tego korzysta. Od zawsze wolał mówić prawdę, za to oszustwem gardzi. Jeśli chodzi o ważne dla niego osoby... Stara się być dla nich przykładem. Martwi się, jak tylko coś sobie zrobią. Bo jest strasznie opiekuńczym człowiekiem mimo wszystko, choć to odkryto u niego dopiero gdzieś tak w wieku dojrzewania. Dodatkowo jest okropnym zazdrośnikiem. Już marszczy brwi, gdy widzi, jak jego Melanie łasi się do innego człowieka. Tak samo jest z Ibbie. Zawsze lubi być dla kogoś numerem 1 w życiu i tylko dla niego coś znaczyć. By poza nim nie widział innej osoby. Bo inaczej już mu żyłka pulsuje i będzie robił dużo rzeczy, by w końcu stać się tą ważną osobą. Dodatkowo jest dosyć wylewny. Swoją miłość do danego człowieka wyraża na najróżniejsze sposoby. Choć najczęstsze u niego są przytulania. Uwielbia mieć kogoś w swoich objęciach. Czasem jednak włącza mu się tryb głupka, najczęściej na imprezach i często robi... dosyć dziwne rzeczy. Tak dla przykładu: kiedyś biegał w czyichś spodniach na głowie, a raz obudził się z kapeluszem od lampy na głowie. Jednak nigdy nie zapomni o tym dniu, gdy na swojej własnej osiemnastce włożył sobie flaszkę w spodnie, na dłonie buty i tak tańczył do makareny.
Zainteresowania: Dla nikogo to nie będzie niespodzianka, jak dowie się, że ubóstwia jazdę konną. Jak w sumie wszyscy w jego rodzinie. Sam nie określa siebie jako mistrza, a bardziej jako przeciętniaka. Zwłaszcza gdy widzi jazdę swojej młodszej siostry, ale co się dziwić, jak ona praktycznie od zawsze jeździła na tych stworzeniach. Szatyn woli bardziej wieczorne spacery razem ze swoją sunią, ewentualnie w samotności lub z dziewczyną u boku. To ta jedna z bardziej dla niego romantycznych rzeczy, której nie umie się oprzeć. Nie gardzi też zabawami z Ibby. Zwłaszcza jeśli chodzi o rzucanie jej patyków, które zawsze z gracją przynosi z powrotem. Dalej jest śpiew z tańcem. Od niepamiętnych czasów uwielbia śpiewać, a taniec był tylko tym dodatkiem. Aktualnie całkiem nieźle się rusza w hip hopie, jazzie, a nawet w salsie czy w walcu. Nie gardzi też pływaniem od czasu do czasu, czy grą w kosza lub w nogę, jak większość chłopców. Ze względu na to, że już na starcie powiedział swojemu ojcu, że nie chce zostać jego zastępcą, nie uczył się takich rzeczy, jak szermierka czy akrobatyka. W pewien sposób nienawidzi też tych rzeczy.
Partner: Miał kilka przygód miłosnych, jednak z żadną kobietą nie był dłużej, niż dwa tygodnie.
Orientacja: Heteroseksualny
Ulubiony koń: Golden Player
Ulubiony smok: Descandes
Koń: Melanie
Smok: -
Towarzysz: Podenco z Ibizy Ibbie
Inne:
-Kocha mopsy całym sercem, jednak nie chciałby mieć psa tej rasy,
-Skrywa swoją słabość do blondynek,
-Bardzo lubi orchidee,
-Posiada prawo jazdy oraz swój własny samochód, choć tak naprawdę rzadko z niego korzysta,
-Nie odmawia na imprezach alkoholu,
-Czuje jakąś niechęć, gdy widzi gofry,
-Lubi nucić sobie najróżniejsze piosenki pod nosem,
-Chciałby zostać lekarzem, jednak nie widzi siebie w tej profesji, inaczej natomiast jest, gdy wyobraża się jako muzyka,
-Średnio lubi słodycze, za to kocha kawę.
Inne zdjęcia: 1, 2, 3, 4, 5, 6, 7, 8
Kontakt: ZlotyPies

Od Hefai do Carmeli

- Jeśli nie chcesz jeść tego, to nie musisz. Spoko, to nic takiego - uśmiechnęła się tylko z przymusu i odłożyła widelec. Piła tylko cole. Hades leżał koło mnie.
Gdy zjadłam wszystko, zapłaciłam za posiłek i wyszliśmy z kawiarni. 

*Ten sam dzień, tylko kilka godzin później*
Siedziałam na podłodze i głaskałam psiaki, oglądając zdjęcia. Gdy w końcu je ułożyłam i obejrzałam fotografie, odłożyłam pudełko na miejsce i mogłam się zbierać do wyjścia. Po godzinie czy też dwóch przebrałam się w krótkie spodenki i sportowy stanik, do kieszeni schowałam telefon, do uszu słuchawki z włączoną muzyką. Psiaki wyszły ze mną. Zamknęłam pokój i schowałam klucze do kieszeni z kilkoma monetami.
Gdy usłyszałam pierwsze słowa w piosence, od razu zaczęłam biec. Stanęłam przed kioskiem i kupiłam wodę. Gdy wypiłam trochę wody, pobiegłam dalej do nabrzeża. Akurat Hades i jego siostra lubią chłód. Usiadłam, odpoczywając i patrzyłam na nie, jak się bawią. Może to niecodzienny widok, że dwa psy będąc w ciepłym klimacie, wciąż żyją. Można powiedzieć, że przywykły do tego klimatu, lecz nie do końca. Pobiegły do mnie i się położyły. Minęła godzina i na nową poszłam biegać.

Po bieganinie wróciłam do pokoju.
Przebrałam się na tyle, ile mi się udało. Zanim padłam na łóżko, otworzyłam lekko okno. Padłam na łóżko i zasnęłam w mgnieniu oka. Obudziło mnie szczekanie psów oraz pukanie do drzwi. Leniwie wstałam i otworzyłam drzwi. Stała w nich Carmela.
- Hej. - powiedziałam sennie. Odeszłam i usiadłam na łóżku, sięgając po coś do zjedzenia i tabletki oraz po wodę. Ona weszła, zamknęła drzwi i usiadła przede mną. Wydawała się jakaś taka zakłopotana. Jakby coś się stało. Tylko co, była jak nie ona. Trochę tak dziwnie. - Carmela, co się stało? Wydarzyło się coś? - spojrzała na mnie. Trochę się zaniepokoiłam. Odłożyłam butelkę oraz talerz na biurko i przejrzałam się owej dziewczynie.
- Ja... - przerwała. Chyba to serio poważne, tylko co się stało i czemu mnie wybrała. No właśnie, czemu ja?
- Możesz powiedzieć, pomogę ci. - westchnęła. Była cisza, przedłużała się ona w nieskończoność, lecz gdy tylko otworzyła usta, mówiła trochę cicho, lecz można było ją zrozumieć. Wciąż czekałam, aż mi powie, co się wydarzyło.

Carmela? To co się wydarzyło?

"Codzienny terror do chwały, bo życie jest zbyt krótkie, aby ciągle być małym"

[twarzy użyczyła Modelka, Aleksandra Rudnicka]
Imię i Nazwisko: Elisabeth Evans
Pseudonimy: Ellie, Elisa, Bethany, Beth
Płeć: Kobieta
Wiek: 17 lat
Data urodzenia: 20.07
Rodzina: Matka - Elsa, jednak ojciec jest nieznany. Prawdopodobnie jest to król sąsiedniego królestwa.
Pokój: Pokój numer 23.
Klasa: Klasa II
Poziom: Średnio zaawansowany
Aparycja: Elisabeth mimo naprawdę pięknej kobiety, która ją urodziła, ma kilka niedoskonałości. Brwi, rzęsy, włosy - wszystko jest koloru platynowego, nawet jej skóra jest niczym kartka papieru. Budowę ma drobną, jest przeraźliwie chuda, jednak ma to w genach. Dodatkowo nie jest wysoka - ma tylko sto sześćdziesiąt centymetrów wzrostu. Średniej wielkości piersi, wąskie barki, troszkę szersze biodra, talia osy i delikatnie zapadnięte kości. Na co dzień ubiera się w luźne bluzki, czy bluzy bez zamka, w ciemne kolory ze względu na kolor włosów i cerę. Nosi obcisłe spodnie - getry, ze względu na wygodę. Do tego przeważnie nosi czarne, sportowe Adidasy i czarne rękawiczki do połowy przedramienia, których to akurat nigdy nie zdejmuje.
Charakter: Przeszłość ukształtowała charakter dziewczyny. W sumie, mimo że wychowywała się bez ojca, Elisabeth nie uważa, aby jakkolwiek to na nią wpłynęło. Zawsze stara się być otwarta na ludzi, pomocna i opanowana, jednak nie zawsze się da. Kiedy ktoś zajdzie jej za skórę, po prostu powie kilka nieprzyjemnych rzeczy i odejdzie. Nigdy nie okazuje głębszych emocji, ma kamienną twarz i nie wybucha złością. Właśnie to jest w niej przerażające - jej spokój i opanowanie, w dodatku w każdym, z tyłu głowy drzemie świadomość o jej mocy. To wszystko jest tylko maską, przykrywką, którzy wszyscy kupują. Między przyjaciółmi i osobami, na których jej zależy, staje się niezwykle towarzyską, szaloną dziewczyną, która ciągle się śmieje i rzuca żartami na prawo i lewo. Jednak podczas wyładowania mocy, kiedy różne wydarzenia skumulują się w niej i da upust emocjom, najlepiej zostawić ją samą, albo siąść obok i się nie odzywać, no chyba, że masz pewność, iż jesteś ubezpieczony w dobrym banku.
Elisabeth boi się angażować w większość spraw, dlatego zawsze trzyma się na uboczu i nie odzywa się, dopóki wszystko idzie po jej myśli. Idealnie potrafi manipulować ludźmi, kłamanie ma w małym paluszku. Z pozoru wygląda na niewinną i delikatną, ale w środku drzemie prawdziwy diabeł. Bethany kocha łamać zasady, jednak zna umiar i często myśli, co by było, gdyby. Jest uparta jak osioł i zawsze ma asa w rękawie, dlatego trudno wygrać z nią słowną potyczkę.
Zainteresowania: Beth lubi rysować, uspokaja ją to, mimo że mistrzem w tym nie jest. W wolnej chwili majstruje przy motocyklach albo samochodach, czy trenuje sztuki walki. Kocha jazdę konno.
Partner: Brak.
Orientacja: Heteroseksualna
Ulubiony koń: Brak.
Ulubiony smok: Konoha
Koń: Louise (Lou, Louie)
Smok: Brak.
Inne: Elisabeth unika słońca jak ognia, nie opala się, a wystawienie się na słońce jest dla niej niezdrowe.
Kontakt: *Justine*

Od Carmeli do Harry'ego

- Zorro, wracaj do mnie, ty Świnio! - zawołałam za moim ogierkiem. Jednak ten, zamiast mnie usłuchać, tylko parsknął, ruszając szyją i poszedł dalej w głąb lasu. Tak się dzieje, gdy idziesz na spacer z koniem bez kantara czy nawet uzdy. Jak chcesz go złapać, to teraz tylko grzywa, ale ja mam to gdzieś. Zorro Junior nie lubi chodzić na spacery w tym czymś. Jednak... Teraz muszę go gonić! Co za koń!
- Jasna cholera! - krzyknęłam, gdy wręcz nagle przede mną wyrósł człowiek. Normalnie prawie spod mojego buta! Z zaskoczenia złapałam się za pierś. Prawie zawału dostałam. Poczułam za sobą wiecznie ciepłą sierść Zorra, który momentalnie znalazł się za mną. I tak oto kończą się samotne wędrówki z ukochanym koniem. Że nagle ktoś wyskakuje ci spod nóg. Chłopak nic nie powiedział. Widziałam, jak porusza wargami, jednak nic nie usłyszałam. Zrobiłam jeden krok w jego stronę.
- Mógłbyś powtórzyć? - spytałam, wysuwając głowę w jego stronę. Tym razem coś wymamrotał, jednak jak dla mnie nadal niewyraźnie. - Głośniej - rzekłam, tym razem przystawiając dłoń do ucha.
- P-prawie m-mnie z-zd-zdeptałaś - w końcu powiedział. Otworzyłam usta na kształt litery "a", jednak zaraz się zaśmiałam, z powrotem prostując.
- Nie można było tak od razu? - spytałam ze śmiechem w głosie. Nieznajomy tylko wymijająco spojrzał gdzieś na bok. Dziwny gość. Najpierw jest niby wielkości mrówki, potem wyskakuje spod moich stóp. A myślałam, że to ja jestem ta dziwna. Cóż, widocznie się myliłam. To nawet dobrze, przynajmniej dla mnie.
- A jak ty właściwie to zrobiłeś? - od razu zagadałam. Byłam ciekawa. Też bym tak chciała. Zobaczyć mijający świat z grzbietu konia... Nie no, ciekawa sprawa. Ten znowu się nie odezwał, tylko złapał się dłonią za łokieć. Westchnęłam. Niemowa, co? Przyjrzałam mu się. Raczej chudy... niezbyt wyższy ode mnie... oczu nie mogłam zbytnio dostrzec, jednak jego kręcone brązowe włosy aż prosiły się, by za nie pociągnąć. Cholercia, całkiem ładny. Wtedy poczułam, jak ktoś szturcha mi rękę. No tak, Junior.
- Już idziemy, spokojnie - powiedziałam w jego stronę, po czym znowu zwróciłam się do chłopaka. - Jak nie chcesz, to nie mów. Ja muszę iść. Do... kiedyś - na końcu delikatnie się uśmiechnęłam, machając mu dłonią na pożegnanie. Poszłam do przodu, wystawiając lewą dłoń do tyłu, gdzie zaraz poczułam chrapy mojego ogiera. Uwielbiam jego dotyk na skórze. Szłam dosyć szybko, by koń nie nadepnął mi kopytem na buta. Moje kochane trampeczki... Uwierzyć, że niedawno mogły być jednym z narzędzi zbrodni. Takie dwie śmiertelne bronie. Zaśmiałam się na taki wymysł. Jestem niemożliwa.
- Spróbuj tylko jeszcze raz mi zwiać, a nie dostaniesz jutro jabłek - pogroziłam Juniorowi, który chyba zaczął przyspieszać. Zaraz jednak zwolnił, idąc swoim prawie że normalnym tempem. No, i tak możemy rozmawiać! Ja mu grożę, a ten mnie słucha. Idealnie.

Harry? xd
Szablon wykonała prudence. z Panda Graphics. Credits: x | x | x | x