- Tak bardzo przepraszam za spóźnienie! - zawołała, a w tym samym momencie zadzwonił dzwonek. Westchnąłem, wstając ze swojego miejsca przy ścianie i chwytając swój plecak. Postawiłem go na blacie, chowając piórnik, zeszyt oraz podręcznik do historii. Zaraz wyszedłem z sali, powolnym krokiem kierując się w stronę męskiej ubikacji. Wchodząc, z ulgą stwierdziłem, że nikogo oprócz mnie teraz tam nie było. Wszedłem do jednej z kabin. Po jakimś czasie usłyszałem, jak drzwi od toalety się otwierają. Poprawiłem sobie koszulę, którą miałem rozpiętą, białą koszulkę pod spodem, założyłem plecak na jedno ramię i wyszedłem z kabiny. To była jedna z tych, nieustawionych centralnie naprzeciwko lustra. Spoglądałem zaciekawionym, ale i zaskoczonym wzrokiem na Devotte, która właśnie malowała sobie usta. Nie zauważyła mnie. Skorzystałem z okazji i sam się jej przyjrzałem. Ewidentnie miała bluzkę tył na przód.
- Masz bluzkę tył na przód - zwróciłem jej uwagę, przechodząc za jej plecy. Ona jakby się wystraszyła, odwracając w moją stronę. Założyłem ręce na torsie, machając w jej stronę. Ta cicho przeklęła pod nosem, po czym biegiem opuściła męskie WC. Zaśmiałem się. Urocza niczym Melanie i Ibby. Już miałem zamiar wyjść z pomieszczenia, gdy nagle o czymś sobie przypomniałam. O shit. Zostawiłem telefon w pokoju... na łóżku... Zbiję Ibby, jeśli go tam nie będzie po zajęciach. Wyszedłem w końcu z toalety i zacząłem kierować się w stronę jednych z główniejszych schodów w akademii. Muszę nimi zejść do piwnicy. Przecież teraz lekcja ważenia eliksirów z panem Metleyem. Osobiście, to jedna z mniej lubianych przeze mnie lekcji. I to nie tylko przez sam fakt, że moi rodzice są zwykłymi ludźmi.
Devotte?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz