Od Yavy do Devana

Obudziłam się przez promienie słońca wpadające przez lekko rozsunięte zasłony. Usiadłam na łóżku i rozejrzałam się po pokoju. Odrzuciłam kołdrę na bok i przeszłam się po pokoju. Podeszłam do lustra i przejrzałam się w nim. Podeszłam do mojej szafy z ubraniami. Wyjęłam z niej czarne bryczesy i białą koszulkę polo. Poszłam do łazienki, wzięłam prysznic i ubrałam we wcześniej wybrane ciuchy. Poszłam do stołówki. Stół był zastawiony przeróżnymi potrawami. Mięsa, soki, owoce, warzywa i wiele innych. Zrobiłam sobie kanapkę z szynką, serem, sałatą i pomidorem. Gdy już zjadłam, wyszłam na zewnątrz. Poszłam do stajni, do mojej czarnej klaczy.
– Cześć, maleńka – powiedziałam do konia, wchodząc do jej boksu. Eterea odwróciła głowę w moją stronę i zastrzygła uszami. Pogłaskałam ją po szyi. Złapałam za kantar i wyprowadziłam z boksu. Uwiązałam ją na zewnątrz. Poszłam po siodło, uzdę, czaprak i zgrzebło. Wróciłam do Eterey. Powiesiłam je.
Eterea, chodź tutaj – ta zastrzygła uszami, odwróciła się i podeszła do mnie. Wyciągnęła szyję i zaczęła mnie obwąchiwać. Wyciągnęłam z kieszeni bryczesów paczkę cukierków. Wzięłam jednego i położyłam na płaskiej dłoni, wyciągając rękę w stronę pyska konia. Rumak powąchał cukierek i wziął go delikatnie do pyska. Pogłaskałam ją delikatnie po chrapach. Podniosłam czaprak i położyłam go na jej grzbiecie. Gdy już dobrze ułożyłam czaprak na grzbiecie klaczy, podniosłam siodło. Kiedy położyłam siodło na czapraku, wzięłam do ręki uzdę. Lewy kciuk włożyłam jej do pyska, przez co ona go otworzyła. Włożyłam wędzidło do pyska konia. Lejce przełożyłam nad łbem i resztę pasków zapięłam. Podeszłam do konia od lewej strony. Wsunęłam stopę w strzemię, odbiłam się od ziemi, przerzuciłam prawą nogę nad grzbietem konia i usiadłam wygodnie w siodle. Ścisnęłam łydkami boki konia, żeby ruszył. Moja klacz reaguje na najsłabsze sygnały, więc musiałam to zrobić delikatnie, żeby nie ruszyła galopem, a co gorsza cwałem. Eterea ruszyła z miejsca kłusem. Trochę wybijało mnie w siodle, ale mi to nie przeszkadzało. Kłusem wprowadziłam konia na plac treningowy i zrobiłam kilka kółek wzdłuż płotu. Po chwili zsiadłam z klaczy i ustawiłam kilka przeszkód. Gdy to zrobiłam, wsiadłam z powrotem na konia i popędziłam ją do wolnego galopu i przeskoczyłam nad wszystkimi trzema przeszkodami. Na środku wybiegu zrobiłam idealną ósemkę i ponownie nakierowałam klacz na przeszkody i poszybowałyśmy w górę. Po kilku takich seriach zatrzymałam się i zsiadłam z klaczy. Ujrzałam, że przy płocie stał bardzo wysoki chłopak z tunelami w uszach. Miał niebieskie włosy.
– Cześć! – krzyknęłam do chłopaka i pomachałam mu. Złapałam za lejce i poprowadziłam konia do płotu, żeby porozmawiać z chłopakiem.
– Hej. – odpowiedział, gdy do niego podeszłam.
– Długo mnie tak obserwowałeś? – zapytałam.

Devan?
 Przepraszam za to, że takie krótkie, ale jakoś wena mnie opuściła, a muszę napisać jeszcze opowiadania na dwa inne blogi.

Odejście


Seokjin opuszcza nasze skromne progi.
Powód: Brak czasu na postać.
W związku z tym Mała Syrenka (Ariel) oraz Książę Eryk mogą zostać użyci - będą usunięci z listy wykorzystanych już rodziców.

~Gold

Od Carmeli do Hefai

Wytarłam knykciem prawe oko, w którym zaczynały mi się zbierać łzy. Schyliłam głowę niżej.
- Zorro dostał kolki... - wyznałam szeptem. Nie podniosłam głowy po tym, czekałam na to, co powie Hefaja, u której właśnie przebywałam.
- Zorro? - niepewnie spytała. Cichutko się zaśmiałam. No tak, mogła nie wiedzieć.
- Zorro Junior, mój koń. Ten fryzyjczyk, którego dzisiaj rano jeszcze czesałam - wypowiedziałam się, o wiele głośniej, niż wcześniej. Oblizałam wargę, gdyż poczułam, jakby była ona trochę sucha. - To była chwila. Podczas spaceru z nim, nagle upadł na ziemię, zaczął się po niej tarzać. Niby normalka, bo czasem lubi tak robić, ale... Oddychał szybciej niż zwykle. Jakoś pomogłam mu wstać i poprowadziłam do stajni. Potem to stało się tak szybko. Usiadł, zawołałam stajennego, który szybko ocenił wzrokiem jego stan, po czym zadzwonił do weterynarza... - opowiedziałam jej to wszystko. W międzyczasie wycierałam swoje łzy, które płynęły wzdłuż moich policzków. Podniosłam głowę wyżej zapłakana. Spojrzałam prosto w oczy mojej koleżanki. Czułam, jak warga delikatnie mi drży. - Boję się o niego - powiedziałam. Hefaja jakby się przejęła, zaraz mnie objęła. Odwzajemniłam jej gest, mocno ją ściskając. Tak się martwię! Przecież kolka u koni może kończyć się nawet śmiercią. Nie wyobrażam sobie mojego dalszego życia bez Zorro Juniora. Nadal pamiętam ten dzień, gdy Kalisa rodziła. Ta ekscytacja we mnie, przez co praktycznie nie mogłam usiedzieć w jednym miejscu, że jej pierwszy potomek będzie należał do mnie. Te czarne oczy, niczym paciorki, gdy karmiłam go pierwszy raz z butelki ze smoczkiem. To wspomnienie, gdy pierwszy raz nadepnął mi na stopę. Schowałam twarz w ramieniu dziewczyny, prosto w nie płacząc. Oby nie była zła za mokrą bluzkę. Poczułam, jak zaczyna przesuwać dłonią po moich plecach. To w jakiś sposób dawało mi poczucie bezpieczeństwa i tym samym mnie uspokajała. A w tym momencie najbardziej chciałam się właśnie uspokoić. Szczerze, to nie wiem, czemu akurat poszłam z tym wyznaniem akurat do niej. Równie dobrze mogłam powiedzieć to mojej współlokatorce, Luizie. Z tego, co pamiętałam, to też miała konia, tylko wałacha. Nawet mogłam pójść do Eloy'a. Chociaż nie, on dzisiaj musiał po coś pojechać do miasta. Jednak... obecność Hefai jednak mnie bardziej uspokoiła. Tak bardzo, że aż słyszałam przyspieszone bicie własnego serca. Chyba nawet wydawało mi się głośniejsze niż zwykle.

Hefaja? Ale mi walnęłaś z tym wyznaniem xd

Od Eloy'a do Devotte

Ziewnąłem przeciągle, zasłaniając dłonią swoje usta. Oparłem brodę na niej, tępo wpatrując się w tablicę przede mną. Pan Green opowiadał o kolejnej wojnie, jednak ja nie słuchałem. Wpatrywałem się w zegar na ścianie, czekając, aż zadzwoni dzwonek oznajmujący koniec lekcji a początek przerwy. Od ponad pięciu minut chcę iść do toalety... Zwyczajnie bym się spytał, czy mogę iść, ale wolę nie. Zresztą i tak mało zostało do końca lekcji. Tylko kilkanaście sekund dzieliło mnie od tego upragnionego dzwonka i pójściem do kibla. Jakieś pięć sekund przed dzwonkiem, do klasy wpadła dziewczyna. Blondynka, z daleka już widziałem jej zielone oczy. Ubrana była w czarne spodnie i w taką kolorową bluzkę. Devotte Darling, dziewczyna z mojej klasy. W tym tygodniu to już jest jej trzecie spóźnienie. Biedaczka.
- Tak bardzo przepraszam za spóźnienie! - zawołała, a w tym samym momencie zadzwonił dzwonek. Westchnąłem, wstając ze swojego miejsca przy ścianie i chwytając swój plecak. Postawiłem go na blacie, chowając piórnik, zeszyt oraz podręcznik do historii. Zaraz wyszedłem z sali, powolnym krokiem kierując się w stronę męskiej ubikacji. Wchodząc, z ulgą stwierdziłem, że nikogo oprócz mnie teraz tam nie było. Wszedłem do jednej z kabin. Po jakimś czasie usłyszałem, jak drzwi od toalety się otwierają. Poprawiłem sobie koszulę, którą miałem rozpiętą, białą koszulkę pod spodem, założyłem plecak na jedno ramię i wyszedłem z kabiny. To była jedna z tych, nieustawionych centralnie naprzeciwko lustra. Spoglądałem zaciekawionym, ale i zaskoczonym wzrokiem na Devotte, która właśnie malowała sobie usta. Nie zauważyła mnie. Skorzystałem z okazji i sam się jej przyjrzałem. Ewidentnie miała bluzkę tył na przód.
- Masz bluzkę tył na przód - zwróciłem jej uwagę, przechodząc za jej plecy. Ona jakby się wystraszyła, odwracając w moją stronę. Założyłem ręce na torsie, machając w jej stronę. Ta cicho przeklęła pod nosem, po czym biegiem opuściła męskie WC. Zaśmiałem się. Urocza niczym Melanie i Ibby. Już miałem zamiar wyjść z pomieszczenia, gdy nagle o czymś sobie przypomniałam. O shit. Zostawiłem telefon w pokoju... na łóżku... Zbiję Ibby, jeśli go tam nie będzie po zajęciach. Wyszedłem w końcu z toalety i zacząłem kierować się w stronę jednych z główniejszych schodów w akademii. Muszę nimi zejść do piwnicy. Przecież teraz lekcja ważenia eliksirów z panem Metleyem. Osobiście, to jedna z mniej lubianych przeze mnie lekcji. I to nie tylko przez sam fakt, że moi rodzice są zwykłymi ludźmi.

Devotte?

"To, co można zrobić jutro, zróbmy dzisiaj"

[Twarzy użyczył Abraham Mateo]
Imię i Nazwisko: Eloy Murrieta
Pseudonimy: El, Elo. Przez najstarszego brata jest nazywany "Panienką".
Płeć: Mężczyzna
Wiek: 19 lat
Data urodzenia: 25 czerwca
Rodzina:  
Alejandro Murrieta (czyli Zorro) - sprawiedliwy i jednocześnie surowy ojczulek. Nadal pamięta te krzyki na niego, gdy zostawił swoją siostrę samą w domu. Stara się jak może, by już nigdy nie zawieść swojego ojca, choć to strasznie trudne, ze względu na to, kim chce zostać, gdy dorośnie.
Elena Murrieta - matka, z którą rozmawia o praktycznie wszystkim. To jej powiedział o swojej pierwszej miłości, nim zrobił to przed swoim rodzeństwem. Nie to, że im nie ufa. Po prostu martwił się, czy aby z niego nie będą się śmiać.
Oakim Murrieta - starszy brat, który swoją charyzmą potrafi namówić go do najokropniejszych rzeczy. Mimo swojej silnej woli, nie raz już mu uległ. To on jako pierwszy dał mu do spróbowania alkoholu, nikotyny czy marihuany. Mimo wszystko uwielbiają razem zaczepiać swoją siostrzyczkę.
Carmela Murrieta - młodsza siostra, a zarazem w pewien sposób oczko w jego głowie. Chciałby dla niej jak najlepiej i całym swoim serduszkiem żałuje tego, co wydarzyło się w przeszłości. Do dzisiaj kocha patrzeć na jej ruchy podczas jazdy konnej, czy walki na szpady.
Pokój: Nr 7
Klasa: Obecnie chodzi do III klasy, gdyż zaczął naukę w akademii rok później.
Poziom: Średnio zaawansowany
Aparycja: Eloy jest często zwany przez innych "czarną owcą w rodzinie". Posiada tylko sto sześćdziesiąt pięć centymetrów wzrostu, przez co jest jednym z tych niższych mężczyzn. Jednak nadrabia to swoją muskulaturą, choć i ona szału nie robi. Po prostu ma zarysowane mięśnie na rękach i nogach oraz w jakiś sposób na brzuchu. Zżera go zazdrość, widząc innych chłopaków z już widocznymi czteropakami, a nawet i sześciopakami. Jednak mimo to, można nazwać go jednym z tych przystojniejszych. Posiada mocno zarysowaną szczękę, która codziennie sprawia strasznie gładkiej, jak kartka papieru. Chłopak nie lubi, gdy widać u niego choć trochę tego zarostu. Dziedzicznie posiadł ciemnobrązowe oczy, które zwykle są lekko przymknięte. Nie raz również używa ich, by zahipnotyzować jakąś dziewczynę, a nawet puścić jej oczko. Jego brązowe, naturalnie kręcone włosy często ułożone są w takie fale, lub postawione do góry za pomocą specjalnych żelów, czy gum, a nawet lakieru. Co chwila psika się jednym, by tylko fryzura mu się nie rozwaliła. Jednak ich zapach maskuje swoimi perfumami, które ubóstwia, tak samo, jak swoje kolczyki. W prezencie na szesnaste urodziny przekuł sobie uszy i od tamtego czasu codziennie ma na nich proste kółeczka. Najczęściej są to czarne, jednak zdarzają się białe i czerwone. Jeśli chodzi o jego ubiór... nie ma jakiegoś konkretnego stylu. Dobra, może jednak jakiś taki ma. Po prostu najczęściej ma na sobie obcisłe spodnie, zwykłe adidasy oraz najróżniejsze koszule, bluzy, koszulki. Wszystko, w czym będzie czuł się wygodnie i swobodnie. Dresu praktycznie nie znosi.
Charakter: El jako najgrzeczniejszy ze swojego rodzeństwa prezentuje dość nienaganny poziom. Jest dosyć kulturalny. Umie mówić "dziękuje", "proszę" i "przepraszam", gdy sytuacja tego wymaga. Gdy za nim idzie jakaś dziewczyna, to otworzy przed nią drzwi, jak na dżentelmena przystało. Często jest również za takowego brany. Po prostu nie lubi, gdy jakakolwiek kobieta płacze, smuci czy złości. Twierdzi, że to do nich nie pasuje. Tylko szczery i szeroki uśmiech. A gdy już jakaś się przy nim śmieje, to normalnie jest już w niebie. Przez to, że w swoim życiu od grona widział dziewczyny z ciemnymi włosami, upodobał sobie te z jasnymi. Przez innych może to być brane, jako jego wymysł, jednak on dalej będzie się upierał, że takie jasne włosy są ładniejsze od ciemnych. Często jest również brany jako romantyka. Wie, czego kobieta może oczekiwać od potencjalnego partnera. Przed randką z jakąkolwiek dziewczyną, lubi najpierw czegoś się o niej dowiedzieć. Ulubiony kolor, kwiat, zajęcia. Co tylko będzie mu pomocne w dalszej znajomości. Bo lubi mieć wszystko dopięte na ostatni guzik, perfekcyjnie zaplanowane. Tylko nie mówcie, że jest nudny. Gdy chce i może, umie się zabawić, jakby następnego dnia mogło nie być. Jest jednak odpowiedzialny. Grzecznie zrobi zadanie domowe, nawet jeśli było zadane na następny tydzień. Lubi mieć wszystko załatwione przed jakimś ważnym wydarzeniem lub ogólnie przed weekendem. Mógłby zostać aktorem pierwszej klasy. Kłamstwa, jak u Coli, czy nawet u Oakima, to norma w jego życiu, choć znacznie rzadziej z tego korzysta. Od zawsze wolał mówić prawdę, za to oszustwem gardzi. Jeśli chodzi o ważne dla niego osoby... Stara się być dla nich przykładem. Martwi się, jak tylko coś sobie zrobią. Bo jest strasznie opiekuńczym człowiekiem mimo wszystko, choć to odkryto u niego dopiero gdzieś tak w wieku dojrzewania. Dodatkowo jest okropnym zazdrośnikiem. Już marszczy brwi, gdy widzi, jak jego Melanie łasi się do innego człowieka. Tak samo jest z Ibbie. Zawsze lubi być dla kogoś numerem 1 w życiu i tylko dla niego coś znaczyć. By poza nim nie widział innej osoby. Bo inaczej już mu żyłka pulsuje i będzie robił dużo rzeczy, by w końcu stać się tą ważną osobą. Dodatkowo jest dosyć wylewny. Swoją miłość do danego człowieka wyraża na najróżniejsze sposoby. Choć najczęstsze u niego są przytulania. Uwielbia mieć kogoś w swoich objęciach. Czasem jednak włącza mu się tryb głupka, najczęściej na imprezach i często robi... dosyć dziwne rzeczy. Tak dla przykładu: kiedyś biegał w czyichś spodniach na głowie, a raz obudził się z kapeluszem od lampy na głowie. Jednak nigdy nie zapomni o tym dniu, gdy na swojej własnej osiemnastce włożył sobie flaszkę w spodnie, na dłonie buty i tak tańczył do makareny.
Zainteresowania: Dla nikogo to nie będzie niespodzianka, jak dowie się, że ubóstwia jazdę konną. Jak w sumie wszyscy w jego rodzinie. Sam nie określa siebie jako mistrza, a bardziej jako przeciętniaka. Zwłaszcza gdy widzi jazdę swojej młodszej siostry, ale co się dziwić, jak ona praktycznie od zawsze jeździła na tych stworzeniach. Szatyn woli bardziej wieczorne spacery razem ze swoją sunią, ewentualnie w samotności lub z dziewczyną u boku. To ta jedna z bardziej dla niego romantycznych rzeczy, której nie umie się oprzeć. Nie gardzi też zabawami z Ibby. Zwłaszcza jeśli chodzi o rzucanie jej patyków, które zawsze z gracją przynosi z powrotem. Dalej jest śpiew z tańcem. Od niepamiętnych czasów uwielbia śpiewać, a taniec był tylko tym dodatkiem. Aktualnie całkiem nieźle się rusza w hip hopie, jazzie, a nawet w salsie czy w walcu. Nie gardzi też pływaniem od czasu do czasu, czy grą w kosza lub w nogę, jak większość chłopców. Ze względu na to, że już na starcie powiedział swojemu ojcu, że nie chce zostać jego zastępcą, nie uczył się takich rzeczy, jak szermierka czy akrobatyka. W pewien sposób nienawidzi też tych rzeczy.
Partner: Miał kilka przygód miłosnych, jednak z żadną kobietą nie był dłużej, niż dwa tygodnie.
Orientacja: Heteroseksualny
Ulubiony koń: Golden Player
Ulubiony smok: Descandes
Koń: Melanie
Smok: -
Towarzysz: Podenco z Ibizy Ibbie
Inne:
-Kocha mopsy całym sercem, jednak nie chciałby mieć psa tej rasy,
-Skrywa swoją słabość do blondynek,
-Bardzo lubi orchidee,
-Posiada prawo jazdy oraz swój własny samochód, choć tak naprawdę rzadko z niego korzysta,
-Nie odmawia na imprezach alkoholu,
-Czuje jakąś niechęć, gdy widzi gofry,
-Lubi nucić sobie najróżniejsze piosenki pod nosem,
-Chciałby zostać lekarzem, jednak nie widzi siebie w tej profesji, inaczej natomiast jest, gdy wyobraża się jako muzyka,
-Średnio lubi słodycze, za to kocha kawę.
Inne zdjęcia: 1, 2, 3, 4, 5, 6, 7, 8
Kontakt: ZlotyPies

Od Hefai do Carmeli

- Jeśli nie chcesz jeść tego, to nie musisz. Spoko, to nic takiego - uśmiechnęła się tylko z przymusu i odłożyła widelec. Piła tylko cole. Hades leżał koło mnie.
Gdy zjadłam wszystko, zapłaciłam za posiłek i wyszliśmy z kawiarni. 

*Ten sam dzień, tylko kilka godzin później*
Siedziałam na podłodze i głaskałam psiaki, oglądając zdjęcia. Gdy w końcu je ułożyłam i obejrzałam fotografie, odłożyłam pudełko na miejsce i mogłam się zbierać do wyjścia. Po godzinie czy też dwóch przebrałam się w krótkie spodenki i sportowy stanik, do kieszeni schowałam telefon, do uszu słuchawki z włączoną muzyką. Psiaki wyszły ze mną. Zamknęłam pokój i schowałam klucze do kieszeni z kilkoma monetami.
Gdy usłyszałam pierwsze słowa w piosence, od razu zaczęłam biec. Stanęłam przed kioskiem i kupiłam wodę. Gdy wypiłam trochę wody, pobiegłam dalej do nabrzeża. Akurat Hades i jego siostra lubią chłód. Usiadłam, odpoczywając i patrzyłam na nie, jak się bawią. Może to niecodzienny widok, że dwa psy będąc w ciepłym klimacie, wciąż żyją. Można powiedzieć, że przywykły do tego klimatu, lecz nie do końca. Pobiegły do mnie i się położyły. Minęła godzina i na nową poszłam biegać.

Po bieganinie wróciłam do pokoju.
Przebrałam się na tyle, ile mi się udało. Zanim padłam na łóżko, otworzyłam lekko okno. Padłam na łóżko i zasnęłam w mgnieniu oka. Obudziło mnie szczekanie psów oraz pukanie do drzwi. Leniwie wstałam i otworzyłam drzwi. Stała w nich Carmela.
- Hej. - powiedziałam sennie. Odeszłam i usiadłam na łóżku, sięgając po coś do zjedzenia i tabletki oraz po wodę. Ona weszła, zamknęła drzwi i usiadła przede mną. Wydawała się jakaś taka zakłopotana. Jakby coś się stało. Tylko co, była jak nie ona. Trochę tak dziwnie. - Carmela, co się stało? Wydarzyło się coś? - spojrzała na mnie. Trochę się zaniepokoiłam. Odłożyłam butelkę oraz talerz na biurko i przejrzałam się owej dziewczynie.
- Ja... - przerwała. Chyba to serio poważne, tylko co się stało i czemu mnie wybrała. No właśnie, czemu ja?
- Możesz powiedzieć, pomogę ci. - westchnęła. Była cisza, przedłużała się ona w nieskończoność, lecz gdy tylko otworzyła usta, mówiła trochę cicho, lecz można było ją zrozumieć. Wciąż czekałam, aż mi powie, co się wydarzyło.

Carmela? To co się wydarzyło?

"Codzienny terror do chwały, bo życie jest zbyt krótkie, aby ciągle być małym"

[twarzy użyczyła Modelka, Aleksandra Rudnicka]
Imię i Nazwisko: Elisabeth Evans
Pseudonimy: Ellie, Elisa, Bethany, Beth
Płeć: Kobieta
Wiek: 17 lat
Data urodzenia: 20.07
Rodzina: Matka - Elsa, jednak ojciec jest nieznany. Prawdopodobnie jest to król sąsiedniego królestwa.
Pokój: Pokój numer 23.
Klasa: Klasa II
Poziom: Średnio zaawansowany
Aparycja: Elisabeth mimo naprawdę pięknej kobiety, która ją urodziła, ma kilka niedoskonałości. Brwi, rzęsy, włosy - wszystko jest koloru platynowego, nawet jej skóra jest niczym kartka papieru. Budowę ma drobną, jest przeraźliwie chuda, jednak ma to w genach. Dodatkowo nie jest wysoka - ma tylko sto sześćdziesiąt centymetrów wzrostu. Średniej wielkości piersi, wąskie barki, troszkę szersze biodra, talia osy i delikatnie zapadnięte kości. Na co dzień ubiera się w luźne bluzki, czy bluzy bez zamka, w ciemne kolory ze względu na kolor włosów i cerę. Nosi obcisłe spodnie - getry, ze względu na wygodę. Do tego przeważnie nosi czarne, sportowe Adidasy i czarne rękawiczki do połowy przedramienia, których to akurat nigdy nie zdejmuje.
Charakter: Przeszłość ukształtowała charakter dziewczyny. W sumie, mimo że wychowywała się bez ojca, Elisabeth nie uważa, aby jakkolwiek to na nią wpłynęło. Zawsze stara się być otwarta na ludzi, pomocna i opanowana, jednak nie zawsze się da. Kiedy ktoś zajdzie jej za skórę, po prostu powie kilka nieprzyjemnych rzeczy i odejdzie. Nigdy nie okazuje głębszych emocji, ma kamienną twarz i nie wybucha złością. Właśnie to jest w niej przerażające - jej spokój i opanowanie, w dodatku w każdym, z tyłu głowy drzemie świadomość o jej mocy. To wszystko jest tylko maską, przykrywką, którzy wszyscy kupują. Między przyjaciółmi i osobami, na których jej zależy, staje się niezwykle towarzyską, szaloną dziewczyną, która ciągle się śmieje i rzuca żartami na prawo i lewo. Jednak podczas wyładowania mocy, kiedy różne wydarzenia skumulują się w niej i da upust emocjom, najlepiej zostawić ją samą, albo siąść obok i się nie odzywać, no chyba, że masz pewność, iż jesteś ubezpieczony w dobrym banku.
Elisabeth boi się angażować w większość spraw, dlatego zawsze trzyma się na uboczu i nie odzywa się, dopóki wszystko idzie po jej myśli. Idealnie potrafi manipulować ludźmi, kłamanie ma w małym paluszku. Z pozoru wygląda na niewinną i delikatną, ale w środku drzemie prawdziwy diabeł. Bethany kocha łamać zasady, jednak zna umiar i często myśli, co by było, gdyby. Jest uparta jak osioł i zawsze ma asa w rękawie, dlatego trudno wygrać z nią słowną potyczkę.
Zainteresowania: Beth lubi rysować, uspokaja ją to, mimo że mistrzem w tym nie jest. W wolnej chwili majstruje przy motocyklach albo samochodach, czy trenuje sztuki walki. Kocha jazdę konno.
Partner: Brak.
Orientacja: Heteroseksualna
Ulubiony koń: Brak.
Ulubiony smok: Konoha
Koń: Louise (Lou, Louie)
Smok: Brak.
Inne: Elisabeth unika słońca jak ognia, nie opala się, a wystawienie się na słońce jest dla niej niezdrowe.
Kontakt: *Justine*

Od Carmeli do Harry'ego

- Zorro, wracaj do mnie, ty Świnio! - zawołałam za moim ogierkiem. Jednak ten, zamiast mnie usłuchać, tylko parsknął, ruszając szyją i poszedł dalej w głąb lasu. Tak się dzieje, gdy idziesz na spacer z koniem bez kantara czy nawet uzdy. Jak chcesz go złapać, to teraz tylko grzywa, ale ja mam to gdzieś. Zorro Junior nie lubi chodzić na spacery w tym czymś. Jednak... Teraz muszę go gonić! Co za koń!
- Jasna cholera! - krzyknęłam, gdy wręcz nagle przede mną wyrósł człowiek. Normalnie prawie spod mojego buta! Z zaskoczenia złapałam się za pierś. Prawie zawału dostałam. Poczułam za sobą wiecznie ciepłą sierść Zorra, który momentalnie znalazł się za mną. I tak oto kończą się samotne wędrówki z ukochanym koniem. Że nagle ktoś wyskakuje ci spod nóg. Chłopak nic nie powiedział. Widziałam, jak porusza wargami, jednak nic nie usłyszałam. Zrobiłam jeden krok w jego stronę.
- Mógłbyś powtórzyć? - spytałam, wysuwając głowę w jego stronę. Tym razem coś wymamrotał, jednak jak dla mnie nadal niewyraźnie. - Głośniej - rzekłam, tym razem przystawiając dłoń do ucha.
- P-prawie m-mnie z-zd-zdeptałaś - w końcu powiedział. Otworzyłam usta na kształt litery "a", jednak zaraz się zaśmiałam, z powrotem prostując.
- Nie można było tak od razu? - spytałam ze śmiechem w głosie. Nieznajomy tylko wymijająco spojrzał gdzieś na bok. Dziwny gość. Najpierw jest niby wielkości mrówki, potem wyskakuje spod moich stóp. A myślałam, że to ja jestem ta dziwna. Cóż, widocznie się myliłam. To nawet dobrze, przynajmniej dla mnie.
- A jak ty właściwie to zrobiłeś? - od razu zagadałam. Byłam ciekawa. Też bym tak chciała. Zobaczyć mijający świat z grzbietu konia... Nie no, ciekawa sprawa. Ten znowu się nie odezwał, tylko złapał się dłonią za łokieć. Westchnęłam. Niemowa, co? Przyjrzałam mu się. Raczej chudy... niezbyt wyższy ode mnie... oczu nie mogłam zbytnio dostrzec, jednak jego kręcone brązowe włosy aż prosiły się, by za nie pociągnąć. Cholercia, całkiem ładny. Wtedy poczułam, jak ktoś szturcha mi rękę. No tak, Junior.
- Już idziemy, spokojnie - powiedziałam w jego stronę, po czym znowu zwróciłam się do chłopaka. - Jak nie chcesz, to nie mów. Ja muszę iść. Do... kiedyś - na końcu delikatnie się uśmiechnęłam, machając mu dłonią na pożegnanie. Poszłam do przodu, wystawiając lewą dłoń do tyłu, gdzie zaraz poczułam chrapy mojego ogiera. Uwielbiam jego dotyk na skórze. Szłam dosyć szybko, by koń nie nadepnął mi kopytem na buta. Moje kochane trampeczki... Uwierzyć, że niedawno mogły być jednym z narzędzi zbrodni. Takie dwie śmiertelne bronie. Zaśmiałam się na taki wymysł. Jestem niemożliwa.
- Spróbuj tylko jeszcze raz mi zwiać, a nie dostaniesz jutro jabłek - pogroziłam Juniorowi, który chyba zaczął przyspieszać. Zaraz jednak zwolnił, idąc swoim prawie że normalnym tempem. No, i tak możemy rozmawiać! Ja mu grożę, a ten mnie słucha. Idealnie.

Harry? xd

Od Lily do Corey'a

Jak ja mogłam o niej zapomnieć? Robin prosił, bym pożyczyła mu z pięćdziesiąt groszy, jednak nie myślałam, że zapomniałam ją z powrotem schować do torebki. Gdy tylko to zrobiłam i usłyszałam pytanie barmana, natychmiastowo podniosłam głowę w górę, otwierając usta w akcie zdziwienia. Niby nie powinno mnie to dziwić. Już nie raz i nie dwa ludzie myśleli, że jesteśmy razem. W tym nawet moi rodzice. Jednak... nie wyobrażam sobie związku z Robinem. To po prostu... niemożliwe. Przynajmniej z mojej strony. Dlatego się zaśmiałam, zakładając pasmo włosów za ucho.
- Robin nie jest moim chłopakiem. Jesteśmy przyjaciółmi od dzieciństwa. A ten leń już pojechał do domu - odpowiedziałam chłopakowi. Czemu tu jest tak ciemno? Ja rozumiem, że obrzeże miasta i w ogóle, no ale... Lampy są, więc światło również powinno być. Czarnowłosy pokiwał twierdząco głową, jakby chciał dać mi znak, że rozumie. Zatrzymaliśmy się przy jego... motorze? Motocyklu? Skuterze? Muszę przyznać, że nigdy nie umiałam odróżniać tych maszyn. Specjalizuję się w kolorach, a nie w pojazdach. Gdy ten już wsiadał, zakładając na głowę kask, trochę się ożywiłam.
- Dziękuje za portmonetkę - powiedziałam, pochylając głowę lekko w dół. Ten tylko machnął ręką.
- Nie ma sprawy. Ciesz się, że ja pierwszy się na nią natknąłem - odpowiedział. Oj cieszę się. I nie tylko z tego powodu. Aż nie mam ochoty wracać do Caramel. Choć tak naprawdę nie powinnam zostawiać jej samej. Pożegnałam się w końcu z barmanem, jeszcze chwilę stojąc i spoglądając na jego sylwetkę znikającą w mroku i dźwięku jego maszyny. Gdy w końcu już go nie widziałam, udałam się na przystanek autobusowy. Dobrze by było, gdyby jeszcze jeździł ten na moją dzielnicę, normalnie byłabym jeszcze bardziej szczęśliwa. Z uśmiechem stwierdziłam, że zdążyłam na ostatni. Rozejrzałam się po przystanku, zauważając drugiego barmana. Wcześniej widziałam, jak rozmawiał z jakąś dziewczyną, którą podejrzewałam o bliskie kontaktu z tym z kolczykiem w uchu. Jestem dziwna... Uśmiechnęłam się, gdy w końcu mój autobus podjechał, a ja do niego wskoczyłam. Jeszcze tylko postarać się nie zasnąć i wysiąść na przystanku obok parku. Po jakichś dziesięciu minutach w końcu wysiadłam, rozglądając się wkoło w poszukiwaniu bloku, w którym mieszkałam. Skręcając w prawą stronę, już go znalazłam, wchodząc po schodkach i specjalnym kodem otwierając drzwi. Już przekręcałam klucz w zamku, a gdy otworzyłam drzwi, coś na mnie skoczyłam. Zaśmiałam się, starając utrzymać na nogach. Caramel wyraźnie piszczała z tęsknoty, jednocześnie machając swoim ogonkiem.
- Carm, już spokojnie - powiedziałam ze śmiechem w głosie, głaszcząc ją po główce. Weszłyśmy do domu, a ja zamknęłam drzwi na zamek antywłamaniowy.
- Gdzieś ty była? - natychmiast zapytała. Westchnęłam.
- Robin wyciągnął mnie na imprezę. Spokojnie, nie piłam - uśmiechnęłam się. A przynajmniej nie czułam, bym coś w sobie miała.

Corey?

Od Devotte

Co tak wyje od rana? Przecież jest sobota. Otworzyłam w końcu zaspane oczy i odgarnęłam włosy z twarzy, popatrzyłam na zegarek, który miałam na nocnej półce. O nie! To jakieś jaja! Natychmiast zerwałam się na nogi. Lekcje trwają już od dwadzieścia minut. Spóźnię się już trzeci raz w tym tygodniu.
Pobiegłam szybko do łazienki i umyłam pośpiesznie zęby, drugą ręką czesząc włosy. Jak zwykle po całej nocy miałam pełno kołtunów. Spojrzałam na zegarek w łazience, jakim cudem minęły już trzy minuty?
Wyplułam pastę i pobiegłam z powrotem do pokoju ubrać się w coś. Zwykłe czarne rurki i bluzka w stylu "pastel goth" to zawsze moja awaryjna stylówka.
Popatrzyłam w lustro. W sumie naprawdę przydałby mi się makijaż, ale przecież nie mam czasu. Pobiegłam do drzwi, jednak ledwo dotknęłam klamkę i zdałam sobie sprawę, że nie wzięłam torby. Wróciłam do pokoju i niechcący z powrotem zahaczyłam o lustro. Kurde, trudno, nie wyjdę tak do ludzi. Zaczęłam wygrzebywać z torby kosmetyki, fluid i tusz powinien wystarczyć.
No nie bardzo. Skończyło się na tym, że użyłam fluidu, trzech różnych korektorów, bronzera, różu, rozświetlacza, tuszu, cieni i pomady do brwi. Gdy skończyłam, uznałam, że wyglądam jeszcze gorzej, niż zaraz po przebudzeniu. Pobiegłam z powrotem do łazienki i zmyłam wszystko wodą z mydłem, bo skończyło mi się mleczko do demakijażu. Gdy wszystko dokładnie domyłam, w końcu pobiegłam do szkoły.
Miałam historię z moim najukochańszym Jonathanem Greenem. To była jedyna lekcja, na którą chodziłam z przyjemnością. Mimo bardzo dojrzałego wieku Jonathan mógł pochwalić się nienaganną urodą. Skrycie jestem w nim zakochana. Nikomu o tym nie mówię, bo wiem, jak szybko rozniosłoby się to po szkole. Zresztą on ma już kobietę, ale ja, gdy tylko na niego patrzę, robi mi się gorąco. Zwierzam mu się po lekcjach ze wszystkiego. To mój najprawdziwszy przyjaciel. I kiedyś, pewnego dnia będzie kimś więcej. Wtedy nie będę patrzeć na zdanie innych ani na wiek, będzie mój i koniec.
Wbiegłam do klasy i krzyknęłam:
- Tak bardzo przepraszam za spóźnienie! - w tym samym momencie zadzwonił dzwonek. Lekcja się skończyła. Wszyscy wstali i wyszli z klasy, a ja stałam w przejściu zamurowana.
Jonathan popatrzył na mnie, podeszłam do niego.
- Tak bardzo pana przepraszam...
- Dev, umawialiśmy się przecież. Nie możesz olewać szkoły.
- Ale proszę pana ja nie ole...
- Proszę cię Dev, ogarnij się dziewczyno. Rozumiem, że masz kłopoty, ale musisz skończyć szkołę. Wiesz, ile masz zagrożeń? A nie minęło pierwsze półrocze.
Patrzyłam zawstydzona.
- Muszę iść. Ale musimy porozmawiać. Po lekcjach przyjdź do kawiarenki "Dark Cafe", będę tam na ciebie czekać.
- Oczywiście panie profesorze. - powiedziałam i chciałam odejść.
- A i jeszcze jedno. - zatrzymał mnie.
Odwróciłam się z nadzieją w oczach, na pewno teraz to powie! Powie, że mu na mnie zależy! Że rozstanie się z żoną! Że chce mieć ze mną trójkę dzieci! Jednak on powiedział tylko:
- Masz bluzkę tył na przód.
Nie ważne co wtedy powiedział, nieważne, że mam bluzkę nie na tę stronę. Najważniejsze jest to, że chce dziś ze mną porozmawiać sam na sam w kawiarence!
Ten dzień będzie piękny, czuję to! Szłam szczęśliwa po korytarzu, podskakując lekko, ze szczęścia.
Pobiegłam do łazienki zmienić bluzkę. Ale zauważając lustro, postanowiłam, że jednak pomaluje usta. Wyjęłam moją różową szminkę i zaczęłam się malować.
Nagle ktoś za mną powiedział:
- Masz bluzkę tył na przód.
Nie skupiłam się zbytnio na barwie głosu, nagle pomyślałam, że mogłam wejść do męskiego kibla. Odwróciłam się do tej osoby z nadzieją, że to jednak dziewczyna i nie pomyliłam ubikacji.

Ktosiek?

Od Carmeli do Hefai

Wzięłam pierwszego łyka coli, która została mi przyniesiona razem z sernikiem z rodzynkami i daniami Hefai. Oparłam się o kanapę, którą zajęłam, przejeżdżając dłonią po włosach, które jak zwykle miałam spięte w luźnego kucyka.
- Lubię sport, ale tylko jako jazdę konną, walkę na szpady lub gimnastykę i akrobatykę. Biegać nie lubię, więc muszę odmówić - odpowiedziałam jej, przymykając oczy.
- Twoja decyzja - powiedziała, popijając gorącą czekoladę. Wolałabym znowu posiedzieć z Zorro Juniorem. Za bardzo go kocham, by nie spędzać z nim całego dnia. Poczułam, jak coś zaczepia mnie w nogę. Spojrzałam pod stół, dostrzegając Tiare, która próbowała wspiąć się na mnie. Pomogłam jej, usadawiając ją na moich złączonych nogach. Ciekawe, jak to jest mieć psa. W moim życiu oprócz koni była jeszcze papuga Carma, jednak ona uciekła, gdy tylko otworzyłam drzwiczki od jej klatki oraz okno. Chciałam popatrzeć jak lata. Ostatecznie to zobaczyłam, jednak ta wyleciała z domu i już nie wróciła. Dostałam trochę od rodziców, jak i braci, najbardziej jednak od Eloy'a, bo to było zwierzę, którym musiał się zająć. Mimo udawanej przy niej skruchy tak naprawdę to mnie to bawiło. Te jego przeklinanie, jaką to ja jestem niegrzeczną dziewczynką. To o wiele ciekawsze i łatwiejsze, od udawania tej grzecznej. I pewnie nie tylko ja tak stwierdzam. Zbliżyłam się do stolika, biorąc widelczyk w dłoń i krojąc pierwszy kawałek ciasta. Wzięłam go do ust, zaczynając go mielić. Dobre... Prawie taki sam, jak mojej mamy. Choć jej jest słodszy i ma więcej rodzynek. Mimo wszystko skrzywiłam się, gdy wyczułam w cieście wanilię. I najważniejsza zasada. Mama nie dodaje niczego związanego z wanilią.
- Coś nie tak? - usłyszałam pytanie ze strony mojej towarzyszki. Sztucznie się uśmiechnęłam, przymykając oczy.
- Nic poważnego - odpowiedziałam, znowu biorąc łyka coli. Jak ja uwielbiam ten napój. - Tylko... Nie lubię wanilii - dokończyłam, na końcu patrząc gdzieś w bok.
- Serio? Czemu? - znowu spytała. I najgorsze pytanie w moim życiu, na które nigdy nie znałam odpowiedzi. Wzruszyłam krótko ramionami.
- Po prostu mi nie smakuje - wyznałam, brodząc widelcem w ciastku. Jednak muszę to zjeść. By nie zrobić przykrości dziewczynie, która będzie to sprzątać.
- Ja tam ją lubię. Lody są dobre - powiedziała, jakby na potwierdzenie tych słów, biorąc gryza swojego gofra akurat w tym miejscu, gdzie ten przeklęte lody się znajdowały. Znowu się skrzywiłam. Nie wiem, jak ludzie mogą to lubić.

<Hefaja?>
Szablon wykonała prudence. z Panda Graphics. Credits: x | x | x | x