Od Hefai do Carmeli

Przed śniadaniem wyszłam z akademika, aby zajrzeć do stajni. Lavera już stała i było z nią wszystko dobrze. Podeszłam do niej i ją poklepałam.
- Hefaja, ona się lepiej poczuła już wieczorem. Wiesz, że nie musiałaś jej tego mówić. - powiedział Angelo.
- To dobrze, że przy niej jesteś Angelo. Wiem, że nie musiałam, ale tak było łatwiej. - Dałam marchewkę Laveri. Dałam jej buzi, poklepałam i poszłam na śniadanie.
***
Na stołówkę weszłam i od razu poszłam po tacę z jedzeniem. Usłyszałam Carmele, więc podeszłam do nich.
- Dzień dobry - powiedziałam, odsuwając krzesło obok brązowowłosego.
- Uważaj - zawołał chłopak, zatrzymując mnie gestem. Wskazał palcem na dół. - Ibbie tu siedzi - zaśmiał się. Rozszerzyłam nieznacznie oczy, wpatrując się w sunię na dole.
- Ibbie jest psem brata. Podenco z Ibizy, jakby co - odpowiedziała Carmela na moje niezadane pytanie. Skinęła głową, omijając sunię i siadając na miejsce obok niej. - Hefaja, a gdzie Hades i Tiara? - spytała
Co mam jej odpowiedzieć?
- Są z Angelo. Gdyby Hades się tu zjawił, byłby chaos, Tiara by się bała. - powiedziałam.
Jedząc dalej, popiłam wszystko i miałam wstać. - Przejmuje się Laverą, ale ona nie należy już tylko do mnie. - powiedziałam, po czym wstałam i poszłam do pokoju po torbę. W tym samym czasie niemalże przyszedł Angelo. Wpuściłam psy do pokoju i tym samym wyszłam z niego.
- Nie musisz być taka... - Przerwałam chłopakowi.
- Jeśli chcesz, możesz jeździć na Laveri i tak kilka osób na niej jeździ. Muszę iść. - Poszłam na zajęcia.
***
Siedziałam w pokoju i pisałam nową gazetkę, przychodzi co ranek. Nie byłam głodna, więc zrobiłam sobie porządki w pokoju. Po tym wszystkim położyłam się na łóżku. Wstałam na chwilę, aby się przebrać i iść pobiegać. Założyłam trampki, legginsy, oraz sportowy stanik, a do tego bluzę, słuchawki i kluczyk. Akurat psiaki spały i nie chciały wyjść. Wychodząc, zamknęłam pokój. Wyszłam na zewnątrz. Truchtem pobiegłam przez lasek, muzyka leciała, a ja biegłam.
***
Do akademika wróciłam tuż przed zamknięciem. Poszłam się wykąpać i ubrać w świeże ubrania. Chciałam się już kłaść, ale ktoś zapukał. Wstałam i otworzyłam drzwi. Zobaczyłam Carmele i Eloy'a, spojrzałam na nich pytająco.
- Możemy wejść? - Odezwał się Eloy.
Wpuściłam ich i zamknęłam drzwi. Oparłam się o ścianę i patrzyłam.
- Więc, o co chodzi? - spytałam.

Carmela?

Od Carmeli do Hefai

- Eloy, mówię ci, że tak było - powiedziałam do brata, wymachując w jego stronę widelec z nadzianą jajecznicą. Zaraz wsadziłam ją sobie do buzi i zaczęłam jeść. Eloy siedział naprzeciwko mnie na stołówce, zajadając się tym samym, co ja. Zajęliśmy miejsca akurat przy stoliku czteroosobowym, więc Ibbie, suczka brata, znalazła swoje miejsce pod jego krzesłem i jadła karmę z plastikowej miski. Od czasu do czasu wspinała się na stolik, próbując zabrać z niego leżący telefon, którym akurat się bawił. Doprawdy, czasem nie rozumiem tego jego psa. Czasami nawet się cieszę, że moim jedynym bliższym towarzyszem jest mój koń.
- Martwiła się o twojego konia, a o swojego już nie? Bardzo śmieszne - wyznał brązowowłosy, śmiejąc się na końcu. Aktualnie siedzieliśmy, jedliśmy i rozmawialiśmy o... Hefai i jej stosunku do Lavery. No musiałam mu o tym powiedzieć, bo z tego, czego się dowiedziałam, gdy spotkali się wieczorem, nawet jemu o tym nie wspomniała. A dla mnie to wszystko naprawdę było dziwne. No bo... Porównując to, jak ja się martwiłam o Zorro Juniora, oraz to, co ona mi mówiła o jej klaczy... No po prostu! A poza tym... W głowie tkwiły mi jeszcze dwie inne myśli. Pierwsza... tak łatwo jest się domyślić, kim jest mój ojciec?? No ja wiem, że koń o imieniu Zorro i w ogóle, ale... równie dobrze mogłam go tak nazwać, bo byłam fanem tego gościa, a nie jego córką! A druga... W głowie niesamowicie cieszyłam się z tego, że mój brat kogoś zainteresował, lecz jednocześnie to nic nowego... zwykle był bardzo popularny wśród dziewczyn, razem z Oakimem. Jednak gdzieś w głębi siebie... Nie cieszyłam się z tego. A nawet byłam w jakiś sposób smutna przez ten fakt. W pewnym momencie Ibbie znowu się podniosła i próbowała wziąć leżący telefon brata. Ten od razu to zauważył, klepiąc suczkę w bok, na co ona od razu sobie odpuściła.
- Kiedyś cię walnę - zagroził jej, jednak on dobrze wiedział, że to nic nie pomoże. Ja w jakiejś części też to wiedziałam. W końcu to był pies mojego brata. I wtedy dostrzegłam ją. Hefaja weszła na stołówkę sama ubrana w dżinsy z dziurami oraz jakąś luźniejszą koszulkę z trampkami na nogach. Po kilku minutach wzięła sobie do jedzenia to samo, co nasza dwójka przy stole i zaczęła się rozglądać po stolikach.
- Hefaja! - zawołałam w jej stronę, podnosząc rękę w górę i podnosząc się nieznacznie. Zauważyła mnie, bo zaczęła iść w naszą stronę. Eloy odwrócił się, by na nią spojrzeć, jednak zaraz wrócił do swojej jajecznicy.
- Dzień dobry - powiedziała, odsuwając już krzesło obok brązowowłosego. Ojć.
- Uważaj - zawołał chłopak, zatrzymując ją gestem. Wskazał palcem na dół. - Ibbie tu siedzi - zaśmiał się. Dziewczyna rozszerzyła nieznacznie oczy, wpatrując się w sunię na dole.
- Ibbie jest psem brata. Podenco z Ibizy, jakby co - odpowiedziałam na jej nieme pytanie. Skinęła głową, omijając sunię i siadając na miejsce obok mnie. - Hefaja, a gdzie Hares i Tiara? - spytałam. Jednak nie, by zrobić jej jakoś na złość czy coś... Po prostu byłam ciekawa. Eloy prawie wszędzie chodzi z Ibbie i ciekawiło mnie, czemu ona też z nimi tak nigdzie nie chodzi...

Hefaja?

Odejście


Devan opuszcza nasze skromne progi
Powód: Kompletny brak weny.
W związku z tym Scott (Wilczek) może zostać użyty ponownie - zostanie usunięty z listy wykorzystanych już rodziców.

~Gold

Od Hefai do Carmeli

- Moim rodzicem jest Kot z Cheshire. Twój ojciec to pewnie Zorro, łatwo się domyślić. - uśmiechnęłam się lekko. Lavera weszła do strumyka i chlapała na nas wodą, tak samo, jak na Juniora.
- Ten od Alicji w krainie czarów? - kiwnęłam głową. - Co z twoją mamą? - spytała.
- Nie znam jej, tylko tata mnie wychowywał. Teraz jest daleko ode mnie. Może tak jest lepiej. - powiedziałam, patrząc na Lavere.
- Gdzie jest? - sama zaczęła.
- W więzieniu. Tak będzie lepiej. Dobra to gdzie jedziemy? Czy Eloy ma kogoś? Tak tylko z ciekawości pytam. - zerknęłam na nią.
- Możemy gdzieś się przejechać, a Eloy chyba jest wolny. Czemu cię to ciekawi? Czyżby ci się spodobał? - uśmiechała się.
- Może tak odrobinę mi się podoba. - wstałam i podeszła do mnie Lavera. Przytuliłam ją i wsiadłam na jej grzbiet. Carmela także wsiadła na swojego konia. Zrobiłyśmy sobie małe zawody.
Dojechałam druga, ponieważ Lavera coś jadła. Musiałam iść na piechotę.
- Carmela, możesz powiedzieć stajennemu, aby po weterynarza zadzwonił? - powiedziałam.
- Lavera, musisz wstać. Choć maleńka, jesteś silna. - wstała, mogłam jej pomóc dojść. W boksie się położyła. Głaskałam ją.
- Zaraz powinien być weterynarz. Co się jej stało? - spytała.
- Chyba coś zjadła, choć cały czas była przy mnie. - patrzyłam na moją przyjaciółkę.
Weterynarz przyszedł po kwadransie, zbadał ją i przepisał leki. Podziękowałam panu. Pożegnałam się, wstałam i otrzepałam się, po czym poszłam.
- Hefaja, czemu idziesz? - poszła za mną.
- Nic jej nie będzie. To pójdę się wykąpać i położyć. - spojrzałam na nią.
- Ale, ale Hefaja.
- Daj spokój z tym. Dobranoc. - Odwróciłam się i poszłam do akademika. Wzięłam prysznic i się ubrałam. Usiadłam na podłodze i bawiłam się z psami. Wzięłam sweter i wyszłam z psami na dwór na trochę.
- Hej Hefaja. - powiedział Eloy.
- Hej. Co tam? - odpowiedziałam.
- To twoje psy? - kiwnęłam głową.
- To Hades, a to jego siostra Tiara. - psiaki skakały na niego, chciały, żeby się z nimi pobawił. Po godzinie on musiał iść, ja też poszłam do pokoju. Zamknęłam drzwi. Położyłam się na łóżku i zasnęłam.

***

Rano nie miałam głowy do niczego, siedziałam na łóżku i gapiłam się w sufit.

Carmela?

Od Luizy do Chanwoo

Kątem oka patrzyłam, jak jego Coco obwąchuje nogi Alexandra Napoleona. Prychnęłam mimowolnie, ruszając z miejsca, równocześnie ciągnąc za sobą wałacha. Posłusznie ruszył, a pies chłopaka odsunął się do tyłu.
- Właśnie widzę... - cicho odpowiedziałam, wracając wzrokiem do drogi, gdy skręcaliśmy, by wejść do stajni, rzuciłam jeszcze szybkie spojrzenie na nieznajomego. - A tak dla twojej wiadomości, to mój pies kiedyś przerośnie twojego, więc niech go nie lekceważy - szybko rzuciłam, znikając za ścianą. Na kamiennej posadzce rozbrzmiał dźwięk kopyt Alexandra. "Małych psów". Kirito wcale nie jest mały!
- Skąd ta pewność? - usłyszałam za sobą głos tego jasnowłosego. Przewróciłam oczami, nie zatrzymując się nawet. Musiałam zajść głębiej budynku, gdzie znajdowały się jeszcze większe boksy, niż te na początku, odpowiednio zrobione dla tak dużych koni, jakim na przykład był mój.
- Na pamięć znam wymiary dalmatyńczyków. Mama w końcu hoduje je na ubrania - odpowiedziałam najspokojniej w świecie, widząc już miejsce, w którym zwykł sypiać mój parzystokopytny przyjaciel.
- Czyli jednak futra - znowu odpowiedział. Ponownie przewróciłam oczami, tym razem już otwierając boks Napoleona. Niech sobie myśli o mnie, co chce. Niech tylko już sobie idzie. Nawet nie zamierzałam wypuszczać Kirita z rąk, jednak w końcu ta chwila musiała nadejść. Ustawiłam go na bloku siana w środku, a sama podeszłam do konia i zajęłam się odpinaniem jego siodła.
- Alexander Napoleon... - znowu ten jego głos. Zabrałam z grzbietu Alexa skórzany przedmiot i wyszłam z nim, kładąc go dopiero na ławce, która szczęśliwym trafem ustawiona była naprzeciw jego boksu. Stanęłam obok skośnookiego, ignorując warczenie Coco. Brakowałoby tylko tego, bym ukazała przed nim swój strach.
- Słuchaj, nie masz niczego lepszego do roboty? - spytałam, mając dosyć jego towarzystwa. Delikatnie mnie wnerwiał tematem o futrach z psów. No wybacz synku królowej, że moja mama musi jakoś zarabiać.
- Jestem nowy, więc wypadałoby się rozpakować, ale nie chce mi się - odpowiedział, ciągle przyglądając się tabliczce z imieniem mojego przyjaciela. Nowy? Świetnie... Westchnęłam, przewracając oczami i powróciłam do shire'a, by zdjąć z jego głowy uzdę. Gdy to zrobiłam, odłożyłam to tam, gdzie siodło. Szybciutko to wyniosłam do siodlarni niedaleko, a potem wróciłam razem ze skrzynką z jego szczotkami. Na moje nieszczęście, blondyn dalej tu był, lecz stał teraz obok głowy jakiegoś karego konia, którego pierwszy raz dzisiaj widziałam. Może to jego koń? Świetnie. Oby nie był taki sam jak jego mniejszy pupil. Zajęłam się szczotkowaniem grzbietu Alexandra Napoleona, choć na samym początku przeleciałam go białym puchatym ręcznikiem z czarnymi psimi łapkami. Wyrzuciłam z głowy wiadomość o stojącym dalej nieznajomym, zajmując się w pełni moimi towarzyszami.
- Co byście powiedzieli na kolejny seans? - spytałam w pewnym momencie. Spotkałam się z prychnięciem wałacha oraz z cichym szczeknięciem dalmatyńczyka. - To może "Strażnicy Galaktyki"? Dwie części? - kontynuowałam, wrzucając do skrzynki szczotkę, a wyciągając kopystkę. Znowu te same ich odgłosy. - Czyli mamy załatwione - odpowiedziałam, zabierając się za czyszczenie kopyt mojego konia. Przy okazji zaczęłam nucić kolejną piosenkę, lecz tym razem "Mine" Phoebe Ryan.

Chanwoo?

Od Carmeli do Hefai

Tydzień minął od tego feralnego dnia, gdy mój najukochańszy Zorro Junior dostał kolki. Ten na szczęście wracał do swojego normalnego stanu, a aktualnie jadł owies z wiadra, która trzymałam w powietrzu.
- Nie tak łapczywie! - zawołałam, śmiejąc się jednocześnie. Ogier zachowywał się tak, jakby przez cały miesiąc nie jadł, choć tak naprawdę wczoraj o tej samej porze też go karmiłam. Nawet w ten sam sposób. Gdy przedmiot już był pusty, powiesiłam go na haczyku przy wejściu do boksu. Oparłam się o nie i wyciągnęłam swój telefon z tylnej kieszeni moich spodni. Piętnasta w sobotę... Może byśmy się wybrali na jakąś wycieczkę małą? Weterynarz mówił, by Zorro odpoczywał, lecz widziałam w jego oczach tą ogromną chęć pogalopowania na dworze, a nie w lonżowniku... Bo tam tylko mógł wcześniej się ruszać. A co mu tam! To może jeszcze z kimś bym się wybrała...? Brat musiał się dzisiaj uczyć do jakiegoś trudnego sprawdzianu, więc jemu nie będę zawracać głowy... Ktoś z klasy? Średnio lubię tych ludzi... A Hefaja...? Pstryknęłam palcami, od razu wchodząc w wiadomości na telefonie i wybierając jej numer, by do niej napisać. Już jakiś czas temu wymieniłyśmy się numerami, jednak żadna z nas jeszcze ani nie zadzwoniła, ani nie napisała. Czyli, że to ja musiałam być tą pierwszą. Już po chwili wysłałam jej SMS'a z zapytaniem, czy nie miałaby nic przeciwko wypadu na koniach do lasu. Odpowiedź dostałam zaledwie po jakiś pięciu minutach. I to twierdzącą. Uśmiechnęłam się, z powrotem chowając komórkę do spodni, a sama sięgnęłam po kantar ze specjalnego otworu, przez który koń mógł wyglądać z boksu.

***

- To... gdzie jedziemy? - spytała Hefaja, w końcu wspinając się na grzbiet swojej Lavery. Gdy czyściłam mojego konia, ona przyszła ze swoim w połowie mojej roboty. Poczekałam na nią, a potem obie udałyśmy się w stronę wejścia do lasu. Byłam z przodu i już siedziałam na Juniorze, lecz ona dreptała mi po piętach... a może po kopytach? Do tego nie wiedziałam, że jej klacz jest taka piękna! W końcu niezbyt często zwracam uwagę na inne konie niż na mojego. Plus byłam podwójnie szczęśliwa, gdy dowiedziałam się, że jej kobyła jest tej samej rasy, co mój rumaczek.
- Gdzie nas wiatr poniesie! - zawołałam, po czym spięłam Zorro Juniora łydkami, dając mu znak, by zaczął biec. Ten stanął dęba, jednak zaraz po tym ruszył szybkim galopem w kierunku drzew. Biegł po wydeptanej ścieżce, a ja cieszyłam się jak małe dziecko, które dostało cukierka. W końcu od tygodnia nie byliśmy razem na prawdziwej przejażdżce. Gdy odwróciłam się do tyłu, dostrzegłam moją koleżankę, również galopującą na swoim koniu. Zaśmiałam się, wracając do przodu. Zwolniłam ogiera dopiero wtedy, gdy dostrzegałam z daleka jeziorko Fredom. Kompletnie się zatrzymałam, jak i zsiadłam z niego dopiero wtedy, gdy znajdowaliśmy się poza drzewami. Wzięłam głęboki wdech w płuca, po czym odwróciłam się do również zatrzymującej się ciemnowłosej. Obie usiadłyśmy pod dość grubym drzewem, nogami w stronę wody. Wyszukiwałam dłońmi płaskie kamienie, próbując zrobić z nich kaczki na jeziorze, lecz... marnie mi to szło. Po mojej piątej nieudanej próbie usłyszałam śmiech mojej koleżanki. Sama się zaśmiałam, odpuszczając sobie to zajęcie. Siedziałyśmy tak kilka minut w ciszy. Jak tak pomyślę... Czy ja wiem coś więcej o niej? Oprócz tego, że ma szczeniaki i konia...? Jej wiek na przykład? Lub kto jest jej rodzicem? W końcu takie dzieciaki się tu znajdują...
- Hefaja, kto jest twoim rodzicem? - spytałam od razu, niezbyt nad tym myśląc. Po prostu... byłam za bardzo ciekawa. Miałam tylko nadzieję, że nie spyta się o to samo mnie...

Hefaja?

Od Chanwoo CD Luizy

Dzisiejszy dzień był wyjątkowy- przenosiłem się bowiem do nowego miasta. Miałem zamiar zamieszkać w Akademii Fairy Tales. Przebywałem obecnie w Arendelle, królestwie mojej mamy, z którego miałem wyjechać na Aisling - wyspę, na której znajdowała się moja nowa szkoła. Pakowałem właśnie ostatnie rzeczy do walizki, gdy do środka weszła moja mama. Uśmiechnąłem się do niej i dmuchnąłem w grzywkę, żeby lepiej widzieć.
- Nie chcę żebyś jechał - powiedziała i podeszła do mnie. Złapałem ją za rękę i ją pocałowałem.
- Wiem - powiedziałem i posłałem jej słodki uśmiech. - Ale wrócę tutaj. Tak łatwo się mnie nie pozbędziesz mamo.
- Nie chcę się ciebie pozbywać - powiedziała i pogładziła mój policzek, uśmiechając się blado.
Kiwnąłem lekko głową i ucałowałem mamę w czoło. Widziałem zbierające się w jej oczach łzy. Uśmiechnęła się do mnie i wyszła szybko z pokoju. Spojrzałem w jego kąt, w którym smacznie spał Coco. Podszedłem do niego i szturchnąłem go lekko.
- Wstawaj przyjacielu - powiedziałem, głaszcząc go po głowie. Ten spojrzał na mnie zaspany i zamerdał lekko ogonem. - Jedziemy do nowego domu.
Zabrałem walizkę i razem z psiakiem poszedłem do samochodu.
 
**na miejscu**

Wyskoczyłem z pojazdu, stając obok i się przeciągając. Ziewnąłem szeroko, po czym z zainteresowaniem rozejrzałem się dookoła. Zanim zabrałem się za wypakowywanie wszystkiego, poszedłem do gabinetu dyrektora Akademii. Załatwiłem co miałem, dostałem plan lekcji i mapkę, by się nie zgubić. Mężczyzna powiedział mi, jak dojść do stajni, więc w pierwszej kolejności chciałem zaprowadzić tam Thundera. Otworzyłem przyczepę i wyprowadziłem go na zewnątrz. Zastanawiałem się, czy nie prowadzić go na uwiązaniu, ale wiedziałem, że zachowa się odpowiednio i nic nie wywinie.
- Idziemy - zwróciłem się do konia, klepiąc go po szyi.
Coco chciał biec do przodu, zbadać nowe tereny, ale powstrzymał się i szedł tylko kilka kroków przede mną. Natomiast Thunder szedł kawałek z tyłu, trzymając łeb przy moim ramieniu. Bywał czasem strachliwy, więc teraz, w nowym miejscu, wolał trzymać się blisko mnie. Szedł grzecznie, powoli, nie musiałem go prowadzić. Stajnia okazała się ogromna i bardzo ładna. Już mi się tu podobało. Zobaczyłem boks z oznaczeniem dla ogiera.
- To chyba jest nasze. Chociaż właściwie to twoje.
Zastanawiałem się przez chwilę, po co w sumie gadam do konia. Czułem jednak taką potrzebę. Nie traktowałem go jak zwykłe zwierzę, był moim przyjacielem. Otworzyłem drzwi boksu, a Thunder niepewnie wszedł do środka. Miał już włożoną ściółkę, więc nasypałem mu tylko trochę owsa. Oparłem się o drzwi, w zamyśleniu patrząc, jak je. Nagle do środka stajni wbiegł jakiś mały pies i podbiegł do Coco, który zaczął na niego warczeć. Maluch wystraszony wybiegł ze stajni, a Coco pobiegł za nim. Sprawdziłem, czy boks jest zamknięty i gdy okazało się, że tak, pobiegłem na zewnątrz za nim.
- Coco! Gdzie jesteś?! - zawołałem i się rozejrzałem. Gdy zobaczyłem psa pod nogami jakiejś dziewczyny (siedział oczywiście w bezpiecznej odległości), odetchnąłem z ulgą. Podszedłem do nich i gdy wyjąłem smycz z kieszeni, przypiąłem ją do obroży psa. Podniosłem się i od razu usłyszałem głos dziewczyny.
- Twój pies wystraszył mi Kirita - powiedziała z wyrzutem w głosie. Pies zaskomlał, a koń stojący za jej plecami tupnął nogą i prychnął znudzony.
- Wybacz. Coco nie lubi małych psów - powiedziałem przepraszająco, a pies w odpowiedzi zawarczał, patrząc na malucha znajdującego się na rękach dziewczyny. - Jeszcze raz przepraszam.
- Kim są twoi rodzice? - spytała.
- Ojciec mnie porzucił, a moją mamą jest Elsa. Znasz ją? - spytałem, a dziewczyna pokiwała głową.
- Dlatego masz takie jasne włosy.... - powiedziała, a koń stojący za nią zarżał, przez co usłyszałem odzew pozostałych wierzchowców znajdujących się w stajni.
- A twoi rodzice?
- Ojciec nie żyje - powiedziała.
- A mama? - spytałem, a ona wskazała na swoje włosy.
- Cruella de Mon.
Zrobiłem zaskoczoną minę i odruchowo przyciągnąłem do siebie Coco. Dziewczyna parsknęła śmiechem i pogłaskała swojego psiaka po głowie.
- Nie zabijam psów dla futra - powiedziała. - Nie bój się.
Coco jakby rozumiejąc, o czym mówimy, zawarczał, a potem wyszczerzył kły i rzucił się w jej stronę i gdybym dobrze go nie trzymał, skoczyłby na dziewczynę i zrobił jej krzywdę.
- Powinieneś kupić mu kaganiec - powiedziała.
- Reaguje tak tylko, gdy czuje się zagrożony. Zazwyczaj jest przyjazny dla innych, o ile nie chcą go dotknąć. Ma traumę. Jednak lubi duże zwierzęta - dodałem widząc, jak mój psiak wyciąga głowę w stronę wielkiego konia. Zrobiłem kilka kroków w bok i podszedłem do zwierzęcia. Coco zaczął wąchać jego nogę, a zaciekawiony koń schylił łeb. Gdy pies podniósł głowę, wystraszył się lekko, ale zaczął merdać ogonem. Wystawił język i ustawił się w pozycji sygnalizującej, że ma ochotę na zabawę z nowym kolegą.
 
Luiza?
Szablon wykonała prudence. z Panda Graphics. Credits: x | x | x | x